Akcesoria
Sennheiser Profile Wireless - kompaktowe mikrofony bezprzewodowe od ikony branży
Od Autora: W Chinach znalazłem się całkowicie przez przypadek. Ale, jako że nic nie dzieje się przypadkiem moja chińska przygoda trwa już czwarty rok. I trwać będzie jeszcze jakiś czas. Wszystko zaczęło się od zaproszenia na Festiwal Fotografii w Ping Yao, zabytkowym mieście wpisanym na listę Światowego Dziedzictwa Kultury przez UNESCO. Kiedy tam dotarłem moje zmysły zostały skonfrontowane z czymś co nie dawało się poznać według znanych mi wcześniej kluczy rozumowych. Świat stanął na głowie tak bardzo, że to co zobaczyłem nie dawało się wytłumaczyć nawet halucynogenna dziesięciogodzinna różnica czasowa. Każdy, kto się raz porządnie upił wie, co to znaczy być wciąż we wczoraj. W Ping Yao odnosiłem wrażenie zupełnie odwrotne; jakbym przybywał z pojutrza do przedwczoraj. Wszystko tutaj było jednakowo szare, parterowe, bez piwnic i strychów. Drewno i szara cegła, glina, bambus i odrobina metalu dla ozdoby raczej niż z potrzeby użycia gwoździ. W jednym z takich wielowiekowych domów zainstalował się mój hotel. Naprzeciwko właśnie rozpoczęto rozbiórkę niemal identycznego budynku. Trzy dni później zakończono budowę nowego, który dla europejskiego oka był nie dość, ze identyczny, ale wydawał się być równie stary jak wszystko dookoła. To była moja pierwsza lekcja szybkości działania a nade wszystko chińskiego podejścia do kwestii zabytków architektury, czyli sprawy, która zajmuje w moich fotografiach pierwszoplanowe miejsce od niemal trzydziestu lat. W Ping Yao poznałem też Panią Architekt, Francuzkę zamieszkałą czasowo w Beijing (Pekin), która po obejrzeniu mojej wystawy z nie skrywanym uśmiechem zaprosiła mnie do siebie. Znaczenie tego uśmiechu zrozumiałem, kiedy pociąg wjechał do stolicy Chin. Znalazłem się na największym placu budowy na świecie, w którym gdzie nie gdzie już tylko prześwitywały resztki tego, co w takiej obfitości widziałem w Ping Yao. Do Francji wróciłem trzy tygodnie później, kiedy skończyły się zapasy moich błon do kamery wielkoformatowe. Wyjeżdżałem niejako zniewolony przez Chiny; bo poza jakimś niewytłumaczalnym w mowie zauroczeniem Chinami (także ludźmi, których przecież nie fotografuję) byłem uzbrojony w kolejne zaproszenie do Beijing oraz do Szanghaju z indywidualna wystawa. Upłynęły ledwie trzy miesiące a już moje fotografie okazały się w większości świadectwem o zaginionym. Beijing z miasta horyzontalnego przepoczwarza się w pionowe; gdzie najdłuższa ulica ma 40 kilometrów długości, władze miejskie kończą budowę piątej obwodnicy a korków wciąż przybywa. Ale dopiero w Szanghaju zrozumiałem, co to są współczesne, nowoczesne Chiny i pojąłem rozmiary tego, co się tam dokonuje. Jednocześnie zaczynałem poznawać tamtejsze środowisko artystyczne a w szczególności zaprzyjaźniłem się z fotografem i profesorem na Akademii Sztuk Pięknych w Szanghaju Luo Jong Jin, który odwiedził mnie następnie w Paryżu. Tak się złożyło, ze obaj zostaliśmy zaproszeni na Biennale Fotografii w Guanghzou (Kanton) na południu Chin. Jednocześnie dostałem stypendium Ambasady Francuskiej na kontynuowanie moich przygód a Luo zaproponował, ze wraz z jego kolegą fotografem, który posiada terenowego Jeepa możemy się wybrać w podróż po zapadłej prowincji - jakieś trzy tysiące kilometrów. To dopiero była okazja, jako ze w Chinach obcokrajowcy nie zamieszkali tamże nie mają prawa jak na razie poruszać się samodzielnie samochodem bez chińskiego kierowcy. W niektórych miejscowościach czułem się jak kosmita, którego każdy chce dotknąć, otrzeć się o niego albo z nim sfotografować, bo biały człowiek nigdy tam nie dotarł inaczej niż przez telewizje, a to okazuje się niezupełnie to samo. Spaliśmy w hotelach nieprzystosowanych zupełnie do wymagań turystów, gdzie często nie było wody czy ogrzewania i gdzie nie zmienia się pościeli - co jest tam zupełnie normalne. Jedliśmy w ulicznych jadłodajniach wszystko, co nam podali od kurzych łap począwszy na psie, żółwiach i ropuchach kończąc. Czwarta podróż odbyłem znowu na zaproszenie Luo, tym samym Jeepem na podobna odległość tyle ze w inne rejony i tym razem samemu wszystko finansując.
Z tych czterech podróży powstał materiał, który ukaże się w październiku w formie książki w wydawnictwie MARVAL w Paryżu. Cześć z tych zdjęć zostanie przedstawiona na wystawie w Galerii Luksfera w Warszawie. Natomiast chińska przygoda trwać będzie nadal, jako ze tym razem Luo dostał stypendium Ambasady Francuskiej na przyjazd do Francji gdzie zamierzamy odbyć wspólnie podobna podróż. Z tych naszych podróży ma powstać wspólna wystawa, którą zaprezentujemy w przyszłym roku na Festiwalu Fotografii w Pekinie oraz na Biennale w Guanghzou. Zapewne przy tej okazji zaliczymy kolejne przygody na chińskich bezdrożach, których jest tam nieskończona ilość. - Bogdan Konopka, Paryż.14.04.2006
Wystawę fotografii Bogdana Konopki Chińskie mury można oglądać od 12 maja do 4 czerwca 2006 roku w Galerii Luksfera (ul. Ząbkowska 27/31) w Warszawie.