Akcesoria
Sennheiser Profile Wireless - kompaktowe mikrofony bezprzewodowe od ikony branży
Mikro Cztery Trzecie to nie tylko aparaty, ale przede wszystkim świetne, wyjątkowe obiektywy, które wielu fotografów skłoniły do przesiadki na mniejszy system. O zaletach swoich ulubionych szkieł, bez których nie potrafiliby już się obejść, opowiadają nam Krzysztof Śliwak, Ireneusz Walędzik i Łukasz Bożycki.
„To nie aparat robi zdjęcia…” – to chyba jedno z częściej powtarzających się w przypadku rozważań o sprzęcie stwierdzeń na forach czy grupach fotograficznych. Choć trudno się z tym truizmem nie zgodzić, to jednak uważam, że warto być świadomym potencjalnych wad i zalet przedmiotu, znajdującego się na naszej liście zakupów.
W Internecie można znaleźć niezliczoną ilość informacji, testów, porównań, opinii, domniemań na temat danego produktu. Jedne rzetelne, podparte wręcz laboratoryjnymi dowodami, inne oparte na przypuszczeniach. Moim celem nie jest przytaczanie informacji producenta, czy specjalistów w testowaniu sprzętu, chciałbym skupić się na czystej praktyce w „warunkach bojowych”, w odniesieniu do moich preferencjach i potrzeb. W poniższym tekście, nie znajdziecie informacji na temat liczby wykorzystanych soczewek, ani odniesień do pomiarów DxO, lecz czysto subiektywne wrażenia dlaczego właśnie Olympus M.Zuiko 25 mm f/1.2 PRO praktycznie nigdy nie schodzi z mojego body (Olympus OM-D E-M10) podczas portretowych sesji dziecięcych.
Olympus M.Zuiko Digital ED 25 mm f/1.2 PRO
Mówiąc dosłownie i wprost – to była miłość od pierwszego wejrzenia. Już na samym początku producent sprawił, że poczułem się dopieszczonym klientem. W zestawie ze szkłem znalazłem nie tylko przydatne etui, ale także osłonę przeciwsłoneczną.
Dlaczego akurat ogniskowa 25 mm, a nie na przykład 45 mm czy 75 mm? Z bardzo prostej przyczyny - własnych preferencji odwzorowania bryły twarzy i sylwetki. Zwróćcie proszę uwagę na dostępne w sieci porównania wpływu ogniskowej na odwzorowanie portretu. Tutaj mamy do czynienia z odpowiednikami ogniskowych 50 mm, 90 mm i 150 mm dla systemu pełnoklatkowego, a moim upodobaniom najbliżej jest do przedziału 35-50 mm.
fot. Krzysztof Śliwak
Ważnym aspektem jest ilość miejsca, jakim dysponujemy podczas robienia zdjęć. Nie zawsze da się odsunąć na wystarczającą odległość, aby uchwycić wymarzony kadr. Ponieważ najczęściej fotografuję w małych pomieszczeniach, doświadczałem tego notorycznie. W swojej pracy używam tylko i wyłącznie „stałek”, dlatego przyzwyczaiłem się, że zoom którym dysponuje, ustawiony jest zawsze na dolnej granicy dostępnych ogniskowych, co pozwala zbliżyć się do modela. W przypadku Olympus M.Zuiko 25 mm f/1.2 mogę zbliżyć się aż na 30 cm! Dla mnie jest to właśnie efekt “wow”, gdyż nie muszę już wymieniać optyki, żeby zrobić bardzo bliski portret z płytką głębią ostrości. To oszczędność zarówno czasu (na sesji), jak i pieniędzy (na dodatkowego zooma) – brawo Olympus!
Oczywiście zaraz pojawią się głosy, że podchodzenie zbyt blisko modela wpływa na jego komfort… Tak, zgadzam się, jednak radzę sobie z tym w inny sposób, aczkolwiek nie chcę pisać rozprawki na temat psychologii w portrecie, zatem pominę ten temat.
fot. Krzysztof Śliwak
Jeśli już jesteśmy przy temacie bliskości, Olympus M.Zuiko 25 mm f/1.2 znów pozytywnie zaskakuje – praktycznie brak tu jest jakiejkolwiek dystorsji! W maksymalnym możliwym zbliżeniu nie doświadczymy ani grama efektu beczki czy innych zakrzywień na twarzy! Znowu wielkie brawa dla producenta!
Przejdźmy jednak do jednego z najważniejszych aspektów tego obiektywu, czyli jasności. Magiczna liczba 1.2 – dlaczego jest dla mnie aż tak istotna? Cóż, jestem tzw. ISO freakiem - prawie zawsze używam minimalnej czułości (tak, widzę różnicę przy minimalnie większych wartościach) i z uwagi na fakt, że najczęściej wykonuję zdjęcia w domu, cierpię bardziej na niedobór światła aniżeli na jego nadmiar.
Wcześniej zdjęcia robiłem obiektywem 45 mm 1.8 i bardzo często zmuszony byłem doświetlać trochę scenę lampami studyjnymi, a muszę przyznać, że nie jestem miłośnikiem sztucznego oświetlenia. Odkąd posiadam M.Zuiko 25 mm f/1.2, wszystko jestem w stanie zrobić używając światła zastanego (wykorzystując też blendę).
fot. Krzysztof Śliwak
Jak to jest z tym „pełnym otworem” w Olympusie? Odpowiedź jest bardzo krótka – jest idealnie. Fotografuję nim już ponad 10 miesięcy, ani razu nie doświadczyłem efektu mydła. Płaszczyzna w miejscu punktu ostrości jest pełna szczegółów i detali.
W portrecie najistotniejsze dla mnie są oczy i sama twarz. U dzieci, bardzo często nie doświadczymy wyraźniej faktury skóry, dlatego tak istotne jest dla mnie, żeby wszystko na twarzy było ostre (z podkreśleniem oczu i detali na skórze), aby portret nie był „zblurowany”, aby mieć bazę do zabawy w postprodukcji, a zarazem, żeby całe zdjęcie było “miękkie” i subtelne. Efekt ten uzyskuję odpowiednio rozmywając elementy przed i za płaszczyzną ostrości. Do takiego efektu przesłona f/1.2 jest dla mnie idealna. Odwzorowanie detali naprawdę zaskakuje – np. wyrazistość rzęs, piegów czy sam efekt „szklistego oka”.
fot. Krzysztof Śliwak
A na ile w kwestii powtarzalności i szybkości uzyskania takiego efektu można zaufac systemowi AF? Bardzo często korzystam z udogodnienia, jakim jest wykrywanie oka. W przypadku dobrych i umiarkowanych warunków oświetleniowych, przy prostym portrecie (bez atrybutów na twarzy bądź włosów w okolicach oczu) jest to efekt błyskawicy z około 99,5-procentową skutecznością. W momencie, kiedy światła mamy mniej i występują elementy zasłaniające oczy, bądź przy pracy z mocnym światłem w kontrze, AF trochę się gubi (aczkolwiek myślę, że jest to bardziej związane z samym algorytmem w moim body, aniżeli z własnościami optycznymi obiektywu). Wówczas, dla pewności przechodzę w tryb manualnego wyboru punktu ostrości, ale mimo to skuteczność w dalszym ciągu jest na bardzo wysokim poziomie.
Warto też nadmienić słowo na temat aberracji – przy mocnym zewnętrznym świetle, efekt ten jest delikatnie widoczny, jednakże nie jest to coś, co byłoby trudno wyeliminować w postprodukcji. Jeżeli zaś chodzi o winietowanie, to w swojej pracy nie wykryłem widocznych nieprawidłowości.
Na deser zostawiłem sobie „plastykę” obiektywu (włączając w to także bokeh). Muszę nadmienić, że nie jestem fanem totalnego rozmycia. Moje oko w fotografii najbardziej lubi to umiarkowane, takie, które powoduje widoczność miękkiego osadzenia obiektu w danej przestrzeni, a nie całkowite jego odseparowanie. Z Olympusem 25 mm na przesłonie f/1.2 takie właśnie jest – miękkie i spójne (oczywiście w zależności odległości od tła i modela). Dodając do tego idealne (jak dla mnie) odwzorowanie geometrii fotografowanej osoby, z ręką na sercu mogę napisać jedno: Dla mnie wymarzony, uniwersalny obiektyw do pracy, który sprawdzi się w praktycznie w każdych warunkach.
Na ostatnie słowa uznania zasługuje sama konstrukcja obiektywu. Wprawdzie nie wykorzystuję wodoodporności obiektywu, to jednak jestem przekonany, że wielu znajdzie w tym dosyć duży atut. Materiał wykonania sprawia, że po 10 miesiącach intensywnego wykorzystywania Olumpus 25 mm f/1.2 PRO dalej jest jak nowy! Brak na nim jakichkolwiek śladów użycia (czego nie doświadczyłem np. w przypadku modelu 45 mm f/1.8).
fot. Krzysztof Śliwak
Co do samej wielkości, praktycznie wszędzie można przeczytać, że nie po to powstała matryca Mikro Cztery Trzecie żeby podpinać pod nią tak duże szkła. Oczywiście, jak chce się trzymać aparat w kieszeni, ma to znaczenie. Jednak w moim przypadku, kiedy wszystkie sesje mam zaplanowane, a na wakacje zabieram tylko ten jeden obiektyw z miniaturowym OM-D E-M10, jego rozmiar praktycznie nie ma wpływu komfort użytkowania.
Podsumowując, chciałem odpowiedzieć na najczęściej powtarzające się pytanie: czy warto wydać na ten obiektyw ponad 5 tys. złotych? Dla mnie zdecydowanie tak. Jest to nie tylko moje narzędzie pracy, ale także w 100% zastąpiłem nim modele M.Zuiko 45 mm f/1.8, M.Zuiko 75 mm f/1.8 oraz Lumixa 20 mm f/1.7 II, otrzymując znacznie lepszy materiał do późniejszej obróbki. Wszystko oczywiście zależy od potrzeb i budżetu potencjalnego klienta, co jest naturalne i zrozumiałe, ale dla mnie król jest tylko jeden i jest nim właśnie Olympus M.Zuiko ED 25 mm f/1.2 PRO.
Rocznik orwellowski, absolwent Wydziału Elektroniki i Technik Informacyjnych Politechniki Warszawskiej. Na co dzień architekt rozwiązań IT, architekt korporacyjny, szczęśliwy mąż i spełniony tata. W wolnych chwilach portrecista dzieci oraz instruktor autorskich warsztatów fotografii portretowej i dziecięcej. W zdjęciach przede wszystkich szuka prawdziwych, a zarazem nieoczywistych emocji. Jego prace to w dużej mierze fuzja portretu klasycznego, portretu fashion i fine-art okraszona urokiem i autentycznością dziecięcą. Szczególnie upodobał sobie dwie skrajności - surowość i naturalność w przekazie kontra szeroko pojęty fine art.