Mobile
Oppo Find X8 Pro - topowe aparaty wspierane AI. Czy to przepis na najlepszy fotograficzny smartfon na rynku?
Jakoś tak wyszło! Od pomysłu na pierwszą podróż do jej realizacji minęły aż dwa lata. I nie było to spowodowane tym, że była to tak wyczerpująca organizacyjne eskapada. Wszystko przez to, że po prostu… nie mogłem znaleźć towarzysza podróży, a sam bałem się pojechać. Bałem się, że nie będę potrafił się dogadać, że coś mi się stanie, nie dam rady fizycznie, albo że napadną mnie jacyś źli ludzie. No bo przecież ten świat oglądany wcześniej tylko w TV wydawał się być taki niebezpieczny!
Za główny cel obrałem sobie przejechanie Alp na rowerze i dopiero w 2011, na drugim roku studiów, w końcu znalazłem osobę chętną na taką podróż. Pojechałem więc. Jednak już po trzech dniach jazdy okazało się, że partner nie daje fizycznie rady i musi odpuścić. Dalej jechałem już sam i jak się na szczęście okazało, nie taki diabeł straszny. Było rewelacyjnie i co najważniejsze – połknąłem podróżniczego bakcyla.
To prawda, nie boję się wyzwań, jednak ryzykant ze mnie marny. Zanim podejmę jakąkolwiek decyzję staram się sprawę najpierw 10 razy przemyśleć i przede wszystkim bardzo skrupulatnie rozważyć wszystkie zyski i ewentualne straty jakie może ona przynieść. Zanim podjąłem decyzję o zwolnieniu się z pracy etatowej, tak naprawdę przez co najmniej 8 miesięcy, przygotowywałem się do niej. Zarówno mentalnie, finansowo, no i przede wszystkim starając się jak najlepiej przygotowywać pod to grunt. Jak najwięcej pisać, rozwijać się fotograficznie, filmowo, graficznie, marketingowo i na wielu innych płaszczyznach, których na pierwszy rzut oka nie widać spoglądając na blog. Po 8-10 godzinach w pracy siadałem do komputera i dłubałem nowe teksty, obrabiałem zdjęcia i uczyłem się programu do montażu filmów. Kiedy już stwierdziłem, że to już - wtedy złożyłem wypowiedzenie i zacząłem pracować na pełen podróżniczy etat.
Główny powód wyjazdu w Alpy był raczej mało podróżniczy. Chciałem po prostu sprawdzić się fizycznie, zobaczyć jak to jest podjeżdżać z 30-kilogramowym rowerem pod górkę przez wiele godzin. A jako, że u nas takich podjazdów brak, to musiałem poszukać ich gdzieś za granicą. Padło na austriackie, włoskie i słoweńskie Alpy.
Przed wyjazdem ćwiczyłem dość intensywnie przez wiele miesięcy. Przykleiłem taśmą klejącą do bagażnika 10 kg hantle, znalazłem najdłuższą (zaledwie jednokilometrową) górkę w okolicy no i podjeżdżałem. Dwa, pięć, piętnaście razy pod rząd. Dopiero na wyjeździe, kiedy to jechałem już sam, niejako przypadkiem zaczynałem dostrzegać inne interesujące aspekty podróżowanie. Z nudów, wręcz desperacko szukałem jakiegoś kontaktu z ludźmi. No bo też ile można gadać z samym sobą?
Tym sposobem w czasie wyjazdu zaszła we mnie pewna przemiana. Po powrocie doszedłem do wniosku, że nie same Alpy podobały mi się najbardziej, nie widoki zapadły mi w pamięci, a ludzie których po drodze poznałem. Z czasem, z każdym kolejnym wyjazdem chęć poznawania ludzi zamieszkujących konkretne regiony świata całkowicie zdominowała sportowy aspekt moich wyjazdów. I kiedy podczas wyjazdu w Alpy robiłem średnio 120 kilometrów dziennie, tak teraz wcale nie mam wyrzutów sumienia, kiedy ta liczba spada do 50 i dzięki temu mam znacznie więcej czasu na poznanie ludzi, ich historii, kultury i zwyczajów.
Chęć poznania drugiej osoby jest dla mnie aktualnie najbardziej priorytetowa w podróży. Nie za bardzo mogę zrozumieć ludzi, którzy jadą na drugi koniec świata i za główny cel swoich wyjazdów obierają odwiedzenie zabytków z przewodnika Lonely Planet, a ludzi odstawiają na daleki, nieznaczący plan.
Jakoś tak naturalnie wyszło, że w swoich tekstach nie tylko staram się pokazywać miejsca, ale także pisać o spotkanych ludziach. Ich życiu, kulturze, poglądach, zwyczajach. Dla mnie to największa frajda móc poznać w podróży drugiego człowieka, który - według wielu stereotypów - powinien chcieć nas zabić, porwać albo co najmniej okraść, a tak naprawdę jest uśmiechnięty, radosny i chętny pomóc. A na gruncie życiowych priorytetów, codziennych spraw, radości i smutków zupełnie niczym się od siebie nie różnimy. No i może dlatego mówi się, że walczę ze stereotypami, jednak tak naprawdę to nie żadna walka, a pokazywanie rzeczywistości, która mnie w podróży spotyka i sama broni się przed stereotypami.
Dokładnie tak. Mam na blogu dość mocno rozwinięty dział poradnikowy dotyczący samodzielnego podróżowania. Od spraw organizacyjnych, przez dobór sprzętu, aż po tanie podróżowanie. Rozwinięciem zaś tego co na blogu jest wypuszczona w zeszłym roku poradnikowa książka Twoja Samodzielna Podróż.
Co do planowania, to także masz rację i znowu chyba najlepszą odpowiedzią będzie reklama. Bardzo lubię pomagać ludziom planować wyjazdy, doradzać, odpowiadać na ich zapytania. Jednak ostatni rok to taki potężny wzrost tych zapytań, że fizycznie nie jestem w stanie tego ogarnąć. Z tego też powodu postanowiliśmy wraz z autorami innego dużego bloga podróżniczego Gdziewyjechac.pl odpalić usługę Projektowanie Podróży. To taki kolejny etap rozwoju w tym co robimy na „pełen etat”.
To wszystko zależy jak się podróżuje. Jeśli dla kogoś podróż to synonim 5-gwiazdkowych hoteli, codziennego plażowania z drinkiem i przemieszczania się pomiędzy plażami taksówkami to owszem – taki wyjazd to będzie ogromny wydatek. A jeśli jest się w stanie odmówić tych „przyjemności” i zastąpić je nieco tańszymi substytutami jak transport publiczny, hostel czy nawet namiot i rower, to wtedy wcale nie wychodzi tak drogo.
Wydaje mi się, że kwestia tego, czy ktoś ma pieniądze na podróże, zależy w dużej mierze od priorytetów. Jeśli komuś bardzo zależy, to znajdzie pieniądze na wszystko. Dla mnie to podróże są rzeczą, bez której nie wyobrażam sobie życia i przez to wszystko (czy to świadomie czy nie) podporządkowuję pod nie. Chciałbym kupić nowy rower, no ale kiedy to przemyślę, stwierdzam, że przecież za taką kasę mogę jechać gdzieś na miesiąc. Więc nie kupuję, a naprawiam mojego starego grata. Chciałbym wynająć większe mieszkanie, no ale przecież po co, skoro i tak przez 1/3 roku nie ma mnie w domu no i oczywiście… za zaoszczędzoną na tym kasę mogę przecież pozwolić sobie na kolejny wyjazd. I tak dalej.
To także zależy od długości wyjazdu. Na krótszych planuję znacznie bardziej, na długich chętniej improwizuję. Niemniej zawsze staram się mieć zaplanowany ogólny przebieg trasy i zaznaczone na niej miejsca, które koniecznie chcę sfotografować. Jakieś ciekawe pejzaże, góry, wodospady czy też ciekawe budynki, których fotografie widziałem wcześniej w sieci. Przed każdym wyjazdem staram się przejrzeć w miarę dokładnie okolicę odwiedzanych miejsc, regionów pod kątem ciekawych kadrów właśnie i nierzadko zdarza mi się przez to modyfikować przebieg pierwotnej trasy.
Jakoś tak mam, że jak już coś mi się spodoba, to staram się w tym rozwijać. Po pierwszych wyjazdach i przywiezieniu setek nijakich zdjęć stwierdziłem, że chyba nie tędy droga. Nawet mi się tych galerii nie chciało oglądać drugi raz, a co dopiero kogoś do tego zmuszać…
Zacząłem nieco czytać o podstawach fotografii, podglądać najlepszych w swoim fachu, oglądać poradniki dotyczące obróbki i jakoś samo się to rozkręciło do tego poziomu, że aktualnie fotografia jest nierozerwalnym elementem każdego mojego wyjazdu. Tak samo jak bez możliwości pogadania z ludźmi. Teraz nie wyobrażam sobie jechać gdziekolwiek bez aparatu.
Pamiętam jak rozpaczałem podczas wyjazdu do Kirgistanu i Tadżykistanu, kiedy padły mi dwa obiektywy, a jedyny jaki miałem to stałka 50 mm, którą nie mogłem zrobić praktycznie żadnej ciekawej panoramy…
Filmy to zupełnie inna bajka. Zaczynając bawić się w kręcenie, myślałem, że skoro jakoś ogarniam już fotografię, będzie mi łatwiej nakręcić coś dobrego. Jak bardzo się pomyliłem! Niemalże wszystkiego trzeba uczyć się od nowa. Prowadzenie kamery, regulację ostrości, pamiętanie o ustawieniu odpowiedniego klatkarza i wiele innych. A że już nie wspomnę o montażu, który także nijak ma się do obróbki fotografii.
To prawda, przesiadłem się z matrycy CMOS APS-C na Mikro 4/3. Głównie z dwóch powodów. Ze względu na równie dobrą jakość, jak i znacznie mniejsze wymiary i wagę sprzętu, co ma kolosalne znacznie podczas podróży.
Jako, że bardzo cenię sobie spotkania z ludźmi, to niemniej lubię także ich portretować. Muszę przyznać, że - dzięki mniejszym gabarytom - onieśmielenie ludzi przed obiektywem znacznie spadło. Nagle w miejsce skrępowania spowodowanego wielkim aparatem pojawiła się naturalność. Znacznie rzadziej na moje prośby o wykonanie portretu ludzie pozują (co było nagminne przy lustrzance), a zdecydowanie częściej po wyrażeniu zgody oddają się dalej swoim zajęciom a ja fotografuję.
Wszystkie te obiektywy są rewelacyjne i tak prawdę mówiąc, nie chciałbym musieć podejmować takiej decyzji. Zakładając jednak, że wyjazd ten nie byłby typowo widokowym (jak wspomniany Kirgistan i Tadżykistan), to jeśli już miałbym się zdecydować tylko na jeden obiektyw, to byłby to zoom 40-150 mm.
Niesłychanie pociągająca jest możliwość pokazania świata z takiego bliska i w takiej jakości, jak to umożliwia ten obiektyw. Do tego dochodzi solidne wykonanie, bardzo dobra jakość fotografii, no i niemalże bezbłędnie strzelający, cichy i szybki autofokus. Świetne jest też to, że nie łapie on praktycznie flar, czego niestety powiedzieć nie można o dwóch pozostałych obiektywach, które mam.
Podczas normalnego, dziennego użytkowania nie widzę żadnych wad w porównaniu do wcześniejszego aparatu. Jedyne co na tę chwilę zauważyłem to nieco większe szumy podczas długich czasów naświetlania na większych czułościach, aniżeli na matrycy APS-C. Na szczęście fotografia nocna, o której tutaj mówię to tylko znikoma część mojej działalności.
Skąd wiesz (śmiech). Na kilka dni jadę do Niemiec, gdzie pokręcę się nieco rowerem po Dolnej Saksonii, a także na koniec lata do Maroka. Wyjazd do Niemiec to wyjazd na zaproszenie tamtejszej Organizacji Turystycznej, zaś na Maroko zdecydowałem się w końcu, po otwarciu bezpośredniego połączenia lotniczego z Polski. Już od lat chciałem pojeździć tam rowerem, jednak zawsze przytłaczały mnie nieco ceny transportu rowerów z przesiadkami (płaci się za każdy przelot osobo).Teraz przy bezpośrednim połączeniu można to zrobić znacznie taniej.
Chciałbym wrócić z szerokim kątem do Kirgistanu i Tadżykistanu! Jest to niesamowita kraina. Widoki takie, jakich nigdzie wcześniej, ani nigdzie później nie widziałem. A z destynacji, których jeszcze nie odwiedziłem to zdecydowanie pozostałe Kraje Związku Radzieckiego, których jeszcze nie widziałem. No i cała Azja! Bardzo kręci mnie ten kontynent.
Może zabrzmi to banalnie, ale na pewno tego, że bariery są tylko w głowie. Podobnie zresztą jak stereotypy, które blokują nas przed podróżowaniem.
Nie ma się czego bać! Ludzie są z natury dobrzy i nie ma nic lepszego niż doświadczenie tego na własnej skórze. Świat tak strasznie wygląda tylko w mediach i jeśli tylko w danym kraju, do którego marzy Wam się podróż nie ma jakiegoś konfliktu to śmiało – jedźcie. No i nie zapomnijcie zabrać ze sobą aparatu!
Karol Werner - autor jednego z najpopularniejszych blogów podróżniczych w Polsce - kolemsietoczy.pl. Laureat konkursu na Blog Roku 2013, nagrody Dziennikarza Obywatelskiego 2013, „Travelera 2017” National Geographic, juror w konkursach blogowych i fotograficznych, autor tekstów do magazynów podróżniczych, a także autor dwóch książek podróżniczych. Inżynier budowy maszyn z wykształcenia, bloger i fotograf z zawodu. Specjalizuje się głównie w fotografii przyrodniczej i krajobrazowej – chętnie też kręci filmy technikami poklatkowymi. W podróży najbardziej ceni zaś spotkania z ludźmi.