W ogrodzie Mapplethorpe'a: „Flora: The Complete Flowers” [Recenzja]

Autor: Maciej Zieliński

27 Sierpień 2024
Artykuł na: 6-9 minut

W rękach Mapplethorpe’a, zwyczajne kwiaty przemieniały się w coś niezwykłego – symbole piękna, ulotności i erotyzmu. Fotografował je z taką samą starannością i precyzją jak ludzkie ciała, nadając im niemalże rzeźbiarską jakość.

Mapplethorpe postanowił zostań artystą na długo zanim wziął do ręki aparat. Przez wiele lat wzbraniał się zresztą przed fotografią. W swoich kolarzach wykorzystywał zdjęcia wycięte z magazynów, ale samo medium go nie pociągało, był na to zbyt niecierpliwy. „Szkoda, że nie mogę tego po prostu wyświetlić na papierze. Gdy będę w połowie, pochłonie mnie już coś innego” - czytamy we wspomnieniach Patti Smith „Poniedziałkowe dzieci”.

Wszystko zmieniło się wraz z upowszechnieniem się Polaroida. Pierwszego – model Land Camera 360 - pożyczył od przyjaciółki. Fizyczny akt, szarpnięcie nadgarstkiem. Trzask gdy naciskał spust, wyczekiwanie, minuta, żeby zobaczyć co wyjdzie. „Natychmiastowość procesu odpowiadała jego temperamentowi” – wspomina wieloletnia partnerka Mapplethorpe'a.

W 1971 roku paczka wkładów kosztowała 3 dolary. Dla biednego jak mysz, nieznanego jeszcze artysty był to wówczas tydzień ciepłych obiadów. Liczyło się każde pstryknięcie, co nauczyło go pewnej dyscypliny i zmusiło do pracy nad perfekcyjną kompozycją każdego ujęcia.

Perfekcję, harmonię, dbałość o szczegóły najlepiej widać właśnie w zdjęciach kwiatów, które szybko stały się – obok wyrzucanych wówczas z muzeów prowokacyjnych męskich aktów - jego głównym tematem fotograficznym. Pierwsza autorska wystawa polaroidów w Light Gallery prezentowała na równi klasyczne motywy florystyczne i odważne portrety przesycone homoerotyzmem. Bez żenady zestawiał kolczyki na penisa obok kompozycji kwiatowych. „Dla Roberta jedno było drugim” .

Z czasem Polaroida zamienił na średnioformatowego Hasselblada, którego dostał w prezencie od Sama Wagstaffa, szanowanego kolekcjonera, który dostrzegł a później wypromował talent Mapplethorpe'a. „Medium ostatecznym” był aparat z miechem 8x10, który oferował jeszcze większe możliwości w zakresie kontroli nad detalem, perspektywą i płaszczyzną ostrości. Zmuszał do zwolnienia procesu (choć używał go również z przystawką Polaroidową) ale jednocześnie pozwalał precyzyjnie osiągać cel, który Mappletorphe miał już wówczas dobrze zdefiniowany.

W pracy nad zdjęciami kwiatów pomagał mu Dimitri Levas, którego poznał w 1978 roku w San Francisco, podczas swojego pierwszego wernisażu na Zachodnim Wybrzeżu. Okazało się, że myślą podobnie, Levas świetnie rozumiał wizualny język Mapplethorpe'a i odgadywał jego potrzeby.

Przynosił do jego studia ciekawe elementy scenografii z sesji dla Vogue, przy których pracował i wstawał o świcie by pobiec na targ kwiatowy przy 28 ulicy w poszukiwaniu okazów o najbardziej perfekcyjnej formie tych, które jego zdaniem miały najbardziej „architektoniczne” kształty. Wspólnie eksperymentowali z barwnymi tłami, nietypowymi kątami i punktowym oświetleniem.

We wstępie do nowej książki Levas podkreśla, że z pewnością nie nazwałby Mapplethorpe'a miłośnikiem przyrody. „Gdyby podczas wernisażu wręczono mu piękną aranżację kwiatową, sfotografowałby ją, po czym najpewniej od razu wylądowałyby w koszu”. Paradoksalnie, bardziej cenił naczynia, w których się znajdowały. Wykonane z porcelany szwedzkiej czy szkła Murano, starannie kolekcjonował na specjalnie zbudowanych w tym celu półkach.

Kwiaty interesowały go raczej jako obiekt, choć zawsze niezwykły. Tulipany na jego zdjęciach muszą się przechylać, wirować i naśladować Baudelaire’a. Przybierają tajemniczy wygląd, są uwodzicielskie i niemal drapieżne. Poprzez precyzyjne operowanie światłem nadawał im niemalże rzeźbiarską jakość.

Choć kwiaty postrzegane są jako symbole czystości i niewinności, u Mappelthorpe'a stają się dekadenckie, mroczne, czy wręcz erotyczne. „Pamiętam, jak Robert ekscytował się, gdy kwiat wydawał się trochę inny. Uwielbiał cień orchidei, która przypominała mu głowę diabła” - wspomina Levas. Aranżacje są przy tym bardzo demokratyczne. Irysy, stokrotki i inne pospolite gatunki są upozowane i wystylizowane z taką samą ważnością i wdziękiem jak storczyki czy lilie.

Jego kompozycje są też proste i minimalistyczne - zdaniem historyków sztuki to wpływy „shibui” - oszczędnej japońskiej estetyki, która rozpowszechniła się na Zachodzie w latach 50. i 60., głównie w magazynach o dekorowaniu wnętrz. Wychowany na przedmieściach Nowego Jorku chłopiec o niespotykanej wrażliwości zapewne nasiąkał tym symbolizującym elegancję językiem.

Dla Mapplethorpe’a, kwiaty były również metaforą ludzkiej egzystencji, ulotności życia i jego kruchości. Krótko przed śmiercią rozesłał swoim przyjaciołom jedno ze swoich zdjęć. Czarno-biała odbitka przedstawiała bukiet tulipanów wyłaniający się leniwie z kanciastego czarnego wazonu. Łukowata aranżacja, tworzyła biały portal prowadzący do szarego nieba, co można odczytać jako refleksję nad zbliżającym się końcem ale też transcendentny symbol nadziei.

Nowa edycja wydanej po raz pierwszy w 2016 roku książki przynosi kilka istotnych zmian. Książka zawiera 368 stron i jest jeszcze większa. Zawiera też nowe eseje i wprowadzenia, które dodają ciekawy kontekst i pozwalają na głębsze zrozumienie prac Mapplethorpe’a. Cytowany tu Dimitri Levas w przedmowie dzieli się osobistymi refleksjami i wspomnieniami natomiast Herbert Muschamp, oferuje bardziej krytyczne spojrzenie na znaczenie i wpływ jego fotografii.

Twarda oprawa i elegancki projekt sprawiają, że album jest nie tylko kompletnym zbiorem tego wycinka twórczości Mapplethorpe’a, ale także pięknym obiektem kolekcjonerskim. Książka jest już dostępna w księgarni artystycznej Bookoff

Robert Mapplethorpe "Flora: The Complete Flowers"

  • Stron: 368
  • Oprawa: twarda
  • Format: 30 x 3,5 x 32 cm
  • Wydawnictwo: Phaidon
  • Cena: 399 zł

 

Skopiuj link

Autor: Maciej Zieliński

Redaktor naczelny serwisu fotopolis.pl i kwartalnika Digital Camera Polska – wielki fan fotografii natychmiastowej, dokumentalnej i podróżniczego street-photo. Lubi małe dyskretne aparaty, kolekcjonuje albumy i książki fotograficzne.

Słowa kluczowe:
Komentarze
Więcej w kategorii: Recenzje
„Matrix” i konie w galopie. Polecamy biograficzny komiks o Muybridge’u [RECENZJA]
„Matrix” i konie w galopie. Polecamy biograficzny komiks o Muybridge’u [RECENZJA]
Fotografując galopującego konia jako pierwszy na świecie, Eadward Muybridge stawia sobie pomnik sam, jeszcze za życia. Sto lat później Guy Delisle ściąga go z piedestału i przepisuje tę historię...
8
„To była i będzie ich ziemia”. Big Sky Adama Fergusona [RECENZJA]
„To była i będzie ich ziemia”. Big Sky Adama Fergusona [RECENZJA]
Takie niebo jak na okładce książki Fergusona widziałam może kilka razy w życiu: wielkie, ale nieprzytłaczające. I niewiarygodnie rozgwieżdżone. W Big Sky australijski fotograf łączy...
14
Kalibracja w trzech krokach, czyli Calibrite Display 123 okiem Dawida Markoffa
Kalibracja w trzech krokach, czyli Calibrite Display 123 okiem Dawida Markoffa
Ten mały i niedrogi kolorymetr pozwoli na łatwe skalibrowanie monitora nawet totalnemu laikowi. Dawid Markoff sprawdza, jak Calibrite Display 123 działa w praktyce.
8