Wydarzenia
Polska fotografia na świecie - debata o budowanie kolekcji fotograficznej
Nowa „M-ka” to niewielkie zmiany, które mają jednak istotny wpływ na szybkość i komfort pracy. Przede wszystkim w dobrze znanym body umieszczono nowy sensor o trzech rozdzielczościach. Jak aparat spisuje się w praktyce? Oto nasz szybki test możliwości aparatu Leica M11.
O ile nowe wariacje i limitowane edycje pojawiają się co kilka-kilkanaście miesięcy, pełne numery w oznaczeniu flagowej linii pokazują się nieczęsto. I zazwyczaj oznaczają ważne zmiany. Apetyty fanów były więc ogromne.
Dziś wiadomo już, że najnowsza M-ka nie przynosi oczekiwanej rewolucji. Wprowadzone zmiany dotyczą jednak najważniejszych układów aparatu. Otrzymujemy wydajniejszy procesor Maestro, którego zadaniem będzie przetwarzanie i sprawny zapis dużych plików z matrycy typu BSI o rekordowej rozdzielczości 60 Mp. Matryca może ponadto pracować całą powierzchnią w 3 rozdzielczościach (60, 36 i 18 Mp), ale o tym w dalszej części tekstu.
Nowa Leica M11 wizualnie w zasadzie nie różni się od zaprezentowanego w 2020 roku modelu M10-R
Otrzymujemy też szereg niewielkich ale istotnych zmian, jak wydajniejsze zasilanie, ładowanie przez USB-C, elektroniczna migawka czy matrycowy pomiar światła również w trybie wizjera optycznego. Do tego wygodniejsze menu z aparatów SL, wbudowana pamięć 64 GB i nieco szybszy tryb seryjny.
Za korpus zapłacimy jednak również rekordowe 41 tys. zł. Zobaczmy więc co otrzymujemy za tę niebagatelną kwotę.
Dla niektórych może to być zmiana najważniejsza. Leica M11 w wersji black jest lżejsza od modelu silver aż o 100 g. Waży zaledwie 530 g, a to oznacza, że jest najlżejszą M-ką w historii. W połączeniu z niewielkim obiektywem Summicron-M 50 mm f/2 stanowi świetnie wyważony i bardzo poręczny zestaw. Ten aparat powinien ważyć właśnie tyle!
Mniejsza waga wynika oczywiście z zastosowanych materiałów. W odróżnieniu od mosiężnej wersji srebrnej, w czarnym korpusie górną płytę odlano z utwardzanego aluminium. Nie powinno to znacząco wpłynąć na wytrzymałość aparatu, pojawia się natomiast pytanie jak korpus będzie się starzeć.
Podobne, skądinąd piękne, aksamitne wykończenie zastosowano w modelu Leica Q Monochrom. W testowym egzemplarzu, który stoi w gablotce warszawskiego Leica Store krawędzie wyraźnie się już wytarły i metal przebija spod lakieru. Podobno nie jest to jednak dokładnie ten sam materiał – być może w M11 okaże się trwalszy.
Do jakości wykonania, jak zwykle, trudno mieć jakiekolwiek zastrzeżenia. Aparat wykończono z jubilerską starannością i dbałością o najdrobniejsze szczegóły. M11 to kontynuacja klasycznego wzornictwa, z możliwie dyskretną implementacją wprowadzanych zawsze ostrożnie nowoczesnych rozwiązań.
Stylistycznie M11 w zasadzie nie różni się od poprzedniej wersji. Zmieniła się jedynie oprawa kolumny tylnych przycisków a na górnej ściance umieszczono nieoznakowany, programowalny przycisk funkcyjny (w M10 umieszczony był na froncie). Małą rewolucją jest za to rezygnacja z typowej w aparatach Leica M dolnej pokrywy, na rzecz sprawdzonego w aparatach Leica SL mechanizmu. Żegnamy więc jeden z charakterystycznych elementów systemu M, zyskując jednocześnie łatwiejszy dostęp do slotu kart pamięci.
Slot jest pojedynczy, ale aparat oferuje też 64 GB pamięci wewnętrznej, co jest ważną zaletą. Pliki DNG z matrycy 60 Mp ważą nawet 120 MB i po kilku godzinach intensywnego fotografowania okazała się ratunkiem. Możemy traktować ją jako awaryjny backup, lub korzystać z niej jak z drugiej karty, rozdzielając zapis JPEG i RAW. Pliki możemy ponadto zgrać podłączając aparat do komputera złączem USB-C lub przekopiować na kartę SD.
Warto zaznaczyć, że po raz pierwszy w aparatach Leica M pojawia się uniwersalne złącze USB-C, które może służyć również do ładowania nowego, pojemniejszego akumulatora (1800 mAh). Producent deklaruje, że jego wydajność wzrosła o 64% i wykonamy co najmniej 700 zdjęć na jednym ładowaniu. Nam udało się wycisnąć niecałe 600, ale fotografowaliśmy głównie na mrozie i często z użyciem prądożernego ekranu i zewnętrznego, zasilanego z aparatu wizjera. Użytkownicy przyzwyczajeni do dalmierza na pewno wykonają znacznie więcej zdjęć.
Rozmieszczenie, wykonanie i sposób pracy elementów sterujących sprawia, że fotografowanie aparatami Leica to wielka przyjemność. Wszystkie przyciski są precyzyjne z przyjemnym twardym klikiem. Nowy ekran dotykowy ma dużą rozdzielczość 2,3 Mp i jest przy tym odpowiednio responsywny (oraz pokryty szkłem zabezpieczającym Gorilla Glass 5 dla większej odporności). Obsługa szybkiego menu, które wyświetla podstawowe elementy będzie wygodna nawet dla osób obdarzonych większymi palcami.
Przyjemnie pracują też zintegrowany ze spustem włącznik i pokrętło czasu, nieco zbyt głęboko osadzone jest za to tylne pokrętło sterowania, do którego fotografowie przypisują zazwyczaj korekcję ekspozycji. Zdecydowanie zbyt duży opór stawia pokrętło czułości ISO, które trzeba unieść i naprawdę trzeba do tego użyć siły oraz obu rąk. Być może z czasem nieco się wyrobi, jak w starszym modelu M10-R, z którym mogliśmy porównać nowe body.
M11 zyskało również nową strukturę głównego menu, zaczerpniętego ponownie z aparatów SL. Zamiast jednej długiej listy mamy teraz 5 zakładek z pogrupowanymi tematycznie funkcjami. Było to konieczne, bo menu zwyczajnie się rozrosło – aparat możemy teraz konfigurować w znacznie większym stopniu niż dotychczas.
Celownik dalmierzowy pozostał bez zmian. Jest duży (0,78x), jasny i wygodny nawet dla okularników (punkt oczny 21 mm). Szybkie ostrzenie wymaga oczywiście praktyki, ale jest to ćwiczenie, które można i trzeba polubić. Jeśli zależy nam na precyzyjnym ustawianiu ostrości, wówczas możemy wesprzeć się podświetleniem krawędzi (peakingiem) na głównym ekranie i z funkcją powiększenia wybranego obszaru sceny.
Pierwsze zdjęcie wykonamy po ok. 2 sekundach od uruchomienia. Jak na aparat do „streeta” i szeroko pojętego reportażu, to nadal trochę długo. Sprawdziliśmy, pod tym względem nie wypada ani lepiej ani gorzej od modelu M10. A szkoda.
Generalnie obsługa przebiega jednak sprawnie i bez żadnych opóźnień. Poruszanie się po menu, reakcje na komendy, wczytywanie i powiększanie 60 milionowych zdjęć – wszystko odbywa się natychmiastowo.
A jak z 60 milionowymi plikami radzi sobie bufor aparatu? Jego pojemność zwiększono do 3 GB ale z pełną prędkością (4,5 kl./s) zapisaliśmy maksymalnie 15 plików DNG. Zmniejszenie rozdzielczości do 36 Mp nie wpłynęło na wydajność (lub minimalnie) i dopiero obniżenie jej do 18 Mp przełożyło się na wyraźnie lepszy wynik ok. 40 ujęć RAW z pełną prędkością.
Gdy fotografujemy serią w dużej rozdzielczości, musimy też liczyć się z tym, że nie podejrzymy zdjęć do momentu zapisania wszystkich na karcie. Pojawia się komunikat „Please wait” a inne funkcje aparatu są zablokowane jeszcze przez dobrych kilka sekund. Najważniejsze oczywiście, że nadal możemy robić zdjęcia, choć z lekką czkawką, co 5-6 ujęć.
Do testu wykorzystaliśmy szybką kartę Lexar Professional 128 GB SDXC II U-3 V90. I druga uwaga techniczna – zapis w wewnętrznej pamięci aparatu trwa dokładnie tyle samo, co sugeruje systemowe ograniczenia.
Dwa problemy, które zauważymy podczas fotografowania, to odczuwalny wciąż shutter lag, czyli opóźnienie spustu migawki, oraz efekt rolling shutter, czyli „tańczący” obraz spowodowany niejednoczesnym sczytywaniem informacji z matrycy w trybie migawki elektronicznej (maksymalnie 1/16 000 s). Migawka mechaniczna wyłącza się już po przekroczeniu 1/4000 s, może to więc utrudniać fotografowanie bardziej dynamicznych sytuacji w mocnym słońcu z bardzo jasną optyką.
60-megapikselowa matryca to zdecydowanie najważniejsza nowość. Wykonana została w technologii BSI a przed jej powierzchnią umieszczono filtr IR + UV złożony z dwóch cienkich, połączonych warstw szkła (nie ma za to filtra AA). Ma to zapewniać skuteczną korekcję nawet najbardziej ukośnych promieni padającego światła.
Najciekawsza jest jednak funkcja Triple Resolution, która dzięki łączeniu piseli w grupy umożliwia zapis zarówno plików JPEG jak i DNG w mniejszych rozdzielczościach 36 i 18 Mp, ale zawsze przy wykorzystaniu całego obszaru matrycy. Pozwoli to zaoszczędzić miejsce lub, jak się okazuje, lepiej wykorzystać możliwości poszczególnych obiektywów. Ale do rzeczy.
W przypadku plików JPEG, jakość zdjęć na wysokim ISO może rozczarowywać. Do ISO 3200 szum jest na akceptowalnym poziomie. Przy ISO 6400 szum chrominancji na dużych powiększeniach jest już dobrze widoczny, ale nie wpływa jeszcze na ogólny odbiór zdjęcia. Powyżej tej wartości zakłócenia zyskują nieprzyjemny charakter i mocno degradują szczegóły.
Na szczęście pliki RAW prezentują się nieporównanie lepiej! Zdjęcia są szczegółowe a cyfrowe ziarno bardzo drobne jeszcze przy ISO 12500. Barwny szum daje o sobie znać dopiero przy ISO 25000.
Problemem może być jednak przenoszenia rozdzielczości przez obiektywy. Producent nie zaprzecza, że starsze konstrukcje nie są w stanie odwzorować szczegółowości z 60 milionów pikseli i w efekcie zdjęcia na dużych powiększeniach mogą wydawać się nieco miękkie. Pełny potencjał sensora pokazują dopiero nowe modele obiektywy typu APO, w przypadku starszych zaleca się przełączenie w tryb 36 Mp. W kolejnym rozdziale prezentujemy zdjęcia zarówno z obiektywu Leica Summicron-M 50 mm f/2 oraz Voigtlander APO Lanthar 35 mm f/2. Poniżej porównujemy zdjęcia w rozdzielczości 60 i 36 Mp z M11 oraz 41 Mp z Leiki M10-R (pliki RAW dołączamy w paczce do pobrania)
Leica M11 + Summicron 50 mm f/2 (60 MP, ISO 64)
Leica M11 + Summicron 50 mm f/2 (36 MP, ISO 64)
Leica M10-R + Summicron 50 mm f/2 (41 MP, ISO 100)
Na koniec dwa słowa o nowym wizjerze Visoflex 2, który również mieliśmy okazję przystawić do oka. Podgląd jest duży a 3,2-milionowy panel OLED daje bardzo szczegółowy obraz. Możemy go też odchylić o 45 lub 90 stopni, samoczynnie zablokuje się z przyjemnym klikiem. Co ważne, wizjer będzie wstecznie kompatybilny z modelami M10 (po marcowej aktualizacji oprogramowania).
Niestety dość wyraźnie smuży (i to nawet w dobrym świetle) co świadczy o nienajlepszej częstotliwości odświeżania. Do precyzyjnego kadrowania będzie oczywiście bardzo przydatny, ale w sytuacjach mocno kontrastowych i podczas fotografowania pod światło i tak pewniejszy i wygodniejszy okazywał się często dalmierz.
Wszystkie zdjęcia wykonaliśmy aparatem M11 Black w najwyższej rozdzielczości w najlepszej dostępnej jakości. Funkcje redukcji szumu zostały wyłączone. Poniżej do pobrania też paczka z RAW-ami.
1/200 s, f/8, ISO 500, 50 mm, -2 EV
ISO 64
ISO 100
ISO 400
ISO 800
ISO 1600
ISO 3200
ISO 6400
ISO 12 500
ISO 25 000
ISO 50000