Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
W tej chwili stacjonujecie w Turcji. Przejrzałam kilka wywiadów z Tobą i zatrzymało mnie to, jak jesteś przedstawiana – matka, nomadka, fotografka. Czy ta kolejność i ten sposób definiowania Tobie odpowiada? Tak, każda z tych trzech definicji to ja, jedna z moich odsłon, aczkolwiek ciężko powiedzieć, co przed czym stoi i co jest najważniejsze w kontekście priorytetów. Dzisiaj jestem nomadką. Matką będę zawsze. Fotografia to moja pasja, a obecnie również wykonywany zawód.
To też ja. Jestem doktorem antropologii i wielką fanką używania fotografii w badaniach naukowych. Dzisiaj ze względu na styl życia dużo pracuję online. Prowadzę grupy rozwojowe, mentoring głównie z kobietami – to są moje działania edukacyjne. Analizujemy ich życie rodzinne, rozwój, co oczywiście zazębia się z tematami moich projektów fotograficznych. Edytorka to ostatni z projektów, czyli Clan Magazine, którego jestem redaktorką naczelną. Dedykuję go projektom poświęconym życiu rodzinnemu, fotografii domowej i małym społecznościom. Jestem osobą, która lubi nowe wyzwania, stąd pewnie też nomadzki tryb życia. Dobrze się czuję w tych rolach, chociaż oczywiście są dni, kiedy jestem umordowaną matką czy zmęczoną edukatorką.
Interesowałam się fotografią w okresie licealnym. Pewnego dnia wujek porzucił w domu moich rodziców sprzęt do ciemni fotograficznej i dzięki temu mogłam samodzielnie eksplorować temat zdjęć. Myślałam o wyborze studiów artystycznych, ale zostało mi to wybite z głowy jako rzecz mało praktyczna.
Powiedzmy, że doradzali inaczej. Ostatecznie poszłam na praktyczne, takie typowo kobiece studia językowe – iberystykę i w przyszłości miałam zostać tłumaczką. Fotografia została ze mną, ale tak nie do końca jawnie. Po skończonych studiach magisterskich pojechałam do Brazylii. Tam zrobiłam doktorat, a fotografia zaczęła się we mnie odradzać także w praktyce. Tuż przed obroną urodziłam córkę, a aparat zaczął mi towarzyszyć w taki naiwny sposób po to, aby dokumentować nowe życie. Po ukończeniu studiów pracowałam w instytucie badań socjologicznych, ale fotografia coraz bardziej przejmowała moje życie, także to zawodowe. W końcu zdecydowałam się na zmianę profilu profesjonalnego.
Wszystko rozpoczęło się w Brazylii, gdy wydaliśmy książkę Portrety dla Yayá dedykowaną naszej córce. Publikacja powstała w akcji crowdfundingowej, podczas której sprzedało się 300 egzemplarzy z 1000 nakładu. To było niesamowicie inspirujące i czuliśmy z moim partnerem ogromną wdzięczność do osób, które kupiły naszą książkę w przedsprzedaży. Postanowiliśmy pojechać do tych 300 osób, które nas wsparły, i wręczyć osobiście każdy egzemplarz jako sposób podziękowania za zaufanie.
Brazylia jest ogromna, ale okazało się, że musimy dotrzeć w sumie do czterech dużych miast, bo stamtąd głównie pochodzili kupujący. Zaplanowaliśmy podróż na cztery długie miesiące, bo zabieraliśmy ze sobą dwoje dzieci. Chcieliśmy też odwiedzić sporą liczbę znajomych. Szybko podjęliśmy decyzję, że utrzymywanie domu w Brazylii nie ma sensu. Pomyśleliśmy sobie, że może rezygnacja ze stałego miejsca zamieszkania zdeterminuje nas także do przyjazdu do Polski na dłuższy okres. Łączyło się to z faktem, że moje dzieci nie mówiły po polsku. Pewna znajoma, którą podziwiam i szanuję, powiedziała mi kiedyś, że osoba, która nie zna języka matki, żyje oderwana od ziemi, nie jest w niej zakorzeniona. Nie chciałam być odpowiedzialna za ten brak połączenia, cokolwiek mogłoby ono oznaczać. Z jednego pomysłu pojawiał się więc drugi. Promocja książki była pomysłem na podróż, która potem szczęśliwie się rozwinęła.
Na początku myślałam, że gdy zaczniemy podróżować, to będę mogła fotografować więcej i częściej, realizować ciekawe projekty. Natychmiast zrozumiałam, że nie interesują mnie szybkie zdjęcia, bo zależy mi na złapaniu intymności, a do niej nie da się wejść z butami w dwie godziny. Zdecydowaliśmy fotografować nas, nasze życie, co ma dla mnie wartość zapisu wspomnień, pamięci. Te fotografie najczęściej powstają w sposób niezaplanowany, spontanicznie. Ale podczas fotografowania naszej rodziny w trakcie pandemii, gdy zostaliśmy zamknięci na hiszpańskiej wsi, robiliśmy zdjęcia, które były dużo bardziej przemyślane.
W projekcie Oasis: In our quarantine yard chcieliśmy oddać konkretne uczucia wobec siebie i momentu, w którym znalazł się cały świat. Były to zatem zdjęcia zaplanowane, powtarzane i analizowane. Zdecydowanie mało spontaniczny sposób pracy w porównaniu do tego, jak pracujemy na co dzień. W każdym miejscu, w którym jestem próbuję wyczuć, jak mogę fotografować, tak jak w Turcji, gdzie teraz mieszkamy. Mam pomysł, co chcę zrobić, ale wiem, że nie jest to fotografia uliczna, złapana, podróżnicza, chociaż taką również lubię. Raczej marzy mi się w tym wypadku głębsza opowieść o ludziach. Na to potrzeba czasu. Dlatego też zostajemy tutaj na kolejny rok.
To był impuls, bo zdjęcia, które są w książce, rozkładają się w okresie czterech lat. Publikacja była konsekwencją działań i wcześniejszych publikacji tych zdjęć w mediach społecznościowych. W sposób naturalny tworzyła się publiczność dla naszych fotografii. Ponadto konfrontowaliśmy też naszą pracę z innymi osobami, które zajmują się fotografią. Występowaliśmy na festiwalach, mieliśmy prelekcje. Czuliśmy, że ludzie są ciekawi tego, co robimy. Bodźce z zewnątrz, osoby zainteresowane naszą pracą oraz to, jak inni widzieli nasze zdjęcia i siebie w naszych zdjęciach, sprawiło, że podjęliśmy taką decyzję.
Odbiorcami tej książki były osoby w naszym wieku, często młodzi rodzice, którzy patrzyli na te zdjęcia i widzieli w nich swoje dzieciństwo – z dala od miasta, spędzane gdzieś na wsi u dziadków, wujków, gdzie kontakt z naturą był powszechny. To wzbudzało w nich sentyment i nostalgię i takie poczucie, że chcieliby dać to swoim dzieciom, ale nie wiedzą jak. Był to też jakiś rodzaj podziwu dla naszych decyzji i tego, jak żyjemy.
Decyzje o ucieczce z dużego miasta, ze zgiełku podjęliśmy, gdy Yasmin skończyła dwa lata. Chcieliśmy, by żyła w kontakcie z naturą, z dala od nadmiaru bodźców zewnętrznych i technologii. Tak też chcieliśmy ją fotografować. Szukaliśmy miejsca, w którym moglibyśmy opowiadać o ludziach w sposób pierwotny, i potrzebowaliśmy do tego przestrzeni. Wynajęliśmy dom na obrzeżach stolicy, ale blisko lotniska, gdzie nie można było budować wysokich budynków.
Na skraju osiedla wchodziło się do puszczy. Na swój sposób to było miejsce magiczne, ale naszej uwadze nie umykały również sytuacje stresujące czy konfliktowe. Są w książce zdjęcia płaczącej Yasmin czy jej sprzeczka z tatą. Jednak zamysłem książki była opowieść o dziecku, które odkrywa świat, dla którego ogród jest wielką tajemnicą, a przyroda – przestrzenią do zabawy.
Tych chwil jak u każdego jest u nas mnóstwo! Z jednej strony myślę, że te trudne sytuacje najczęściej wydarzają się przed pójściem spać albo gdy jest bardzo gorąco i wszyscy są poddenerwowani, mają dosyć, ale to są momenty, w których często jesteśmy nago lub w bieliźnie. Takich zdjęć Instagram nie pozwala publikować. Z drugiej strony nasza praca opowiada o codzienności niespektakularnej. Często są to momenty nicnierobienia, taki czysty byt. Nie ma wielkiego dramatu, o który pewnie pytasz, ale nie ma też ekstazy, efektownych szaleństw, radości. Myślę, że dryfujemy gdzieś po środku. Może to takie życzenie znalezienia złotego środka, harmonii.
Tak. Robimy takie fotografie i pokazujemy je.
To jest temat, który ciągle się przewija. I przyznam, że kilka lat temu, kiedy po raz pierwszy musiałam się z nim zmierzyć, było to bardzo trudne. Podejmowanie decyzji za nasze dzieci nigdy nie było i nie jest łatwe. Nie chodzi tu o ignorowanie naszej odpowiedzialności jako rodziców, ale w pewnym momencie zdałam sobie sprawę z istnienia odpowiedzialności artystycznej. Co się stanie, jeśli wszyscy zrezygnujemy z pokazywania ciała dziecka? Jaką przestrzeń publiczną stworzymy? Czy nie będzie to kultura tabu? Jeśli myślimy o ciele dziecka jako o czymś, co może bulwersować czy też prowokować, to wyłącznie wtedy, gdy myślimy o nim jako o obiekcie erotycznym. A ono pod żadnym pozorem nie powinno mieć takiej konotacji!
Poza kwestią nagości pojawiają się też inne kwestie ekspozycji, takie jak sytuacje trudne emocjonalnie. W tym wypadku zastanawiam się bardziej nad cenzurą, którą stosujemy wobec własnego wizerunku. Powraca tutaj temat higienizacji mediów społecznościowych i idealnego świata, który nam przedstawia jako rzeczywistość. Czy fakt upublicznienia sytuacji trudnej emocjonalnie, w której znalazło się dziecko, umniejsza jego humanizmowi? Myślę, że jest to temat bardzo filozoficzny, który często sprowadzany jest do bitew hasłowych pełnych przemocy werbalnej i ocen w klimacie „matki karmiące piersią versus matki karmiące mlekiem modyfikowanym”. Sztuka, fotografia, która chce prowokować pewne refleksje, nie może poddać się presji.
Tak, oczywiście, że dzieci wiedzą. Mieliśmy nawet taką zadziwiającą sytuację w zeszłym roku na Fotofestiwalu, w przestrzeni naszej wystawy, gdy Yasmin stanęła przy swoim zdjęciu i patrzyła na reakcję ludzi. Powiedziała potem z żalem w głosie, że nikt jej nie rozpoznał. Myślę, że stała tam i czekała na odbiorców, bo chciała być dostrzeżona jako ta dziewczynka z fotografii. Być może chciała opowiedzieć o własnych doświadczeniach albo o tym, jak powstało to zdjęcie.
Na ogół jest to bardziej obserwacja, chociaż czasem prosimy, żeby gdzieś wrócili, zatrzymali się bądź powtórzyli jakieś spojrzenie czy działanie. Nie zawsze to się udaje, bo czasem są bardzo zajęci swoimi sprawami. Pozostaje nam podążać za nimi i czekać na kolejną okazję. Yasmin, która ma 11 lat, jest już łatwiej coś zaproponować. Chętnie uczestniczy i coraz częściej ma również swoje propozycje. Paradoksalnie wydawało mi się, że właśnie ona jako nastolatka też postawi granicę w kontekście fotografowania jej zmieniającego się ciała. Bałam się tego, mając na uwadze to, jakie ja miałam z tym doświadczenia. Domyślałam się, że zacznie się zakrywać przed aparatem, gdy zaczną jej rosnąć piersi. Zupełnie nie ma takiej refleksji. Mam wrażenie, że pozostawienie im też przestrzeni decyzyjnej ma sens. Ważne jest, żeby nie przenosić własnych schematów.
Drukujemy zdjęcia, ale nie układam ich na stałe w jakąś historię. Przechowujemy je starym zwyczajem w pudełkach i teczkach.
Tak, zdecydowanie. Ciągły i intensywny. Jest on zresztą w moim rozumieniu ważnym elementem naszego rozwoju fotograficznego. Nad pierwszą książką pracowaliśmy razem i mieliśmy taką samą metodę twórczą. Był to moment zatarcia się granicy między nami jako twórcami. Teraz stopniowo zaczynają interesować nas inne perspektywy. Sávio jest klasykiem i dla niego ważna jest estetyka. Lubi piękne fotografie. Ja jestem przywiązana do treści, emocji. To jest też szalenie ciekawe, jak współdziałamy i się uzupełniamy. Poza aktem fotografowania, który jest nam wspólny, ja odnajduję się w wybieraniu zdjęć, a Sávio ma świetne oko do postprodukcji. W ramach prowadzonego dialogu, konsultujemy swoje wybory, ale „technicznie” każdy ma swoje komfortowe miejsce.
Myślę, że własne dzieci widzimy podobnie. Bardziej forma pracy się różni. Jestem osobą, która wyobraża sobie obraz i próbuje go stworzyć, a Sávio jest obsesyjnym obserwatorem.
Nie podpisujemy zdjęć w mediach społecznościowych, bo to nie ma dla nas większego znaczenia. Instagram jest dla nas taką bardzo nieformalną przestrzenią, często chyba przez odbiorców traktowaną zbyt serio. Widzę ją bardziej jako przestrzeń do komunikacji niż galerię obrazów. Zresztą coraz rzadziej publikujemy. Ciągnie nas do niedoskonałości, a Instagram chyba już na to nie pozwala. Razi mnie obrazami życia idealnego. Zastanawiam się często nad skutkami społecznymi tej gry.
Z założenia miał to być prosty, analogowy portret w czerni i bieli, daleki od komercyjnej odsłony kobiety ciężarnej, bez ukrywania rozstępów czy wyszczuplania opuchniętych twarzy. Ale ten projekt był pewnego rodzaju terapią dla mnie. Założyłam sobie podczas pierwszej ciąży, że moja córka urodzi się w sposób naturalny. Nie udało się i bardzo mnie to bolało. Postanowiłam to przepracować fotografią. Szukałam kobiet, które chciały posłuchać mojej historii, a w zamian dostać ode mnie zdjęcie ilustrujące ich doświadczenie oczekiwania na dziecko.
Dzięki temu projektowi pogodziłam się z moją historią porodu, ale także zrozumiałam decyzje, często skrajne od mojej, podejmowane przez kobiety. Bardzo dużo mnie to nauczyło również w kontekście iluzji kontroli mojego życia i tego, jak działa moje ego. To było też ciekawe doświadczenie realizacji projektu, bo szukałam kobiet w grupach wsparcia i szkołach rodzenia. Mówiłam, na czym polega projekt i często wychodziłam ze spotkania bez żadnego kontaktu. Kobiety, które decydowały się na udział, opowiadały mi bardzo ciekawe historie. Jedna z nich zwierzyła mi się z tego, że oczekuje dwóch dziewczynek i jest przerażona tą sytuacją – rozdarta między pragnieniem posiadania a strachem, bowiem wzrastała w rodzinie pełnej toksycznych kobiet. Przeważająco kobieca rodzina była daleka od jej życzeń.
Dwa miesiące po naszej rozmowie i pierwszym portrecie zadzwoniła do mnie i powiedziała, że poszła na terapię i przepracowała swoje doświadczenia. Poprosiła o nowe zdjęcie, które będzie mówiło o tej zmianie. Projekt zakończył się w momencie, gdy ja przestałam płakać, opowiadając o swoim doświadczeniu, oswoiłam swoją historię.
Zrobiłam notatki, ale te zwierzenia były zbyt intymne, by je upublicznić. Z większością dziewczyn mam kontakt do dziś, a kilka z nich to moje serdeczne przyjaciółki.
Intymność oparta jest na granicach, a te są bardzo ruchome i ustanawiane indywidualnie. W kontekście dzieła to odbiorca decyduje o tym, czy dany materiał przekracza jego granicę, czy nie.
Czym jest intymność… Świetne pytanie. Przestrzenią naszego bytu, którą świadomie zostawiamy w sferze prywatnej. Tą częścią nas czy naszych działań, którą decydujemy się ujawnić jedynie najbliższym, zaufanym osobom. Ale może też to być taka przestrzeń, której się boimy albo nie akceptujemy… Taka trochę ciemna strona nas. Myślę, że w pewien sposób może też wiązać się ze wstydliwością, ale nie łączyłabym tego z nagością. Intymność jest dużo szerszym pojęciem. Istnieje cała masa zdjęć nagich kobiet, które nie są intymne, oraz fotografie takie jak na przykład zdjęcia z rozstań pozostających na Ukrainie mężczyzn i opuszczających kraj ich żon i dzieci; sceny z miejsc publicznych, a jednak przepełnione intymnością zdarzenia i związanych z nim emocji.
Fotografowałam inne rodziny komercyjnie przez kilka lat w nurcie fotografii dokumentalnej. W okresie naszej 4-miesięcznej podróży po Brazylii takie spotkania dokumentalne trwały zwykle dwa dni i więcej. Czasem były to wakacyjne domki, czasem – małe mieszkania. Wszystko było bardzo nieformalnie zorganizowane, a zdjęcia były efektem ubocznym wspólnego bycia dwóch obcych sobie rodzin. Mieliśmy totalną wolność w tym, co i jak pokażemy. Mieliśmy takie hasło: „Wchodzimy wszędzie, o ile drzwi są uchylone”. Były miejsca, w których fotografowaliśmy wspólną kąpiel, ale też takie domy, w których dostęp mieliśmy tylko do przestrzeni wspólnej – kuchni i salonu. Myślę, że to dobry przykład, jak ruchoma jest ta definicja.
Zdecydowanie nie lubię, ale pracuję nad tym. Jak wydaliśmy książkę Portrety dla Yayá, która między innymi ma służyć rekonstrukcji zdarzeń z jej pierwszych lat życia, okazało się, że prawie nie ma mnie na zdjęciach. Narodziły się we mnie pytania, dlaczego tak się stało. Skąd ta niechęć? Czego w głębi się boję lub unikam? Zdecydowałam oswoić te niedookreślone lęki. Od tamtej pory staram się regularnie pojawiać na zdjęciach. Czuję przy tym, że fotografia pomaga mi w samoakceptacji oraz w naturalizacji tego, jak czas mnie zmienia.
Ja podjęłam walkę, on wciąż ucieka.
Tak, Yasmin i Kajetan bawią się fotografią natychmiastową, a my chętnie bierzemy w tym udział. Nie chciałabym, by „odziedziczyły” po mnie niechęć do pojawiania się na zdjęciach i ta myśl zawsze mnie motywuje w chwilach, kiedy nie do końca mam ochotę na modeling. To są chyba takie nasze rodzicielskie zakłamania. Wierzymy, że jeśli nie będziemy się sprzeciwiać, to dzieci odbiorą to jako czystą chęć i też będą chciały pojawiać się na fotografiach. Dla dobra ich relacji z ciałem i emocji próbujemy nie oponować.
Clan to moje czwarte dziecko. Wciąż raczkuje, a ja próbuję określić jego osobowość, charakter. Z zamysłu nie jest magazynem o twórczości kobiet czy dedykowanym kobietom, ale przy czwartym numerze jasne jest, że to one są naszymi głównymi odbiorcami. Publiczność i dialog, w jaki z nią wchodzimy, na pewno wpływają na nasze decyzje edytorskie.
Nie jestem fanką parytetów. Sposób, w jaki dziś są stosowane, często umniejsza twórczości i znaczeniu kobiet. Jednakże interesuje mnie różnorodność i ona sprawia, że projekty kobiet pojawiają się w magazynie w przeważającej większości. Prawda jest też taka, że tematy, które my podejmujemy, realizowane są głównie przez kobiety. To one najczęściej zaglądają do miejsc, w których rodzą się klany, tworzą więzi. To się dzieje naturalnie.
Fotografka, antropolożka, absolwentka iberystyki na Uniwersytecie Warszawskim i doktor nauk społecznych Uniwersytetu w Brasilii. Przez lata zajmowała się oceną polityki kulturalnej w Brazylii, stosując etnografię i antropologię wizualną jako metody badawcze. W 2011 roku zwróciła się ku fotografii i zaczęła zgłębiać tematy relacji rodzinnych, intymności i życia codziennego. Często pracuje ze swoim partnerem życiowym Sávio Freire. Ich seria o dzieciństwie wolnym od technologii oraz bliskim przyrodzie została opublikowana w Brazylii w 2016 roku pod tytułem Retratos pra Yayá (Portrety dla Yayá). W 2017 roku, po 15 latach spędzonych w Ameryce Południowej, Irmina zamieszkała z rodziną w Europie i wiedzie nomadzki styl życia. Nagrodzona w licznych konkursach: Meitar Award for Excellence in Photography, LensCulture Portrait Award, Fotofestiwal, Revela’t Festival, Head On Portrait Prize jest również współtwórczynią magazynu fotograficznego Clan Magazine.