Mobile
Oppo Find X8 Pro - topowe aparaty wspierane AI. Czy to przepis na najlepszy fotograficzny smartfon na rynku?
Patryk Wiśniewski, Fotopolis.pl: Jakie jest Twoje pierwsze wspomnienie związane z pałacem kultury?
Jacek Fota: Przez to, że nie jestem z Warszawy, to pierwsze wspomnienia jakie mam z tym budynkiem, to Pałac Kultury i Nauki na zdjęciach czy w telewizji. Wiedziałem tylko, że jest taki budynek. Na żywo pierwszy raz zobaczyłem go będąc ze swoją klasą na wycieczce w podstawówce. Nie jestem związany w jakiś specjalny sposób z tym miejscem, jeśli o to pytasz.
PW: Skąd więc pomysł na robienie cyklu o PKiN?
JF: Trochę przez przypadek. Zainspirowałem się teledyskiem Kampa - Melt, który został nakręcony na basenie w Pałacu Młodzieży. Jak go zobaczyłem to pomyślałem, że nie widziałem żadnej książki fotograficznej o PKiN, żadnego projektu fotograficznego o nim, a poza tym nawet nie wiedziałem specjalnie, jak wygląda w środku. Przy całej charakterystyczności tej budowli i tym, że widzę lub mijam ją praktycznie codziennie. Uderzyło mnie to, że w ogóle nie wiem jak wyglądają jego wnętrza. Poza tym od kiedy mieszkam w Warszawie usłyszałem już kilka legend dotyczących PKiN, to też mnie intrygowało. Dlaczego więc nie miałbym zrobić projektu fotograficznego o PKiN skoro mieszkam cztery przystanki od niego? Pierwszą osobą, z którą rozmawiałem o tym pomyśle była Ewa Meissner z Napo Images. Ona przypomniała mi, że jej kolega z agencji - Adam Lach - próbował, ale ostatecznie udało mu się zrobić tylko fotokast o kotach pałacowych. Podobno próbował też Kuba Kamiński.
PW: Nie zraziło Cię to? Dwóch uznanych, polskich fotografów rezygnuje z takiego pomysłu.
JF: Nie, jestem bardzo zawzięty. Tak naprawdę wtedy zaczęła się już praca nad projektem. Trzy i pół miesiąca chodziłem od urzędu do urzędu: Centrum Komunikacji Społecznej, Urząd Miasta, Prezydent Miasta i tak dalej. Chodziłem i pukałem do kolejnych drzwi i w końcu udało mi się uzyskać zgodę, żeby było zabawniej tyko jednym telefonem.
PW: PKiN to szczególny budynek, zaryzykowałbym stwierdzenie, że to najbardziej znany budynek w Polsce. Głęboko osadzony w historii tego kraju i otoczony legendami, o których już wspomniałeś. Jaki miałeś pomysł na ten projekt?
JF: Od początku chodziło mi o totalnie dokumentalne podejście. Chciałem sfotografować pałac od najniższego poziomu, żeby sprawdzić legendy o nim krążące, aż po sam szczyt. Pracowałem jednak w odwrotnej kolejności, czyli od góry do dołu. Zacząłem od ostatniego dostępnego dla mnie miejsca, czyli 44. piętra gdzie są maszynownie. Co prawda na samą iglicę można się dostać raz czy dwa razy w roku, kiedy wyłączane jest pole elektromagnetyczne, ale jest tam na tyle wąsko, że nie byłbym w stanie rozstawić statywu i wykonać zdjęcia. Część zdjęciową projektu kończę w piwnicach, gdzie są warsztaty, stolarnie, tokarnie. Po drodze przeszedłem przez wszystkie instytucje, które są związane z pałacem: muzea, teatry, Pałac Młodzieży, więc podszedłem do pracy w bardzo dokumentalny sposób.
PW: Przy tego typu podejściu bardzo trudno jest pracować samemu. Ktoś Ci pomaga?
JF: Zgadza się. Miałem bardzo dużo szczęścia, ponieważ udało mi się nawiązać współpracę ze świetnymi ludźmi. Za edycję zdjęć, oprócz mnie, odpowiedzialny będzie Mark Power, członek agencji Magnum, autor rewelacyjnej książki o Polsce The Sound of Two Songs. Przez Grzegorza Lewandowskiego z Baru Studio, zgłosiło się do mnie Centrum Architektury. Ta fundacja pełni rolę wydawcy i zajmuje się też zarządzaniem projektem pod względem finansowym i merytorycznym. Ania Nałęcka zrobi projekt graficzny książki. Milena Rachid dziennikarka, która współpracuje z Newsweekiem, Gazetą Wyborczą, Dużym Formatem, napisze dla mnie tekst, który ma zawierać wywiady, anegdoty, historie pałacowe oraz rys historyczny. Joanna Kinowska, będzie kuratorką wystawy, którą planowaliśmy na ten rok. Stwierdziliśmy jednak, że przeniesiemy ją na 2015 roku, ponieważ jest wtedy rocznica 60-lecia powstania PKiN. Podsumowując, mam super ekipę, która mnie bardzo wspiera i wspólnie wiemy do czego zmierzamy, co mnie bardzo cieszy, ponieważ mam swobodę twórczą i dzięki nim nie muszę się z wieloma rzeczami naraz użerać.
PW: Możesz powiedzieć jak Ci się udało namówić Marka Powera na współpracę z Tobą. To raczej nie jest codzienna sytuacja, w której fotograf z Magnum pomaga chłopakowi z Polski na podstawie jednego maila.
JF: W 2012 roku udało mi się dostać na warsztaty organizowane przez Magnum w Toronto w 2012 roku. I właśnie tam poznałem Marka Powera, który okazał się super gościem. Wtedy nie znałem za bardzo jego fotografii, nie interesowałem się jego pracą. Osobiście uważam, że jego album Song of Two Songs jest najlepszym wydawnictwem fotograficznym o Polsce, jakie kiedykolwiek powstało. Powerowi udało się uchwycić to wszystko co nam ucieka, ponieważ jesteśmy stąd. W trakcie tych warsztatów pracowałem nad materiałem dotyczącym Polskiego domu spokojnej starości w Toronto - The Lodge, który mu się najwyraźniej spodobał. Później nie mieliśmy kontaktu poza jednym wyjątkiem, kiedy Power napisał do mnie maila, że bardzo mu się podobają moje dwa inne projekty, które wrzuciłem na stronę. Pomyślałem, więc że czemu nie spróbować i nie poprosić go o pomoc przy edycji. Napisałem, więc maila i dość szybko dostałem odpowiedź od niego. Zgodził się od razu, pomimo że nie widział żadnego zdjęcia. Bardzo się cieszę z tej współpracy. Mam nadzieję, że świeże spojrzenie kogoś z zagranicy dużo wniesie do tego projektu. Jednocześnie dzięki temu, że Power spędził kilka lat w Polsce zna realia i jego wybór nie będzie oderwany od rzeczywistości. Do samej selekcji usiądziemy razem, chociażby po to, żebym mógł przeforsować ważne dla mnie zdjęcia, ale też symbole istotne z perspektywy Polaka, które jemu mogłyby umknąć.
PW: Wspominałeś o mitach i legendach pałacowych Możesz powiedzieć, które szczególnie Cię interesowały?
JF: Zanim wszedłem do pałacu słyszałem te wszystkie legendy o tajnych przejściach między innymi do samego KC na obecnym rondzie De Geulla, schronach przeciwatomowych, 10 kondygnacjach w dół, czy bocznicy kolejowej, która idzie z dworca Centralnego. Przez te pół roku, które tu spędziłem znalazłem wiele ciekawostek. Teraz tak naprawdę przychodzę tu trochę jak do siebie, wszyscy mnie znają, znam zakamarki. Wracając do samych mitów, początkowo chciałem je obalić, ale szybko zmieniłem zdanie. Te mity, które otaczają PKiN są fajne, więc lepiej je zachować w spokoju. Możliwe, że część z nich się wyjaśni na zdjęciach w książce.
PW: Jak już dostałeś zgodę na fotografowanie, co najbardziej Cię interesowało w pałacu?
JF: PKiN to oczywiście piękne sale, olbrzymie przestrzenie, specyficzny wygląd lat 50. i tak dalej. Ale to sobie uświadamiamy, możemy to częściowo zobaczyć wchodząc do tego budynku. Jak się pewnie domyślasz interesowało mnie przede wszystkim to czego normalnie nie widać. Uwielbiam spędzać czas na zapleczu technicznym, w tych wszystkich zakamarkach ciągle znajduję coś nowego, a jestem tu już pół roku. Pałac to także ludzie, którzy tu pracują. Te historie, które mogą ci opowiedzieć panie z pralni, garderób, sprzątacze, od anegdot dotyczących budynku, po ich samych i wydarzenia im bliskie, to wszystko jest niedostępne dla przeciętnego zjadacza chleba, a jest niezwykle wartościowe.
PW: Robisz bardzo statyczne zdjęcia, na których rzadko pojawiają się ludzie. Przed chwilą wspomniałeś o nich, coś się zmieniło przy zdjęciach Pałacu?
JF: Tak, zdecydowanie. Jak już powiedziałem ludzie są swego rodzaju tkanką, która oplata PKiN. A sam budynek przy swoich rozmiarach jest takim miastem w mieście. Są tu ludzie, którzy pracują już bardzo długo (po 40 lat), spotkałem też oczywiście takich, którzy pracują dużo krócej. Fotografuję ich. W książce mam zamiar wykorzystać 15 portretów, sama publikacja będzie zawierała około 80 fotografii, więc to rzeczywiście zdecydowanie więcej, niż w moich poprzednich cyklach. Zbliżenie się do ludzi wymagało też zdecydowanie więcej pracy. Początkowo nie zgadzali się na fotografowanie. Teraz są już ze mną oswojeni, więc namówienie ich nie sprawia mi aż takiego problemu jak na początku. Z częścią z nich się zaprzyjaźniłem, co też mi pomogło przy namawianiu kolejnych osob. W sumie mam już sporo tych portretów.
PW: A jak ich fotografowałeś?
JF: Przyjąłem taką zasadę, że fotografuję całe sylwetki. Oczywiście są to zdjęcia pozowane, statyczne. Na zapleczach PKiN jest bardzo ciemno, więc często mam czasy rzędu 1, czy 2 sekund. Poza tym robię opowieść o Pałacu, a nie o ludziach w nim. Zależało mi na tym, aby nie dominowali, stali się swego rodzaju elementem, który dopełnia ten budynek i staje się jego częścią. Co prawda teraz zastanawiam się jeszcze czy tego nie przełamać jakimiś bliższymi kadrami. Zmieniło się chociażby dlatego, że kiedy wchodziłem tutaj pół roku temu nie spodziewałem się, że będą pełnić aż tak istotną rolę w moich zdjęciach. Myślę, że podobnie jak samemu Pałacowi należy im się szacunek.
PW: Dotykasz istotnego problemu, który dotyczy każdego fotografa, czyli zmiany podejścia do cyklu. Powiedziałeś, że zmieniłeś pomysł na fotografowanie ludzi, a jak z samym pałacem? Po pół roku robisz zupełnie inne zdjęcia niż na początku?
JF: Nie, aż tak koncepcja zdjęć mi się nie zmieniła. Oczywiście ewoluowała od samego początku, jak sam zauważyłeś. Jak wchodziłem tutaj 6 miesięcy temu, to chciałem zrobić czyste, jasne, perfekcyjne technicznie kadry. Teraz przestaje mieć to dla mnie znaczenie. Mam trochę zdjęć niewyraźnych, są też zdjęcia, które nie są perfekcyjne, ale właśnie w tym tkwi ich siła, więc najprawdopodobniej część z nich znajdzie się w książce. Na przykład zrobiłem zdjęcie dwójki Rosjan z Chóru Aleksandrowa w ich mundurach, początkowo byłem niezadowolony, ponieważ nie było idealne. Dzięki temu jednak zyskało na znaczeniu i wyrazistości jako obraz.
PW: Pracujesz na tradycyjnym materiale światłoczułym, nie na cyfrze. Możesz powiedzieć, czemu zdecydowałeś się na to?
JF: Pierwszym powodem jest to, że pracuję moim ulubionym aparatem czyli Mamiya 7 II. Znam go bardzo dobrze, wiem jakie efekty dzięki niemu osiągnę i dzięki temu jestem skupiony tylko na kadrze. Do cyfry musiałbym się od nowa przyzwyczajać, ponieważ poza telefonem już bardzo długo jej nie używałem. Poza tym nie wyobrażałem sobie dokumentowania pałacu aparatem cyfrowym. Zależało mi na etyce pracy. Średnioformatowa charakterystyka pracy jest zupełnie inna niż robienie zdjęć cyfrą.
Musisz dużo więcej myśleć przed wykonaniem zdjęcia, fotografujesz dużo spokojniej, co też się dla mnie liczyło. Po trzecie jakość, trójwymiarowość i plastyka formatu 6x7 zdecydowanie przewyższa to co mogę osiągnąć przy pomocy nawet pełnoklatkowej lustrzanki cyfrowej. Moim zdaniem zdjęcia cyfrowe wyglądają bardzo płasko, są pozbawione tej głębi. Mamiya i tak jest kompromisem, moim marzeniem było wykonanie tego projektu aparatem 4x5 cala, ale byłoby to niezwykle trudne ze względów finansowych. Kolejnym i w sumie najważniejszym powodem, dla którego używam kliszy, jest oddanie swego rodzaju szacunku, jaki mam dla tego budynku. Jestem pierwszą osobą, która robi coś takiego od 60 lat, więc też myślę o tym w kategorii dokumentu i pozostawienia tego w fizyczny sposób po sobie i zależało mi na jak najlepszym wykonaniu tego projektu.
PW: W marcu jedziesz do Brighton spotkać się z Markiem Powerem, zdjęcia robisz już od pół roku, zbliżasz się do końca, czy masz plan na jeszcze dłuższe fotografowanie tego budynku?
Już kończę tak naprawdę. Złapałem się ostatnio na tym, że przychodziłem tu, ponieważ lubię spędzać w tym miejscu czas. Dlatego ostatnio spisałem sobie listę miejsc, które chcę jeszcze sfotografować i je kolejno odhaczam. Poza tym poprawiam niektóre zdjęcia, bo na przestrzeni tego czasu, który tu spędziłem, zmieniło się też światło, no i oczywiście ludzie, o których już mówiłem, a których zacząłem inaczej fotografować. W sumie to już dawno powinienem skończyć tu fotografować.
PW: Pałac Cię wciągnął?
Zdecydowanie, chyba każdy fotograf spotyka się z tego typu problemem przy długotrwałych projektach. Pałac mnie wciągnął przede wszystkim poprzez ludzi, z którymi spędzam tutaj czas. Naprawdę są tu bliskie mi osoby, z którymi bardzo lubię się widywać. Wiesz, czasem spędzałem tu dnie pomiędzy palarniami, a chodzeniem po korytarzach z ekipą sprzątającą, czy siedzeniem w pracowniach i warsztatach i słuchaniem o tym budynku. Mam swego rodzaju obsesję na punkcie tego budynku. Zdarza się, że nawet jak wychodzę po prostu na miasto, nie biorę ze sobą aparatu, to wracając wchodzę tutaj, żeby zobaczyć co się dzieje, spotkać się z ludźmi, którzy tu są. Może to nie jest obsesja, tylko po prostu bardzo polubiłem PKiN.
PW: A jaki miałeś do niego stosunek wcześniej?
JF: W sumie nijaki. Po prostu był miejscem, do którego czasem trafiałem, bo akurat szedłem do Kinoteki albo do jednego z teatrów, czy Baru Studio lub Kulturalnej.
PW: To bardzo ciekawe co mówisz. PKiN to w końcu bardzo charakterystyczny budynek, który jest swego rodzaju wizytówką tego miasta. Ja jako warszawiak, nie jestem w stanie sobie wyobrazić mojego miasta bez Pałacu. A jednocześnie przez to opatrzenie, ten budynek stał się dla mieszkańców praktycznie przezroczysty. Po prostu jest.
Dokładnie, o to też mi chodziło. Przecież to jest miejsce spotkań dla wielu ludzi spoza Warszawy, bo gdzie łatwiej trafić niż pod Pałac.
PW: Od początku myślałeś o wydaniu książki?
Tak, od samego początku. Miałem bardzo konkretną wizję projektu jeszcze za nim przystąpiłem do pracy. Wiedziałem mniej więcej jak chcę, żeby ta książka wyglądała, wiedziałem przynajmniej częściowo jakie kadry chcę tu zrobić. Jak już mówiłem na przestrzeni ostatniego półrocza zmieniło się to tylko nieznacznie.
PW: Mógłbyś coś powiedzieć o planowanym wydawnictwie?
Niestety, trochę się koncepcja ostatnio zmieniła, ponieważ nie otrzymaliśmy dofinansowania od Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, pieniądze zostały przekazane na inne cele. Miało być 2500 egzemplarzy - 1500 po polsku i 1000 po angielsku - książka nie będzie dwujęzyczna. I mam nadzieję, że mniejszy nakład będzię jedyną zmianą. Mam zamiar wydać 700 książek po polsku i 400 po angielsku. Książka ma mieć format B4, wersje językowe będą się różniły od siebie okładkami. Premierę planujemy na wrzesień 2014. Oczywiście premiera odbędzie się w Pałacu Kultury i Nauki, nie wyobrażam sobie innego miejsca. Jeśli chodzi o wzornictwo, to ma nawiązywać do czasów PRL-u, bardzo lubię polski dizajn z lat 70.
PW: Włożyłeś w ten projekt wiele pracy, użyłeś kliszy, zdjęcia samodzielnie skanowałeś, związałeś się z miejscem, z ludźmi, jaki masz stosunek do swoich zdjęć?
Jestem bardzo krytyczny wobec fotografii ogólnie, a szczególnie wobec tego co sam robię. Z tego powodu nie bardzo potrafię ocenić to samemu, ale cieszy mnie, że gdy pokazuję te zdjęcia ludziom to się bardzo podobają. Dzięki narzędziu, którego używałem udało mi się zachować dobrą higienę pracy, dzięki temu przez pół roku zrobiłem łącznie około 300 zdjęć. Moja pierwsza selekcja obejmuje około 150 zdjęć. Ostatnio wysłałem do Marka Powera tę paczkę zdjęć i on mi odesłał 50 zdjęć, po czym mnie poprosił o mój wybór, ja byłem w pełni zadowolony z 40.
PW: Te selekcje - Twoja i Powera - pokrywały się jakoś?
Powtórzyło się około 15-20 zdjęć (śmiech). Myślę, że wspólna praca nad doborem materiału będzie bardzo ciekawa i intensywna. Spodziewam się dużych kłótni. Ale dzięki temu będzie to, mam nadzieję, fajne i produktywne. A że jestem krytyczny to postaram się, żeby to było jak najlepsze.
PW: Masz jeszcze jakieś plany oprócz książki dotyczącej PKiN?
Tak, najbliższe miesiące będą bardzo intensywne. Obecnie pracuję nad ksiażką Some Things are Quieter than Others, która ma się ukazać w maju. Bardzo by mi na tym zależało, ponieważ 13 maja w warszawskiej Galerii Obserwacja odbędzie się wernisaż mojej wystawy Vacant Florida.
{GAL|25729