Akcesoria
Sennheiser Profile Wireless - kompaktowe mikrofony bezprzewodowe od ikony branży
W tegorocznym programie Warszawskiego Festiwalu znalazło się ponad 20 wystaw, do tego filmy, spotkania i wykłady. Ważnym punktem, podobnie jak w poprzednich latach, był konkurs dla studentów i absolwentów szkół artystycznych. Uczestnicy przed 35 rokiem życia, mogli nadsyłać do trzech prac, zrealizowanych w dowolnie wybranej technice, na samodzielnie wybrany przez siebie temat.
Projekty oceniło jury. Grand Prix tegorocznej edycji przypadło Marcie Szymczak, studentce wydziału grafiki na warszawskiej ASP. Nagrodzone i wyróżnione prace, oraz zestaw wybranych przez jury projektów, można jeszcze zobaczyć na pokonkursowej wystawie w Galerii Sztuki Mediów przy ul. Spokojnej 15 (wystawa czynna do 31.05). W dwóch przestronnych salach zgromadzono ponad 200 prac fotograficznych. Prezentację ujednolicono, większość oprawiono w podobne ramy. Nagrodzone i wyróżnione fotografie pokazywane są w większych formatach.
Zderzanie odmiennych wizji, wrażliwości, konfrontacja pomysłów twórczych, może inspirować i motywować nie tylko uczestników. Cieszy fakt, że konkurs się odbył, że udało się przygotować podsumowującą wystawę.
Oglądając prezentację stykamy się z całą różnorodnością pomysłów, mnogością technik fotograficznych, zabiegów formalnych, styli. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że niewielu młodych autorów zaproponowało coś rzeczywiście oryginalnego. W ogromnej masie niełatwo zaistnieć pojedynczym pracom, to prawda. Mają ciężkie zadanie. Zarazem ciężko jednak nie zauważyć, że większość z nich, to przede wszystkim nowsze wersje pomysłów, które już jakoś znamy, gdzieś już widzieliśmy. Niewiele realizacji zdradza odwagę poszukiwań, przykuwa uwagę świeżością, ryzykiem, starannością, subtelnością czy chociażby dokładnością w opracowaniu całościowej, fotograficznej wypowiedzi artystycznej. W pamięci pozostają pojedyncze prace, jak choćby Marcina Góralskiego czy Anny Bodnar.
W Galerii Sztuki Mediów przygotowano jeszcze jedną prezentację, wystawę David'a Bate'a, zatytułowaną Spartaczone wspomnienia. Wśród propozycji festiwalowych, to jedna z ciekawszych i lepiej przygotowanych ekspozycji. Fotografie, zrealizowane w przygaszonej gamie kolorystycznej, to proste, ascetyczne, nieco odrealnione kompozycje martwych natur na stole. Autor wykorzystuje pojedyncze naczynia, najczęściej potłuczone, czasem dodatkowo inne elementy, jak świeca, łyżka, napój czy krzesło. Statyczne, inscenizowane prace operują symbolami, przywołując w pamięci obrazy europejskich malarzy z XVII wieku. Kompozycje, wraz z tytułami (Uszczypliwa uwaga, Decydujący gest, Błędnie odczytana sytuacja) podejmują grę z zagadnieniem pamięci, oraz samą fotografią jako sposobem na rejestrowanie wspomnień.
W Galerii Klimy Bocheńskiej na terenie dawnej fabryki wódek Koneser na Pradze, można było obejrzeć inną interesującą wystawę zatytułowaną Na początku było pismo. Projekt, kuratorowany przez Romana Lewandowskiego, miał swoją wcześniejszą odsłonę w Bałtyckiej Galerii Sztuki Współczesnej w Słupsku. Na ekspozycję składają się oszczędne, czarnobiałe fotografie krajobrazu Józefa Burego, Kopciogramy Jerzego Wrońskiego - czarnobiałe abstrakcje na papierze fotograficznym, bliskie abstrakcyjnemu malarstwu, fotografie Edyty Wolskiej, obrazy Mikołaja Smoczyńskiego oraz instalacja Grzegorza Klamana. Projekt wystawy odwołuje się do problematyki kreowania, wytwarzania i dystrybucji tego, co możemy określić jako cywilizacyjne "sensy", jak czytamy w odrębnie wydanym katalogu do wystawy.
Wędrując po Pradze warto wstąpić do niewielkiej, bardzo sympatycznej Galerii Synteza przy ul. Ząbkowskiej, zaraz naprzeciw wejścia do dawnej fabryki wódek. W ramach festiwalu przygotowano tu wystawę Krzysztofa Panka Krym - niebezpieczna prędkość. Czarnobiałe, dosyć klasyczne fotografie, powstały podczas podróży w latach 2005-2007. Prezentowany zestaw, wraz z towarzyszącymi opisami, to jakby pamiętnik, w którym zachowano sceny, a wraz z nimi smaczki poznawanej, ukraińskiej rzeczywistości. Każda z fotografii to oddzielna anegdota, ukazująca zwyczajne, czasem banalne obszary codzienności mieszkańców Krymu. Autorowi udaje się uciec od sztampowego opowiadania o terenach zza wschodniej granicy, nie idzie tropem utartych schematów i skojarzeń. Jego opowieść nie jest może odkrywcza, ale z pewnością ciekawa i ładnie opowiedziana. Troskliwie komponowane kadry pozostały bezpretensjonalne. Nie czuć silenia się na wielce poważną wypowiedź artystyczną, z pokazanej serii bije ciepło i szczere zainteresowanie dla fotografowanych miejsc i zdarzeń.
Galeria Synteza jest miejscem wciąż dosyć młodym, działa od jesieni ubiegłego roku. Obecna prezentacja potwierdza, że może być jednym z tych w Warszawie, gdzie znajdzie się odrobina troski dla fotografii. Jakkolwiek dziwnie by to zabrzmiało, Galeria Synteza to jedno z niewielu festiwalowych miejsc, gdzie fotografie starannie oprawiono, oświetlono, powieszono prosto, szyby były czyste, wystawa skrupulatnie skomponowana, pod zdjęciami nie brakowało podpisów, a nieskażona niczym przestrzeń pozwalała spokojnie oddać się oglądaniu zdjęć.
Miła niespodzianka czekała na niestrudzonych miłośników festiwalowych wrażeń w Galerii Antykwariat na Wilczej. W niewielkiej suterenie, w podwórku, gdzie jeszcze nie tak dawno stosy książek sięgały pod sam sufit, od pewnego czasu możemy oglądać stare zdjęcia. Antykwariat pozostał wprawdzie antykwariatem, ale półki z książkami sięgają już tylko do połowy ściany, zostawiając miejsce fotografiom. Prezentacja środowiska gliwickiego, tak brzmiała nieco niewiarygodna zapowiedź na stronie internetowej festiwalu. Cóż się okazało... w niewielkim pokoju zawisły oryginalne, duże powiększenia prac m.in. Zofii Rydet, Tadeusza Rydet, Jerzego Lewczyńskiego, Piotra Janika, Kazimiery Dyakowskiej oraz prywatne pamiątkowe fotografie artystów związanych z gliwickim ruchem fotograficznym. Nie oprawiono ich jakoś spektakularnie, wiszą dość niepozornie, za szybami, delikatnie oświetlone w nieco mrocznym, ale przytulnym pomieszczeniu. Tę historię docenić mogą przede wszystkim miłośnicy starej fotografii. Ta niewielka prezentacja, to niecodzienna okazja, by obejrzeć oryginalne odbitki z prywatnych, nie pokazywanych do tej pory zbiorów. Wystawa środowiska gliwickiego nie jest pierwszą w Antykwariacie. Jak się ponadto z radością dowiedzieliśmy, właściciel przygotowuje już kolejną.
Biegając z festiwalową mapą, szukając kolejnych wystaw rozsianych po całej Warszawie... ech, jeżdżąc właściwie i pokonując całe dziesiątki kilometrów, można było trafić do miejsc naprawdę przeróżnych. Wśród galerii stricte fotograficznych znalazły się jeszcze Green Gallery, gdzie pokazano Krocząc w bezruchu Krzysztofa Przeżyńskiego i czarnobiałe portrety muzyków jazzowych autorstwa Lechosława Carnellego, w Galerii Obok ZPAF przygotowano wystawę Anny Wawrzkowicz Sea landscape. Ponadto mapa prowadziła do Centrum Handlowego Panorama, gdzie w Galerii SD, pokazano drukowane na płótnie prace z zachodniej Australii Yaji Hadrys.
Kto znalazł się na Powiślu, mógł wstąpić do Galerii Delfiny - nieznanego mi do tej pory niedużego zakątka, prowadzonego przez Delfinę Krasicką i Annę Trochim. W galerii - pracowni, z cichym, urokliwym ogródkiem, popołudniami prezentowano fotografie Przemysława Karwowskiego z cyklu Cisza i zgiełk.
Wśród przygotowanych wystaw, znalazło się jedno większe przedsięwzięcie, o którym chciałabym wspomnieć. Galeria Artinfo.pl, działająca w Fabryce Trzciny, do 5.czerwca pokazuje w ramach festiwalu pokonkursową prezentację 60 fotografii poświęconych sportom walki. Pojawił się na niej cały wachlarz rozmaitych ujęć boksujących zawodników, mistrzów wschodu, fotografie ciosów, przerzutów, spektakularnych wyskoków, szpagatów... Wśród masy zdjęć, skupionych przede wszystkim na efektownych momentach akcji, niewiele fotografii próbowało ogólniej, czy subtelniej opowiadać o kulturze, duchu czy atmosferze sportów. Trudno polecić tę wystawę komuś, kto nie interesuje się samym tematem. Zwłaszcza, że wystawa choć duża i przygotowana z rozmachem, ma także swoje słabe techniczne strony. Wojownicy powiększeni do sporych rozmiarów jak najbardziej robią wrażenie, szkoda jednak prac, które ewidentnie nie wytrzymały rozciągania do wybranych formatów. Tak czy tak, sala wypełniona po brzegi obrazami starć i najbardziej niesamowitych akrobacji, jest czymś naprawdę niecodziennym.
W programie tegorocznej edycji, oprócz pojedynczych, samodzielnych wystaw, przygotowano odrębny blok poświęcony fotografii z Włoch. W ramach tej części zaplanowano seminarium, wykłady i bogato zapowiadający się wybór prac fotograficznych. Ostatecznie, prezentacja składała się z zestawu prac studentów, które pokazano na wspomnianej już wystawie zbiorowej w Galerii Sztuki Mediów na ul. Spokojnej oraz dwóch ekspozycji, które można było zobaczyć we Włoskim Instytucie Kultury na Marszałkowskiej. Projekty zawisły w odrębnych pomieszczeniach, w sali wykładowej oraz korytarzu Instytutu. Pierwszy autorstwa Fatmy Bucak to czarnobiały, metaforyczny cykl pokazujący ludzi w szafie z ubraniami. Postaci skulone, wyprostowane, wśród okryć, w pustej szafie, wiszące na wieszakach, nieraz nagie, czasem samotne...
Drugi projekt Francesca Cirilli, to seria bardzo podobnych do siebie kadrów z fragmentami żelaznych konstrukcji architektonicznych, prawdopodobnie wielkiego powstającego wieżowca. Prace lawirują na pograniczu dokumentu i abstrakcji.
Bardzo cieszy fakt, że udało się namówić Instytut do współpracy przy organizacji festiwalu w Warszawie, że placówka służy pomocą i zaangażowała się w pokazywanie prac włoskich autorów. Nie sposób jednak nie zapytać, czy przygotowane wystawy, to rzeczywiście wizytówka tego, co we włoskiej, młodej fotografii szczególnie godne uwagi, jak w katalogu i materiałach prasowych, zapowiadali organizatorzy festiwalu.
I tutaj pojawia się kwestia, która powraca za każdym razem, kiedy próbujemy z dystansu spojrzeć na warszawską imprezę. Zbita z tropu różnorodnością przedsięwzięć, pojawiającymi się to tu, to tam sprzecznościami, cały czas próbuję dociec, jaki cel przyświeca organizatorom Festiwalu. Imprezy, która jak by nie patrzeć, odbywa się pod patronatem czołowych instytucji artystycznych i kulturalnych w kraju.
W katalogu czytamy, że przedsięwzięcie ma (...) służyć popularyzacji fotografii jako prezentacji działań twórczych artystów, szczególnie młodego pokolenia; że (...) skupia się nad fotografiami artystów, które mają służyć poszerzeniu ogólnej refleksji nad obrazem i definicją sztuki współczesnej. Dalej jeszcze: Skupiamy się przede wszystkim na szerokim wykorzystaniu tego medium przez młodych artystów polskich i włoskich, poszukujących w nim nowatorskich rozwiązań artystycznych i estetycznych.
Z ogromną sympatią wypatrujemy wszelkich inicjatyw, które chcą popularyzować fotografię, zachęcać do refleksji nad obrazem. Z przykrością przychodzi mi jednak przyznać, że ambitne, interesujące i obiecujące deklaracje Kuratorki imprezy, Magdaleny Durdy - Dmitruk, moim zdaniem zupełnie nie znalazły odzwierciedlenia w przygotowanym na ten rok programie. Brakuje projektów, które byłyby szczególnie interesujące, skłaniały do zdecydowanego zastanowienia. Pokazane prace nie zaskakują, nie szokują, nie zapadają w pamięci. Nie wiem, może to moja osobista nadzieja każe myśleć, że w fotografii, także tej artystycznej - jakiekolwiek byłyby jej kryteria - dzieją się rzeczy bardziej interesujące, zaskakujące, nowatorskie, od tych, które mieliśmy przyjemność zobaczyć w Warszawie.
We wspomnianym już wstępie do katalogu, czytamy jeszcze otwartą deklarację, że WFFA nie jest kolejnym przedsięwzięciem pod tytułem "miesiąc fotografii w...". To cykl imprez charakteryzujący się dbałością o ich estetyczną jakość i zawartość intelektualną, wzbogacony o refleksję teoretyczną nad kondycją współczesnej fotografii artystycznej. Cóż to może znaczyć... Jestem zdecydowaną przeciwniczką kopiowania istniejących już imprez. Jak najbardziej szukanie własnej formuły zdaje się dużo bardziej obiecującą i cenniejszą drogą. Wiele osób zarzuca warszawskiej imprezie brak swoistego rozmachu. Kameralność, zdaniem wielu, nie przystoi festiwalowi w stolicy. Można dyskutować, osobiście nie podzielam akurat tych zastrzeżeń. Pewna subtelność, brak nachalności, być może mogła stanowić o specyfice festiwalu, odróżniając go tym samym od wspomnianych "miesięcy". Nie zmienia to jednak faktu, że czasem może warto podpatrywać działania innych, którzy już sporo przećwiczyli, wypróbowali i z pewnymi sprawami naprawdę nieźle sobie radzą. Dbałość o jakość prezentowanych odbitek, wydruków, oświetlanie wystaw, oprawa, dystrybucja katalogu, koncepcyjne opracowanie spójnego programu, dobór i świeżość prezentowanych projektów, koordynacja wystaw - pod tymi względami Warszawski Festiwal rzeczywiście nie przypomina Miesięcy Fotografii.
Tegoroczna edycja była już czwartą. Czekamy na kolejną odsłonę. Kibicujemy zmianom, nowym pomysłom. Liczymy na ciekawe, warte uwagi przedsięwzięcia, ciekawy głos w temacie. Obawiam się, że jeszcze jedna taka edycja jak w tym roku i już nawet najbardziej wytrwali miłośnicy medium, nie zwrócą uwagi na obecność imprezy.