Wydarzenia
Zakupy w Sony – teraz w promocji Cashback
Jaśniejszy obiektyw, wygodna manualna obsługa, świetny design i solidne wykonanie - nowy I-2 to skok od razu o kilka długości. Aparat nie jest jednak tani, sprawdźmy więc co otrzymujemy za nieco ponad 3 tys. zł.
Polaroid I-2 to następca modelu Impossible Project I-1 - pierwszego po ponad 20-letniej przerwie aparatu natychmiastowego na ładunki Polaroid. Zaprezentowany w 2016 niewątpliwie wzbudził zainteresowanie, ale nie okazał się komercyjnym sukcesem. Być może wizja designerów była zbyt śmiała, a może konsumenci nie wierzyli jeszcze w odrodzenie tej kultowej, ale poturbowanej przez upadłości i przejęcia firmy. Niełatwo było też konkurować z łatwo dostępnym, rozpędzonym marketingowo i zwyczajnie znacznie tańszym systemem Fujifilm Instax.
Impossible Project I-1 z 2016 roku
Wiary nie brakowało jednak założycielom Impossible Project. Zdobyli finansowanie, przejęli prawa do marki i już pod szyldem Polaroid zaczęli mozolną pracę nad rozwojem linii aparatów i przede wszystkim receptury materiałów natychmiastowych. Postanowiono wrócić do korzeni, proponując całą serię niedrogich i stylizowanych na klasyki modeli, z ostatnim Polaroid NOW+ na czele.
Polaroid I-2 to więc drugie podejście do konceptu zaawansowanego aparatu natychmiastowego, tym razem łączącego jednak tradycyjny wygląd z manualną obsługą z poziomu aparatu i, jak przekonuje producent, „najostrzejszym obiektywem” w historii Polaroida. Ale po kolei.
Choć trudno się pomylić, aparat niewątpliwie nawiązuje stylistycznie do modelu Polaroid NOW. Różnice są jednak wyraźne: wielkie oko przedniej soczewki i okalające ją pierścienie kontroli parametrów, czujnik Lidar służący do ustawiania ostrości i zdecydowanie bardziej obłe kształty. Aparat jest też niższy, a w efekcie bardziej poręczny i zwyczajnie zgrabniejszy.
Różnicę poczujemy też gdy weźmiemy go do ręki. Choć nigdy nie mieliśmy zastrzeżeń do wykonania, nawet tych najtańszych modeli za kilkaset złotych, tu po prostu czujemy jakość. Obudowa to nadal tworzywa sztuczne, ale tym razem na wykonanej ze stali i aluminium ramie. Zewnętrzny materiał jest w dotyku przyjemnie aksamitny a całość bardziej zwarta i masywna. To już nie jest plastikowa zabawka - to prawdziwy aparat, z którym obchodzimy się z dużą ostrożnością.
Tylną skośną ściankę pokryto nieco innym materiałem - gumowym w dotyku, co poprawia przyczepność i minimalizuje ryzyko, że aparat wyślizgnie nam się ze spoconych dłoni. Starannie wykończono również detale: uchwyt skórzanego paska, monochromatyczny wyświetlacz oraz wizjer. Przyjemnie, z dużą kulturą, pracują też pierścienie – z wyczuwalnym i precyzyjnym skokiem.
Wrażenie solidności potęguje też sama waga aparatu. Nieco ponad 1200 g to więcej nawet niż niejeden zaawansowany cyfrowy korpus, ale trzeba pamiętać, że to waga aparatu już z obiektywem i ładunkiem. Aparat jednak nie ciąży i dodatkowo, właśnie dzięki większej wadze, trzymamy go stabilniej podczas kadrowania.
Generalnie konstrukcja wydaje się dopracowana. To piękny i dobrze wykonany obiekt, a nowoczesne możliwości harmonijnie współgrają z estetyką vintage.
To też pierwszy model Polaroida z możliwością pełnej kontroli parametrów z poziomu aparatu. Do tej pory możliwa była ona tylko za pośrednictwem dedykowanej aplikacji, co, umówmy się, nie jest rozwiązaniem zbyt wygodnym. Być może 7 lat temu było to przejawem nowoczesności, natomiast dziś raczej nie robi już na nikim wrażenia. Oczywiście zdalna obsługa i wyzwalanie migawki to bardzo przydatna funkcja, ale kto chciałby parować aparat z telefonem, tylko po to, by zmienić wartość przysłony?
Wracając do I-2, mały panel sterowania po prawej stronie pozwala nam wybrać jeden z 6 trybów pracy. Oprócz pełnej automatyki mamy więc preselekcję czasu, przysłony, tryb w pełni manualny, wielokrotną ekspozycję i samowyzwalacz. Dodatkowo możemy wymusić błysk lub go wyłączyć.
Podoba nam się też wizjer. W przypadku większości aparatów natychmiastowych lunetkowy celownik wyrafinowaniem nie przewyższa znacząco dziury w płocie. I to bardzo grubym. W I-2 jest stosunkowo duży, jasny i bardzo klarowny, a do tego wyświetla ramkę korekcji paralaksy, drabinkę ekspozycji i podstawowe ustawienia, by móc korygować, np. przysłonę lub czas bez odrywania oka od wizjera. Przypomina wizjery dobrej klasy analogowych aparatów, i również znacząco wpływa na przyjemność fotografowania tym aparatem.
Skoro mowa o pierścieniach. Zewnętrzny odpowiada za tryb lub parametr, na który aktualnie chcemy mieć wpływ. Ten znajdujący się bliżej nas przypisany jest korekcji ekspozycji. Wyczuwalna wypustka sprawia, że łatwo namierzymy go nawet po omacku.
Kluczowe znaczenie dla tego modelu ma jednak obiektyw. Jak tłumaczy CEO Polaroida Oskar Smolokowski, to od niego wszystko się zaczęło. I wokół niego zbudowano całą resztę.
Ponieważ w zasadzie nikt nie produkuje już dziś mechanicznych aparatów, do zaprojektowania układu optycznego zatrudniono doświadczonych japońskich inżynierów Yusuke Kojima i Toshimasa Akagi, którzy w latach 70, i 80. pracowali dla Olympusa. To oni zdecydowali, że będzie się on składał z 3 elementów, które wykonane będą z tworzywa EP-3500.
Optyka nie jest więc szklana, ale nie powinno to specjalnie martwić - nowoczesne poliwęglany charakteryzują się nie tylko bardzo dobrą przezroczystością, ale są też znacznie bardziej od szkła wytrzymałe i odporne na uszkodzenia (a przy tym lżejsze). Poza tym, to nie fotografia cyfrowa, gdzie wymagana jest zdolność przenoszenia rozdzielczości nawet 100-milionowych matryc.
Oczywiście takie materiały są też prostsze i tańsze w produkcji niż szlifowane soczewki. Niemniej producent deklaruje, że jest to najostrzejszy obiektyw Polaroida w historii. Pod względem jakości ma przewyższać nawet kultowego SX-70.
Co ciekawe obiektyw ma też standardowy gwint filtrów optycznych (49 mm) co jeszcze rozszerza jego możliwości. Możemy więc stosować filtry szare, barwne do zdjęć BW, polaryzacyjne czy, co wydaje się chyba najbardziej naturalne w przypadku tego aparatu - efektowe.
Aparat przewyższa też dotychczasowe konstrukcje pod względem możliwości fotograficznych. Obiektyw jest o całą przysłonę jaśniejszy od modelu NOW+ i oferuje maksymalny otwór przysłony f/8 a minimalny f/64. Producent chętnie powtarza w materiałach promocyjnych, że w połączeniu z ogniskową 98 mm pozwoli to na uzyskanie efektu rozmycia tła w portretach. Ktoś kto pracował na średnim formacie z przystawką Polaroid oczywiście tylko się uśmiechnie, z drugiej jednak strony jest to taka sama jasność jak w przypadku SX-70, który faktycznie pozwala uzyskać przyjemne miękkie nieostrości (choć tu dłuższa jest też ogniskowa, wynosząca 116 mm).
Najkrótszy czas otwarcia migawki to 1/250 s. Biorąc pod uwagę stosunkowo wysoką czułość materiałów i-Type (ISO 800), w mocnym słońcu będzie to wymuszało mocne przymykanie przysłony. Niemniej nadal jest to postęp względem zarówno SX-70 (max. 1/175 s) jak i NOW+ (1/200). Najdłuższy dostępny czas to 30 s ale w trybie manualnym możemy też używać opcji Bulb. To dobra wiadomość dla fanów długich ekspozycji.
Ważną nowością jest ciągły autofokus (od 40 cm do nieskończoności), który wykorzystuje system pomiaru laserowego LIDAR. Mówiąc najprościej, czujnik wysyła wiązkę podczerwoną, która odbija się, a czas jej powrotu służy do obliczenia odległości od obiektu. Przypomina to nieco AF na podczerwień stosowany w aparatach analogowych, który z jednej strony działał nawet w ciemności, z drugiej lubił się pomylić. LIDAR w I-2 działa bez zarzutu, zdjęcia nietrafione w zasadzie się nie zdarzają.
Ciekawostką jest możliwość stosowania zewnętrznych lamp błyskowych. Do synchronizacji wybrano jednak złącze mini-jack 2,5 mm, co już na wstępie mocno utrudnia skorzystanie z tego rozwiązania. Do zasilania służy wbudowany akumulator ładowany przez USB-C. Wystarczy do wystrzelania ok. 15-20 paczek (w zależności od tego czy fotografujemy z błyskiem czy bez). Pytaniem, na razie bez odpowiedzi, pozostaje to o żywotność niewymiennej baterii.
Polaroid I-2 obsługuje wszystkie rodzaje dostępnych obecnie filmów. Możemy więc załadować nie tylko najbardziej popularne materiały i-Type, ale również wyposażone we własne zasilanie ładunki typu 600 oraz SX-70. Te ostatnie są droższe (o 10 zł) i trudniej dostępne, ale oferują czułość ISO 160, co ma znaczenie jeśli zamierzacie fotografować głównie w świetle dziennym, np. podczas podróży.
Ładunki i-Type oraz 600 o czułości ISO 800 mają być po prostu bardziej uniwersalne – pozwalają na robienie zdjęć w dzień ale przede wszystkim bardzo dobrze sprawdzają się również w słabym świetle z błyskiem. Mała wbudowana lampa ma zasięg zaledwie 2,5 m (dla f/8).
Porównanie wielkości wkładu Polaroid i-Type (z prawej) i Fujifilm Instax Square
W toku testów zauważyliśmy jeszcze jedną ważną różnicę. Materiały i-Type powstały w oparciu o inną recepturę, co skutkuje znacznie cieplejszą tonacją barw. Ładunki typu 600 i SX-70 są nie tylko znacznie chłodniejsze, ale wpadają wręcz w wyraźną magentę, co widoczne będzie zwłaszcza w cieniach.
To, co na pewno się zmieniło, to komfort pracy. Duży i jasny wizjer sprawia, że fotografowanie jest bardzo przyjemne i satysfakcjonujące. Zaznaczona ramka korekty paralaksy (błąd kadrowania wynikający z faktu, że celownik nie znajduje się w osi obiektywu) jest przydatna, ale oczywiście nie adaptuje się do różnych odległości od obiektu. W przypadku fotografowania z bardzo małej odległości musimy wziąć więc na to dodatkową poprawkę.
Bardzo ważną zmianą jest szerszy zakres korekcji ekspozycji za pomocą pierścienia. W przypadku modeli NOW+ było to proste jaśniej-ciemniej, tu rozpiętość kompensacji to 4 EV, które obsługujemy wygodnym pierścieniem. W praktyce rozwiązuje nam to większość problemów. Aparat pozwala na w pełni ręczny dobór parametrów, ale na co dzień możemy spokojnie zdać się na automatykę, reagując w typowych sytuacjach, gdy automatyczny pomiar lubi się pomylić (zbyt ciemne zdjęcia gdy w scenie dominują jasne tony i przesadnie rozjaśnione ciemne plany).
I-2 korzysta z 1-polowego centralnie ważonego pomiaru (ok. 60% powierzchni wizjera) i ogólnie spisuje się naprawdę dobrze. To, co cieszy najbardziej, to dobre zachowanie w mocnym słońcu. Polaroid NOW+ nagminnie przepalał zdjęcia, a dostępna korekcja nie na wiele się zdawała. Teraz jesteśmy w stanie uzyskać bardzo głębokie cienie i dobrze nasycone, soczyste kolory. Biorąc pod uwagę cenę materiałów większy odsetek udanych zdjęć naprawdę ma znaczenie.
Niewiele przesady było również w zapewnieniach o wyraźnie lepszej ostrości ujęć. Gdy wszystkie elementy spotkają się w jednej chwili – jakość światła, AF i właściwy dobór parametrów ekspozycji – możemy liczyć na zadziwiającą (w świecie fotografii natychmiastowej) szczegółowość zdjęć.
Potwierdza się też to o czym mówiliśmy w pierwszej części testu - budowa aparatu i jego waga wymuszają bardzo pewny chwyt. Powyższe zdjęcie Pałacu Kultury wykonaliśmy po zmroku, przy czasie naświetlania 1/13 s nie licząc na zbyt wiele. 10 minut później wyjęliśmy z kieszeni w pełni wywołane - ostre i dobrze naświetlone ujęcie.
Musimy oczywiście pamiętać, że układy zastosowane w tym aparacie nie są tak wyrafinowane jak w nowoczesnych cyfrowych aparatach systemowych – to nadal dość proste urządzenie, które nie raz się pomyli. Polaroid to też specyficzne medium, którego trzeba się po prostu nauczyć. I jak zawsze w przypadku fotografii analogowej zmarnujecie wiele filmów nim to nastąpi. Doświadczenie jest tu tym bardziej istotne, że trwający dobrych 10 minut proces wołania się zdjęcia nie daje nam szans na podejrzenie i szybką korekcję ustawień, by zrobić zdjęcie jeszcze raz.
Wszystko to jednak nic wobec nagrody, która na nas czeka. Największą zaletą Polaroidów nie jest bowiem natychmiastowość a unikalność i niepowtarzalność każdego zdjęcia. Pliki tekstowe można powielać bez ograniczeń, podobnie jak negatywy, z których możemy tworzyć odbitki. Polaroid powstaje zawsze tylko w jednym egzemplarzu.
I-2 to bez wątpienia najlepszy aparat odrodzonego Polaroida. Świetnie wykonany i pięknie zaprojektowany korpus, przyjemna obsługa i ostra optyka sprawiają, że chętnie sięgnie po niego nie tylko amator, ale i zawodowiec. Szeroki zakres kontroli ekspozycji i przewidywalne rezultaty sprawiają, że zdjęcia z I-2 mogą stanowić świetne uzupełnienie, a nawet przewodni wizualny motyw niejednej komercyjnej sesji. To już nie wakacyjny gadżet, ale pełnoprawny aparat gwarantujący ciekawe rezultaty.
I-2 zbliża wręcz rozwój konsumenckiego aparatu natychmiastowego do granicy (a może nawet ją przekracza, to pokażą dopiero wyniki sprzedaży). Ciekawi jesteśmy dalszych planów producenta, ale po cichu liczymy na model z jaśniejszą optyką pod niskoczułe ładunki. I kto wie, czy na deskach kreślarskich nie powstaje już nowe wcielenie modelu SX-70...
Z pewnością potrzebne są też dalsze prace nad recepturą stosowanej chemii - tonalnością, kontrastem i tolerancją na błędy pomiaru. To czego życzyliby sobie konsumenci, to też na pewno niższa cena, bo ponad 3 tys. zł, przy wysokich kosztach eksploatacji (70-90 zł za 8 zdjęć w zależności od typu), to dla wielu ambitnych amatorów zbyt wysoki próg.