Remis. „Fotografie, które nie zmieniły świata”, Krzysztof Miller

Autor: Joanna Kinowska

8 Wrzesień 2017
Artykuł na: 4-5 minut

„Tworzenie albumu, choć wtórne do naciśnięcia przeze mnie migawki, ma sens w bezsensie tego świata. Sens dla mnie. Sens dla tych, co go obejrzą. Chciałbym, żeby zrozumieli, że nasze przebywanie na świecie ma charakter prosty. Zero-jedynkowy. Jak jesteśmy, to jest jeden. Jak nas nie ma, to jest zero.” – to fragment wstępu do książki „Fotografie, które nie zmieniły świata” Krzysztofa Millera. Jedne z ostatnich jego słów. Tych publicznych. Jest: zero. Od roku nie ma Krzysztofa.

W 2013 roku Miller napisał książkę „13 wojen i jedna. Prawdziwa historia fotoreportera wojennego”. Przeszło 300 stron tekstu. O strachu, koszmarach, jak się przebiega ulice pod ostrzałem snajpera. Była ilustrowana, dokładnie tak, jak w gazecie szpalty tekstów, zdjęciami. Kilkadziesiąt zdjęć, wszystkie czarno-białe, koszmarnej jakości. Jakby tym bardziej podkreślały wagę tekstu. Bo tak jakoś wyszło, że Miller mając 51 lat najpierw napisał książkę, niż wydał album ze zdjęciami. O tym albumie mówił i mówił. Więc zaczął pisać teksty. Znów teksty, do zdjęć. Nie takie jak zwykle się podaje w gazecie: kto, gdzie i kiedy. „Fotografie, które nie zmieniły świata” to znów książka, gdzie najważniejsze są słowa. A przecież to album. Dzieje się tak z kilku względów.

Po pierwsze, Krzysztof odszedł w trakcie pracy nad tą książką. Zdjęcia jakoś znamy, były w „Gazecie Wyborczej” publikowane, bywały na wystawach, książkach itd. Ale do tej książki napisał kilka dodatkowych tekstów. I te teksty, z perspektywy roku, gdy go nie ma, czyta się już inaczej. Już te słowa ważą więcej. Weźmy sam tytuł. Przecież każdy fotoreporter ma we krwi potrzebę, misję, nadzieję, jakkolwiek to nazwać – żeby ten świat swoją fotografią zmienić. Żeby dać świadectwo, pokazać innym jak jest, wskazać nawet to, czego widzieć nie chcemy. No i mamy tytuł, w którym nie ma śladu tego fotoreportażu. Użył go przewrotnie? Czekał, aż zaprzeczymy? A może jest tu jedno wielkie rozgoryczenie?

Po drugie, to jest właściwie testament. Wybrał zdjęcia i napisał opisy. Podsumował i rozliczył się. Wystawę monograficzną otworzył w 2015 roku. Właściwie swoją pierwszą. Jeździła po całym kraju. A on wraz z nią, jak na prawdziwym tournee. Ale wystawa to wernisaż i kilka tygodni. Potem się zdejmuje i wiezie dalej. Albo pakuje w skrzynię, pudła, odstawia na przysłowiowym strychu. Po wszystkim. Ta książka miała zostać. Te zdjęcia lubił, coś znaczyły. Pracował z fotoedytorami Gazety Wyborczej: Waldemarem Gorlewskim i Beatą Łyżwą-Sokół.

Ta książka była potrzebna. Jemu i nam.

Nam, bo w gruncie rzeczy rośnie kolejne pokolenie, które zaraz spyta – no dobra, ten Miller, ten największy polski fotoreporter wojenny, to gdzie można go zobaczyć? Sprawdzić, czy najlepszy? Gdzie są jego zdjęcia? Nam była potrzebna. Ale najbardziej była potrzebna jemu. Była takim upewnieniem, że to miało sens. Że to zostawia nam. Że te historie, które zobaczył, podejrzał, że one zostają. Nie tylko na negatywach, w pudłach na półkach magazynu. Nie tylko w odmętach cyfrowych danych. Są i można dotknąć zdjęcia, przewrócić kartkę. Jak kiedyś w gazecie. Wtedy zdjęcia żyją. Ktoś je ogląda. Ktoś inny nadaje sens. Kręci się. Potem się jedzie znów, albo idzie na temat. Znów publikują. Znów oglądają.

Tytuł nie jest prawdą. Przeczytajcie, zrozumcie na czym polega oglądanie innych żyć przez 26 lat. „Nacisnąłem spust migawki. A wybrany przeze mnie obiektyw zarejestrował na matrycy, czy wcześniej na taśmie światłoczułej, historię. Historię czasem przez duże, ale częściej przez małe „h”.”

Po ostatnie, wracając do wyliczanki, dlaczego tekst się liczy bardziej niż zdjęcia… Lepiej czytać niż patrzeć na zdjęcia. Zapomniano przygotować zdjęcia do druku. Widać szumy, rastry, brakuje czerni, są podostrzane chyba „na czuja”. „Żylety” obok mdłych, jakby zapomnianych przez grafika. I to wytrąca kompletnie z ponurych myśli, z tego semantycznego „kminienia“ o sensach, czy warto czy trzeba. Schodzimy na ziemię płacząc jak potraktowano świetne zdjęcia. Świetne. Szorstkie czasem, chropowate, czasem słabe techniczne, punkowe – jak mówił Krzysiek, na szybko. Ile razy uciekła Millerowi ostrość na ścianę, zamiast być na pierwszoplanowym bohaterze? I po co ciągnąć te piksele w postprodukcji?

Krzysiek ze wstępu: „Chciałbym miotać moją fotografią, tak jak oni miotali swoje bomby. Miotać rymem i rytmem brudnym, ale opowiadającym w sposób najbardziej dla mnie naturalny brudną historię czasu, który podglądałem. Tego w tym albumie będę się trzymał.” Krzysiek pisał i wybierał zdjęcia. On był od robienia zdjęć. To wyjaśnia każdy kawałek albumu. Od projektów graficznych, pisania tekstów od-redakcyjnych, składu, korekty, szycia i druku i tak dalej – są inni. Wiem, że to jak wytykanie literówek w testamencie, że się nie powinno mówić głośno.

„Jak nas nie ma, to jest zero”. Ale zostają zdjęcia, zostanie ta książka. Trochę jakby remis.

Skopiuj link

Autor: Joanna Kinowska

Z wykształcenia historyk sztuki. Pracuje w Służewskim Domu Kultury gdzie odpowiada za program fotograficzny. Niezależna kuratorka wystaw fotograficznych.  Prowadzi autorskiego bloga  na temat kultury fotograficznej miejscefotografii.blogspot.com

Komentarze
Więcej w kategorii: Recenzje
„Matrix” i konie w galopie. Polecamy biograficzny komiks o Muybridge’u [RECENZJA]
„Matrix” i konie w galopie. Polecamy biograficzny komiks o Muybridge’u [RECENZJA]
Fotografując galopującego konia jako pierwszy na świecie, Eadward Muybridge stawia sobie pomnik sam, jeszcze za życia. Sto lat później Guy Delisle ściąga go z piedestału i przepisuje tę historię...
8
„To była i będzie ich ziemia”. Big Sky Adama Fergusona [RECENZJA]
„To była i będzie ich ziemia”. Big Sky Adama Fergusona [RECENZJA]
Takie niebo jak na okładce książki Fergusona widziałam może kilka razy w życiu: wielkie, ale nieprzytłaczające. I niewiarygodnie rozgwieżdżone. W Big Sky australijski fotograf łączy...
14
Kalibracja w trzech krokach, czyli Calibrite Display 123 okiem Dawida Markoffa
Kalibracja w trzech krokach, czyli Calibrite Display 123 okiem Dawida Markoffa
Ten mały i niedrogi kolorymetr pozwoli na łatwe skalibrowanie monitora nawet totalnemu laikowi. Dawid Markoff sprawdza, jak Calibrite Display 123 działa w praktyce.
8
Powiązane artykuły
Wczytaj więcej (1)