Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
Tytuł wystawy "Korzenie, rekwizyty, próby" zdradza, że wystawa Krzysztofa Gierałtowskiego to coś więcej niż tylko przedstawienie osób. Wystawa, której wernisaż odbędzie się dzisiaj, 12 października w galerii pARTer Kłodzkiego Ośrodka Kultury przedstawia 52 portrety, na których przedstawione są także rekwizyty, które jednoznacznie lub symbolicznie mówią o portretowanej osobie.
Wystawa prezentowana jest w ramach sympozjum wizualnego "9 lAbiRynT - artysci o artystach". Więcej o wystawie mówi sam autor:
Korzenie, rekwizyty, próby
Portrecista powinien dawać świadectwo o ludziach zgodne z duchem epoki I swoim charakterem. Zajęty zapisywaniem atmosfery spotkań z ludźmi długi czas robiłem moje portrety na poły machinalnie, kierowany impulsem. W miarę gromadzenia się obrazów zauważyłem, że niemal bezwiednie sięgam do tradycji kultury.
Portretując Mariusza Benoit aktora Teatru Narodowego, który z plakatu gonił przechodnia wzrokiem, wróciłem pamięcią do iluzjonistycznej scenografii neapolitańskiego teatru Eduardo de Filippo, widzianej dawno temu na scenie tegoż Narodowego. Malarstwo celnika Rousseau i Margitte inspirowało mnie w portretach Barbary Falender i Stanisława Tyma. Spogladający z nieba Witkacy groził mi palcem, patrząc na pastiżowy makijaż na twarzy Gustawa Holoubka. Autoportrety Jacka Malczewskiego odbijają się w kontrefekcie Zbigniewa Lwa Starowicza. Figę pokazałem prawą dłonią krakowskim "centusiom", którzy chcieli wykorzystać, bez dodatkowego honorarium portret prezydenta Jacka Majchrowskiego w drukach Magistratu. Statuła Burmistrza Józefa Dietla otrzymała więc na zdjęciu twarz profesoera. Mówą, że portret tkwi za szafą w Prezydenckim Gabinecie, ale profesor wykazał się wyjątkowym poczuciem humoru, bo zapłacono, a później poparto moje starania w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
Bez kolorytu daregotypów do którego dodałem komponetę różu, nie byłoby portretu Magdaleny Ślesickiej syntetyzującego wspomnienia o byłych sympatiach. Wyimaginowany archetyp kulturowy pozwalający mi wyobrazić sobie pre-żmudzkich kapłanów zaowocował portretem Tadeusza Konwickiego. Portret Andrzeja Kurylewicza to próba pokazania kompozytora i pianisty bez fortepianu, przeciwstawna portretowi Igora Strawińskiego autorstwa mojego mistrza Arnolda Newmana.
Z biegiem lat na zdjęciach zaczęły pojawiać się przedmioty i okazywało się, że niektóre posiadają magiczną moc pozwalającą oglądającym czytać je wieloznacznie, a inne jak klawisze na głowie Leszka Możdżera, pozostawały tylko klawiszami. Ale dlaczego z drugiej strony nie przeszkadza mi jednoznaczny chełm generała Romana Polko, czy peruka adwokata Włodzimierza Szoszuka. Może w trakcie czytania obrazów semantykę chełmu równoważy, skryte w mroku spojrzenie generała, a angielską perukę prawnika, udający togę worek na śmiecie.
Indywidualiści jak dramaturg Sławomir Mrożek, tworzą z dżinsowej czapeczki I okularów auto-rekwizyty, fotografując wystarczy je kompaktnie wykorzystać. Wojewodę Leszka Mizielińskiego przepasałem biało-czerwoną taśmą, bo trójkolorową przepasują się przecież francuscy merowie. Przecież Malaparte tak się ochrzcił bo twierdził, że Bonaparte już zajte. Obraz złotego Jana Skotnickiego z rybą, mógłby wywodzić się z jej symboliki, gdyby nie pokazywał konkretnego pstrąga, bo przecież tak nazywał się jego dawny kabaret. Portretując Waldemara Świerzego przywołuję w kolorystyce i szklanym meloniku jego pamiętny plakat clowna.
Jak odnaleść w otaczającej rzeczywistości przedmioty magiczne. Bo przecież czarny bandaż opasujący głowę Jerzego Adamskiego staje się samoistnie kapturem tragicznych konfratrów. Natomiast opończa kryjąca twarz mojego syna czyni z części jego profilu syntetyczny obraz dzieciństwa. Oderwana od funkkcji maska śmierci na potylicy Zbigniewa Zapasiewicza zapowiada klęskę. Fotografując redaktora Jerzego Baczyńskiego, dla niepoznaki rzuciłem mu lepiony z gazet, półprodukt karnawałowej maski. Malarza Rafała Olbińskiego, najprzystojnieszego swojego pokolenia, ku żalowi jego wielbicielek, przykryłem czarną koronką. Druciana konstrukcja na głowie bankiera Marcina Panka przestaje być klatką, a staje się symbolem dobrowolnego zniewolenia. Okulary z rozbitej szyby samochodowej na twarzy Jerzego Dudy Gracza wskazują na moją subiektywną admirację jego malarstwa satyrycznego. Tadeusz Brzozowski z powagą koronował się kawałkiem kartonu na księcia malarzy, podkreślając wspaniałość swojej sztuki. Postawione w studio na sztorc kartonowe prostokąty przenoszą Michała Jagiełłę w jego Tatry.
Kokarda małych panienek we włosach hrabiego fotografa Wojciecha Prażmowskiego, neguje jego macho-podobny profil. Próbą dystansowania się od weryzmu obrazu człowieka jest użycie lustra i efekty lustrzane, które wypróbowałem w portretach Czesława Bieleckiego, Andrzeja Mleczki, Stefana Gierowskiego czy Zbigniewa Romaszewskiego.
Podwójny portret Januszów Józefowicza i Stokłosy, robiłem jakby proroczo przyprawiając im nosy, jako ludziom teatru bez prawa do pogrzebu w poświęcanej ziemi, nie wiedząc jeszcze że za chwilę, kiedy zwalę się na betonową podłogę, zostawią mnie samotnego w studio.
Szukając ucieczki od zdjęć policyjno-paszportowych i poszukując możiwości realacji subiektywnej, stosowałem klasyczne "pars pro toto" w portretach Jana Czapskiego, Krzysztofa Kieślowskiego i Mieczysława Wasilewskiego. Jeżeli cień jest rekwizytem to uzupełniłem nim brakującą połowę twarzy Stanisława Lema. Clownada Jerzego Maksymiuka miała uwznoślić jego oblicze, a rozbielenie twarzy Nicole Orzechowskiej wyróżnić ją z wernisażowego tłumu w którym ginie nierozpoznana. Robiłem Magdalenie Abakanowicz zdjęcia nieostre, chcąc zaznaczyć uprzejmy dystans dzielący mnie z portretowaną.
Czy szyba jest rekwizytem. W portrecie ściśniętej szybą twarzy Andrzeja Czeczota upodobniającej go do kreślonych jego ręką współczesnych, dominują gorejące mądre oczy. Romana Warszewskiego fotografowałem kiedyś jako gimnazjalistę, który próbował odczytać pismo z dysku Majów. Dzisiej fotografując go przez pancerną szybę Trójmiejskiego blokowiska, widzę człowieka kryjącego przedemną tajemnice swoich południowo-amerykańskich peregrynacji. Teraz łączy nas problem dyslekcji naszych synów.
Widzowie najnowszego kontrefektu malarza Leona Tarasewicza, zauważają naturalizm moich portretów, który staram się rozbić emocjonalnym kolorem. Ten pozorny naturalizm to ciekawość urody rozpadu, któremu podlegamy od urodzenia, pozostałość moich studiów medycznych.
W przeciwieństwie do przeostrzonych zbliżeń, pokazujących strukturę ciała i rozpad moich modeli, chętnie chowam w ciemności drugiego planu, Bogdana Konopkę, zakrywam maga teatru Edwina Axera szklaną kulą, zawijam w gazetę aktora i reżysera Krzysztofa Jasińskiego, spowijam dymem polityka Krzysztofa Janika, czy płomieniami czyśca poetę Adama Ważyka. Syntezie obrazu malarza Edwarda Dwurnika służył spotęgowany kontrast gubiący w papierowej bieli części twarzy.
Wyobrażając Rosława Szaybo pytam sam siebie czy wkładając fotografię oka Rosława w jego autoportret, jako Arturo Ui na jego plakacie Opery za trzy grosze, nie zatracam czytelności narracji. Podobne wątpliwości co do czytelności moich intencji budzi we mnie ograniczony do konturu sylwetki na tle krzyża okna, portret zmarłego w cierpieniu księdza Józefa Tischnera.
Po próbie uzmysłowinia moim portretem w wodzie, że trudno mnie utopić, staje przed wami w kaftanie zakupionym za zgodą ministra zdrowia, do portretu zbuntowanego balladzisty Przemka Gintrowskiego. Za komuny rozwiązałem Przemka po godzinie.
Dziś sam nie wiem co stanie się ze mną i moją wieloletnią działalnością.
Krzysztof Gierałtowski
Fotograf
{BLD|Krzysztof Gierałtowski "Korzenie rekwizyty próby..."
termin: 12 października - 14 listopada 2007
wernisaż: 12 października 2007, godz. 19:00
Galeria pARTer Kłodzkiego Ośrodka Kultury,
Pl. Jagiełły 1 (074/8673364)
wystawa czynna: sobota i niedziela 14.00-18.00, pozostałe dni 10.00-18.00