Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
Od środy w warszawskiej Yours Gallery można oglądać wystawę wielkiego miłośnika psów, dla którego fotografia to hobby - znakomitego Elliotta Erwitta. Organizatorom udało się ściągnąć na wernisaż samego autora. Nie mogliśmy przegapić takiej okazji i poprosiliśmy Amerykanina o kilka słów dla czytelników Fotopolis. Mimo przeziębienia i przemęczenia (pamiętajmy, że Erwitt ma 77 lat), nie odmówił.
Fotopolis: Z pewnością nie zapytam jako pierwszy, ale i tak zapytam: o co chodzi z tymi psami?
Elliott Erwitt: Jak to?
Chyba bardzo je Pan lubi...
Zgadza się, lubię psy. Są dobrymi modelami, nie trzeba ich prosić o zgodę na zrobienie zdjęcia.
Nie protestują?
Zazwyczaj nie.
Według jakiego klucza były dobierane zdjęcia prezentowane od dziś w Yours Gallery?
Nie mam nic wspólnego z tym wyborem. Dokonał go Antoni Rodowicz (szef galerii, przyp. red.).
Czyli ten zestaw jest dla Pana równie nowy, co dla nas?
No cóż - ja już wcześniej widziałem te zdjęcia... Pochodzą z dwóch albumów, do których Antoni miał dostęp. Zupełnie nie angażowałem się w selekcję, ale wybór mi się podoba. Oczywiście same zdjęcia lubię, inaczej nie trafiłyby do albumów. Ten zestaw jest o tyle fajny, że nie składa się z moich najsłynniejszych fotografii, które mogą być już trochę opatrzone.
Nadal pracuje Pan zawodowo?
Jeszcze nie umarłem. Mam już bliżej niż dalej na tamtą stronę, ale jeszcze żyję. Teraz pracuję nawet więcej niż w przeszłości. Zajmuję się wieloma projektami naraz - głównie nowymi albumami i wystawami. Poza tym przyjmuję też zlecenia komercyjne - co się nawinie.
Lubi Pan pracować na zamówienie?
Średnio. Zlecenia to praca, a fotografowanie to moje hobby, więc i tak bym robił zdjęcia.
Dla siebie fotografuje Pan w czerni i bieli, na zamówienie często w kolorze...
...niemal wyłącznie w kolorze. Podczas pracy trzeba robić to, czego oczekuje klient, nie to, co samemu chciałoby się zrobić.
Ale dostaje Pan zlecenia ze względu na swój styl.
Sam nie wiem, co kieruje zleceniodawcami - nie wiem, czemu mnie wybierają. Naprawdę trudno powiedzieć. Nie mam pojęcia, czy jest tu jakaś prawidłowość, logika. Jeśli umie się robić zdjęcia, umie się robić zdjęcia. Nie ma znaczenia, czy będą kolorowe, czarno-białe, czy jakiekolwiek inne.
Ale to jednak fajnie, jeśli styl fotografa odbija się na jego pracy zawodowej.
Nie o to chodzi. Praca na zlecenie opiera się na przyjęciu stylu, jaki wybrał klient, nie na stylu fotografa. Zresztą obowiązujący styl ciągle się zmienia. I to nie przez fotografów, ale przez czasopisma. Najlepiej widać to w fotografii mody. Magazyny zajmujące się modą teoretycznie powinny pokazywać ubrania, a teraz pokazują głównie brak ubrania. Nic w tym złego, lecz w pewnym momencie nawet golizna zaczyna się nudzić. Ale ja lubię pracę za pieniądze - dzięki niej mam co włożyć do garnka, robota jest całkiem przyjemna... Lubię zarówno swój zawód, jak i hobby.
W jakich sytuacjach czuje się Pan lepiej - wśród sław i polityków, czy wśród zwyczajnych ludzi?
To nie ma znaczenia. Wszystko mi jedno czy fotografuję psa, czy jakąś sławę. Byle nie gryźli.
Kto częściej gryzie - politycy czy psy?
Politycy.
Album "Snaps", jedna z moich ulubionych książek fotograficznych, jest tak obszerny, że oglądając zdjęcia można się w nim zagubić, ale na pewno nie można się znudzić. Jak wyglądała praca nad tą książką? Jak to było, przeglądać takie mnóstwo zdjęć wykonanych na przestrzeni wielu lat i w końcu stworzyć coś tak wielkiego?
Zrobiłem lepszy album. Nosi tytuł "Personal Exposures", ukazał się w 1988 roku. Zawiera trochę mniej fotografii, ale powstawał w identyczny sposób. Po prostu przegląda się zdjęcia, szukając tych lepszych i szukając sensu, jakiejś wizualnej spójności.
Niektóre Pańskie albumy są dość niewielkie, znaczna część skupia się na jakimś konkretnym temacie. "Snaps" sprawia wrażenie kilku albumów w jednym. Czy tworzyło się go jak kilka książek naraz?
Nie. Znałem docelową ilość stron - zresztą album miał być grubszy. Miał mieć 630 stron, a skończyło się na 520. Szukałem po prostu odpowiednich zdjęć, a mam ich trochę - ok. 3000 takich, które mi się podobają. Materiał na kilka albumów, jakby kogoś to interesowało.
W pańskich ustach wszystko brzmi tak łatwo, wręcz podejrzanie łatwo. Naprawdę to takie proste? Od zawsze tak było?
Siedzę w tej branży już od wielu lat. Ale na początku po prostu robi się zdjęcia. Po jakimś czasie okazuje się, że można je jakoś wykorzystać. Jednak na początku liczy się tylko zabawa. Mówiłem, że mam jakieś 3000 zdjęć, które mi się podobają. Ale tak naprawdę jest ich więcej - cały czas znajduję coś nowego. Czasem odkładam niektóre fotografie bez oglądania, bo jestem zajęty jakimś zleceniem i trafiam na nie na przykład 25 lat później.
Coś co w cyfrowej fotografii byłoby trudne do wykonania.
Cyfra jest w porządku do zleceń, ale słabo sobie radzę ze skomplikowanymi urządzeniami, zwłaszcza z aparatami cyfrowymi. Mam cyfrówkę, Canona Mark II (Erwitt nie pamiętał, którego "Mark II", przyp. red.). Ale nie potrafię go używać - jest zbyt skomplikowany, za duży i za ciężki. Używałem go raz podczas zlecenia, ale wszystko robił mój asystent. Ja tylko naciskałem spust migawki. Zupełnie sobie nie radzę z tym cholerstwem.
W takim razie - jakimi aparatami Pan fotografuje?
Dla siebie robię zdjęcia Leikami. Do pracy zarobkowej używam czegokolwiek, czego akurat potrzebuję. Canony są naprawdę niezłe - mnóstwo obiektywów, multum akcesoriów. Trudno przebić ten system.
Co jest ważniejsze - zrobienie dobrego zdjęcia, czy umiejętność zauważenia go wśród innych, gorszych?
Trzeba mieć dobre oko, bez tego nie ma sensu być fotografem. Jedno i drugie jest równie istotne. Jeśli robisz dobre zdjęcia, ale ich nie widzisz, to trochę szkoda. Ale jeśli robisz słabe fotki, to nic się nie stanie, jeśli nic nie wybierzesz.
Potrafiłby Pan pozwolić obcej osobie wybierać te dobre zdjęcia za siebie?
Jeśli chodzi o pracę na zlecenie, jeśli byłaby to osoba kompetentna - bez problemu. Ale gdyby chodziło o zdjęcia, które robię dla siebie - w żadnym wypadku.
Podczas fotografowania - strzela Pan seriami jak z karabinu maszynowego, czy raczej zachowuje się jak wytrawny snajper? Proszę wybaczyć wojskową analogię...
Robię bardzo mało zdjęć. W końcu trzeba je potem wszystkie przejrzeć. Dlatego nie pstrykam na prawo i lewo. Wielu fotografów jest niepewnych swoich umiejętności. Myślą, że trzeba robić dużo zdjęć. Ale moim zdaniem to nie jest konieczne. Co prawda nigdy nie wie się tak do końca, jaki efekt chce się osiągnąć, ale powinno się mieć przynajmniej jakiś pomysł. Jednak czasem, podczas pracy na zlecenie, dobrze jest zrobić dużo zdjęć, żeby klient czuł, że pracujesz. Sam robię mało fotek, chyba że muszę odegrać przed kimś przedstawienie.
Jak często trzeba się uciekać do takiego fortelu?
To zależy. Są dobrzy klienci i są głupi klienci. Przed głupimi trzeba grać. Ci normalni pozwalają po prostu wykonać swoją robotę. Wielu osobom brakuje pewności siebie, często dotyczy to fotoedytorów. Dlatego wymagają mnóstwa zdjęć, żeby zamaskować swoją własną niepewność. Ale są też dobrzy fachowcy z dobrym okiem, którzy umieją rozpoznać dobre zdjęcie i wiedzą, jak je wykorzystać.
Ma Pan na ten temat bardzo zdecydowane zdanie. Trudno się z Panem pracuje?
Bardzo łatwo. Tylko z idiotami trudno się pracuje. Z normalnymi ludźmi jest łatwo. Jak ktoś się za bardzo denerwuje, natychmiast zaczyna uprzykrzać życie innym.
Niestety czas przeznaczony na rozmowę dobiegał końca, a Elliott Erwitt powoli zaczynał odczuwać skutki przeziębienia. Po obowiązkowym autografie na albumie poświęconym psom i wymianie uprzejmości Amerykanin wstał i, wyglądając za ściankę, za którą od jakiegoś czasu czekała już zniecierpliwiona delegacja z "Gazety wyborczej", zawołał:
Następny, proszę!
Uśmiechnąłem się pod nosem.
Przypominamy, że wystawę 61 fotografii Elliotta Erwitta można oglądać do 20 października w warszawskiej Yours Gallery. Ekspozycja jest czynna codziennie w godzinach 11.00 - 20.00. Wstęp bezpłatny.
Dziękujemy Yours Gallery za umożliwienie przeprowadzenia wywiadu.
Yours Gallery
Pl. Piłsudskiego 1 (budynek Metropolitan)
00-078 Warszawa
+48 (22) 3131900
+48 (22) 3131901