Rozmowa z Leszkiem Szurkowskim

"Jestem przekonany, że powinniśmy dzisiaj mówić przede wszystkim o obrazie, a nie o tym jaką techniką powstał i został powielony". Prezentujemy fragment wywiadu z Leszkiem Szurkowskim z książki K. Makowskiego i K. Jureckiego "Słowo o fotografii".

Autor: Marta Majewska

5 Listopad 2003
Artykuł na: 17-22 minuty

"Jestem przekonany, że powinniśmy dzisiaj mówić przede wszystkim o obrazie, a nie o tym jaką techniką powstał i został powielony".

Prezentujemy fragment wywiadu Krzysztofa Makowskiego z Leszkiem Szurkowskim z książki K. Makowskiego i K. Jureckiego "Słowo o fotografii".

Krzysztof Makowski: Na ile Twoje wczesne zainteresowania naturą i funkcjonującym w niej człowiekiem wykorzystujesz w swoich najnowszych pracach? Mam wrażenie, że tematy poruszane w pierwszych cyklach fotograficznych, tj. Fotomontaże z lat 1978-1979 czy Obecności z okresu 1969-1971 nurtują Cię do dnia dzisiejszego.

Leszek Szurkowski: Moje pierwsze przygody z fotografią były związane z rejestrowaniem natury. Interesował mnie świat owadów, nieznane przeciętnemu widzowi piękno mikrokosmosu.

Pierwsza wystawa indywidualna, w roku 1966, składała się z czarno-białych powiększeń fragmentów skrzydeł motyli i pokryw chrząszczy. Chciałem wtedy pokazać coś, co jest trudne do obejrzenia gołym okiem, a kryje w sobie niezwykłą magię. Ten świat odkrywałem przede wszystkim dla siebie, a poprzez fotografię chciałem podzielić się moimi wrażeniami z widzem. Miałem to szczęście, że pierwsze kroki w fotografii stawiałem w czasie, gdy w Poznaniu intensywnie działało Poznańskie Towarzystwo Fotograficzne.

Dzięki istnieniu PTF-u miałem ogromne szczęście obcowania z tak wyjątkowymi ludźmi jak: Tadeusz Cyprian, Fortunata i Zygmunt Obrąpalscy, Bronisław Schlabs i wielu innych. Dzisiaj nie ma nawet małej tabliczki upamiętniającej adres, pod którym powstał kawał historii polskiej fotografii. Ani śladu po tym, co działo się przy Paderewskiego 7, a było to miejsce skupiające wszystkich entuzjastów fotografii, zarówno amatorów jak i zawodowców. Przy PTF-ie dynamicznie działała sekcja fotografii przyrodniczej, której duszą był Marian Stamm. Wyzwaniem, które podjąłem, było fotografowanie żywych mrówek. Ośmieliłem się wtedy fotografować przyrodę przeniesioną do domowego studia. Zachęciła mnie do tego książka Lecha Wilczka Oko w oko. Chciałem mieć pełną kontrolę nad wynikiem końcowym, co nie było wówczas możliwe przy fotografowaniu w plenerze. Skutek tego był taki, że stworzyłem w domu mrowisko, otoczyłem wodą i fotografowałem w takim oświetleniu, jakie chciałem. Była to moja pierwsza konfrontacja z dylematem rejestracja-kreacja.

portret Leszka Szurkowskiego, fot. Małgorzata Abramowska

Myślę, że cały czas balansuję między tym, co naturalne i sztuczne, czyli tym, co istnieje a tym, co staramy się stworzyć. Istotą moich zainteresowań są strefy graniczne, te miejsca (widzialne lub niewidzialne), gdzie ścierają się dwa światy, makrokosmos z mikrokosmosem, światło z cieniem etc. Te strefy to przede wszystkim potencjalna możliwość docierania do najistotniejszych aspektów naszej egzystencji.

Oprócz wielu cykli obrazów wydałeś również kilka kalendarzy autorskich, które świadczą o głębokiej fascynacji kulturą Meksyku i Japonii. To chwilowa inspiracja czy głębsze uczucie?

Japonia oznacza dla mnie porządek. To również dbałość o każdy szczegół, zarówno w środowisku, jak i w tym, czym się otaczają. Dostrzega się na każdym kroku, że wszystko jest przemyślane, za-projektowane i uporządkowane. Trzeba jednak podkreślić, że wszelkie działania człowieka są tam silnie powiązane z naturą i jej podporządkowane. Świadczy o tym cała japońska sztuka: tradycja koloru, kaligrafia, architektura, operowanie światłem we wnętrzach. Każdy jest świadomy znaczenia i potrzeby. Nie tworzy się rzeczy przypadkowych. Zdają sobie doskonale sprawę z tego, w jak dużym stopniu ich życie uzależnione jest od sił natury i że to, co tworzą, może być zniszczone w jednej chwili. Dlatego m.in. starają się, aby wszystko to co budują było lekkie, cenią naturalne surowce, z założenia podatne

na destrukcję.

Zadziwiający jest spokój i przekonanie, że nie ma rzeczy skończonej, trwającej wiecznie. Założona jest również pewna ciągłość. Wszystko, co uległo kiedyś zniszczeniu i zostało odbudowane przy zastosowaniu nowych technologii, jest równie stare jak zniszczony oryginał. Godne uwagi jest również to, że pewne rzeczy można powielać, przemalowywać, robić powtórnie, a one ciągle będą zawierały tę pierwszą energię i zapis idei. Zawartość tej energii jest o wiele ważniejsza niż fizyczne istnienie. Dla mnie najistotniejsza jest jednak ich świadomość, jak istotne może być współtworzenie środowiska przez człowieka i poszukiwanie coraz doskonalszych sposobów komunikowania się.

fot. Leszek Szurkowski z wystawy Oaxacana Canadian Embassy Gallery, Tokio Japan 1999

W życiu mieszkańców Meksyku natura i ogromnie bogata tradycja odgrywają również ogromną rolę. W tej ziemi jest coś magicznego. Czasami odczuwa się nawet trudny do wytłumaczenia niepokój. Ogromne wrażenie sprawia jedno z najlepszych muzeów antropologicznych na świecie, w stolicy Meksyku. Eksponowane elementy ginącego świata ukazują nieprawdopodobną wyobraźnię twórców sprzed kilku tysięcy lat. Fascynujące są urny, ceramika, maski, nie tylko będące odzwierciedleniem twarzy człowieka, ale ukazujące cały aspekt natury, który był ściśle związany z jego życiem. Wierzenia, zwierzęta, formy roślinne i ich kompilacje z ciałem człowieka robią niesamowite wrażenie.

Rzeźby, wystawiane przez współczesnych artystów w pobliskich galeriach, wypadają dość marnie na tle wspomnianych zbiorów. Nasze ikony zdają się wydawać sztuczne i być niczym innym jak tylko powielaniem pewnego schematu. Warto również wspomnieć, że w Meksyku nie odczuwa się tak silnie jak w Europie potrzeby przebywania wśród nowoczesnych przedmiotów. Można mieć wrażenie, że niewiele potrzebują do życia. Do tego jeszcze ogromna tradycja i jakaś wewnętrzna duma bijąca z pięknych opalonych ludzi, z głębią i życzliwością w oczach. Patrzy im się prosto w oczy i nie dostrzega tej bariery, tak jak u Europejczyków. W ich oczach płonie żar. I ta niespotykana, emanująca z nich energia.

Charakterystyczny dla Meksyku jest również zapach. Wszystko intensywnie pachnie, w przeciwieństwie do Japonii. Najlepszym tego przykładem jest dość prymitywna kuchnia oparta na świeżości pro-duktów i mocnych przyprawach. Kolor, jak i zapach pozostają w ścisłej relacji z naturą. Nie przypisuje mu się jednak aż takich znaczeń jak w Japonii. Ściany domów mają kolor ziemi, odzież jest w radosnych kolorach słońca, owoców i morza.

fot. Leszek Szurkowski z cyklu Ekiben Japanese Walks 1996

Ogromna intensywność wrażeń powoduje, iż cały czas powracam w swoich pracach do Meksyku. Do jego kultury, natury i ludzi, którzy nieustannie mnie inspirują. Ta spontaniczność i styl życia są Polakom zupełnie obce. To, co mnie również fascynuje w Meksyku, to panujący tam naturalny bałagan. Nie ma żadnego porządku, pośpiechu ani rzeczy prostej i podporządkowanej jakimkolwiek zasadom. Lecz to również powoduje, że nie mógłbym tam mieszkać na stałe. Bliższa mi jest Japonia, gdzie wszystko jest przemyślane i czemuś służy. Te dwa kraje to z pewnością skrajności, które są mi jednak potrzebne również w sferze działań wizualnych.

Profesor Grzegorz Przyborek twierdzi, że Twoja fotografia cyfrowa, dzięki specyfice powstawania, zaczyna upodabniać się do naszej percepcji rzeczywistości, do projekcji skojarzeń obrazowych z wzorem myślowym. Czy traktujesz ją rzeczywiście jako formę zarejestrowanego magazynu wyobraźni?

Myślę, że warto w tym miejscu zwrócić uwagę nie tylko na fotografię cyfrową, ale w ogóle na łatwość posługiwania się i wykorzystywania nowej, cyfrowej formy zapisu. Technika cyfrowa stanowi swego rodzaju automatyczną doskonałość. To, co kiedyś było sztuką w fotografowaniu, dzisiaj przeważnie zawarte jest w programowych możliwościach aparatu. Dla mnie nie ma znaczenia, czy rejestruję obraz cyfrowo, czy na filmie. Opanowałem wszelkie możliwe formy zapisu fotograficznego na tyle, że swobodnie wybieram metodę adekwatną do sytuacji i możliwości. Fotografia cyfrowa zaoszczędza mój czas, a przede wszystkim pozwala na nieograniczone ilościowo rejestrowanie i archiwizowanie. Równie dobrze przy większych nakładach finansowych mógłbym to wykonać metodą klasyczną. Zresztą tak dotychczas pracowałem i nadal czasami ją stosuję. Często krytycy, pisząc o mnie jako o fotografie cyfrowym, nie zdają sobie sprawy, że w obrazach, które opisują, jest wiele elementów lub wręcz całości wykonanych na filmie, np. seria Na styku. Także nikt z nich do dzisiejszego dnia nie zadał takiego pytania.

fot. Leszek Szurkowski z cyklu NASTYKU, 2000

Oczywiście zgadzam się z oceną Grzegorza, że zapis cyfrowy otwiera nowe możliwości, które poprzez ilość, łatwość i przezroczystość warsztatową pozwalają mi na bardziej dogłębną rejestrację. Dochodzi do tego element swobodnej i praktycznie nieograniczonej możliwości konstruowania obrazu za pomocą komputera. Dzięki temu nie czuję żadnych ograniczeń warsztatowych i w związku z tym obraz, który podpisuję, jest dokładnie tym, co najpierw powstało w mojej wyobraźni. I nie wiem, czym jest ten obraz, grafiką cyfrową, fotografią czy malarstwem. Nawet się nad tym nie zastanawiam. I wolałbym, aby inni nie robili tego za mnie.

Dzięki nawykowi i chyba wrodzonej potrzebie kolekcjonowania tworzę na własny użytek zbiór notatek, cytatów, zapisów sytuacji, który można określić osobistym magazynem inspiracji. Inspirowany skatalogowanym materiałem kilkuset tysięcy obrazów tworzę nową, własną ikonosferę.

Odnośnie magazynowania i przetwarzania rzeczywistości, muszę wspomnieć o jednym z ważniejszych dla mnie twórców - kolekcjonerów, jakim jest Peter Beard. Jego metoda jest mi szczególnie bliska, a tak totalne zaangażowanie w proces twórczy jest moim ideałem. Codziennie, permanentnie kolekcjonuje wszystko, co znajduje się na jego drodze, włącznie z niedopałkami papierosów i skrawkami gazet. Ta pasja przybiera kształt opasłych ksiąg: dzienników pełnych codziennych notatek i powklejanych fragmentów rzeczywistości (również fotografii).

Zdaje się, że planowałeś zaprezentowanie twórczości Bearda w Polsce. Czy to jest nadal aktualne?

Beard jest człowiekiem, który od wczesnej młodości czymkolwiek się zajmował, robił to świadomie i totalnie. Uczestnicząc jednocześnie aktywnie w otaczającej go, a zarazem często kreowanej przez niego rzeczywistości w sposób autentyczny i niezwykle zaangażowany. Sam, tego co robi nie nazywa sztuką, a siebie - artystą ani fotografem. Niemniej jednak doskonale funkcjonuje w najlepszych galeriach na świecie, a według mnie może się okazać jedną z ważniejszych postaci na scenie kultury i sztuki przełomu wieków. Dlatego też dwa lata temu zaproponowałem jednemu z największych centrów sztuki współczesnej w Polsce zorganizowanie jego wystawy. Z przykrością dowiedziałem się, że nikt tutaj o Beardzie nie słyszał. Przez rok usiłowałem bezskutecznie uzyskać odpowiedź dla jego agenta, przekonując się zarazem, że próbowano dla niego znaleźć jakąś szufladkę, kontaktując się z etatowym kuratorem wystaw fotograficznych.

Rezultat jest taki, że Peter Beard nie zostanie przedstawiony polskiej publiczności, m.in. w wyniku ignorancji ludzi, którzy zajmują się rzekomo kulturą i sztuką współczesną. To także najlepszy przykład, do czego doprowadza nasza prowincjonalność, szufladkowanie twórców, politykowanie w sztuce, nie wspominając już o braku standardów w komunikacji ze światem. Trzeba mieć świadomość, że do podobnych sytuacji może doprowadzać separatystyczne myślenie o fotografii jako dziedzinie sztuki, a nie jako o warsztacie w rękach twórcy.

Twój stosunek do krytyków jest jednoznaczny. A co z młodszym pokoleniem, ludźmi, którzy dopiero podejmują próby życia z fotografią i z fotografii?

Problemy z fotografią mają nie tylko krytycy, ale również studenci. Z pozoru proste pytania typu: co chciałeś wyrazić, robiąc taką fotografię, w jakim celu ją wykonałeś i do czego ma służyć pozostają bez odpowiedzi. Najczęściej niestety nie znajduję odpowiedzi na te pytania również w samym obrazie. Większość z nich już na studiach uważa się za artystów, a to co ich głównie interesuje, to przekazanie własnych emocji. Moje pytanie o ich emocje i cel wyrażenia pozostają bez odpowiedzi. Zaczyna być widoczny problem niedowartościowania warsztatu, brak znajomości historii fotografii, a przede wszystkim brak pokory.

Fragmenty rozmowy przeprowadzonej w 2002 roku w Warszawie/Natolin.

Okładka książki "Słowo o fotografii"

Wywiad pochodzi z opublikowanej niedawno książki Słowo o Fotografii, w której znajduje się także 25 innych wywiadów z fotografikami. Liczy ona 350 stron wraz z załączoną płytą CD, wydana została przez ACGM Lodart SA, Łódź 2003, a jej cena wynosi 39 zł. Publikacja dostępna jest w Polsce w wybranych galeriach fotograficznych, księgarniach, laboratoriach fotografii profesjonalnej oraz w sprzedaży wysyłkowej. W chwili obecnej można ją kupić w następujących miejscach:

Warszawa: CSW Zamek Ujazdowski, Galeria Zachęta,

Łódź: Galeria FF, ŁTF, Księgarnia ŚWIATOWID, Fotokonsorcjum, Laboratorium POWIĘKSZENIE, Laboratorium Lafob,

Bielsko-Biała: Galeria Bielska BWA.

Sprzedaż wysyłkowa, za zaliczeniem pocztowym, poprzez kontakt:

e-mail: atelier@tlen.pl

fax (0 22) 825 53 95

sms 0 602 661 884

oraz recenzje

Zobacz terminy spotkań z autorami książki oraz ich gośćmi w dziale newsy

Zapraszamy także na stronę internetową Leszka Szurkowskiego www.szurkowski.com

{GAL|26060
Skopiuj link
Słowa kluczowe:
Komentarze
Więcej w kategorii: Wywiady
Anita Andrzejewska: "Dzięki fotografii otworzyłam się na drugiego człowieka"
Anita Andrzejewska: "Dzięki fotografii otworzyłam się na drugiego człowieka"
Jak fotografia analogowa pomaga jej odnaleźć równowagę w codziennym zgiełku? O ulubionym świetle, kodach kulturowych w fotografii oraz pracy nad nową książką rozmawiamy z Anitą Andrzejewską
19
Maciej Dakowicz: „Pociąga mnie szukanie porządku w chaosie codzienności”
Maciej Dakowicz: „Pociąga mnie szukanie porządku w chaosie codzienności”
O ponad 20 letniej przygodzie fotografowania w azjatyckich metropoliach, pierwszej retrospektywnej książce (oraz o tym jak ją zdobyć), rozmawiamy z jednym z najlepszych fotografów ulicznych...
32
Jacek Poremba: W portrecie chodzi o pewną energię, wybuch, który nastąpi. Albo nie.
Jacek Poremba: W portrecie chodzi o pewną energię, wybuch, który nastąpi. Albo nie.
"Śladowy zarys sesji portretowej mam w głowie. Natomiast co później powstanie, jest wynikiem tu i teraz, dziania się". Z Jackiem Porembą rozmawia Beata Łyżwa-Sokół
25
Powiązane artykuły