Ragnar Axelsson: "Kiedy chcę mieć dobre zdjęcie, nie czekam na słońce, czekam na sztorm"

Od ponad 40 lat dokumentuje życie ludzi Północy oraz ostatnie dni Arktyki, jaką znamy. Jego książka stanowi hołd dla psów zaprzęgowych – prawdziwych bohaterów rejonów podbiegunowych.

Autor: Redakcja Fotopolis

25 Luty 2022
Artykuł na: 29-37 minut

"Detta reddast”, czyli „jakoś się ułoży” to nie tylko islandzkie powiedzenie, lecz także sposób bycia. W kraju, w którym nie wiesz, czy jutrzejsza pogoda pozwoli Ci wyjść z domu, a przez stulecia Twoi przodkowie nie mogli być pewni jakiegokolwiek ogrzewania i zapasu żywności, przejmowanie się sprawami pomniejszymi nie ma większego sensu. Tym bardziej zbędnym nakładem pracy wydaje się samo planowanie. Przecież jakoś to się ułoży. Jaką postawę życiową może przyjąć Islandczyk, który dużą część życia spędził w jeszcze surowszych arktycznych regionach, jednocześnie nowoczesny człowiek sukcesu o międzynarodowej karierze?

Spotkanie proponuję Ragnarowi Axelssonowi w czasie jego intensywnych prac nad otwarciem dużej wystawy w Monachium i zamknięciem najnowszej publikacji. Tam, gdzie w pierwszym odruchu można dostrzec szybką komunikację bardzo zajętego człowieka, ja, po paru miesiącach spędzonych na Islandii, widzę ten specyficzny, wciąż pełen kultury luz, który nie pozwala troszczyć się z kilkudniowym wyprzedzeniem sprawami tak prostymi jak umówienie się na kawę.

Myśliwy Masauna Kristiansen na lodzie morskim na Ingelfieldfjord w Thule w Grenlandii, fot. Ragnar Axelsson

Ten sam miks tradycji z nowoczesnością serwuje mi spotkanie w wybranym przez „Raxa” miejscu: niegdyś rybackiej kawiarni i jadłodajni, jednym z naprawdę niewielu miejsc w Reykjaviku, w którym jeszcze czuje się ducha lokalnej i nie turystycznej Islandii, nie tylko dzięki drewnianej boazerii na ścianach i stolikach ustawionych jak w prowincjonalnym, amerykańskim bistro.

W sali pełnej Islandczyków koło sześćdziesiątki, pijących kolejną przelewową kawę i beztrosko plotkujących w środku dnia, spotykam się z ich rówieśnikiem – modnie ubranym, wyglądającym 10 lat młodziej artystą, podpisującym kopie fotografii i kończącym spotkanie biznesowe dotyczące wystawy. Ten sam człowiek skacze do baru z energią nastolatka i zdecydowaniem dżentelmena, gdy słyszy, że zamierzam zamówić sobie kawę. Po minucie filiżanka czarnej filtrowanej ląduje przede mną na stoliku i zaczynamy – choć aura sprzyja wycieczkom w czasie – od spraw w karierze Ragnara najnowszych.

Lepiej pracuje się z ludźmi czy ze zwierzętami?

(śmiech) Przyznaję, że coraz bardziej zaczynam doceniać zwierzęta.

Myśliwy Mikide  na wyprawie łowieckiej  w Thule, Grenlandia, fot. Ragnar Axelsson

Swoją ostatnią książkę fotograficzną, Arctic Heroes, poświęciłeś grenlandzkim psom zaprzęgowym. Zwierzęta widzimy w T­woich projektach od samego początku. Konie, foki, owce, często pokazane zaraz obok zdjęć ludzi – jak równy z równym.

Uwielbiam fotografować ludzi i ich otoczenie, zwierzęta i ich środowisko oraz kombinację tych tematów. W Arctic Heroes zwracam uwagę na psy, ale projekt tak naprawdę w równym stopniu dotyczy też ludzi, ponieważ te dwie grupy nie istnieją bez siebie. Myśliwi nie mogliby przeżyć na lądolodzie bez psów zaprzęgowych, a psy są szkolone i karmione przez ludzi.

W książce przytaczasz wzruszające, często wręcz nieprawdopodobne historie o dzielnych, charakternych i oddanych psach. To przyjaciele, z którymi rozmawia się jak z ludźmi i długo opłakuje się ich stratę.

Nie sposób, będąc na Grenlandii, nie zwrócić uwagi na te zwierzęta, jednak przyznaję, że na początku patrzyłem na nie jak na psy. Z czasem, po wysłuchaniu paru historii myśliwych zacząłem przyglądać się im uważniej i zachwycać się tym, czego się dowiaduję. Posiadają wiele cech, które odruchowo postrzegamy jako wyłącznie ludzkie. I tak właśnie chciałem je przedstawić i sportretować – jak ludzi. Pokazać, że też się smucą, cieszą, złoszczą.

Łowca wielorybów Ole Neylsen na lodzie morskim w Ingelfieldfjord w Thule Grenlandia, fot. Ragnar Axelsson

I mają wyraziste osobowości. Jak leader Takku Takkuk, który nie mógł znieść bycia na końcu stada i zawsze musiał prowadzić, albo wolny duch Querndnu. Na początku trudno mu było zrezygnować ze swobody na rzecz pracy, aż z czasem stał się najlepszym psem zaprzęgowym, który swój temperament wykorzystywał do spajania grupy, zabawiając psy i ludzi, podnosząc ich na duchu w trakcie długich poszukiwań niedźwiedzi polarnych.

Naprawdę w tych historiach mogłaby być mowa o ludziach. Mój przyjaciel Ole kiedyś powiedział mi też, że wśród psów są „ci źli” i „ci dobrzy”, a najczęściej widzisz to od razu w ich oczach. Niektórych psów nie można dotykać ani prowokować ich spojrzeniem – te najczęściej nie były dobrze traktowane przez swoich właścicieli. Zaś te prowadzone z szacunkiem i mądrością to zazwyczaj najwięksi specjaliści w swoim fachu i najlepsi przyjaciele. Chociaż nie zawsze to bywa tak proste. Zostałem pogryziony z pięć razy, bo myślałem, że „ci źli” to „ci dobrzy” (śmiech).

Zachwyciły mnie też ich umiejętności i… wiedza. Kiedy lód morski był niebezpiecznie cienki, Takku Takkuk poinstruował w sobie tylko znany sposób inne psy, aby rozprzestrzeniły się na lodzie i nie skupiały ciężaru w jednym miejscu. Qurndumior z kolei, podczas poważnej zamieci śnieżnej, spojrzał w oczy swojemu właścicielowi i wiedział, że musi przejść przez wodę i przeszukać ląd, aby chronić całą grupę i wrócić po nich. I tak zrobił.

Nie mogą mówić, ale mają głos. Chciałem oddać im ten głos i pokazać, że bez nich nie byłoby Inuitów.

Pies zaprzęgowy podczas burzy śnieżnej w Tniteqilaq, na wschodnim wybrzeżu Grenlandii, fot. Ragnar Axelsson

Zmiany klimatyczne musiały wpłynąć też na ich życie.

Jeszcze 10 lat temu było 30 000 psów, teraz – 11 000. Ich liczebność spada, tak jak samych myśliwych, tak jak znika powierzchnia lodowca.

Co to oznacza w praktyce?

Kiedyś psy były trenowane, a potem doskonaliły swoje umiejętności w terenie podczas kilkudniowych, dalekich wypraw. Zaprzęg to był zespół zgrany i wytrenowany jak najlepsza drużyna piłkarska. Teraz lód jest za cienki i nie wychodzi się już tak daleko i na tak długo, wypraw jest znacznie mniej, a psy – choć wciąż bardzo mądre – stają się coraz głupsze w swojej profesji. Niektórzy mają je już bardziej dla zabawy.

Ziewający pies zaprzęgowy, Qaanaaq w Thule, Grenlandia, fot. Ragnar Axelsson

Stają się psami domowymi?

Takimi nigdy nie będą, bo to bardzo silne i czasem groźne zwierzęta, bliżej im do wilków niż psów. Zdarzały się wypadki, w których małe dziecko weszło w złym momencie między grupę psów i… nie wróciło. Na zdjęciach widać, że większość z nich jest uwiązana – nie bez przyczyny. Kiedyś jednak były przywiązane przed każdym domostwem, teraz trzyma się je razem w tym samym miejscu, u wyjścia z osady na lód morski. Ta niełatwa do ułożenia rasa staje się po prostu coraz mniej potrzebna.

To zmiany, których jesteś naocznym świadkiem, bo wracasz w tamte rejony od 40 lat.

Podczas mojej pierwszej wizyty w Thule (najdalej wysunięta na północ ludzka osada, przyp. red) byłem zachwycony tym, co zobaczyłem i poczułem: zupełnie inne, niesamowicie zimne, ale i czyste, świeże powietrze. A nad rankiem, zaraz po przebudzeniu, słyszysz wielowarstwowy, nakładający się na siebie skowyt psów zaprzęgowych. Z jednej strony słyszałem w tym melodię natury, ale z drugiej pomyślałem: przecież one coś mówią. A co, jeśli chcą coś nam przekazać? I co by to było?

Grendlandczyk powtarzał: „Coś jest nie w porządku. Nie powinno tak być. Wielki lód jest chory”

Podczas tego samego pobytu codziennie mijałem stojącego przed swoim domostwem mężczyznę. Wpatrywał się w niebo i powtarzał coś pod nosem ze strapioną miną. Gdy zobaczyłem go po raz piąty, zachowującego się znowu tak samo, poprosiłem kogoś o przetłumaczenie tego, co mówi. Grenlandczyk powtarzał: „Coś jest nie w porządku. Nie powinno tak być. Wielki lód jest chory”. Co za piękne i mocne słowa! Trafiły do mnie. I tak zacząłem fotografować cały zagrożony region arktyczny.

Islandzkie konie podczas  zamieci, Islandia, fot. Ragnar Axelsson

Do tej pory w swoich książkach pokazałeś Islandię, Wyspy Owcze i Grenlandię.

Zaczęliśmy od nich w Faces of the North (Twarze północy), a potem w Last days of the Arctic (Ostatnie dni Arktyki, współtworzone z Markiem Nuttallem). Podczas każdej z podróży dowiadywałem się o kolejnych miejscach, wątkach, bohaterach. Ciągle czułem, że jeszcze trzeba coś pokazać. Nie znam nikogo, kto odwiedziłby wszystkie osiem krajów z regionu arktycznego, więc próbuję to zrobić. Niestety dwa lata temu w wyjeździe na biegun północny przeszkodziła mi pandemia.

Skupiłem się więc w tym czasie nad kolejną publikacją Where the world is melting (Tam, gdzie świat topnieje), w której pokażę region arktyczny w najbardziej przekrojowy sposób. To będzie naprawdę obszerna książka, pokazująca ogromną część świata, o której większość z nas nie ma zielonego pojęcia. Mam nadzieję, że po zobaczeniu tych zdjęć część z nas zda sobie sprawę, że nasze zachowania mają bezpośredni wpływ na ludzi Północy. To między innymi od nas zależy ich los, zarówno grenlandzkich myśliwych, jak i pasterzy reniferów z ludu Nieńców na Syberii.

Myślisz, że fotografia wciąż może zmieniać świat?

Może uwrażliwić i pokazać pewne rzeczy dziejące się w odległych częściach świata. Tak zadziałało przecież zdjęcie dziewczynki biegnącej nago z poparzonymi plecami po zrzutach napalmu w Wietnamie. To między innymi ono sprawiło, że ludzie powiedzieli w końcu dość. Kolejny przykład: Minamata Eugene’a Smitha, ze zdjęciami takimi jak „Tomoko i matka w kąpieli”. Reportaż o nękanej chorobami społeczności żyjącej wokół wód, do których firma Chisso wpuszczała trujące chemikalia, pozwolił im walczyć o sprawiedliwość. Oczywiście to tylko mały kawałek układanki, ale nie zobaczysz pełnego obrazu bez tych wszystkich elementów, które się na niego składają. Moim kawałkiem jest udokumentowanie tego, co zagrożone, co być może zaraz zniknie: myśliwych czy psów zaprzęgowych. Fotografia ich unieśmiertelnia.

Farmer brodzący przez zimne jezioro  w poszukiwaniu owcy, wzgórza Islandii, fot. Ragnar Axelsson

Ale nie ma już szans na publikację na pierwszych stronach najważniejszych gazet, bo i same media zmagają się z nową rzeczywistością, walczą o utrzymanie i „kliki”.

I właśnie dlatego nie pracuję już w gazecie (Ragnar pracował dla gazety Morgunblaðið od 1974 do 2020 roku, przyp. red). Wszędzie coraz więcej jest fotografii o niczym, artykułów o niczym. A ja wciąż wierzę w to, co usłyszałem od doświadczonego redaktora, gdy uczyłem się swojego zawodu: „Masz w rękach lustro. Lustro, w którym odbija się świat, a nie ty”. Zobacz, jak to się zdezaktualizowało! Teraz każdy pokazuje siebie. Nie krytykuję tego, fajnie się to ogląda, ale gdzie jest miejsce na prawdziwe życie?

W Islandii niedawno wybuchł wulkan. Piszący do Iceland Review Ragnar Hallgrimsson pojechał tam po jakimś czasie i usłyszał od jednego z fotografujących: „Bez sensu, że nie przyjechaliśmy wcześniej, gdy widok był mniej dostępny. Teraz nikt nie reaguje już na te zdjęcia”. Z kolei mój znajomy oprowadzający po lodowcu, zaraz po wstępie dotyczącym topnienia, usłyszał: „To dlaczego nie wybudujecie drugiego?”. Islandia, miejsce wyjątkowego kontaktu z naturą, wydaje mi się traktowana przez wielu jako świetne tło do selfie, niewiele więcej.

Wychowałem się pod lodowcem. Zrobiłem jego pierwsze zdjęcie w miejscu, w którym nie ma już nawet śladu po lodzie. Lodowiec wycofuje się po 100 m na rok, a wciąż słyszę ludzi, którzy twierdzą, że nic się nie dzieje. Oczywiście zlodowacenia raz się powiększały, raz zmniejszały, ale mamy miarodajne dane naukowców, którzy nie mają wątpliwości co do wagi tych zmian i to ich powinniśmy słuchać. A rozwiązania, jakie do tej pory słyszę od polityków, to nakładanie kolejnych podatków. Region arktyczny zamieszkuje obecnie 4 miliony ludzi, a ich życie zmienia się już teraz. O ich losach decydują urzędnicy, którzy już dawno stracili kontakt z rzeczywistością, a realiów arktycznych zwyczajnie nie znają. Więc chcę im to pokazać.

Aleksandr, pasterz reniferów  w syberyjskiej tundrze, fot. Ragnar Axelsson

W jaki sposób?

„Tundra się topi” – jak powiedział jeden z sybirskiej starszyzny. Widać to między innymi po tamtejszej ziemi – kiedyś płaska, teraz zaczyna się cała falować, wybrzuszać. Bardzo ciężko jest oddać takie rzeczy na zdjęciach, szczególnie jak fotografujesz biały lód. Więc to, co się tam dzieje, staram się pokazać w oczach mieszkańców, ich zamyślonych, zatroskanych twarzach i spojrzeniach.

Fotografujesz ocalałą część społeczności, ale realia wielu tamtejszych ludzi zmieniły się: przenieśli się w inne rejony, próbują miejskiego życia, konfrontują się z nową rzeczywistością i często zmagają się z biedą i uzależnieniami.

Zdarzają się i samobójstwa. Obecnie pozostało zaledwie kilku wielkich myśliwych z tych, których poznałem na Grenlandii 40 lat temu. Teraz dla wielu mężczyzn polowanie to bardziej hobby niż styl życia. Nie mają tych samych zdolności, wiedzy, bo nie mają tej samej motywacji. Prawdziwy myśliwy potrafi polować jak niedźwiedź polarny. Hobbyści tego nie potrafią. Pojawia się też krytyka myśliwych, która dotyka obu tych grup. Sam nie zabijam nawet komarów i nie lubię oglądać cierpienia zwierząt, ale ludzie, których fotografuję od lat, nie robią tego dla zabawy. W ich regionie jest zazwyczaj jeden sklep, do którego zaopatrzenie przylatuje raz, dwa razy do roku! Przez większość czasu sklep jest pusty, a oni muszą nakarmić rodzinę i zwierzęta. Dodatkowo, dzięki swojemu stylowi życia, potrafią czytać naturę jak nikt inny.

Syberyjska tundra,  Mitrofan i Silb z wnukami, fot. Ragnar Axelsson

I lód, który topnieje.

Morze zamarza na zimę coraz później i rozpuszcza się coraz wcześniej, przez co czas na polowanie co roku się skraca. Kiedyś zapytałem Hjelmera, jednego z myśliwych: „Jakie jest Twoje największe marzenie?”. Unikał odpowiedzi, aż któregoś dnia spojrzał na mnie poważnie i powiedział: „Chciałbym cofnąć się w czasie o 25 lat, kiedy lód na morzu był bezpieczny”. Inuici żyją tam od 4000 lat i ich ocenie stanu rzeczy ufam tak samo jak naukowcom. Moja praca to wciąż mały kawałek układanki, ale wierzę, że wiele szczekających pudli potrafi zrobić wielki hałas. Przy czym staram się przypominać, co stoi za tymi zdjęciami: imiona, historie, które też chcę uwieczniać, a nie tylko portretować intrygujące twarze. Tak, żeby za 100 lat w książce wciąż kryła się cała historia człowieka. Jestem dokumentalistą.

Pochodzisz z regionu, który fotografujesz. Obraz Islandii, jaki miało moje pokolenie w Polsce, powstał po obejrzeniu „Noi Albinoi” z 2003 roku. Główny bohater, kreatywny umysł, starał się za wszelką cenę uciec z nieprzyjaznej, mroźnej, wyludnionej wyspy. Ciepłe kraje to częsty kierunek wylotu Islandczyków, od kiedy pojawiły się tanie linie lotnicze. Ty zrobiłeś coś zupełnie innego: skupiłeś się na swoich korzeniach i regionie.

A jednak Islandię fotografuje mi się wciąż najtrudniej. „Oko obcokrajowca” to coś, co przydaje się w pracy fotografa, dlatego kiedy jestem tutaj, fotografuję wieś. Tam czuję się trochę jak za granicą. Inni ludzie, zupełnie inny sposób myślenia.

Myśliwy Hjelmer Hammeken na lodzie morskim w Scoresbysund podczas polowania na niedźwiedzia polarnego, fot. Ragnar Axelsson

Tak jak w kolejnych krajach regionu arktycznego, który może wydawać się spójny, a jest tak zróżnicowany.

Tak, i to też chcę pokazać w nadchodzącej książce. Where the world is melting to wynik ping-ponga, w którego gramy od lat z Einarem, projektantem moich książek i wystaw. On ma korzenie w designie, gdzie powoli rozpracowujesz każdy szczegół. Ja jestem ze środowiska reporterskiego, w którym gnasz za wydarzeniami. I tak zawsze on namawiał mnie do zwolnienia, a ja chciałem pokazać więcej i więcej. I w tym wypadku zdecydowaliśmy się opowiadać bardziej powoli. Przekartkujecie wiele stron, zanim traficie do następnego regionu, zauważycie zmiany krajobrazu, zwyczajów ludzkich.

Zabierasz nas ze sobą w podróż.

Coś podobnego starałem się zrobić w Arctic Heroes. Przechodzimy tam przez czas zamieci, czas polowania, czas odpoczynku. Tu będą rozdziały wyznaczone kolejnymi regionami, tak różnymi od siebie. Na przykład Syberia okazała się dla mnie wrotami do podróży w czasie. Wioski są niezmienione od 100 lat, wyglądają jak scenografia ze sztuki teatralnej! Znów mogłem fotografować drewniane łodzie, które zniknęły z Islandii, zastąpione nowymi maszynami jak z plastiku. 

Pasterz reniferów,  syberyjska tundra, fot. Ragnar Axelsson

A jednak zmienia się tam klimat.

I to jest główne przesłanie tego projektu. Słowa przemówień są ulotne. Film obejrzysz raz, może dwa razy. A książka trwa. Możesz położyć ją na stoliku kawowym i każdy, kto przy nim usiądzie, obejrzy chociażby parę zdjęć, może do nich wracać. I dać do myślenia.

Choć to wciąż nisza, w której sprzedanie 2000 sztuk bywa sukcesem.

Przyznaję, to trudna branża. Wyprawy kosztują, a fotografia nie ma tak rozbudowanego systemu grantów i hojnego sponsoringu jak chociażby film. Między innymi dlatego pierwsze książki opublikowałem sam. Wydawcy podziwiali zdjęcia i zadawali mi pytanie: „Wspaniałe, ale kto to kupi?”. I odmawiali. A teraz drukujemy czwarte wydanie Twarzy północy! Za każdym razem, gdy wątpię w tę misję, przypominam sobie historię Beatlesów, którzy przy próbie nagrania pierwszego albumu usłyszeli od producentów, że nie ma już miejsca na zespoły gitarowe.

Thormodur Davidsson, rolnik z Kvivik na Wyspach Owczych opowiadający historie z młodości, fot. Ragnar Axelsson

I Ty też jesteś niejako ikoną dla Islandczyków. Masz swój pseudonim, Twoje albumy widać na półkach każdej księgarni, kawiarni i poczekalni hotelowych. Wydajesz w prestiżowym wydawnictwie, otrzymałeś dziesiątki nagród, współtworzysz obraz Islandii i regionu na świecie.

W najnowszej książce pokażę premierowo zdjęcie, które wykonałem, gdy miałem dziesięć lat. Sfotografowałem łowców fok. Pozwolili mi je zrobić pod warunkiem, że nie pokażę go nikomu za ich życia. I jest to najlepsze zdjęcie z całego albumu! Nie rozwinąłem się ani trochę (śmiech)!

I wciąż fotografujesz aparatami Leica, w czerni i bieli.

Wyznaję zasadę: jeśli jesteś dobry w piłkę nożną, to nie zabieraj się do gry w golfa.

W torbie fotografa
Leica Monochrom

Ragnar Axelsson od wielu lat jest związany z Leicą. W aparatach tej marki ceni sobie niezwykłą jakość wykonania oraz prostotę obsługi. Oba czynniki są bardzo istotne w ekstremalnych warunkach, w jakich pracuje. Dodatkowym atutem jest obecność wyjątkowych, monochromatycznych wersji aparatów M10 i Q2. „Cyfrowe zdjęcia robię Leicą Monochrom, która nie rejestruje kolorów. Matryca zapisuje zdjęcia jako czarno-białe, tak jak klasyczny, czarno-biały film”. Te czarno-białe aparaty cyfrowe dają wyjątkową jakość obrazu. To właśnie dlatego na stałe zagościły w torbie legendarnego Ragnara.

Powiedziałeś kiedyś, że cyfrowa zmiana fotografii kolorowej na czarno-białą to kłamstwo.

Tak, i wciąż, kiedy mogę, używam filmu, a cyfrowe zdjęcia robię Leicą Monochrom, w której nie ma kolorów. Matryca zapisuje zdjęcia jako czarno-białe, tak jak klasyczny film B&W.

Rolnicy na Eyri w Snæfellsnes na brzegu nieopodal ich farmy. Setki ton śledzi zginęło na brzegu podczas  ucieczki przed orkami, fot. Ragnar Axelsson

A jednak Behind the mountains – projekt o islandzkich pasterzach zbierających przez ponad miesiąc owce z gór – rozpocząłeś sekwencją kolorowych pejzaży.

Zależało na tym ludziom z tego regionu. Kolorowe góry to ich symbol i duma. Pomyślałem: OK, zrobimy najpierw same pejzaże, które wyglądają, jakbyśmy byli na innej planecie. A potem lądujemy na Ziemi, widzimy ludzi i wszystko wraca do czerni i bieli. To był ostatni raz i już na pewno nie pomieszam fotografii kolorowej z czarno-białą (śmiech)

A jak nauczyłeś się fotografować w tak trudnych warunkach?

Jeśli masz pasję i zapał do rzeczy, które robisz, trudne warunki stają się tylko mobilizującym wyzwaniem. Poza tym najlepsze zdjęcia to te zrobione podczas niepogody. Kiedy chcę mieć dobre zdjęcie, nie czekam na słońce, czekam na sztorm.

Grenlandzki myśliwy. Wioska Tiniteqilaaq na wschodnim wybrzeżu Grenlandii, fot. Ragnar Axelsson

Warunki są złe dla ludzi, ale nie dla fotografii?

Kiedy po raz pierwszy wychodziłem na lód morski, jeden z myśliwych przyjrzał mi się i zapytał: „Boisz się?”. Ja oczywiście grałem Jamesa Bonda i zaprzeczyłem, na co on powiedział: „Przecież widać to w twoich oczach. Boisz się. Czego?”. Odpowiedziałem: „Nie wiem, gdzie idę i co się wydarzy”. I wtedy usłyszałem radę, którą kieruję się do teraz: „Jeśli wyjdziesz w teren ze złym nastawieniem, w strachu, niepewny czy smutny – z pewnością będzie to zła wyprawa. A możesz też spojrzeć na to jak na wycieczkę do galerii cudów natury: rzeźb lodowych, śniegowej pokrywy i sam sprawisz, że będzie to piękne doświadczenie”. I staram się o to dobre nastawienie, które – mam nadzieję – nie opuści mnie aż do końca. To klucz do dobrej fotografii. Wtedy nie szukasz obrazów, one same do Ciebie przychodzą. Fotografowanie w ekstremalnych warunkach to pewnego rodzaju stan umysłu.

Ale to wciąż bardzo niebezpieczne miejsca!

I na to już nie wpłyniesz, one zawsze takie będą. Nieraz musieliśmy przeskakiwać z jednej dryfującej kry na drugą i z pięć razy wpadłem do lodowatej wody. Wychodzisz z niej, rozbijasz szybko namiot, nagrzewasz go, suszysz ubrania i lecisz dalej. To samo spotyka Inuitów, którzy nawet nie potrafią pływać! Im nieraz w naprawdę trudnej sytuacji pomogły psy. Dodatkowo strach często odczuwam już po powrocie do osady. Wcześniej byłem zbyt skupiony na fotografowaniu.

Topniejąca góra lodowa w Scoresbysund na wschodnim wybrzeżu Grenlandii, fot. Ragnar Axelsson

Z drugiej strony, czy takie przygody nie bywają uzależniające?

Zdecydowanie tak, ale tu pomaga mi już wiek (śmiech). Z czasem przestajesz kusić los, wybierasz bezpieczniejsze rozwiązania i przestrzegasz pewnych zasad. Na przykład każdy wie, że po lodzie tak cienkim, że zaczyna zachowywać się jak guma balonowa i falować, możesz przeprawić się tylko na bardzo rozpędzonych saniach, a jak zwolnisz czy z nich spadniesz, to wpadasz do wody i tam na powierzchnię już nie wyjdziesz. No więc pędzisz na rozpędzonych saniach i się nie zatrzymujesz.

Czy w tym podejściu do fotografowania nie widać też wpływu Mary Ellen Mark?

Poznałem ją, gdy miałem zaledwie 20 lat i ona nauczyła mnie w tamtym czasie więcej niż ktokolwiek inny. Prowadziła wykłady we Francji, pojechałem na nie, a potem ona i jej mąż przyjeżdżali do mnie co roku na wakacje. Stałem się jej przyjacielem i widziałem, jak intensywnie pracowała aż do samej śmierci w 2015 roku. Ciężko mi było za nią nadążyć, nawet gdy byłem młodszy, wysportowany i z dobrą kondycją człowieka gór. I robiła jedne z najlepszych fotografii na świecie. Przekazała mi nie wiedzę o fotografii, ale pasję. Zawsze powtarzała: „Nie przestawaj, nie ma czasu na odpoczynek”.

Erupcja wulkanu, Fagradalsfjall, Islandia, fot. Ragnar Axelsson

I tak jesteś w ciągłej trasie.

I to po części właśnie jej wina!

Jest jakiś punkt końcowy tej podróży?

Tak jak powtarzała Mary Ellen i inni mądrzy ludzie: sama podróż jest celem. Kiedyś, podczas warsztatów zganiła mnie za to, że odłożyłem aparat. Próbowałem się wytłumaczyć, że mam już zdjęcie, o które mi chodziło. „Nigdy nie masz zdjęcia! Nie przerywaj, szukaj dalej”. Ponad 20 lat później, na Grenlandii czekałem na kadr Hjelmera, gdy spogląda w przestrzeń w poszukiwaniu niedźwiedzia polarnego. Udało się, zrobiłem zdjęcie i zacząłem się pakować, bo było -45 stopni, zamarzały mi już ręce, a jeszcze była długa podróż przed nami. I usłyszałem głos Mary: „Nie przestawaj”. „Daj spokój Mary, nie widzisz, jak jest zimno? Padam”. „Mam to gdzieś, nie przestawaj”! W momencie, w którym wyciągnąłem z powrotem aparat, Hjelmer usłyszał w oddali niedźwiedzia i odwrócił się w stronę lodu. I jak się okazało, dopiero wtedy zrobiłem zdjęcie, którego szukałem. Tak więc słucham się Mary i już nie przestaję.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała: Justyna Kociszewska

Ragnar Axelsson - sylwetka fotografa

Znany również jako Rax, Ragnar Axelsson urodził się na Islandii w 1958 roku i kształcił się na fotografa studyjnego. Mając zaledwie 18 lat, został etatowym fotografem jednej z najpoczytniejszych islandzkich gazet Morgunblaðið. Od tego momentu kontynuuje swoją życiową misję dokumentowania życia ludzi Północy. Od wczesnych lat 80. podróżuje po całej Arktyce, pokazuje życie Inuitów z północnej Kanady i Grenlandii, hodowców i rybaków z rejonu Północnego Atlantyku i rdzennych mieszkańców północnej Skandynawii i Syberii. Jego zdjęcia były publikowane w magazynach: Time, Life, Stern, Geographical i Newsweek, a także prezentowane na wystawach na całym świecie.

Stron: 290; format: 25,2 x 34,8 cm; oprawa: twarda; wydawnictwo: Kehrer; cena: 310 zł
Skopiuj link
Słowa kluczowe:
Komentarze
Więcej w kategorii: Wywiady
Łukasz Skwiot: „Coś takiego jak nietrafione zdjęcie już nie występuje”
Łukasz Skwiot: „Coś takiego jak nietrafione zdjęcie już nie występuje”
Od lat relacjonuje z linii bocznych najważniejsze wydarzenia futbolu. Nam opowiada o realiach pracy stadionowej i o tym, jak jego pracę zmienił najnowszy flagowy korpus Canon EOS R1,...
31
Tania Franco Klein: kultura to dziś jedyna forma oporu
Tania Franco Klein: kultura to dziś jedyna forma oporu
Mimo młodego wieku, jej prace znajdują się w stałych kolekcjach MoMA w Nowym Jorku oraz The Getty Center w Los Angeles. Meksykańska artystka pochyla się nad skutkami nadmiernej stymulacji...
12
Nicolas Demeersman: "Zaakceptuj, że czasem będziesz pieprzonym turystą"
Nicolas Demeersman: "Zaakceptuj, że czasem będziesz pieprzonym turystą"
Nicolas Demeersman za pomocą jednego prostego gestu kwestionuje nasze postrzeganie turystyki i relacji z lokalnymi społecznościami. Jego twórczość polega na przedstawianiu paradoksów. Fotograf...
17