Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
Rok po premierze modelu SL2 na rynek trafia jego tańsza i bardziej uniwersalna wersja. Sensor o mniejszej rozdzielczości i dużo wydajniejszy bufor mają tworzyć tandem, który sprosta również nowym możliwościom wideo. Jak wypada w praktyce?
Aparat adresowany jest do nowego rodzaju twórców, dla których filmowanie jest nie mniej ważne niż fotografia, i gdy przyjrzymy się uważnie specyfikacji, faktycznie znajdziemy wiele podobieństw do multimedialnego Lumiksa S5, czyli analogicznej konstrukcji w rodzinie Panasonic (ścisła współpraca obu firm nie jest tajemnicą). Tym razem jednak z topowym wizjerem z modelu S1 i wykonaniem typowym dla standardów Leiki.
Co jak co, ale na materiałach konstruktorzy z Wetzlar nigdy nie oszczędzali. Leica SL2-S to z pewnością jeden z najlepiej wykonanych aparatów jakie miałem w rękach. Surowa monolityczna bryła sprawia wrażenie konstrukcji wręcz pancernej, która wytrzyma wszystko.
Szkielet wykonano ze stali i magnezu, a pokryto sztuczną, fakturowaną skórą. Unikalnym rozwiązaniem jest gumowany spód z delikatnymi wypustkami, by aparat nie dotykał mokrego podłoża i nie zsunął się po śliskiej powierzchni. Korpus oczywiście uszczelniono przed kurzem i zachlapaniami (stopień ochrony IP54), producent gwarantuje też niezawodność podczas pracy w ujemnych temperaturach (do -10C).
Przyglądamy się z bliska i wszystko się zgadza. Podwójny slot kart SD (oba obsługują standard UHS-II) osłania duża dopasowana uszczelka, a bateria, która sama domyka komorę, zwieńczona jest gumową opaską. Zabezpieczono też złącza, ale szczelność bagnetu zależy już od obecności pierścienia zabezpieczającego na samym obiektywie.
Akapit poświęcony wykończeniu detali i elementów sterujących, mógłbym w zasadzie przeklejać przy okazji testu każdego kolejnego aparatu Leica. Za każdym razem próbuję do czegoś się przyczepić i zawsze kończę z niczym. Wyczuwalny i miły dla ucha klik przycisków, precyzyjne (jak w dobrej klasy sejfach) pokrętła, szybka zabezpieczająca dotykowy ekran, czarna i matowa stopka akcesoriów - detale zawsze były mocną stroną producenta.
Na koniec można wspomnieć, że aparat w wersji SL2-S jest też nieco bardziej dyskretny. Model SL2 poznamy po białym malowaniu grawerowanego logo na kopercie wizjera - tu pozostaje ono czarne. Nadal bije jednak po oczach czerwona kropa, która może zwracać uwagę amatorów cudzej własności.
Aparat wygląda na ciężki i taki jest faktycznie. 931 g z akumulatorem i ponad 2,1 kg z zoomem Leica Vario-Elmarit-SL 24-90 mm f/2,8-4. Uff! Nie jest to aparat dla kogoś, kto szuka lżejszej alternatywy dla lustrzanki. Korpus mierzy 146 x 107 x 83 mm, co oznacza, że jest nadal mniejszy od Nikona D850 czy Canona 5D Mark III, ale też zauważalnie większy od Canona R6 czy Sony A7 III.
Sam uchwyt jest na tyle wysoki i głęboki, że spokojnie zawijamy wszystkie palce i nadal zostaje nieco miejsca, a specjalne żłobienie wewnętrznej strony jeszcze go pogłębia. Szkoda, że anatomicznego profilu nie znajdziemy również na tylnej ściance. Zapewne kłóciłoby się to z minimalistyczną formą, choć Leica Q jest dobrym dowodem na to, że można zrobić to ładnie. Zdecydowanie brakuje więc wygodnego podparcia dla kciuka, i przeciwwagi gdy pracujemy z ciężką optyką.
Ostro ciosana bryła, na dłuższą metę okazuje się też nieco nieporęczna. Po pewnym czasie dobrze czujemy już twardy kant i dolną krawędź, która szukając oparcia wbija się w śródręcze. Być może dla osób o większych dłoniach aparat będzie bardziej wygodny.
Dla projektantów Leiki mniej zawsze znaczy więcej. Wierni filozofii Van Der Rhoe obcinają wszystko, co zamiast ułatwiać pracę, może wpędzać w zakłopotanie. Szkoda jednak, że - trzymając się już bauhausowych klasyków - forma nie zawsze podąża tu za funkcją.
Przycisków mamy jak na lekarstwo, ale wszystkie są programowalne. Wystarczy wcisnąć i przytrzymać, by pojawiło się menu personalizacji. Możemy wygodnie testować bardzo różne konfiguracje, aż znajdziemy tę, która najlepiej odpowiada naszemu stylowi pracy. Mnie to zadowala.
Otrzymujemy świetnie umiejscowiony spust i duże pokrętło, w trybach preselekcji służące do kompensacji ekspozycji. Kompletnie niewygodne są za to schowane za nim dwa funkcyjne przyciski, do których nie sposób wygodnie sięgnąć ani kciukiem, ani palcem wskazującym.
Nie jestem też fanem włącznika umieszczonego po lewej stronie. Zdecydowanie wolę, gdy jest on powiązany ze spustem, co daje możliwość szybkiego uruchomienia jedną ręką. W aparacie tej klasy nie ma to jednak aż tak dużego znaczenia.
Plus za pomocniczy górny wyświetlacz, który wyświetla podstawowe parametry. Jest bardzo czytelny a ustawienia widoczne są nawet pod dużym kątem. Świetnie spisuje się też tylny ekran. Podobnie jak w Lumix S1 jest duży (3,2”), dotykowy i ma świetną rozdzielczość 2,1 Mp. Nie jest niestety odchylany, co wydaje się dość dziwne biorąc pod uwagę filmowe aspiracje SL2-S. Wygląda na to, że designerzy znów wygrali z inżynierami.
Obsługa aparatu generalnie przesunięta jest mocno w stronę dotyku. Większość parametrów kontrolujemy wygodnie za pośrednictwem podręcznego menu - osobnego dla trybu foto i wideo. Panel jest responsywny i precyzyjny, choć w trybie podglądu, zwłaszcza przeglądając zdjęcia, nadal szybciej nawigujemy za pomocą joysticka.
Na pewno pochwalić trzeba wizjer. Specyfikacja wskazuje, że to również ten sam moduł, który zastosowano w Lumix S1. 5,76 milionów punktów przy powiększeniu 0,78x, oraz odświeżaniu na poziomie 120 kl./s sprawia, że podgląd jest bardzo klarowny i naturalny. Wysoki punkt oczny i duża muszla wyraźnie odsunięta od korpusu sprawiają z kolei, że jest też wyjątkowo przyjazny dla „okularników”. Kadrowanie to czysta przyjemność.
Aparat uruchamia się bez żadnych opóźnień. Sprawnie poruszamy się po menu, przeglądamy i powiększamy zdjęcia. Co ważne, odpowiednio skalibrowany czujnik oka błyskawicznie przekazuje podgląd do wizjera. Do niedawna miały z tym kłopot nawet najlepsze konstrukcje bez lustra.
Wydajność ma być jednym z mocnych punktów tej konstrukcji. Producent przekonuje, że dzięki procesorowi Maestro III i dużej 4-gigabajtowej pamięci buforowej, bez zadyszki zapiszemy bardzo długie serie plików RAW i nieskończoną liczbę plików JPEG. I to z szybkością nawet 25 kl./s. Brzmi wspaniale, zobaczmy jak wygląda to w szczegółach.
Maksymalna szybkość dla migawki mechanicznej, z pełnym wsparciem AF i pomiarem ekspozycji dla każdego ujęcia to 9 kl./s, co jest wynikiem bardzo dobrym. Po przełączeniu w tryb śledzącego AF (ciągłego), szybkość spada do 5 kl./s, co nie jest już osiągiem tak imponującym. Tryb 25 kl./s tyczy się oczywiście pracy w trybie migawki elektronicznej, a seria również wykonywana jest w oparciu o pomiar wykonany tylko dla pierwszej klatki.
Bufor faktycznie „daje radę”. W trybie migawki mechanicznej, z pełną prędkością zapisaliśmy 59 plików RAW i 111 plików JPEG. W trybie migawki elektronicznej długość serii zablokowana jest systemowo i bez względu na format i rozmiar zdjęć rejestrujemy do 50 ujęć. Do testu użyliśmy szybkiej karty SanDisk Extreme PRO SDXC 64GB UHS-II U3 (300 MB/s).
Ważnym punktem specyfikacji jest wbudowana stabilizacja matrycy. Podobnie jak w konstrukcjach Lumix jest to wydajny 5-osiowy system o deklarowanej skuteczności 5,5 EV. Pierwsze testy pokazują, że system działa dobrze - wyniki są zbliżone, choć nieco gorsze niż w testowanym przeze mnie niedawno S5. Dla ogniskowej 50 mm 100% ostrych zdjęć uzyskamy jeszcze dla czasu 1/15 s, a przy 1/8 s nieporuszonych będzie 6 na 10 ujęć. W S5 możemy bez ryzyka zejść do 1/10 a nawet 1/8 s.
To, co ciekawiło nas najbardziej to oczywiście skuteczność systemu AF. Producent informuje o zastosowanej technologii Leica Object Detection AF, ale specyfikacja układu - 225 punktów opartych na detekcji kontrastu z mapowaniem głębi - wydaje się przepisana z nowych modeli Lumix. To po prostu adaptacja systemu DFD (Depth from defocus), którego skuteczność w dużej mierze opiera się na znajomości „mapy nieostrości” każdego obiektywu w systemie.
W praktyce spisuje się zaskakująco dobrze. W większości sytuacji ostrzy szybko i celnie. W pierwszej chwili nieco rozczarował, ale wystarczyło przełączenie się z ostrzenia centralnym polem na precyzyjny tryb punktowy, by niezawodnie trafiał nawet w drobne detale na małej głębi.
Tak jak można było przypuszczać kłopoty z ostrzenie zaczynają się gdy spada jasność i kontrast sceny. Wspomaga się wówczas bardzo mocną czerwoną diodą. Nie jest źle, ale na rynku są już konstrukcje, które radzą sobie zdecydowanie lepiej. Jeśli pracujemy głównie w warunkach słabego światła, praca z SL2-S może być frustrująca.
Aparat nie oferuje też obecnie lubianej przez portrecistów detekcji oka, wykrywając jedynie twarz lub sylwetkę. Funkcja ta ma pojawić się wraz z dużą aktualizacją oprogramowania zaplanowaną na przyszły rok. Cierpliwie czekamy i mamy nadzieję, że w prowadzi ona też nareszcie możliwość szybkiego przywołania centralnego punktu AF przez wciśnięcie joysticka. To szczegół, który znacznie ułatwia pracę i szczerze mówiąc nie mam pojęcia czemu producent wciąż się przed tym wzbrania.
Na koniec kilka słów o baterii. Litowo-jonowe ogniwo Panasonic o pojemności 1860 mAh, według standardów Cipa ma wystarczać na wykonanie co najmniej 510 zdjęć. Fotografując głównie w plenerze (a więc w niskich temperaturach) osiągnęliśmy maksymalnie 238 zdjęć na pełnym ładowaniu...
24-milionowy czujnik CMOS BSI bez filtra dolnoprzepustowego, to prawdopodobnie ten sam, który zastosowano w Lumix S5 i Sony A7 III. Jak zawsze Leica oprogramowała go jednak po swojemu. Z jakim skutkiem? Otóż całkiem dobrym!
Przede wszystkim Leica nie odszumia zdjęć zbyt agresywnie, stawiając raczej na szczegółowość mimo zakłóceń. Panasonic z kolei dość mocno wygładza obraz, co skutkuje dość szybką utratą drobnych faktur i detali.
Pierwsze zdjęcia pokazują, że mimo podstawowej rozdzielczości 24 Mp, zdjęcia są bogate w detale i to aż do czułości ISO 6400 (warto zwrócić uwagę nie tylko na fakturę czerwonych tabliczek ale również zacieki na czarnej powierzchni po prawej stronie). Przy ISO 12 800 zacierają się już drobne niuanse, ale obraz dalej wygląda świetnie. Za użyteczne można uznać nawet ISO 25 000, choć przy tej wartości pojawia się już wielobarwny szum luminancji. Ostatnia natywna czułość ISO 50 000 to już degradacja obrazu widoczna gołym okiem a dodatkowe ISO 100 000 nie przedstawia już żadnych walorów.
Trudno powiedzieć coś o dynamice tonalnej - aparat trafił do mnie na weekend a pogoda nie dopisywała, nie było więc okazji by sprawdzić jak sensor zachowuje się w warunkach dużego kontrastu. Patrząc jednak na osiągi modeli Lumix S, można oczekiwać co najmniej konkurencyjnych wyników.
To co zwróciło moją uwagę, to matrycowy pomiar światła, który wyraźnie preferuje światła chroniąc je przed przepaleniem. W zdjęciach nocnych, gdy w kadrze znajdują się silne źródła (np. latarnie uliczne), zdjęcia bywają zbyt ciemne. Generalnie jednak, obraz rejestrowany przez Leikę SL2-2 robi świetne wrażenie. Zdjęcia są soczyste i szczegółowe.
Nowa Leica nie jest już luksusową ciekawostką, a jej pojawienie się zostanie zapewne odnotowane przez szersze grono zawodowców. Aparat nie przeraża już ceną (21 500 zł za korpus), a wspólny bagnet z Sigmą i Panasonikiem zbija argument, że body to dopiero początek wydatków, bo tak naprawdę zrujnuje nas dopiero skompletowanie podstawowych obiektywów Leica.
Do testu wraz z korpusem otrzymaliśmy ciekawy, ale faktycznie bardzo drogi zoom Leica Vario-Elmarit-SL 24–90 mm f/2.8–4 ASPH. Ponad 20 tys. za standardowy obiektyw o zmiennym świetle sprawia, że gotuje się w nas krew, ale dzięki aliansowi z japończykami do tego niemieckiego czołgu możemy podpiąć już kilkadziesiąt znacznie tańszych, ale optycznie nadal świetnych obiektywów. A jeśli lubimy pracować manualnie podepniemy do SL2-S w zasadzie wszystko. Wystarczy adapter.
Aparat ma mnóstwo zalet, ale oczywiście ma też wady - wiele z nich to odczucia subiektywne. Przede wszystkim SL2-S jest naprawdę duża i ciężka. Jeśli lubimy czuć ciężar puszki ciesząc się jednocześnie wszystkimi zaletami bezlusterkowców - to ten aparat. Mi jednak trudno wyobrazić sobie cały dzień zdjęć z tym zestawem w ręce. Zapewne z mniejszym szkłem pracuje się łatwiej, niestety nie mam porównania.
Korpus jest oczywiście świetnie zaprojektowany a obsługa logiczna i przemyślana. Również wizjer to jeden z najlepszych modułów na rynku, dziwi jednak brak odchylanego ekranu. Gdy udało się już zaimplementować konkurencyjny tryb wideo Leica postanowiła sama ograniczyć jego funkcjonalność.
SL2-S świetnie wypada też pod względem wydajności. Zwiększony bufor sprawia, że fotografujemy i filmujemy w zasadzie bez ograniczeń. Również autofocus nie zawiedzie nas w większości sytuacji zdjęciowych, choć nie jest to z pewnością lider rynku.
To co przemawia za tym aparatem, to z pewnością jakość rejestrowanego obrazu. Soczyste kolory, dobra szczegółowość i świetna kontrola szumu (a także jego niedegradujący charakter) sprawiają, że Leice SL2-S chce się wybaczyć naprawdę wiele!