Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
Nowy EOS R8 to kolejny pomysł Canona na przystępną cenowo pełną klatkę. Tym razem naprawdę wydajną, ale też droższą niż wcześniej. Sprawdzamy czy warto w nią zainwestować.
Dzisiejszymi premierami Canon odgrywa dobrze sprawdzony scenariusz. Choć nowe aparaty otrzymują nowe oznaczenia, są niczym innym, jak kolejnym wcieleniem jednych z najbardziej popularnych korpusów w ofercie producenta. Podczas gdy Canon EOS R50 pełnymi garściami czerpie z modelu EOS M50, tak EOS R8 mógłby równie dobrze otrzymać nazwę EOS RP II.
Gdy oryginalny EOS RP debiutował na rynku w 2019 roku, momentalnie stał się sensacją na miarę lustrzankowej serii 6D. Miał sporo ograniczeń, ale jednocześnie był mały, relatywnie tani i dysponował pełnoklatkową matrycą. Dla wielu użytkowników, to wszystko, czego potrzebowali.
Na następcę modelu RP czekaliśmy długo, a po zeszłorocznych premierach segmentu APS-C zwątpiliśmy nawet w to, że kiedykolwiek taki aparat ujrzy światło dzienne. Canon jednak kolejny raz nas zaskoczył i oto otrzymujemy model EOS R8. Plasowany sporo wyżej (prawdopodobnie w niedługim czasie wyprze z oferty pierwszego EOS-a R) i oferowany w widocznie wyższej cenie (8829 zł). To oczywiście sprytny sposób na to, by skłonić osoby wchodzące do systemu na większy wydatek, ale wyższa cena ma też swoje uzasadnienie. Zacznijmy jednak od początku.
Podobieństwo do EOS-a RP rzuca się w oczy w zasadzie od razu. W gruncie rzeczy to niemal identycznie korpusy, które różnią się jedynie drobnymi niuansami. Canon EOS R8 nadal pracuje na mniejszej baterii EN-EL-17 (deklarowana wydajność to 370 zdjęć), oferuje jeden port na karty SD, nie posiada joysticka AF i wciąż dysponuje tym samym niezbyt dużym (powiększenie 0,7x) wizjerem o przeciętnej rozdzielczości 2,36 mln punktów. Ciągle też nie oferuje systemu stabilizacji matrycy, stając się chyba jedynym współczesnym bezlusterkowcem pozbawionym tej funkcji.
Jednocześnie producent robi sporo, by ta niewielka i nieco ograniczona pod względem ergonomii bryła lepiej nadawała się do współczesnych realiów pracy. Częstotliwość odświeżania wizjera wzrosła do 120 Hz, obracany ekran LCD może pochwalić się większą rozdzielczością 1,62 mln punktów, aparat otrzymał nową wielofunkcyjną stopkę z cyfrowym interfejsem, a złącze USB-C jest teraz w standardzie 3.2 Gen 2 i obsługuje stałe zasilanie. W końcu mamy też wygodne rozdzielenie trybów foto i wideo, z osobnym układem menu dla każdego z nich.
Jeśli chodzi o samą obsługę, nie ma tu zaskoczeń. To nadal ten sam częściowo magnezowy i uszczelniony korpus, który naprawdę dobrze leży w ręce i zaskakuje swoją lekkością. Jeśli mieliśmy w rękach bardziej zaawansowane korpusy producenta, początkowo może doskwierać nam brak joysticka i tylnego pokrętła, ale dwa górne kontrolery, zestaw tylnych przycisków i jak zwykle świetnie opracowane funkcje dotykowe sprawiają, że przy odrobinie wprawy EOS-em R8 będziemy w stanie pracować niemal równie skutecznie, co modelami plasowanymi wyżej. Zwłaszcza jeśli mamy w zwyczaju fotografowanie w trybach preselekcji czy pracę z funkcją Auto ISO.
Komfort pracy podnoszą także dwie nowości. Pierwsza to opcja symulacji wizjera optycznego, która pojawiła się już m.in. modelach EOS R3 i EOS R6 Mark II i która jest ukłonem w stronę osób przesiadających się z lustrzanek. Druga to pełnoprawna migawka elektroniczna do 1/16000 s, która pozwala na w pełni ciche fotografowanie we wszystkich trybach - to jedna z rzeczy jakiej najbardziej brakowało oryginalnemu RP. Do tego producent obiecuje, że dzięki szybkiemu próbkowaniu matrycy znacznie ograniczony został efekt rolling shutter.
To tyle jeśli chodzi o samą konstrukcję. Największe zmiany zaszły jednak wewnątrz aparatu. Canon EOS R8 bazuje na nowej, 24,2-megapikselowej matrycy CMOS, pracującej w zakresie czułości ISO 100-102400 i wspieranej procesorem DIGIC X. Biorąc pod uwagę możliwości, z dużym prawdopodobieństwem jest to dokładnie ten sam sensor, co w modelu EOS R6 Mark II (producent raczej nie traciłby środków na osobne opracowanie bliźniaczego sensora).
Na pierwszy rzut oka matryca wydaje się radzić sobie bardzo dobrze, a do tego jest piekielnie szybka. W przypadku korzystania z migawki elektronicznej możliwości trybu seryjnego sięgają niebotycznych 40 kl./s z pełnym wsparciem pomiaru AF.
Nasz zapał do szybkiego zapełniania kart ostudzi jednak pojemność bufora. Przy tej prędkości pomieści „tylko” 120 JPEG-ów, 56 pełnowymiarowych RAW-ów i 100 plików C-RAW, co daje nam maksymalnie ok 2-3 sekundy serii. Niektórych może to ograniczać, ale nie przesadzajmy - sytuacje w których tak szybkie serie chcielibyśmy utrzymać dłużej są bardzo rzadkie. A gdybyśmy jednak mieli taką potrzebę, możemy zawsze skorzystać z trybu RAW Burst, który zapisuje zdjęcia z prędkością 30 kl./s i wychwytuje do 0,5 sekundy przed wciśnięciem spustu migawki - zapiszemy w nim maksymalnie serię 158 zdjęć, co przełoży się na ok. 5 sekund fotografowania. (Dodatkowo cała seria zostanie zapisana w galerii jako jeden plik, z którego możemy później wygodnie wyeksportować wybrane ujęcia).
Możliwości trybu seryjnego podpiera najnowszy układ autofokusu Dual Pixel CMOS AF II, który w przypadku trybu śledzenia operuje na całej powierzchni kadru i który bazuje na 4897 wybieralnych punkach AF. System AF jest czuły do -6,5 EV (czyli tak jak R6 II) i bardzo skutecznie śledzi twarze i oczy (a także zwierzęta i pojazdy). Cieszy też, że wykrywanie oka i twarzy jest teraz włączone z automatu w trybie rozpoznawania ludzi, a konieczność naszej ingerencji sprowadzona jest do tego, na którym oku powinien skupić się aparat.
W przypadku systemu AF otrzymujemy także możliwość programowania własnej strefy punktów, w ramach trzech slotów Flexible Zone AF, oraz tak jak w modelu R6 Mark II - opcję personalizacji działania ciągłego AF w różnych scenariuszach fotografowania. Pierwsze testy wskazują, że system AF radzi sobie bardzo dobrze i z pewnością jest gotowy na pracę zawodową.
Najbardziej imponującym elementem specyfikacji są chyba jednak możliwości filmowe. Oto bowiem korpus za mniej niż 10 tysięcy złotych realizuje 10-bitowy, pełnoklatkowy zapis 4K 60 kl./s z próbkowaniem 4:2:2 i płaskim profilem Log. Do tego oferuje tak nadal egzotyczną dla zwykłych aparatów funkcję podglądu ekspozycji jak False Color i pozwala na rejestrację Full HD z prędkością do 180 kl./s, a maksymalna długość jednego klipu została zwiększona do 2 godzin. Gdyby tego wszystkiego było jeszcze mało, to obraz w trybie wideo próbkowany jest z powierzchni 6K i dopiero skalowany do mniejszej rozdzielczości, dzięki czemu jest w stanie zachować wyższą szczegółowość.
Minusy? Wyłącznie kompresja IPB i brak formatu DCI (17:9), ale to nie powinno nas dziwić. Pod względem wideo aparat oferuje bowiem praktycznie identyczne możliwości jak Canon EOS R6 Mark II. Jedyną widoczną na pierwszy rzut oka różnicą jest brak możliwości eksportu sygnału RAW na zewnętrzny rekorder. No i oczywiście nasuwa się pytanie o to, jak ten mały korpus będzie radził sobie z kwestią przegrzewania. Producent nic na ten temat nie mówi, ale podejrzewamy, że EOS R8 będzie jednak w tym temacie nakładał na nas pewne ograniczenia. Podczas niedługiego czasu, jaki mogliśmy spędzić z aparatem nie byliśmy w stanie tego jednak sprawdzić.
Jedną z nowości modelu R8 jest także kompatybilność ze standardem UVC, co oznacza, że aby używać go w formie kamery internetowej wystarczy jedynie podłączyć aparat do komputera. To funkcja plug-and-play, która obsługiwana jest przez standardowe sterowniki, które są wbudowane w systemy operacyjne Windows i Mac OS. Nigdy więcej problemów z kompatybilnością i walki z aplikacją EOS Webcam Utility.
Sprawdzając Canona EOS R8 podczas spotkania przedpremierowego, cały czas zastanawiałem się gdzie jest haczyk. W końcu kto, jak kto, ale Canon raczej nie zsyła nam przysłowiowej manny z nieba nic przy tym nie zabierając. Dziś z ulgą mogę przyznać, że haczyk w zasadzie nie istnieje, a kompromisy jakie nowy korpus na nas wymusi są widoczne od razu.
EOS R8 to widocznie uboższy model od kolejnego w hierarchii EOS-a R6 Mark II - pracuje na mniej wydajniej baterii, ma nieco okrojoną ergonomię, oferuje tylko jedno wejście na kartę, dysponuje przeciętnym jak na dzisiejsze standardy wizjerem, a także nieco ogranicza nas pod względem pojemności bufora czy niuansów trybu filmowego. No i przede wszystkim, jako jedyny ze współczesnych pełnoklatkowych korpusów nie oferuje systemu stabilizacji matrycy.
Wspomniane kwestie mogą u niektórych powodować pewien niedosyt, ale jednocześnie nie są rzeczami, które w widoczny sposób ograniczałyby hobbystyczne wykorzystanie aparatu. Powiem więcej - myślę, że nie będą zbytnio ograniczały nawet wielu zawodowców. Jeśli tylko niestraszna nam praca z jednym slotem baterii i częstsza wymiana akumulatora, EOS R8 dobrze poradzi sobie w fotografii studyjnej, portretowej, reklamowej, krajobrazowej, wnętrzarskiej czy nawet ślubnej i reportażowej. Bez problemu nada się też do realizacji wideo średniego szczebla (możliwości wideo pokrywają się z możliwościami R6 Mark II).
Canon EOS R8 bazuje na dobrej matrycy, jest szybki, a do tego mały, poręczny i poza stabilizacją oferuje w zasadzie wszystko, czego możemy oczekiwać od współczesnego korpusu. Biorąc to pod uwagę, nietrudno też uzasadnić znacznie wyższą cenę niż w przypadku modelu RP. To po prostu dużo bardziej zaawansowany aparat, który poza zastosowaniami typowo amatorskimi pozwoli też dość swobodnie rozwijać się na rynku zawodowym. Jeśli tylko nie macie przesadnie wygórowanych oczekiwań, EOS R8 będzie obecnie jedną z najlepszych propozycji na aparat w cenie poniżej 10 tysięcy złotych. Należy jedynie mieć na uwadze zamknięty system optyki RF, ale biorąc pod uwagę bezproblemową współpracę z obiektywami EF przez adapter, każdy będzie w stanie zbudować praktyczny zestaw w rozsądnej cenie.
A skoro już jesteśmy przy cenie, mała dygresja na koniec. EOS R8 to kolejny w ostatnich miesiącach przykład dość frywolnej polityki cenowej japońskich producentów. Na rynku zachodnim aparat wyceniony został na 1499 dolarów, co czyni go tylko o 200 dolarów droższym od modelu RP w dniu premiery i co w przeliczeniu daje ok. 6600 zł. Jakim cudem na rynku europejskim zrobiło się z tego 9000 zł? Tego nie wiemy, ale nawet doliczając 23% VAT-u wychodzi na to, że za aparat przepłacamy ok. 1000 zł. To być może jednak dobry wskaźnik sugerujący poziom, do jakiego może spaść cena, gdy nowa konstrukcja nieco okrzepnie. W końcu np. Nikon Z5 także debiutował w astronomicznej cenie, by po kilku miesiącach znacznie potanieć.
Poniżej możecie zobaczyć galerię pierwszych zdjęć przykładowych, wykonanych aparatem Canon EOS R8 z obiektywami RF 100 mm f/2.8L IS USM i RF 28-70 f/2 USM, na standardowych ustawieniach obraz, z wyłączonym systemem odszumiania. Dla zainteresowanych także paczka z plikami RAW.