Mobile
Oppo Find X8 Pro - topowe aparaty wspierane AI. Czy to przepis na najlepszy fotograficzny smartfon na rynku?
W trakcie konferencji prasowej prezes ZPAF - Mariusz Wideryński podkreślał, że FAF stał się najpoważniejszym wydarzeniem fotograficznym w tej części Europy (obok Bratysławy i Berlina). Gratulował organizatorom sukcesu, przypominajac, że sześć lat temu mało kto wierzył w powodzenie ich pomysłu. W odpowiedzi na jego słowa Andrzej Baturo powiedział, że od lat chcieli zrobić znaczącą imprezę, teraz przyszła kolej na realizację pomysłu. Organizator podkreślił, że z nikim się nie ścigają. Nie chcą być najwięksi, najlepsi - chcą tylko pokazać jak wygląda fotografia światowa. Inez Baturo podchodzi do FAF osobiście. Traktuje go jako autorski festiwal, w którym nie ma kuratorów. Przyświeca jej idea prezentacji fotografii z różnych krajów i kontynentów, poprzez które chce pokazać różne korzenie kulturowe. Przypomnijmy - Festiwal nie ma tematu, a każdy kraj reprezentowany jest przez jednego twórcę.
Jedną z ciekawszych wystaw była prezentacja Joakima Eskildsena "Śladami Romów". Prace Duńczyka prezentujemy w naszej galerii. Na ekspozycję w LO im. KEN złożyło się ponad sto fotografii. Zdjęcia przedstawiają wnętrza, portrety, krajobrazy i detale, które układają się w poetycki obraz życia Romów w różnych zakątkach świata. Prezecyzyjnie wykonane, chociaż niedużych rozmiarów, odbitki przyciągały uwagę oglądających, odkrywając przed nimi tajemnice świata Romów. Jedynym mankamentem wystawy był brak podpisów pod zdjęciami. Fotografie z kilku krajów były wymieszane i ułożone często według podobieństwa czysto formalnego. Bez rozpoznania miejsc, w których wykonywane były zdjęcia esej tracił coś ze swojej siły. (Podpisów pod pracami brakowało nie tylko na tej wystawie, co uważam za drobny mankament w przygotowaniu ekspozycji.) Kolorowy cykl Eskildsena zestawiony został ze zdjeciami Billa Doyle'a. Uważany za klasyka fotografii irlandzkiej, porównywany do Henri Cartier-Bressona twórca zaprezentował czarno-białe prace utrzymane w estetyce reportażu humanistycznego spod znaku francuskiej agencji "Magnum". Zdjęcia irlandzkiej prowincji przywoływały skojarzenia z Jindřichem Štreitem, który również poświęcił się dokumentacji życia wsi.
W bielskiej BWA mieliśmy okazję obejrzeć prace Javiera Silvy Meinla zatytułowane "Pozostać przy swych korzeniach". Na cykl złożyły się czarno-białe, inscenizowane portrety, w których przewijała się figura ryby. Tajemnicze, symboliczne zdjęcia silnie oddziaływały na odbiorców. Robert van der Hilst w cyklu "Kubańskie wnętrza" portretuje Kubańczyków w ich mieszkaniach. W precyzyjnie skomponowanych kolorowych pracach twórca pokazuje zróżnicowanie społeczeństwa i warunków, w jakich przyszło im żyć.
W pięknie odnowionym Muzeum Techniki i Włókiennictwa zgromadzono prace związane z szeroko pojętym dokumentem fotograficznym. Tamás Dezsö prezentuje cykl zatytułowany "Młodzi nowobogaccy". Węgier stworzył odważny, subiektywny reportaż z życia dorabiajacej się klasy średniej. O tym, że jest bardzo utalentowanym twórcą mogliśmy sie przekonać podczas Maratonu, kiedy to mieliśmy okazję zobaczyć inne jego prace, które dotykają trudnych, społecznych tematów, a pokazane są w sposób odważny i autorski. Szkoda, że nieśmiałość artysty nie pozwoliła mu na powiedzenie kilku słów na temat swojej pracy.
Przeciwieństwem reakcji Węgra była zachowanie Włocha - Giacomo Costa, który w ekspresyjny sposób opowiedział historię swojego dzieciństwa, młodości i dochodzenia do fotografii. Jego prace, o których mówił, że są fotografiami, w których nie ma nic z fotografii, które opowiadają o ludziach, chociaż nie ma na nich ludzi wystawione zostały w BWA. Za tymi sprzecznościami kryją się wizjonerskie obrazy, przedstawiające w jaki sposób mogą wyglądać kiedyś nasze miasta.
Moim prywatnym odkryciem były prace zmarłego tragicznie Mariusza Hermanowicza. Na retrospektywnej wystawie zobaczyliśmy prace z kilku cykli (m.in. "Widok z okna" oraz "Ponary"). Moją uwagą zwrócił zestaw zatytułowany "Mieszkanie", w którym artysta dokumentuje swoje starania o przyznanie mu mieszkania w bloku. Listy obrazujące przedłużającą się realizację tego planu zestawione są ze zdjęciami rodzinnymi, tworząc razem subiektywny zapis życia rodziny w Polsce lat 70. "Archiwum Zdjęć Dawnych" to z kolei ironiczny, wnikliwy komentarz artysty do rzeczywistości czasów PRL'u. Prace Hermanowicza to bezcenny dokument tamtego czasu.
Markéta Luskacová pokazała zbiór fotografii pod wspólnym tytułem "Zabić śmierć". Podczas swojego wystąpienia na Maratonie zdradziła, że zazdrości Jean Cocteau, który w jednym zdaniu ("Fotografia jest jedym sposobem na zabicie śmierci") potrafił wyrazić to, na co ona potrzebuje setki zdjęć. Fakt, że Czeszka studiowała socjologię odcisnął wyraźne piętno na jej zanurzonych w humaniźmie pracach. Na wystawie w Muzeum Techniki i Włókiennictwa zobaczyliśmy m.in. prace dokumentujące zwyczaje religijne w byłej Czechosłowacji. Na fotografiach widzimy czuwanie przy grobach, pielgrzymki, uroczystości religijne. Artystka mówiła, że zawsze chciała zająć się utrwalaniem tego, co ginie. Jej najnowszy cykl dotyka tematu festynów, karnawałów, o których mówiła, że są zaadaptowanymi przez chrzecijaństwo pogańskimi zwyczajami. Motto Czeszki równie dobrze mogłoby przyświecać Egonsowi Spurisowi. Nieżyjący już łotewski artysta w subiektywny sposób dokumenował codzienność miasta.
Stefan Moses próbuje przybliżyć nam portret społeczeństwa niemieckiego. W cyklu zatytuowanym ironicznie "Deutsche Vita" uwiecznia obywateli Niemiec. Fotografuje ich w grupach (kucharki, baletnice, sprzątacze ujęci na neutralnym tle) lub osobno (przykładem mogą być zdjęcia starszych ludzi sfotografowanych na tle lasu). Oglądając jego prace przypomina się nam monumentalne dzieło Augusta Sandera, którego ambicją było sportretowanie społeczeństwa niemieckiego.
Wobec tylu dobrych prac zgromadzonych w jednym miejscu dziwi towarzystwo mało odkrywczych krajobrazów Joela Santosa. Portugalczyk powiela klisze i schematy fotografii krajobrazowej i trudno zrozumieć jego obecność na Festiwalu. Moja uwaga dotyczy również fotografii Charliego Waite. Pejzaże Anglika, chociaż doskonałe technicznie budziły skojarzenia z idealną fotografią, z jaka mamy do czynienia przeglądając banki zdjęć, a nie z dziełem dojrzałego artysty, jakim jest chociażby Michael Kenna, kórego prace oglądaliśmy dwa lata temu na tym samym festiwalu. Waite jest znakomitym show manem i i być może dobrym nauczycielem fotografii, o czym przekonaliśmy się po reakcji publiczności na jego wystąpienie podczas Maratonu. Mam natomiast wątpliwości co do wartości artystycznej zdjęć Brytyjczyka.
Do słabszych punktów festiwalu zaliczyłbym wystawę Helmuta Grilla. Austryjak pokazuje kiczowate prace przedstawiające rónego rodzaju domki. W jego pracach pełno odwołań do kultury popularnej, jednak przekaz jest dla mnie nie jasny. Nie trafiły do mnie również kolaże Hulleah J. Tsinhnahjinnie. Rodowita Indianka używa fotografii w służbie fundamentalnych poglądów politycznych, co jak wiemy nigdy nie przynosiło artystom korzyści. Jak radykalna z niej artystka mogliśmy sie przekonać podczas jej wystąpienia w trakcie Maratonu.
Mimo, iż nurt dokumentalny był silnie reprezentowany na Festiwalu, nie zabrakło jednak wystaw fotografii aranżowanej. W Książnicy Beskidzkiej zobaczyliśmy prace Maleonna. Chiński artysta przedstawił tajemnicze martwe natury z inskrypcjami, martwymi zwierzętami, czaszkami oraz lalkami. W trakcie Maratonu reprezentantka artysty - Florence Zhou - pokazała film, w którym mogliśmy przekonać się, jak pracochłonne są incenizacje wykonywane własnoręcznie przez Chińczyka. W tym samym miejscu obejrzeliśmy prace Jatina Kampani. Młody, utalentowany twórca reklamowy Indii pokazał stylizowane portrety nawiązujące do estetyki kiczu, surrealizmu i hiperrealizmu.
Dla Manuela Alvarez Bravo fotografia nie istniała bez podpisów. Teksty, które umieszczał pod swoimi pracami nadawały sens fotografownym scenom. Proste sceny, przedmioty w oczach artysty urastają do rangi symboli. Prace meksykańskiego klasyka mogliśmy oglądać w Muzeum Zamku Sułkowskich. Cennym uzupełnieniem wystawy zatytułowanej "Wspaniałe lata 1926-1949" był wykład żony Bravo - Colette Alvarez Urbajtel. Z jej wystąpienia dowiedzieliśmy się o okolicznościach powstawania niektórych fotografii oraz tego, jakim człowiekiem był sam artysta. W tym samym muzeum swoje fotografie prezentował Morten Krogvold. Na przekrojową wystawę złożyły się czarno-białe zdjęcia, wśród których odnajdujemy portrety Krzysztofa Pendereckiego, Nelsona Mandeli czy Witolda Lutosławskiego.
W "Galerii B&B" spotkaliśmy się z pracami Christera Strömholma. O artyście dużo dowiedzieliśmy się z filmu nakręconego i zaprezentowanego przez jego syna - Joakima - pt. "Zamknij oczy i patrz". Na wystawie oglądamy zdjęcia dokumentujące życie paryskiej bohemy, portrety dzieci (artysta podejrzewa, że dla tego są takie dobre, bo nigdy nie miał czasu zająć się własnymi dziećmi).
Gert Jochems prezentuje fotografie z Syberii. Na wystawę w BWA składają się prace powstałe na przestrzeni lat. Oglądamy m.in. surowe czarno-białe, ponure zdjęcia oraz złożone z trzech części kolorowe panoramy rosyjskich przestrzeni. Wystąpienie Belga na Maratonie wzbudziło kontrowersje. Zdecydował się on pokazać swój najnowszy cykl, nad którym cały czas pracuje. Mimo tego, że obrazy te podzieliły zgromadzoną w Auli Wyższej Szkoły Administracji publiczność były odważną prezentacją poszukującego twórcy. Już sam fakt, że właśnie w Bielsku-Białej zdecydował się on pokazać po raz pierwszy te prace świadczy o zaufaniu, jakim obdarzył widzów i organizatorów. Mam nadzieję, że w kolejnych latach uda się zgromadzić równie interesujące osobowości ze świata fotografii i odda im głos, żeby o swoich dylematach mogli dyskutować z publicznością tego kameralnego wydarzenia.
Siłą bielskiego festiwalu jest jego autorski charakter, o którym pisałem na początku mojego tekstu. Pośród różnego rodzaju, często wątpliwej jakości, wydarzeń fotograficznych z dumą nazywających się festiwalami, FotoArtFestival jest jasnym i mocnym punktem.
Festiwal trwa do 31 października. Wszyscy, którzy jeszcze nie byli w Bielsku-Białej mają czas, żeby wybrać się na Podbeskidzie i osobiście przekonać o poziomie III FotoArtFestivalu, który zdążył wyrosnąć na jedno z najbardziej charakterystycznych wydarzeń fotograficznych w kraju.
fot. Marcin Grabowiecki (13