Iwona El Tanbouli-Jabłońska i Maciej Jabłoński: „Wszystkie projekty mieszkają z nami w domu, od początku do końca”

Choć fotograficznie byli z innych światów połączyła ich wspólna pasja. Od tego czasu razem podróżują i realizują swoje projekty. Z Iwoną El Tanbouli-Jabłońską i Maciejem Jabłońskim rozmawia Beata Łyżwa-Sokół.

Autor: Redakcja Fotopolis

30 Sierpień 2024
Artykuł na: 29-37 minut

Poznaliście się?

Iwona: Na studiach fotograficznych w Poznaniu. Przez 3 lata byliśmy znajomymi, zatrybiło na czwartym roku.

Maciek: Iwona była pierwszą osobą, którą spotkałem pod tablicą z wynikami egzaminów. Miałaś plaster na nosie, czy na policzku. Nie pamiętam jak zagaiłem.

Iwona El Tanbouli-Jabłońska i Maciej Jabłoński, fot. Łukasz Sokół

I:Zaczęłam tłumaczyć, skąd ten plaster. Też byłeś pierwszą osobą, którą spotkałam. Maciek był bardzo przystojny, przyszedł w takim jasnym prochowcu. Od razu zwróciłam na niego uwagę.

M: Zrobiliśmy licencjat, zaiskrzyło podczas magisterki.

I: A potem Maciek przyjechał do Warszawy.

Skąd?

M:Z Górnego Śląska. Równolegle z fotografią w Poznaniu studiowałem w Gliwicach, doba miała wtedy 48 godzin chyba.

Co studiowałeś?

M: Informatykę.

I: Maciek jest magistrem sztuki i magistrem inżynierem.

A ty skąd jesteś?

I: Spod Lublina, do Warszawy przyjechałam za chlebem. W Poznaniu studiowaliśmy zaocznie. W stolicy znalazłam pracę jako fotoedytorka w miesięczniku „Film”. Polegała na tym, że zamykałam się w archiwum, które było ogromne, ale bez okien i przeglądałam fotosy filmowe. To były czasy, gdy redakcje miały archiwa filmowe na kliszach, na wielkich slajdach. Każdego dnia oglądałam inną teczkę, raz kino radzieckie, innym razem fińskie, albo włoskie. Wyciągałam koperty z sesjami aktorów, reżyserów. Pamiętam przepiękną sesję Rudolfa Valentino z początków jego kariery, wszystko na odbitkach. Przepadałam w tym archiwum na całe dnie.

Iwona El Tanbouli-Jabłońska i Maciej Jabłoński, fot. Łukasz Sokół

Zanim wybraliście naukę w Poznaniu chcieliście być fotografami?

I: Bardziej artystką, a fotografię traktowałam jako medium do wyrażania siebie. Jeszcze w liceum plastycznym byłam lepsza z rysunku niż z malarstwa czy rzeźby. Już wtedy wykorzystywałam fotografię np. w kolażach. Robiłam sobie zdjęcia, a potem mazałam nimi węglem lub aerografem. Eksperymentowałam.

A Ty Maćku?

M: Czy chciałem być fotografem? Nie, długo byłem taką niespokojną duszą. Nie mogłem się zdecydować, czy jestem bardziej ścisły, czy humanistyczny.

Skoro chodziłeś w prochowcu, to chyba jasne?

M: W płaszczu na politechnikę, dobry mariaż (śmiech). Tata namówił mnie na informatykę, wiadomo, świetlana kariera itd. Tylko że ja przez pierwsze dwa lata byłem nieszczęśliwy. Siedziałem po nocach nad zbiorami zadań z algebry. Po pierwszym roku pomyślałem, że będę nieszczęśliwy, ale może będę dużo zarabiał, a może będę ciut szczęśliwszy, jeśli znajdę coś innego. Szukałem czegoś co dało się ciągnąć równolegle. Brat mojego ojca skończył łódzką filmówkę, wyjechał do Francji, pracował w telewizji, gdy przyjeżdżał z Paryża, robił wrażenie. Pomyślałem, że spróbuję z fotografią.

I: Chciałeś jak ten wujek?

M: Ewidentnie!

Miał taki nonszalancki płaszcz?

M: Zawsze był bardzo ekstrawagancko ubrany, wiesz, był po filmówce... Wracając do fotografii, mój ojciec zawsze chodził z aparatem analogowym. Kiedy pracował w Czechosłowacji kupił sobie Prakticę. Ona gdzieś leżała na górnej półce w domu i nigdy nie miałem do niej dostępu. To był taki zakazany owoc do czasu, kiedy ją wykradłem ojcu, jak jego nie było. W końcu się zorientował, ale nie nakrzyczał na mnie tylko dał mi ten aparat. Dodam, że ojciec robił bardzo fajne zdjęcia. Pamiętam, że mieliśmy cztery magazynki slajdów w domu. Aż cztery! Tam było moje dzieciństwo, kawałek ślubu rodziców i coś tam jeszcze. Na wszystkich rodzinnych imprezach oglądaliśmy te cztery magazynki, znam je na pamięć.

Tata miał reporterskie oko?

M: Nawet nie, po prostu fajnie kadrował, jak na laika.

I: A może on był też taki trochę niewidzialny, jak teraz Ty Maciek, gdy robisz zdjęcia?

M: Nie wiem, czy był niewidzialny, pamiętam, że zawsze był z tą Prakticą, do której miał jeden jedyny obiektyw 50 mm f/1.8. Nigdy nic z tą konfiguracją nie zrobił. Dopiero jak mi ją dał, to zorganizowałem skądś inne, dodatkowe szkła i zaczęła się zabawa.

Iwona El Tanbouli-Jabłońska i Maciej Jabłoński, fot. Łukasz Sokół

Związki się nie tworzą na podstawie portfolio i teczki, którą się tobie pokazuje, ale fotograficznie byliście delikatnie chyba z innych światów.

I: Bardzo!

M: Jednak byłem informatykiem, wszystko miałem poszufladkowane.

Z jakimi zdjęciami przyszliście na egzamin?

M: Czarno-białe, dokumentalne zdjęcia różnych bram przy ulicy Bytomskiej i Piekarskiej w Bytomiu. Fotografowałem cmentarze, jakieś speluny, hasioki, czyli kosze na śmieci tudzież te bramy otwarte albo zamknięte. Ty byłaś bardziej kreacyjna i „ludna”.

I: Ja prosiłam kolegę, żeby się cały owinął bandażami, malowałam go czarną farbą, z folii spożywczej budowałam scenografię i w niej kazałam mu się tarzać. Lubiłam szaleństwo i nieprzewidywalność. Często mówiłam: Zobaczymy, co się wydarzy. Byłam chaotyczna, zanim coś pokazałam wiele pomysłów walczyło ze sobą w mojej głowie. Efekt końcowy był zupełnie inny, niż to, co pokazywałam na początku. Maciek zawsze miał wszystko perfekcyjnie przygotowane, równo wycięte i ładnie poukładane.

M: Tak mam do dzisiaj.

Podobały Wam się wasze zdjęcia na studiach?

M: Pamiętam te zdjęcia w bandażach, papierowe łódki na czyiś plecach, akty które robiłaś i zdjęcia na zajęcia z technik fotograficznych. Kiedyś dostaliśmy takie zadanie, żeby sfotografować blachę na różnych przesłonach. Trzy negatywy, inaczej naświetlone, różnie wołane, do tego zeszycik z notatkami. Ty zrobiłaś puszkę po sardynkach Linhofem 6x9! Pamiętam, że pomyślałem wtedy, rany, co to za laska, skąd ona ma tyle kasy?

I: Linhof był pożyczony, fotografowałam głównie FM2, małym obrazkiem i przez chwilę Yashicą.

M: Ja później pod wpływem kolegów z roku, Sztygara i Brambora przeszedłem na wielki format.

I: Także Maciek obracał się wśród wielkoformatowców , a ja się trzymałam z małoobrazkowcami. Aż się połączyliśmy i dzięki Maćkowi odkryłam, że wielkim formatem można portretować ludzi!

M: Jeździłem z tym ważącym z 15 kilo aparatem na plenery z Marianem Schmidtem i Bogdanem Konopką, gdy Iwona pracując w „Filmie”, wpadła na pomysł, żeby sportretować ludzi ze świata filmu. Dostawała cynk, że za tydzień przyjeżdża do Polski John Malkovich albo Wim Wenders i można mu zrobić zdjęcie. Zwykle mieliśmy 15 minut na zdjęcie w hotelu. A więc mikrologistyka: 15 minut na znalezienie miejsca i samo zdjęcie. Raz się uda, innym razem mniej. Tyle, że Iwona zaproponowała, żeby ich fotografować dużym formatem, żeby było fajniej. Na co ja, jak to? Raz że nic nie widać, ponadto zanim ja to ustawię, zanim zasłonię matówkę, zanim wejdę pod ten kocyk… to nie jest aparat, gdzie cykasz do woli, gdzie masz 36 klatek itd.

I: W tym przypadku robisz nie więcej niż cztery zdjęcia, więc najważniejszy jest pomysł.

M: To był nasz pierwszy wspólny projekt, który potem stał się naszą pracą dyplomową, już tą magisterską.

Nieme Kino, John Malkovich, fot. Iwona El Tanbouli-Jabłońska i Maciej Jabłoński

Co wyszło z tego zupełnie innego podejścia do fotografowania?

M: Wtedy każde z nas zachowało swoje widzenie. Teraz mamy zdecydowanie więcej wspólnego, uzupełniamy się. Podoba mi się, że Iwona potrafił znaleźć kontekst do zdjęcia. W naszej pracy dyplomowej były przedmioty związane z konkretnym filmem. Dyplom miał tytuł ” Nieme kino”, pomysł polegał na tym, że fotografujemy reżysera, aktora, kompozytora muzyki filmowej w kontekście danego filmu, który nas poruszył, spodobał nam się. Te przedmioty były dość kluczowe. Patryka Vegę sfotografowaliśmy z obrożą, nawiązującą do jego filmu Pitbull, a Volkera Schlöndorffa z pałeczkami od bębenka. Do dyplomu weszło 10 zdjęć, potem powstało jeszcze z 60.

Ten projekt sprawił, że się przełamałem i polubiłem spotkania z ludźmi. I też temat aparatu, który jest uciążliwy i długo się rozstawia, zszedł na dalszy plan, a w pewnym momencie stał się nawet atutem. Pamiętam jak w Krynicy, gdzie w temperaturze minus 25 stopni portretowaliśmy Krzysztofa Krauzego pracującego tam nad „Nikiforem” przez cały dzień udało nam się zrobić dwie klatki i on powiedział, że to nasze fotografowanie przypomina mu malarstwo sztalugowe, gdzie dojście do dobrego ujęcia zajmuje czas.

Nieme Kino, Konrad Niewolski, fot. Iwona El Tanbouli-Jabłońska i Maciej Jabłoński

Które spotkanie było jeszcze dla Was ciekawe, ważne?

M: Krauzego fotografowaliśmy dwa razy, wtedy w Krynicy i potem w naszym mieszkaniu w Warszawie, gdy był już poważnie chory. Mieliśmy z nim wyjątkowy kontakt, zupełnie pozawerbalny. Spokojnie rozstawiałem aparat, żaden z nas się nie silił, żeby to wyszło naturalnie.

I: Gdy tłumaczyłam, jaki mamy pomysł na zdjęcie, wysłuchał, coś z tego wziął, ale zaproponował jeszcze coś od siebie.

Kogo jeszcze portretowaliście przy stole, przy którym teraz siedzimy?

M: Kiedyś odkryliśmy tajemnicę tego dachowego światła, które jest idealnie rozproszone, nawet jak nie ma słońca. Wszystko nam się tu sprawdza. W tym miejscu stawiamy modela, tutaj tło, stąd robimy zdjęcia. Niektóre zdjęcia Iwona robiła sama, na przykład Konradowi Niewolskiemu, reżyserowi „Symetrii”.

I: Byłam sama w domu. Przyszedł w bluzie, ogolony na łyso, trochę się go wystraszyłam. Miałam dla niego przygotowaną białą koszulę, żeby złagodzić wizerunek przypominający klimat filmu, który nakręcił. Nie wiedziałam, że się rozbierze, ale gdy zaczął to robić zauważyłam tatuaż na całej długości kręgosłupa. Zaproponowałam, żeby założył koszulę tył naprzód, asymetrycznie. Zorientowałam się, że nie muszę mieć jego twarzy na zdjęciu. I tak z “Symetrii” powstała asymetria.

Nieme Kino, Krzysztof Krauze i Joanna Kos-Krauze, fot. Iwona El Tanbouli-Jabłońska i Maciej Jabłoński

Powiedziałaś o Maćku, że podczas pracy jest niewidzialny. Jaka jest w pracy Iwona?

M: Świetnie znajduje kontekst sytuacyjny, o którym ja w ogóle czasami nie pomyślę. I to się okazuje albo przed zdjęciem, albo w trakcie, albo potem jak już widzę co powstało. Potrafi bardzo fajnie układać różne historie z obrazków. Jak ma dziesięć zdjęć i trzeba z nich ułożyć historię wesołą albo smutną, to ona to szybko zrobi.

I: Jestem lepsza w detalu, a Maciek w szerokich planach. Szybciej łapię kontakt z ludźmi.

M: Zanim się odezwę i zadzwonię do kogoś, to mijają tygodnie. Mogę tysiąc maili napisać, ale nie zadzwonię. Iwona dzwoni najpierw, a potem pisze maile. Za to jestem lepszy technicznie.

I: Zdecydowanie! Jak jedziemy gdzieś na zdjęcia, mam komfort. Ja zapominam o ładowaniu baterii, zmienianiu kart, ściągnięciu zdjęć na komputer. Maciek jest doskonały w zauważeniu światła, znalezieniu tła, wybieraniu miejsca na zdjęcia. Ale gdy fotografujemy ludzi, to ja zauważam w modelu coś i sugeruję, żeby powtórzył albo spojrzał w inną stronę. Także dobrze się uzupełniamy i nie wchodzimy sobie w kadr.

Czyli?

I: Intuicyjnie wiem, gdzie on stanie, gdzie skieruje obiektyw. I zdjęcia mamy różne.

M: Jestem introwertykiem, jak już wspomniałem. Więc ja jak robię zdjęcia, to zdecydowanie uciekam od ludzi. Idę sobie do jakiegoś kącika, a potem zmieniam te kąciki na inne. Czasami podchodzę bliżej, czasami dalej. Nie krzyczę, nie ustawiam nikogo, nie mam w sobie potrzeby, żeby mówić ludziom, co mają zrobić przed obiektywem. Zdecydowanie bardziej wolę zauważyć to, co oni robią w sposób naturalny. Iwona lubi pogadać z ludźmi, więc ja już nie muszę tego robić.

I: Obszarem, do którego nie mam dostępu, jest obraz ruchomy - film. Stale jestem w ruchu, może dlatego nie potrafię go zarejestrować. Tymczasem Maciek równie dobrze rejestruje obraz ruchomy, jak nieruchomy, czyli oprócz tego, że potrafi zrobić świetne zdjęcie, to potrafi zrobić film.

M: Tylko że ja mógłbym siedzieć w jednym miejscu przez tydzień i zrobić milion ujęć czegoś z różnych stron i zawsze byłbym zachwycony, a Iwona wie, że można na to przeznaczyć 3 minuty i to będzie wystarczająco. Co do filmu: świetnie rozwija fabułę i niekoniecznie jest dobrym operatorem.

Kto pierwszy fotografuje na wakacjach?

M: Iwona robi zdjęcia telefonem. Albo pożycza aparat ode mnie, co mnie doprowadza do szału, bo wszystko jest przestawiane, akumulatory rozładowane, obiektyw wraca bez dekielka…

I: Maciek pierwszy zaczyna robić zdjęcia, tylko aparatem.

M: Używam telefonu do Internetu i do telefonowania. Muszę przyłożyć coś do oka, żeby zrobić zdjęcie, a nie gapić się w telefon. Natomiast Iwona robi świetne zdjęcia telefonem.

I: To mój pamiętnik wizualny, robię to mimochodem, bez żadnego zamysłu, żeby coś z tym potem zrobić.

Jesteście cały czas w projekcie?

I: Można tak powiedzieć, nawet jak pracujemy oddzielnie, to razem. Maciek jest moim pierwszym recenzentem, ja jestem jego pierwszą recenzentką. Gdyby ktoś usłyszał, jak rozmawiamy o naszych zdjęciach, powiedziałby, jakie to jest lakoniczne. Nie musimy już sobie tłumaczyć, dlaczego zdjęcie jest dobre czy złe, intuicyjnie rozumiemy się w pół słowa.

Gdybyś jutro pojechała na konsultacje do Salgado i on by powiedział, fajnie, że Maćkowi podoba się to zdjęcie, ale on zupełnie nie ma racji. To?

I: Powiedziałabym, słuchaj Sebastião, wpadnij do nas na poddasze na portret, to pogadamy.

M: Wspólnie pracujemy nad wizją, kto robi potem zdjęcie, to jest szczegół tak naprawdę. Tak było w przypadku „Niemego kina” czy „Paraolimpijczyków”.

Film o Selmie zrealizowałeś sam.

M: Propozycja pojawiła się znienacka, rejs na Antarktydę rozpoczynał się za dwa tygodnie. Znajdywałem tysiące powodów, żeby odmówić. Ważny klient czekał aż zrobię z nim duży projekt, na 5 tygodni miałbym zostawić dom na głowie Iwony, potrzebowałem sprzętu żeglarskiego… Nie składało się. To Iwona dała mi kopa mówiąc: Teraz albo nigdy!

Kadr z filmu Selma, fot. Maciej Jabłoński

Co okazało się najtrudniejsze?

M: Strach, zmaganie się z samym sobą. Płynąłem z doświadczonymi ludźmi i dość utartym szlakiem, ale dla mnie to było jak pierwotna podróż w nieodkryte. Teoretycznie nic złego nie mogło się wydarzyć, ale prawie nie mieliśmy kontaktu ze światem, byliśmy zdani na siebie i to było napędzające do działania.

I: Dodajmy tylko, że poza tym że robił film i zdjęcia, był częścią załogi. Bez taryfy ulgowej łączył pracę na jachcie z fotografowaniem, często w trudnych warunkach np. podczas sztormu. Maciek w ogóle lubi się zmagać w różnych sytuacjach.

M: Łapię się na tym, że te zmagania są często nieuzasadnione, ale dociera to do mnie post factum. Z drugiej strony w trudniejszych sytuacjach można lepiej samego siebie poznać.

I: Czasem mu pomagam mówiąc: drzwi są otwarte, nie wchodź oknem.

Myślałam, że pomagasz Maćkowi lepiej poznać siebie, utrudniając mu różne rzeczy?

I: Już nie muszę mu nic utrudniać, bo on sobie sam utrudnia. (śmiech)

M: Udało nam się zrobić film o „Selmie”, do czego Iwona bardzo się przyczyniła pomagając przy scenariuszu.

Czyli znowu razem.

I: Wszystkie projekty mieszkają z nami w domu, od początku do końca. Teraz mamy nawet wspólne biurko, zobacz jak symetrycznie są na nich rzeczy ułożone.

Selma, fot. Maciej Jabłoński

Czym jest dla Was podróż?

I: Lubię być w ruchu i sam moment zmieniania miejsca z jednego na drugie, jest inspirujący i otwierający. Mając 17 lat pojechałam stopem z Lublina do Egiptu z koleżankę i kolegą. Zajęło nam to 2 miesiące, podróż życia oczywiście: więcej szczęścia niż rozumu.

M: Mam syndrom dziecka stanu wojennego, wtedy podróżowanie było ekskluzywne. W dzieciństwie najczęstszym i prawie jedynym kierunkiem moich wyjazdów był Chomutov pod Pragą, gdzie pracował mój ojciec. Jeździliśmy tam pociągiem, najczęściej sympialnym, po drodze miałem mnóstwo przygód. Z Francji przyjeżdżał wujek, o którym opowiadałem już na początku i myślałem, że tam skąd przyjeżdża, musi być fajnie. Do dziś tak myślę, że skoro gdzieś jest fajnie, to musi być gdzieś dalej. I nie jest ważne, czy pojadę sto kilometrów dalej, np. na tratwę na Biebrzę, czy do Chin. Mam poczucie, że gdziekolwiek pojadę, znajdę coś, czego nikt nie odkrył.

I: Podróż to też ciekawość, taka na wielu płaszczyznach. Ciekawość przebywania w innym miejscu, niż to, które się zna. Jak zachodzi tam słońce, czy noce są zimne, czy zmierzch jest długi? Jacy są ludzie, co lubią, co robią, jak wyglądają?

M: Podróżując nabieram powietrza w żagle, przestaję myśleć o przyziemnych rzeczach, które mnie ściągają.

Wyjeżdżacie czasem bez celu, bez aparatów?

I: Gdy celem jest intensywna aktywność typu wejście na górę albo jak jeździmy na rowerze, to nie robimy zdjęć.

M: Uwielbiam się snuć, pojechać gdzieś do Azji i iść sobie na bazar o 4 rano. I wtedy zawsze zabieram aparat. Miałbym ogromny żal do siebie, gdybym coś przegapił.

I: Chyba nawet jak jedziemy zwolnić w życiu, to i tak robimy zdjęcia. Dlatego mamy ich tak dużo.

Selma, fot. Maciej Jabłoński

Kto je segreguje?

I: Oczywiście Maciek! I w nocy o północy potrafi to jedno nagle potrzebne wydobyć z biblioteki Lightrooma.

M: Katalogowanie zdjęć według klucza przychodzi mi zupełnie naturalnie i po prostu ułatwia życie. Niektórzy mówią, że jestem pedantem. Nie uważam tak.

Czyli rozrzucasz skarpetki po domu?

M: Na Śląsku pytaliśmy inaczej: Wieszasz na krześle, czy kulkujesz?

Wracając jeszcze do podróży, organizujecie warsztaty daleko od domu. To pretekst do podróży, czy uczenie też jest dla Was ważne?

I: Jasne, że to idealny pretekst, żeby wyruszyć w drogę, ale też odkryłam, że mam talent pedagogiczny, i że mi to sprawia niesamowitą frajdę. Moi rodzice byli nauczycielami, mama matematyczką, tata wuefistą. Kontakt z kimś, kto chce się ode mnie dowiedzieć czegoś więcej o fotografii i mogę mu to przekazać, jest wspaniały i inspirujący. Co ważne: energia płynie w obie strony.

M: W naszych warsztatach chodzi przede wszystkim o to, żeby uwolnić czyjąś wrażliwość. Nie mówimy nastaw przysłonę X, czas Y, kup sobie taki i taki aparat, wtedy zrobisz dobre zdjęcie. Dziś przy tej ogromnej ilości doskonałych fotografii w mediach społecznościowych, o wiele ważniejsze jest pogrzebanie w swojej wrażliwości wizualnej. Najlepszym aparatem, jaki możesz mieć, jest po prostu twoja głowa i twoje oko.

I: ”Nikt wcześniej nie pytał mnie o moją wrażliwość albo, co mi się podoba” - przyznają uczestnicy naszych warsztatów.

Zadra, fot. Iwona El Tanbouli-Jabłońska

„Zadra” wiele mówi o twojej wrażliwości.

I: Nie ukrywam, że bardzo się odsłaniam w tym projekcie. Zrobienie tych zdjęć i wyjście z nimi na zewnątrz do widza ma dla mnie charakter autoterapeutyczny. Wiedziałam, że historia wypadku samochodowego, w którym oboje uczestniczyliśmy, mocno we mnie siedzi, że przyjdzie moment, kiedy ją opowiem. Tylko nie spodziewałam się, że zanim powstanie projekt, będę myśleć o wystawie. Gdy dostałam zaproszenie z Galerii Poprzeczna w Miechowie nie chciałam układać materiału z gotowych zdjęć, które mam w archiwum.

Rok temu wróciłam do analoga. Stara FM2 wymusiła na mnie zupełnie inny sposób patrzenia, ale też przeżywania rzeczywistości. Z kolei przyroda jest we mnie od zawsze. Zatrzymuję się w naturze i samo przebywanie w niej również jest terapeutyczne. Idea projektu powstała szybko, w dwa miesiące, pewnie dlatego, że moja relacja z przyrodą przybrała masę krytyczną. „Zadra” to działanie na emocjach, dokumentowanie uczuć, a to dopiero początek. W tej części bohaterem jest drzewo, w głowie mam już kamień, wodę, to się rozwinie.

Zobacz także:
Zadra - premierowa wystawa Iwony El Tanbouli-Jabłońskiej

Fotografka i dyrektora artystyczna National Geographic Polska odchodzi od relacjonowania bieżących wydarzeń i prezentuje swoją pierwszą serię artystyczną. Zadra to projekt eksplorujący temat łączności z naturą. [Czytaj więcej]

Widać w tych zdjęciach, że przyroda jest dla Ciebie ważna.

I: Mam dość intymny związek z naturą, zupełnie niebiblijny. Nie podporządkowuję sobie przyrody, to jest związek partnerski. Odnajduję siebie i to uczucie mi się bardzo podoba. Najlepiej czuję się w naturze sama, wtedy chłonę ją na trzysta procent i jestem u siebie.

Widzimy Ciebie nagą na zdjęciu.

I: Wiedziałam, że „Zadra” będzie związana z ciałem, z odkryciem się. Występuję naga, bo ja po prostu czuję się w lesie taka bez niczego, nie ubrana w nic. I też dlatego inspirują mnie drzewa bez liści. Większość fotografii na wystawie przedstawia jakieś kikuty, wśród nich jest jedno zdjęcie kwitnącej, dzikiej wiśni.

Zadra, fot. Iwona El Tanbouli-Jabłońska

To projekt, do którego tylko na chwilę wpuściłaś Maćka.

I: Nie mogło go tam nie być. Historia, którą przerabiam dotyczy nas obojga, te skrajne emocje zostawiły w nas na zawsze ślad. Maciek zrobił zdjęcia, na których jestem. Mam do niego pełne zaufanie i wiedziałam, że nie muszę mu mówić, słuchaj, ja z prawej strony, a kora drzewa z lewej lub coś takiego. Ubierałam się w drzewo, a on wiedział jakie ujęcie mam w głowie. Jako dopełnienie projektu wymyśliłam zarejestrowanie dźwięku. Nie chcieliśmy, żeby był to szum albo śpiew ptaków, tylko coś odpowiadającego wchodzeniu w strukturę drzewa i szukaniu w niej odpowiedników w moim ciele. Chodziło nam o dźwięk z głębi.

M: Stąd pomysł z słuchawkami, żeby każdy oglądając wystawę mógł osobno słuchać dźwięku. Zamykasz się w drzewie, odcinasz od wszystkiego i masz szansę być sam w obrazie.

Jak się czułeś w tym projekcie?

M: Lubię go, bo jest osobisty, rozumiem potrzebę jego zrobienia. Zbiegł się z moimi zainteresowaniami eksperymentowania z dźwiękiem. Dowiedziałem się, że nie ma czegoś takiego, że coś jest głuche jak pień, bo zawsze coś gdzieś brzęczy. Czasami może coś mnie irytowało, np.kąpiele nad Wisłą wieczorową porą, gdy robiło się chłodno i fajnie byłoby już wrócić do domu, a Iwona przytulała się do drzewa.

Lubicie czasem być „nie razem”?

I: On chyba bardziej niż ja.

M: Lubię samotne ucieczki. W muzykę, w obraz, do lasu, gdziekolwiek. I bardzo często nie mówię nikomu, że gdzieś uciekłem myślami, wzrokiem. Uważam, że to jest potrzebne, żeby zachować siebie. Trzeba chodzić w różne strony, żeby się potem zejść albo i zderzyć, wymienić myśli. Nie można być zawsze na tej samej łodzi i myśleć zawsze tak samo.

Zapraszamy na spotkanie autorskie  

Spotkanie autorskie wokół wystawy fotograficznej “Zadra” z Iwoną i Maćkiem, 31 sierpnia 2024 r w Galerii Poprzeczna, ul. Poprzeczna 3, Miechów koło Krakowa. Spotkanie poprowadzi Weronika Ptak z Mufo.

Iwona El Tanbouli-Jabłońska i Maciej Jabłoński, fot. Łukasz Sokół

Iwona El Tanbouli-Jabłońska i Maciej Jabłoński

Iwonę, dyrektorkę artystyczną National Geographic Polska i Maćka, fotografa i filmowca -  połączyła wspólna pasja do przygody i poznawania świata. Od tego czasu razem podróżują realizując swoje projekty w studio F11, którego są założycielami. Obydwoje lubią wyzwania, unikają masowej turystyki i odnoszą się z szacunkiem do przyrody, zwierząt i lokalnych społeczności. Starają się ze swoich podróży przywieźć autentyczne historie. Ukończyli Akademię Sztuk Pięknych w Poznaniu na wydziale fotografii i komunikacji multimedialnej.

Iwona skupia się głównie na długoterminowych projektach, w których bada związek człowieka z naturą oraz fotoreportażu, gdzie podejmuje trudne społecznie tematy. Rejestrowała sytuację Nepalczyków po trzęsieniu ziemi oraz problem niedożywienia dzieci w Nigrze i kobiet przedwcześnie wychodzących za mąż w afrykańskich krajach Trzeciego Świata. Zajmuje się edycją zdjęć, prowadzi przeglądy portfolio, bywa jurorką w konkursach fotograficznych.

Maciek realizuje projekty filmowe i dokumentalne. Jego ostatni film Selma, którego akcja toczy się na Antarktydzie, zdobył wiele nagród na polskich i międzynarodowych festiwalach. Był wyświetlany m.in. w Argentynie, Korei Płd., Chinach, Wielkiej Brytanii, Hiszpanii, Danii, czy we Włoszech. Maciek również fotografuje, a w swoich fotografiach snuje opowieści o świecie i jego zależnościach. Bywa jurorem w konkursach filmowych.  

Zarówno Iwona jak i Maciek są podwójnymi laureatami w konkursie fotografii prasowej Grand Press Photo. Ich fotoreportaże ukazały się na łamach m.in.: National Geographic Polska, Traveler, Pismo, Ultra, Trail, Twój Styl, Elle Man, Przekrój oraz w internetowych platformach newsowych jak Onet.pl i Wp.pl. Razem prowadzą warsztaty fotograficzne w odległych zakątkach świata.

Skopiuj link
Komentarze
Więcej w kategorii: Wywiady
Nicolas Demeersman: "Zaakceptuj, że czasem będziesz pieprzonym turystą"
Nicolas Demeersman: "Zaakceptuj, że czasem będziesz pieprzonym turystą"
Nicolas Demeersman za pomocą jednego prostego gestu kwestionuje nasze postrzeganie turystyki i relacji z lokalnymi społecznościami. Jego twórczość polega na przedstawianiu paradoksów. Fotograf...
14
Magdalena Wosińska: Wychowanie w Polsce dodało mi odwagi w Ameryce
Magdalena Wosińska: Wychowanie w Polsce dodało mi odwagi w Ameryce
Z Katowic na Times Square. O niepewnych początkach, subkulturze amerykańskich skejtów końca lat 90. oraz o tym, jak dzieciństwo w Polsce wpłynęło na jej karierę w USA, rozmawiamy z Magdaleną...
12
Tomasz Lazar: „Dopiero gdy poświęcamy czas, zaczynamy widzieć"
Tomasz Lazar: „Dopiero gdy poświęcamy czas, zaczynamy widzieć"
O poszukiwaniu tematów, świadomym budowaniu narracji, pułapce mediów społecznościowych i szansach oraz zagrożeniach, które stawiają przed nami nowe technologie, rozmawiamy z...
36