Anita Andrzejewska: "Dzięki fotografii otworzyłam się na drugiego człowieka"

Jak fotografia analogowa pomaga jej odnaleźć równowagę w codziennym zgiełku? O ulubionym świetle, kodach kulturowych w fotografii oraz pracy nad nową książką rozmawiamy z Anitą Andrzejewską

Autor: Julia Kaczorowska

11 Październik 2024
Artykuł na: 17-22 minuty

Czy aparat zbliża Cię do świata, czy raczej pomaga się od niego zdystansować?

Myślę, że działa to w obie strony. Fotografowanie wymaga ode mnie bycia tu i teraz. Pomaga otworzyć się na rzeczywistość, zauważyć to, co jest, jak również zdrowo zdystansować się od ciągle zaprzątających głowę myśli o wszystkim, co jest poza chwilą obecną. Dla mnie, osoby dość nieśmiałej i introwertycznej, aparat był doskonałym narzędziem, pomagającym wyjść do świata, nawiązać kontakt z ludźmi i otoczeniem oraz motywacją do eksploracji i przekraczania granic własnego komfortu.

fot. Anita Andrzejewska

Planujesz wydanie książki podsumowującej Twój wieloletni dorobek twórczy. Co sprawiło, że właśnie teraz zdecydowałaś się na dużą retrospektywę?

Marzyłam o książce od dawna. Bardzo chciałam sięgnąć po tę formę prezentacji zdjęć, zupełnie inną niż efemeryczna wystawa. Coś, co wymaga innego podejścia, ma swój fizyczny, namacalny wymiar, jak sama odbitka. Odkładałam wiecznie ten pomysł, bo miałam świadomość, że to duże i niełatwe przedsięwzięcie. Dopiero Stypendium Twórcze Miasta Krakowa, otrzymane właśnie na ten projekt, popchnęło mnie do działania. Pomyślałam: „Super, teraz nie ma wyjścia, muszę się za to zabrać”.

By zdobyć swój egzemplarz wesprzyj wydanie książki na portalu www.zrzutka.pl
Stron: 136; fotografie: 63; format: 24x33 cm; oprawa: twarda; projekt graficzny: Kasia Kubicka, Anita Andrzejewska

Jak wyglądała praca nad książką?

To nie był łatwy proces, pełen zakrętów, niespodzianek i ewolucji. Bardzo dużo się przy tym nauczyłam. Materiał fotograficzny do selekcji był bardzo obszerny i zróżnicowany, bo mam wrażenie, że całe życie pracuję jakby nad jednym projektem, badając jego różne ścieżki i odnogi. Tworząc książkę, musiałam zacząć od introspekcji, uczciwie przyjrzeć się swojej pracy i przede wszystkim znaleźć główny wątek, początek, rozwinięcie i zakończenie. Wyodrębnianie tematu i budowanie narracji było jak śledztwo, prowadzone na własnych fotografiach, jak dialog z nimi i pytanie: O czym one chcą opowiedzieć?

Tworząc książkę, musiałam zacząć od introspekcji, uczciwie przyjrzeć się swojej pracy, znaleźć główny wątek, początek, rozwinięcie i zakończenie

Na tym etapie miałam ogromne szczęście współpracować z Moniką Szewczyk-Wittek, która jest bardzo mądrą i wspierającą edytorką. Monika patrzy na zdjęcia pod kątem historii, pracowała już nad wieloma świetnymi fotoksiążkami i cały czas pilnowała konsekwencji narracji, jej rytmu. Weryfikowała moje pomysły, pomagała mi odrzucić te fotografie, których nie mogłam pożegnać z osobistych względów, mimo że psuły lub zaburzały narrację. To było wyjątkowo cenne i twórcze spotkanie.

A od strony formalnej?

Do współpracy nad projektem graficznym zaprosiłam Kasię Kubicką, która wniosła bezcenne pomysły dotyczące formy przestrzennej książki, wrażliwość i wyczucie materii, entuzjazm dla nietypowych rozwiązań oraz doświadczenie w procesie produkcji. Tomek Kubaczyk świetnie przygotował zdjęcia do druku. To było wspaniałe móc czerpać z wiedzy, doświadczenia i wsparcia tego profesjonalnego teamu. Kluczowe też było dla mnie poczucie, że te osoby są otwarte, nie narzucają mi swojego podejścia, ale konfrontują się ostro z niektórymi moimi pomysłami.

fot. Anita Andrzejewska

Sama tworzysz książki dla dzieci, więc ten obszar nie jest Ci obcy.

Tak, wiem mniej więcej, jak składa się książkę, dzięki czemu w lot rozumiałyśmy się z Kasią. Jednak fotoksiążka jest bardzo specyficznym wydawnictwem i w tym obszarze nie mam doświadczenia. Potrzebowałam dyskutować z osobami z zewnątrz, profesjonalistami, których cenię, inspirować się i czasem sprzeczać, również po to, żeby wyklarować i rozwinąć wizję, która na początkowym etapie była nieśmiało przyczajona we mnie, w fotografiach. Współpraca i czasem konfrontacja były bardzo pomocne w odnalezieniu własnego głosu.

Włożyłam w ten projekt także swoje pomysły graficzne, które na początku wydawały mi się ryzykowne, ale podchwyciła je Kasia i wspólnie je dopracowałyśmy. Cieszę się z tego, bo jest to nawiązanie do czasu, kiedy zajmowałam się grafiką, dopóki nie pochłonęła mnie całkowicie fotografia. W książce przewija się lejtmotyw graficzny, nawiązujący do znaków rysowanych na murach przez człowieka, zarówno tysiące lat temu w jaskiniach, jak i dzisiaj na murach, symbolizujący chęć pozostawienia swojego śladu. Ten motyw ma swoje echo w fotografiach w wielu odsłonach: we wzorach na ścianach, w fakturze materii czy grze światłocienia.

fot. Anita Andrzejewska

Książka jest już wydrukowana w jednym egzemplarzu, w technice cyfrowej. Jakie to uczucie trzymać ją w rękach?

Bardzo się bałam otworzyć paczkę, kiedy kurier ją przywiózł. Gdy w końcu się odważyłam i zaczęłam przeglądać stronę po stronie, poczułam ulgę i radość. Jestem zadowolona z efektu, co zdarza mi się rzadko – perfekcjonizm czasami mnie dobija. Teraz pozostają drobne szczegóły do dopracowania i druk nakładu w offsecie. Jestem w końcowej fazie tworzenia, a przede mną cała crowdfundingowa kampania przedsprzedażowa, jak to zwykle w przypadku selfpublishingu. Środki ze stypendium nie pokrywają druku, a on stanowi trzy czwarte kosztów wydania książki.

W książce pojawia się również tekst.

Tak, i do niego też wiodła długa droga. Wymarzyłam sobie tekst literacki, spójny z poetycką i metaforyczną jakością zdjęć. Dlatego poprosiłam o tekst ulubionych pisarzy. Drugi trop był antropologiczny ze względu na wątek związany z tradycyjnymi kulturami, wierzeniami i rytuałami. Faktycznie otrzymałam dwa piękne, mądre teksty: jeden antropologiczny, a drugi esej poetycki. Jednak problem polegał na tym, że nie mogłam się z nimi utożsamić. Były jak głosy z zewnątrz w środku bardzo osobistej książki. Wtedy przerażona, z przekonaniem, że nie piszę wystarczająco dobrze, usiadłam i spisałam swoje splątane myśli, wspomnienia i fragmenty snu, związane z obrazami z książki.

fot. Anita Andrzejewska

Ten tekst jest najbardziej „mój”, bo przecież to ja wiem, dlaczego zatytułowałam książkę Dancing Your Dream Awake. Sądzę, że w ten sposób wszystko w tej publikacji jest spójne i autentyczne. Potem popłynęły kolejne notatki na marginesach konkretnych zdjęć, które zaczęłam publikować w social mediach i które zamierzam dołączyć w luźnej formie do specjalnych egzemplarzy książki. A dwa teksty, o których wspomniałam, na pewno udostępnię, bo są bardzo wartościowym komentarzem i interpretacją z dwóch, całkowicie różnych perspektyw.

Twoje zdjęcia są kontemplacyjne, ale często pojawiają się na nich ludzie. Wspominałaś, że na początku bałaś się fotografować ludzi. Jak wyglądał proces oswajania się z portretowaniem?

To prawda, na początku nie było to dla mnie łatwe. Fotografowałam głównie puste przestrzenie, przedmioty, peryferia zdarzeń. Nawet zwierzęta były łatwiejsze do sfotografowania niż ludzie. Stopniowo jednak się z tym oswajałam. W dużej mierze dzięki fotografii otworzyłam się na drugiego człowieka. To proces wewnętrzny, wymagający pracy nad sobą, ale aparat bardzo mi w tym pomógł.

fot. Anita Andrzejewska

Czy teraz potrzebujesz chwili na „rozruch”, gdy wyjeżdżasz w nowe miejsce, czy od razu wychodzisz z aparatem?

To zależy. Na przykład od tego, czy od razu czuję to miejsce, czy z nim rezonuję. A to również zależy od tego, czy miejsce jest mi kulturowo znajome. Jeśli nie znam kodu kulturowego danego miejsca, potrzebuję czasu, żeby go poznać i zaadoptować. Na przykład teraz jestem we Włoszech, więc od razu wychodzę na ulicę i fotografuję, bo wiem, jakie tu panują zasady. Zupełnie inaczej było w Afryce Zachodniej – tam moje doświadczenia wieloletniej pracy w Azji okazały się nieprzydatne. W Azji panuje łagodna atmosfera uprzejmości, życzliwości, uśmiechu i akceptacji. Nawet naruszenie panujących zwyczajów zwykle spotyka się z pobłażliwością. W Afryce natomiast czułam energię konfrontacji, wyzwania, czasami wręcz walki, która podnosi temperaturę i ekscytuje. Podchodzenie do nieznajomego i bezczelne fotografowanie jest zwykle źle widziane i może narazić na kłopoty. Wkraczając w zamkniętą społeczność trzeba uzyskać jej akceptację, której udziela starszyzna. Wtedy przestajesz być intruzem. To uczy pokory.

Czy wciąż jesteś wierna fotografii analogowej?

Tak, nadal fotografuję głównie analogowo, choć często korzystam też z dobrodziejstwa techniki cyfrowej, która w pewnych sytuacjach znacznie ułatwia pracę. Preferuję jednak proces i jakość fotografii klasycznej.

fot. Anita Andrzejewska

Sama wywołujesz swoje zdjęcia. Co najbardziej lubisz w pracy w ciemni?

Lubię wiele rzeczy: kontakt z materią, fizyczne zaangażowanie w tę rzemieślniczą pracę, element zaskoczenia, jak również definitywność procesu. Nie tkwię przy komputerze przed wirtualnym obrazkiem, który mogę w nieskończoność zmieniać, a którego nie mogę dotknąć. W odbitce dopracowuję wszystkie szczegóły, szukam właściwej ekspresji, a kiedy odbitka już powstanie, jest niepowtarzalnym przedmiotem, materią – skończonym bytem, który wyszedł spod rąk żywego człowieka, a nie maszyny. Czuję, że to ma znaczenie.

A czy coś w ciemni Cię denerwuje?

Jedynie to, że nie mogę jej poświęcić wystarczająco dużo czasu. Lubię się zamknąć w ciemni jak w jaskini, wyłączyć telefon i włączyć muzykę. To luksus, zwłaszcza w dzisiejszym świecie pełnym bodźców. Delikatne, czerwone światło, ulubiona muzyka i spokojna praca nad jedną odbitką wycisza i koi system nerwowy. To bardzo pasuje mojemu temperamentowi jako antidotum na nawykowy pośpiech. Mam dla pracy w ciemni morze cierpliwości, której brakuje mi na co dzień.

fot. Anita Andrzejewska

Brzmi wręcz jak medytacja.

Bo to właśnie jest moja medytacja. Bardzo uspokaja i gruntuje, wyciąga z głowy. A poprzez swój aspekt manualny przenosi mnie też do początków moich poszukiwań w sztukach wizualnych, kiedy głównie malowałam i rysowałam.

Prowadzisz teraz warsztaty fotograficzne w Perugii. Widzisz wzrost zainteresowania fotografią analogową wśród młodych ludzi?

Tak, z radością i podziwem dostrzegam powrót do klasycznej fotografii srebrowej. Na plenerze mamy dziesięciu uczestników, z czego dwie fotografki pracują na negatywach. Robią fantastyczne projekty, a jedna z nich sięga po trudne narzędzie, którym jest wielki format. Myślę, że przyszedł moment, kiedy ludzie szukają alternatywy dla oczywistości, którą jest dziś aparat cyfrowy. Telefon potrafi być równie świetny jak profesjonalny aparat fotograficzny i chyba pojawia się tęsknota za procesem manualnym, a może też za pewną tajemnicą, niepowtarzalnością.

fot. Anita Andrzejewska

W swoich projektach stawiasz na czarnobiel, dla której ważnym elementem kompozycyjnym jest światło. Jakie są Twoje ulubione warunki oświetleniowe?

Lubię subtelne światło. Nie całkowicie rozproszone, ale z pewnym akcentem, który wydobywa motyw z cienia. Cień jest kluczem, bez niego nie ma światła. Światło zależy też od jakości powietrza, jego gęstości, stopnia wilgotności, temperatury. Niesamowite efekty daje powietrze nie do końca przezroczyste, np. mgliste lub zakurzone, w którym światło dosłownie wibruje. A zupełnie inaczej to wygląda w pełnym, intensywnym słońcu, kiedy ostre jak żyleta światło odcina strefy głębokiego cienia.

Jeden z największych malarzy europejskich, William Turner powiedział „Słońce jest bogiem”. Kult solarny zajmuje ważne miejsce w tradycyjnych kulturach, słońce nazywane jest ojcem lub dziadkiem. Indianie Ameryki Północnej zaczynali dzień od pozdrowienia dziadka Słońca i babci Ziemi. Jogini praktykują rytuał powitania słońca. To, co przywykliśmy traktować jak oczywistość, jest de facto cudem. Uderzyłam tu trochę w wysokie tony, ale kiedy mam taką myśl z tyłu głowy, naprawdę inaczej wygląda mój dzień.

Wspomniałaś, że jesteś cierpliwa. Jak szybko po powrocie z wyjazdu idziesz do ciemni?

Cierpliwa jestem, kiedy już znajdę się w ciemni, ale filmy staram się wywołać jak najszybciej. Muszę przecież zobaczyć, co jest na negatywach, czy coś w ogóle wyszło. Ale po wywołaniu filmu i zrobieniu stykówki, kiedy już wiem, na czym stoję, powiększenia często muszą czekać. Mam dużo materiałów, na które wciąż brakuje mi czasu.

fot. Anita Andrzejewska

Czy jest jakaś rada, którą otrzymałaś od innego artysty i która miała kluczowy wpływ na Twoją pracę?

Nie przypominam sobie, żebym usłyszała jakieś konkretne, formujące zdanie lub radę. Ale często cytuję sobie w głowie Mary Ellen Mark, która powiedziała: „There is nothing more extraordinary than reality” – szczególnie wtedy, kiedy brakuje mi inspiracji i kiedy wydaje mi się, że nie widzę nic godnego sfotografowania. W końcu cała magia fotografii polega na wypatrywaniu i wskazywaniu na tę niezwykłość w tak zwanej „zwykłej rzeczywistości”, prawda?

Wspomniałaś, że myślisz o tym cytacie, gdy brak Ci inspiracji. Miałaś jakiś moment przestoju twórczego?

Właściwie teraz, kiedy zajmuję się książką, mam dosyć długą przerwę od regularnego fotografowania. Moją uwagę pochłania to, co już powstało, procesowanie i przetwarzanie tego w nową całość, domykanie rozdziału. Ale poza tym regularnie przychodzą momenty pustki, kiedy nie wiem, co robić, nie znajduję w sobie motywacji ani nie widzę inspiracji.

fot. Anita Andrzejewska

Sądzę, że to normalne, bo nie da się wiecznie działać na najwyższych kreatywnych obrotach.

Bardzo słuszna uwaga, choć przyznam Ci się, że o tym zapominam i nie bardzo umiem się w tych momentach zrelaksować. A to bardzo ważne, by potrafić się zatrzymać, dać sobie czas i przestrzeń na oddech, żeby rzeczy same się w środku poukładały, bez świadomego mojego udziału i zarządzania tym procesem. W tych momentach bardzo pomaga mi literatura, zanurzenie się w czyjąś opowieść, popłynięcie na jej fali. Ostatnio czytam rozmowy z Wiesławem Myśliwskim W środku jesteśmy baśnią, w których ten genialny pisarz dużo mówi o swoim powolnym procesie twórczym, o czekaniu na pierwsze zdanie książki. I biorę sobie te słowa do serca.

Dziękuję za rozmowę!

Anita Andrzejewska

Absolwentka grafiki na krakowskiej ASP, fotografka, podróżniczka i ilustratorka książek dla dzieci. Współpracuje z Leica Gallery w Warszawie i Galerie Camera Obscura w Paryżu. Specjalizuje się w tradycyjnej fotografii srebrowej. Stypendystka ministra kultury, dwukrotna stypendystka miasta Krakowa, zdobywczyni licznych nagród krajowych i zagranicznych. Swoje prace wystawiała w Japonii, Kanadzie, USA, Iranie, Turcji, Niemczech, Czechach, Francji, Grecji, Hiszpanii, na Islandii, Węgrzech i Słowacji. Jest autorką kilkunastu indywidualnych wystaw fotograficznych. Od lat angażuje się w projekty artystyczno-społeczne, łączące Europę i Azję. Prowadziła m.in. warsztaty plastyczne dla dzieci w indyjskim Ahmedabadzie, w Stambule, w Turynie i Genui, kilkakrotnie odwiedziła też Iran, gdzie współtworzyła projekty fotograficzno- literackie w Teheranie, Isfahanie, Szirazie, Jazdzie. Prowadzi warsztaty oraz kursy fotograficzne dla młodzieży i dorosłych oraz plastyczne dla dzieci, oparte na idei rozwoju osobistego i komunikacji poprzez sztukę.

Skopiuj link

Autor: Julia Kaczorowska

Studiowała fotografię prasową, reklamową i wydawniczą na Uniwersytecie Warszawskim. Szczególnie bliski jest jej reportaż i dokument, lubi wysłuchiwać ludzkich historii. Uzależniona od podróży i trekkingu w górach.

Komentarze
Więcej w kategorii: Wywiady
Łukasz Skwiot: „Coś takiego jak nietrafione zdjęcie już nie występuje”
Łukasz Skwiot: „Coś takiego jak nietrafione zdjęcie już nie występuje”
Od lat relacjonuje z linii bocznych najważniejsze wydarzenia futbolu. Nam opowiada o realiach pracy stadionowej i o tym, jak jego pracę zmienił najnowszy flagowy korpus Canon EOS R1,...
31
Tania Franco Klein: kultura to dziś jedyna forma oporu
Tania Franco Klein: kultura to dziś jedyna forma oporu
Mimo młodego wieku, jej prace znajdują się w stałych kolekcjach MoMA w Nowym Jorku oraz The Getty Center w Los Angeles. Meksykańska artystka pochyla się nad skutkami nadmiernej stymulacji...
12
Nicolas Demeersman: "Zaakceptuj, że czasem będziesz pieprzonym turystą"
Nicolas Demeersman: "Zaakceptuj, że czasem będziesz pieprzonym turystą"
Nicolas Demeersman za pomocą jednego prostego gestu kwestionuje nasze postrzeganie turystyki i relacji z lokalnymi społecznościami. Jego twórczość polega na przedstawianiu paradoksów. Fotograf...
17
Powiązane artykuły