Wydarzenia
Sprawdź promocje Black Friday w Cyfrowe.pl
"Staram się, żeby moje portrety były jak najprostsze" - z Krzysztofem Gierałtowskim rozmawia Krzysztof Makowski. Prezentujemy fragment wywiadu z książki Słowo o fotografii.
Krzysztof Makowski: Pierwsze wykonane przez Pana portrety, które być może w pewnym stopniu zadecydowały o tym, czym się Pan zajmuje do dzisiaj, wykonane były na zlecenie miesięcznika kulturalnego "Ty i Ja". Sfotografował Pan wtedy Hugo Steinhausa, nestora polskich matematyków. Co było wcześniej?
Krzysztof Gierałtowski: Po rozstaniu ze szkołą filmową w Łodzi dostałem angaż do pism młodzieżowych, gdzie kupiono mnie po mojej wystawie reporterskiej w Salonie Współczesności, ale przymuszono jednocześnie do dokumentowania przecięć wstęg, uścisków dłoni i innych przejawów zorganizowanego życia młodzieży. Ratując się, zacząłem odwiedzać organizacje młodzieżowe na wielkich budowach, które to budowy stały się tematem moich zdjęć. Opublikowałem z tego kilka relacji w miesięczniku "Polsza" i "Poland".
Po odwiedzeniu wielu kopalni, hut i elektrowni, które budowano wolniej, niż ja je fotografowałem, uważałem ten temat za zamknięty. Później zatrudnienie w Wydawnictwie Handlu Zagranicznego "Agpol", skonfrontowało mnie z typową fotografią rzemieślniczą, ale pozwoliło też zainteresować się modą i ćwiczyć fotografię barwną.
Moda prowadziła w prostej linii do miesięcznika "Ty i Ja", gdzie przez kilka lat z szalonym, jak na ówczesne czasy sukcesem, produkowałem i fotografowałem sesje mody uważane dziś za klasyczne. Tam też zlecono mi przypadkiem portretowanie Hugo Steinhausa i tak się zaczęło.
Sięgając do historii fotografii, można stwierdzić, iż portret fotograficzny schlebiał portretowanemu. Jakim kluczem Pan podchodzi do swoich modeli? Jaki jest sposób na dobry portret?
Do fotografowanej postaci staram się mieć stosunek emocjonalny. Muszę ją albo lubić, albo szanować, albo chcieć zbadać.
Zwykle jest tak, że gdy mam do czynienia z człowiekiem mądrym, inteligentnym, jego bogate wnętrze - osobowość, wnosi do portretu podstawowe wartości.
Kontakt z takim człowiekiem to jak szlifowanie diamentu, z którego powstaje brylant. Im wartościowszy człowiek, im większa indywidualność, tym więcej ofiarowuje nam z siebie.
Wiem, że nie mogę tego zniszczyć, powinienem wykorzystać. Staram się uwypuklić jedną wybraną cechę takiego człowieka, na której skupiam się i określam ją - interpretuję na swój sposób.
Portret Wojciecha Prażmowskiego to moja przewrotna interpretacja męskości, Jana Karskiego - człowieka naznaczonego łuną holokaustu.
Staram się, aby każdy z moich portretów był jak najprostszy.
Dlaczego? Otóż w obecnym zgiełku, wręcz chaosie informacyjnym, tylko precyzyjny komunikat - fotografia jest przecież komunikatem, może być właściwie odebrany. Zdjęcie musi być jak celnie przygotowany pocisk. I to też odróżnia moje subiektywne portrety od innych. To jak odczytuję człowieka, który stanął przede mną, jest wyłącznie moją sprawą. Często długo szukam i czekam, aż z modela wypromieniuje coś, co mnie zainspiruje, poruszy. Choć czasem przypadkowy grymas, gest ma też olbrzymie znaczenie, pod warunkiem że został uchwycony.
To co tworzę, to impresje, bo nie wiem, czy Józef Czapski był akurat taki, jakim go widziałem, fotografując jego arystokratycznie opuszczone ręce. Ale tak go odczułem i takiego utrwaliłem. Obecnie często mam w ręku jego książkę Czytając i utwierdzam się w swoim przekonaniu. Portret, który mu wykonałem, powstał w siedzibie "Kultury" w Maisons-Laffitte na dwa lata przed jego śmiercią. Zostałem przyjęty przez Czapskiego, który po trzech minutach zasnął, głowa opadła mu na ramię. Miałem kilka zdjęć, więc już nie wyrywałem go ze snu. Wtedy dopiero zrobiłem właściwy portret. Portret inny od wszystkich, bez twarzy, lecz niemniej wymowny. Patrząc na jego splecione dłonie, widzimy oczyma wyobraźni jego dostojną, zmęczoną postać.
Z kolei na spotkanie z Erwinem Axerem wziąłem ze sobą szklaną kulę. Fotografując go, czekałem cierpliwie, aż weźmie ją do ręki i zacznie się jej przyglądać. Wiedziałem, że prędzej czy później to zrobi. Kula leżała i czekała cierpliwie, ja też. Nadeszła wreszcie ta chwila, gdy spojrzeliśmy na siebie, on przez kulę, ja przez obiektyw. Można więc czasem świadomie sprowokować modela do pewnych zachowań, które służą realizacji naszego pomysłu.
Miałem też wiele takich przypadków, że dopiero po wykonaniu powiększenia zauważałem coś, czego nie zdążyłem dostrzec podczas fotografowania, a co stanowiło notatkę kamery - wartość zdjęcia. Na tym polega magia fotografii.
Czy będąc fotografem portrecistą, zastanawia się Pan czasem, jaka mogłaby być, a jaka jest współczesna rola fotografii jako środka rejestrującego prawdę o człowieku i wartościach, które są fundamentem rozwoju kultury, sztuki i nas samych?
Są pewne procesy, które toczą się na całym świecie. Można zaryzykować stwierdzenie, że fotografia traci swoją rolę informacyjną, którą szczyciła się jeszcze do niedawna. Pamiętam, gdy na przełomie lat 60. i 70. robiłem zdjęcia podczas rokowań pomiędzy Amerykanami i Wietnamczykami w sprawie pokoju w Wietnamie. Było wtedy około trzydziestu fotografów i tylko kilka ekip telewizyjnych. Obecnie proporcje byłyby zupełnie inne, co świadczy dobitnie o wypieraniu fotografii z pewnych obszarów przez inne media. Już nikt na świecie nie czeka, aby zobaczyć w jakimś czasopiśmie typu "Life" dobrze wykonane, intrygujące zdjęcie. Już tego nie ma.
W Polsce obserwowałem z rozczarowaniem, jak intelektualne elity Solidarności nie wypełniły swoich zobowiązań wobec kultury.
Niektórzy fotografowie utrwalili, jak umieli, fascynującą atmosferę ruchu Solidarność, którego przywódcy, po zwycięstwie nie potrafili jednak tego docenić i nie zrobili nic, żeby przybliżyć fotografię polską do standardów światowych. Dotyczy to kształcenia i braku struktur, które promowałyby zdolną młodzież. W stosunku do całego środowiska nie powstał rzetelny system oceny i wspierania najciekawszych projektów nie tylko artystowskich, ale i tych służących społeczeństwu. Dotyczy to też mojej specjalności.
Jestem pewien, że jeżeli nie dokonujemy notacji siebie, czyli inaczej mówiąc, nie podsuwamy zwierciadła portretów społeczeństwu, to ta społeczność nie wie, jaka jest. Traci w każdym razie jedną z możliwości analizy, poznania siebie, a to powoduje zachwianie tożsamości.
Wielka rola kreacyjna fotografii w reklamie obecnie, wbrew pozorom, też zamiera. Powszechne schlebianie gustom doprowadziło do tego, że już nie ma zapotrzebowania na zdjęcia wybitne, intrygujące, inteligentne. W mediach wykorzystuje się zdjęcia, które są czytelne dla gustów średnich, czyli przeciętnych i im się schlebia.
Proszę zastanowić się, jaka fotografia jest prezentowana na łamach czasopism. Przypominam sobie, jak przed dwoma laty redakcja "Twojego Stylu" poprosiła mnie, abym wykonał portret Dudy-Gracza. Tak się złożyło, że posiadam w swoich zbiorach pewien wyśmienity, w pewnej mierze ponadczasowy, portret tego artysty. Prosiłem Dudę-Gracza, żeby położył się na podłodze w swojej pracowni. Na oczach ułożyłem mu kawałki rozbitej szyby samochodowej. Tak próbowałem odzwierciedlić charakter jego socjokrytycznego, specyficznego malarstwa. Inteligenci, którzy są moją publicznością, znają przecież bajkę o odprysku zwierciadła w oku. Przedstawiłem ten portret w redakcji, gdzie dano mi do zrozumienia, iż wymaga się ode mnie zdjęcia, na którym Duda-Gracz "czuli się" z córeczką. Zrobiłem je. Szczęście rodzinne uderza w oczy swoim prymitywizmem.
To jest tylko jeden z licznych przykładów, które mógłbym przytoczyć, żeby pokazać, jak media nie starają się w żadnej mierze przedstawiać prawdy o nas, ale tworzą jakiś wydumany, sztuczny świat. Głównym, jeśli nie jedynym celem, jest sprzedaż. Najważniejsze jest wyobrażenie szefów o tym, co przyniesie magazynowi dochód i zwiększy jego nakład, a nie prezentacja prawd i wartości, które dla ludzi i sztuki mają znaczenie podstawowe.
Jak w takich warunkach nasza fotografia ma się rozwijać, gdy domorośli specjaliści - fotoedytorzy, nie mają najczęściej żadnego pojęcia o tym, czym może być i jak wygląda fotografia na świecie, a nie w bankach zdjęć? Bo nie dość, że głupio i biednie, to jeszcze bez sensu.
Obok ogromnej kolekcji zdjęć czarno-białych pod koniec lat 90. przybyło w Pana twórczości prac w kolorze, również z zastosowaniem technik elektronicznych. Czy kolor, który wprowadził nową jakość do fotografii portretowej i nowe techniki zapisu obrazu, to jest to, na co Pan czekał?
Jestem pragmatykiem. Kolor robiłem już w połowie lat 60. Nadszedł taki moment, że musiałem wybierać, ponieważ w kolorze trzeba było pracować na materiałach odwracalnych. Gdybym zdecydował się na te zdjęcia w kolorze, to w sytuacji, gdy nikt nie potrafił wówczas zrobić dobrego duplikatu (dobry duplikat koloru kosztował więcej, niż wynosiło honorarium za druk kolorowego zdjęcia w gazecie), to te fotografie bym tracił, bo byłyby niszczone w procesie przygotowania do druku, wiele z nich zresztą straciłem. Wobec czego zacząłem robić przede wszystkim zdjęcia czarno-białe, które po pierwsze mogły być względnie przyzwoicie opublikowane w źle drukowanej wówczas polskiej prasie, a po drugie zostawały mi negatywy.
Mój pragmatyzm był wówczas tak daleko posunięty, że te zdjęcia nie ze względów estetycznych, tylko praktycznych były fotografiami przekontrastowanymi, ponieważ wtedy broniły się w słabo drukowanych pismach. To były główne czynniki, które skłoniły mnie do robienia fotografii czarno-białej. Krytycy sztuki nadali moim działaniom praktycznym walor estetyczny.
Powróciłem do koloru niecałe trzy lata temu. Od tego czasu pracując w kolorze, wiem, że mam jako taką kontrolę nad zamierzeniem. Zmieniły się warunki i możliwości. Laboratoria oferują nam jakość, na którą czekaliśmy. Obecnie w swoich pracach stosuję techniki hybrydowe. Weźmy dla przykładu pierwszą stronę okładki z katalogu Koloryt. Fotografia przedstawiająca mojego syna jest zrealizowana w stu procentach cyfrowo. Szereg zdjęć jest zrobionych w ten sposób, że negatyw 6 x 6 lub 4 x 5 cala skanuję i robię wydruk. W efekcie oglądamy często wydruki z drukarki, a nie klasyczną fotografię. Nie znaczy to, że nie pojawiają się obok tak przygotowanych fotografii zdjęcia wykonane metodą klasyczną.
Technika nie ma znaczenia, najważniejsze jest zamierzenie i rezultat, który pragnę osiągnąć.
Dlaczego obecnie zdjęcia są kolorowe, tak bardzo kolorowe? Otóż wyobrażam sobie, że tak jak kiedyś zdjęcia kontrastowe czarno-białe przebijały się do świadomości, tworząc pewnego rodzaju archetypy, tak teraz tylko mocny, świadomie stosowany kolor fotografii jest w stanie wywołać pożądany efekt.
Wiedziałem od dawna, że mam wyczucie koloru i jestem świadomy tego, że niewielkie nawet przekłamanie niszczy rezultat. Zdaję sobie również sprawę, że kolor jest jak brzytwa w ręku szalonego, gdy się go nie ujarzmi, może wywołać skutek odwrotny do zamierzonego. Dlatego czasem się zdarza, że jedno zdjęcie powstaje w kilku poprawianych wersjach. Tak się działo z portretem Karskiego. Nasze postrzeganie obiektu ma prawo się zmieniać. Ono ewoluuje. Silna czerwień w portrecie Karskiego jest tu bardzo istotnym elementem obrazu. Karski był człowiekiem niezwykle ważnym, który zaniósł światu prawdziwą wiadomość o tragedii holokaustu.
W przypadku Wiesława Ochmana miała miejsce inspiracja obrazem pędzla Jerzego Dudy-Gracza, z którego zaczerpnąłem złoto-zieloną kolorystykę i makijażystka przeniosła ją na mojego modela. Złoty kolor materii w tle odgrywa tu dodatkowo ważną rolę, wprowadzając atmosferę operowości.
W czasie częstych ostatnio burz z niepokojem nasłuchuję odgłosów z nieba. W związku z portretem Gustawa Holoubka może rozlec się stamtąd Witkacowskie skarcenie: coś ty zrobił Gierałtowski?! (...)
Pewną niespodzianką wydawniczą jest Pana autorski kalendarz wydany na 2002 rok. Fotograficy coraz częściej sięgają po taką formę autopromocji, jednak Pan wykorzystał go jako środek do walki o pewne wartości, które komercja potrafi czasem wypaczyć.
Przygotowując swój pierwszy autorski kalendarz, starałem się w taki sposób dobrać fotografie, aby za pomocą komercyjnego nośnika, jakim jest kalendarz, przekazać pewne idee i mój stosunek wobec rzeczywistości. Szukałem też odpowiedzi na pytanie, jak bardzo "ukryty" może być człowiek, żeby zdjęcie zaliczyć jeszcze do kategorii portretu.
Firma Orlen SA, która sfinansowała wydanie mojego autorskiego kalendarza, zaakceptowała nawet dość przewrotne memento, w którym szczerze, choć z odrobiną cynizmu, odnoszę się do zjawisk konsumpcji i posiadania.
Motto brzmi:
"Figa Tobie i Mnie. Koniec marzeń. Miało być wspaniale, jest przerażająco.
Chcecie być piękniejsi. Jesteśmy jak zła Królowa,
trująca Królewnę Śnieżkę, dostrzeżoną w zwierciadle.
Pirotechnika sygnalizuje, przemilczany rozpad relacji międzyludzkich.
Narasta destrukcja Państwa i Społeczeństwa.
Tajemnicze Mane Tekel Fares, przesłania tajemnicze Veni Vidi Vici...
Komercja wypacza świadectwo o osobie. Portrecistę dotyka to boleśnie.
Człowiek i dokonanie zmienione w towar, rozwalają świat twórcy.
Tryumfuje dekoracyjność obrazu. Kalendarz - towar powstał na Wasze zamówienie.
"Niewidzialna ręka rynku" - nakazuje - kup go.
Umożliwi to zrobienie nowych zdjęć. Jakich, może zobaczycie..."
Fragmenty rozmowy przeprowadzonej w listopadzie 2002 roku w Warszawie.
Wywiad pochodzi z opublikowanej niedawno książki Słowo o Fotografii, w której znajduje się także 25 innych wywiadów z fotografikami. Liczy ona 350 stron wraz z załączoną płytą CD, wydana została przez ACGM Lodart SA, Łódź 2003, a jej cena wynosi 39 zł. Publikacja dostępna jest w Polsce w wybranych galeriach fotograficznych, księgarniach, laboratoriach fotografii profesjonalnej oraz w sprzedaży wysyłkowej. W chwili obecnej można ją kupić w następujących miejscach:
Warszawa: CSW Zamek Ujazdowski, Galeria Zachęta,
Łódź: Galeria FF, ŁTF, Księgarnia ŚWIATOWID, Fotokonsorcjum, Laboratorium POWIĘKSZENIE, Laboratorium Lafob,
Bielsko-Biała: Galeria Bielska BWA.
Sprzedaż wysyłkowa, za zaliczeniem pocztowym, poprzez kontakt:
e-mail: atelier@tlen.pl
fax (0 22) 825 53 95
sms 0 602 661 884
oraz recenzje
{GAL|26072