Akcesoria
Sennheiser Profile Wireless - kompaktowe mikrofony bezprzewodowe od ikony branży
Dziś rusza festiwal W Ramach Sopotu, a wraz z nim wyjątkowa, niepokazywana dotąd, pośmiertna wystawa Krzysztofa Millera “Podróż koleją transsyberyjską”. Jej uczestnicy opowiadają o wydarzeniach sprzed 25 lat.
Wysłanie dziennikarzy na drugi koniec świata, w półtora miesięczną podróż, dziś jawi się jako legenda. Dwadzieścia tysięcy kilometrów, pięćdziesiąt dni, sto negatywów. Rok 1993. Trzech podróżujących: Krzysztof Miller, Piotr Bikont i Andrzej Chętko.
- Powstało przeszło 3500 zdjęć. Od Moskwy, przez Ułan Bator, Pekin, do Władywostoku i Harbinu, i z powrotem, przez Omsk, do Moskwy. Miller do roku 1993 zdążył już być w rejonach konfliktów w Gruzji, Górnym Karabachu, Abchazji i Bośni. Miał za sobą fotografowanie zmian ustrojowych w Czechosłowacji, Rosji i Rumunii. Dla „Gazety” robił zdjęcia od samego jej początku, czyli już piąty rok. Ale w tej podróży nie było nic konkretnego do sfotografowania - żadnego protestu, żadnego wydarzenia. - mówi kurator wystawy, Joanna Kinowska.
- Bikont jechał w podróż kulinarną, chciał mieć ilustracje do swojego tekstu. Znaleźli sobie dodatkowe tematy - odnaleźli potomka polskich zesłańców w Harbinie, oglądali do niedawna zamknięty port we Władywostoku. Odwiedzili oczywiście Zakazane miasto i Wielki Mur. Cała ta podróż to jednak przede wszystkim długie godziny w pociągu, seria spotkań z ludźmi, rozmowy i przypadki. Podróż życia - powiedzą po latach o tym wyjeździe dwaj z nich.
fot. Krzysztof Miller
Piotr Bikont: Przed dziewięćdziesięciu laty tą samą trasą, w towarzystwie paryskiej ulicznicy, z pianinem w przedziale, jechał, smutny jak dziecko, francuski poeta Blaise Cendrars. "...świst pary i wieczny stukot kół oszalałych w koleinach nieba... Przeczuwałem nadejście wielkiego czerwonego Chrystusa rewolucji rosyjskiej i słońce było nie zabliźnioną raną otwierającą się jak palenisko" - pisał w "Prozie transsyberyjskiej kolei i małej Żanny z Francji" (tłum. Adam Ważyk, PIW, 1962). Epokę później jadę tą samą koleją przez następne rozkładające się imperium. "Chrystus rewolucji" skonał po siedemdziesięciu latach konwulsji. Za oknami mojego pociągu nie toczy się żadna wojna, ale w ludziach czuje się bliskość krwawiącej Gruzji, płonącego Karabachu, skłóconej Mołdawii, zbuntowanej Abchazji. W każdej chwili wojenna pożoga może buchnąć płomieniem w dowolnej części pokruszonego mocarstwa. Transsyberyjska - zdyszany, rozkołysany świadek historii - toczy się po Azji już sto pierwszy rok.
MAGAZYN nr 16 dodatek do MAGAZYN, dodatek do Gazety Wyborczej nr 140, wydanie z dnia 18/06/1993
Andrzej Chętko: Udzieliłem kiedyś wywiadu pismu „Kalejdoskop”. Przeprowadził go Marek Miller. Umówiliśmy się, że tekst zilustruję zdjęciem perspektywy ulicy widzianej z mojego okna, na którym umieszczę współrzędne geograficzne tego punktu. Gdy skład trafił już do drukarni pojawił się nieoczekiwany problem, zgłosiła się mianowicie z koszmarną awanturą cenzura wojskowa, no i okazało się, że te współrzędne to są dane tajne. Zdziwiony redaktor graficzny mówi, że autor zapewniał, że spisał je po prostu z atlasu, a cenzor na to: - Niby nie wiesz złamasie, że w atlasach nie ma prawdziwych danych a te tutaj są prawdziwe?! Zdjąć natychmiast nakład!
Ostatecznie wynegocjowali kompromis. Grafik przerobił jedynki na siódemki i poszło. Znacznie później, przy okazji projektowania jakiejś wystawy, wziąłem atlas, żeby sprawdzić gdzie właściwie mnie cenzor „wysłał”. Okazało się, że wprost do carskiej, karnej kolonii politycznej pod Omskiem. Więc któregoś dnia dzwoni do mnie Piotr i mówi: - Andrzeju, jadę do Omska, więc zabierasz się ze mną! Przecież masz sprawę do załatwienia. Taki argument nie podlega dyskusji. Sztuka jest sztuką, mimo to próbuję się jeszcze bronić mówiąc: - Piotrze, nie mam paszportu, nie mam pieniędzy, pracuję na etacie. Piotr na to: - Załatwisz to wszystko, wierzę w Ciebie. Wyjeżdżamy w czwartek.
Tekst niepublikowany wcześniej, z rozmowy z kuratorką wystawy, Łódź 5.7.2018
fot. Krzysztof Miller
Krzysztof Miller: Bywają podróże, które nazywamy podróżą życia. Ja też miałem taką podróż. W doborowym towarzystwie (…). Jechaliśmy, nie napiszę słowa „tam”, bo nawet nie wiedziałem do końca, gdzie jedziemy. Piotrek Bikont szlifował trasę przejazdu według kieszonkowego atlasu świata. A od redakcji dostaliśmy mgliste zobowiązanie, żeby coś fajnego napisać i coś fajnego sfotografować. To była nowość. Tak nowa jak „Magazyn Gazety Wyborczej”, który chłonął teksty i fotografie jak sucha gąbka. Stąd pomysł kilku reportaży z długiej i ekstrawaganckiej jak na tamte czasy podróży. Właściwie redakcja wysyłała tylko mnie i Bikonta. Ale Andrzej był niezbędny. Na ograniczonej przestrzeni przedziału sypialnego, a i poza nim, dochodziło do różnych międzyludzkich konfliktów. Trzecia osoba, szalony artysta, był bezpiecznikiem, który te konflikty rozładowywał.
Krzysztof Miller, Fotografie, które nie zmieniły świata, wyd. Agora SA, Warszawa 2017
Andrzej Chętko: Piotr mnie tam zaprosił. Miał konkretne wyobrażenie mojego miejsca w tej podroży inspirowane trochę poematem Cendrarsa o tytule „Pieśń kolei transsyberyjskiej i malej Żanny z Paryża”. Cendrars miał przyjaciela, młodego biznesmena, dzisiaj powiedzielibyśmy gangstera, który wynajął pociąg i wyjechał na wschód robić interesy. Ponieważ nie chciał się nudzić namawiał swojego przyjaciela poetę, aby z nim pojechał. Kiedy ten zgodził się, został uhonorowany takimi bonusami jak fortepian w salonce, czy młoda prostytutka z Paryża. To jej imię wywołuje poeta, po każdej sekwencji tekstu, dziwiąc się temu, jak dalej i dalej są od Paryża. Piotra skojarzeniem było, że skoro on, tak samo zresztą jak i Krzyś jadą ze służbowym zleceniem, to podróż rozpocząć należy od zaproszenia poety. Taka trochę przekora. Miałem wsiąść do pociągu i niczym nie zaprzątać głowy.
Tekst niepublikowany wcześniej, z rozmowy z kuratorką wystawy, Łódź 5.7.2018
fot. Krzysztof Miller
Piotr Bikont: Jedziemy we trzech. W przedziale duszno jak diabli, trzeba znaleźć sobie miejsce w restauracyjnym. Chodzimy zawsze we dwóch, trzeci zostaje w przedziale pilnować dobytku. Wędrujemy przez osiem wagonów. Szarpane w lewo i i prawo platformy między wagonami pokryte są wysokimi i bardzo śliskimi progami z lodu, drzwi otwierają się ciężko. Kiedy docieramy na miejsce, ręce mamy kompletnie czarne. Wkrótce poświęcamy parę rękawiczek. Idący przodem zakłada prawą i otwiera drzwi, a drugi - lewą i zamyka.
MAGAZYN nr 16 dodatek do MAGAZYN, dodatek do Gazety Wyborczej nr 140, wydanie z dnia 18/06/1993
Andrzej Chętko: Dla mnie to było jedno z ważniejszych wydarzeń w życiu. Podróż jest bardzo szczególnym rodzajem doświadczenia, właściwie nieporównywalnym z niczym i właściwie już nieosiągalnym. Nie ma już gdzie podróżować. Już nie ma takiej możliwości. Świat pod tym względem się wyczerpał. Rozmawialiśmy często o tym i mieliśmy nawet znalezioną i zaplanowaną jeszcze jedną podróż, po rzece Wołdze. Kapuściński poznawszy ten projekt powiedział przed wyjazdem Piotrowi, że Afryka wydawałby się idealna do odbycia podróży ale, niestety tam jest już zbyt niebezpiecznie. Oczywiście są tam wycieczki, zorganizowane ekspedycje, ale to nie jest podróż. To nie jest poddanie się drodze.
My trzej jechaliśmy koleją, „drogą żelazną” co było specyficzne, ponieważ to droga określa, byt i świadomość wędrowca. Na przykład jazda pociągiem pozwala mieć dużo bagażu. Na stacji zawsze można spotkać jakichś kulisów, więc nie był to żaden wysiłek, żaden problem. Dzięki temu w Mongolii mogliśmy pozwolić sobie zostawić w domu dziecka pół plecaka lekarstw, latarek, pisaków i innych cudów. Piotr miał też jeden plecak samych przypraw. To jest właśnie przyjemność podróż koleją. I jechaliśmy tak, coraz to mocniej zadomowieni w tym ruchu wpierw na słońce, a potem goniąc je, gdy już musieliśmy wracać.
Tekst niepublikowany wcześniej, z rozmowy z kuratorką wystawy, Łódź 5.7.2018
fot. Krzysztof Miller
Piotr Bikont: Tu nigdy nie wiadomo, która godzina. Każdy wchodzi do pociągu ze swoim czasem, który się różni w zależności od tego, gdzie kto wsiadł. Czas moskiewski można poznać po nazwach mijanych miejscowości, bo według niego rozpisany jest rozkład jazdy. Jeśli na stacji dostrzeżemy zegar, co nie zdarza się zbyt często, i jeśli ten zegar akurat prawidłowo chodzi, mamy szansę odczytać czas lokalny. Próbuję ścigać czas lokalny, ale nie nadążam. Trudno na przykład ustalić, kiedy otworzą wagon restauracyjny. Jak mówią, że o 10.00, to co to znaczy? Sama obsługa zeznaje sprzecznie. Zrezygnowany, zdejmuję zegarek i chowam do torby. Krzysztof usiłuje trzymać moskiewski na swoim zegarku, ale w końcu, jakoś dziwnie się okazuje, że i on ma godzinę poślizgu. Rządzi więc czas nieumowny, rzeczywisty, od wschodu do zachodu słońca. Jak jedziesz na wschód, to pędzisz pod prąd czasu, słońce i wcześniej wschodzi, i wcześniej zachodzi. A z powrotem na odwrót: wyprzedzasz czas i wszystko płynie wolniej.
MAGAZYN nr 16 dodatek do MAGAZYN, dodatek do Gazety Wyborczej nr 140, wydanie z dnia 18/06/1993
Andrzej Chętko: Najbardziej chyba zaskakująca, jak dla mnie, była w tej podróży jej niewiarygodna intensywność i to, że przy braku jakiś obiektywnych zagrożeń, bez żadnej wojny w tle, czy ryzykownych planów jednak ani razu nie polała się krew, że wróciliśmy do domu bez żadnego uszczerbku. Wydarzenia goniły bowiem jedno drugie, a moi towarzysze rzeczywiście dbali, żeby nie było chwili wytchnienia. Starczyło pół godziny spokoju żeby jeden, albo drugi prowokował już jakąś zaskakującą sytuację. Jeśli nie było dobrej po temu okazji chłopaki natychmiast podgrzewali swoje relacje. To o tym iskrzeniu myślał pewnie Krzyś pisząc że ustanawiałem porządek i zgodę. Zarzewiem tych napięć była w moim odczuciu kwestia miejsca w tym projekcie fotografii (fotografa) i jej przyszłego wpływu na obszar całej narracji. To nie był właściwie konflikt, ale permanentna konfrontacja. Piotr, myśląc o wyrazie realizowanego wspólnie projektu, mówiąc o jego oczekiwanej formie, zawieszał doświadczenie Krzysia z fotografią. Faktem było, że to Piotra wysłała „Gazeta” żeby napisał dziennik z podróży smakosza i to miał być hit, więc Piotr cały czas próbował traktować Krzysia jako faceta z ekipy, prowadzonej przez dziennikarza, pisarza i gwiazdy świata kulinariów. Fotograf miał po prostu ilustrować jego dziennik. Piotr był człowiekiem upartym i bezkompromisowym do tego absolwentem Filmówki, co też było argumentem koncepcji zdjęć ilustrujących szlak jedzenia, knajp i targowisk, no i Piotr dobrze wiedział jak to ma wyglądać. Krzyś absolutnie nie chciał przyjąć tego do wiadomości i im bardziej Piotr na niego naciskał, to tym bardziej Krzyś starał się zbudować osobną opowieść o tej podróży.
Tekst niepublikowany wcześniej, z rozmowy z kuratorką wystawy, Łódź 5.7.2018
fot. Krzysztof Miller
Krzysztof Miller: W Moskwie trafiamy na demonstracje komunistów. Andrzej jako happener podejmuje wyzwanie i włącza się do pierwszego szeregu liderów tej partii. Prowadzi demonstrację, oczywiście wraz z innymi demonstrantami. Jako jeden z ‘liderów’ zostaje zaproszony na mównicę. I tam, ku pełnemu zaskoczeniu zebranych, przez mikrofon krzyczy "Uraaa!". Tłum zachwycony odpowiada jeszcze bardziej entuzjastycznie przeciągłym "Uraaaaaa!". My z Bikontem trochę przerażeni, ale udało się. Nikt nie zorientował się, że to artystyczna prowokacja.
Krzysztof Miller, Fotografie, które nie zmieniły świata, wyd. Agora SA, Warszawa 2017
Andrzej Chętko: W Moskwie Krzyś miał sfotografować jakąś demonstrację i jej kontr-demonstrację. Teraz takie kontry są praktyką znaną, wtedy to była nowość. Zapowiadało się ciekawie i brutalnie, ale ostatecznie zakończyło się pokojowo. Zamieszanie było jednak niewiarygodne. Piotr gdzieś zniknął a Krzyś poprosił mnie, żebym był blisko niego, by nie zgubił się w obcym tłumie. Starałem się go mieć ciągle na oku, gdy tak krążył po placu i w pewnym momencie wszedłem na schody, które okazały się trybuną. Krzyś nigdy tego nie skomentował i mocno wzruszył mnie tym, że to opisał. Zresztą był jedynym świadkiem tego performensu.
Tekst niepublikowany wcześniej, z rozmowy z kuratorką wystawy, Łódź 5.7.2018
fot. Krzysztof Miller
Andrzej Chętko: Tutaj dojeżdżamy podmiejskim pociągiem do Władywostoku. Siedzimy w wąskim korytarzyku, a Piotr jest okropnie pijany, po jakimś pojedynku z tubylcami. Tak go ci kolejni miłośnicy urządzili, że musiałem go z całej siły podpierać. Krzysiek coś tam negocjował, bo się robiło niebezpieczne zamieszanie. I wtedy jeden z facetów powiedział, że ma zakąskę i wyjął rybę. Sytuacja się rozładowała. Potem, gdy pociąg stanął, nie mogłem tego Bikonta z wagonu wyprowadzić. Była już noc, obce miasto, ktoś zdeklarował się jako przewodnik. Musieliśmy mu całkowicie zaufać, wierząc że doprowadzi nas do hotelu. W hotelu zamawiamy pokoje, cena specjalna, wysoka bo dla ‘innostrańcow’, ale recepcjonistka ma jakieś wątpliwości, pyta skąd my, dzwoni do swoich zwierzchników. Okazuje się, że we Władywostoku świat dzieli się na Rosjan i cudzoziemców, ale cudzoziemcy to wyłącznie robiący tu interesy Japończycy, innych nacji nikt tam nigdy nie widział. Więc nie wpuścili nas do tego hotelu. To było rok po tym jak Władywostok został otwarty. Jak zrozumieć ten specyficzny rodzaj ludzki? Ludzi, których ojcowie dziadkowie i pradziadkowie nigdy nie opuścili miasta? Pani, która zaoferowała nam nocleg, miała 50 lat i od roku dopiero miała prawo wyjechać za granice miasta. Chcieliśmy zapłacić jej dolarami. Obejrzała banknot, ale nie chciała go dotknąć. Nie mieliśmy innych pieniędzy. Więc chłopaki poszli w środku nocy do jakichś cinkciarzy z 50 dolarami i tak ich zabajerowali, że pobrali dwa razy wynegocjowaną kwotę.
Tekst niepublikowany wcześniej, z rozmowy z kuratorką wystawy, Łódź 5.7.2018
Piotr Bikont: Wsiadamy na stateczek, który w zastępstwie promu przewozi ludzi na drugą stronę. Krzysztof natychmiast wdziera się na zamknięty dla pasażerów dziób, mało nie wypada za burtę, kiedy potyka się o zwiniętą na pokładzie kobrę pokładowej liny i klnie spontanicznie: "O żesz ty, kurwa twoja mać!". Na te słowa ze sterówki wybiega kilku marynarzy z radosnym okrzykiem "Paliaki!". Od tej chwili jesteśmy swoi. Podczas służby w sowieckiej marynarce spotkali polskich marynarzy, którzy całe lata temu zawinęli do ich wojennego portu. Wtedy im, pogranicznikom, nie wolno było wdawać się w jakiekolwiek zatargi z wopistami chińskimi. Ale konflikty, rzecz jasna, były. Polacy na gościnnych występach lali w mordę Chińczyków, których wskazywali im sfrustrowani matrosi. Zostajemy więc beneficjantami koleżeńskiej postawy naszych rodzimych wilków morskich. "Chłopaki, przyjdźcie o wpół do piątej, jak kończymy tu służbę". Przychodzimy, obładowani wódką i łakociami.
MAGAZYN nr 16 dodatek do MAGAZYN, dodatek do Gazety Wyborczej nr 140, wydanie z dnia 18/06/1993
fot. Krzysztof Miller
Krzysztof Miller: Potykam się o linę i rzucam prawdziwie po polsku kurwami. - Witamy Polaków na pokładzie - załoga z Ukrainy zaprasza nas na wieczorne zwiedzanie wojennego miasta-portu. - Zobaczycie, czego nikt z zagranicy jeszcze nie widział. Nasze atomówki i tę straszną ostrow. Przynosicie wódkę? My mamy zagrychę.
Krzysztof Miller, Fotografie, które nie zmieniły świata, wyd. Agora SA, Warszawa 2017
Andrzej Chętko: Chłopak, który nas nocą prowadził do hotelu, okazał się super nabytkiem. Prowadził nas na skróty w różne miejsca i aranżował dziwne sytuacje. Ale przydał nam się bardzo. To on załatwił nam wejście na dach. To był jakiś chroniony obszar, ale Krzyś się uparł. Wiedział, że zrobi tam dobre zdjęcie. Trzeba było załatwiać zgodę z jakąś komisją, ale ‘mołodiec’ powiedział, że nam to załatwi i załatwił. Mieliśmy farta do ludzi. Tylko jeden chciał nas okraść. Siedział z nami przy stoliku wagonu restauracyjnego i się czaił na nas, bo podejrzał ile Piotr ma pieniędzy w portfelu. Poszedł zapytać Sierioży, czy może nas okraść, i ile ma odpalić, bo to był teren Sierioży. Ten kazał mu poczekać. Zawołał go do siebie dopiero, jak się już z nami poznał, jak już z nami przepił, no i się go zapytał:
- Słyszałem, że ty jesteś bokser
- Tak, jestem
- To ja też jestem bokser, zróbmy męski pojedynek. Jak przegrasz to opuścisz pociąg.
No i złodziej przegrał, ale jak wyznał kilka dni później Sieroża, wysiąść nie chciał, więc musieli go w środku tajgi, z pędzącego pociągu wyrzucić.
Tekst niepublikowany wcześniej, z rozmowy z kuratorką wystawy, Łódź 5.7.2018
fot. Krzysztof Miller
Wernisaż wystawy odbędzie się w piątek, 7 września 2018 roku, o godzinie 20:30 w Sopot Centrum (przestrzeń A), przy ul. Tadeusza Kościuszki 14 w Sopocie. Zdjęcia będzie można oglądać do 19 września.
Wystawa jest częścią festiwalu W Ramach Sopotu. Więcej informacji na jego temat znajdziecie pod adresem wramachsopotu.pl.