Akcesoria
Sennheiser Profile Wireless - kompaktowe mikrofony bezprzewodowe od ikony branży
W czasach, kiedy koncerny fotograficzne ogłaszają kilkanaście nowych produktów jednego dnia i dwa razy w roku odświeżają linie aparatów cyfrowych, postanowiliśmy zaprosić czytelników do krótkiej podróży w analogową przeszłość. O towarzyszących mu od lat trzech aparatach oraz o dylematach i trudnych decyzjach związanych z odłożeniem ich na półkę, opowiada nam Wiktor Nowotka, wykładowca Akademii Fotografii.
3 aparaty
Technika cyfrowa zadomowiła się na dobre w świecie fotografii. Co i rusz któryś z moich kolegów fotografików przechodzi na ten system, bo nie ma innego wyjścia. A po pierwszych doświadczeniach nie chce wracać do tradycyjnej fotografii. Praca na slajdach lub negatywach wiąże się zawsze z niepewnością co do ostatecznego wyniku. Wyjdzie, czy nie wyjdzie? A jak wyjdzie? A jak się coś popsuje, to trzeba będzie sesję organizować od nowa. Kto za to zapłaci? "Cyfra" likwiduje te problemy całkowicie. Efekt widzą od razu, mogą też przesłać podglądy pocztą elektroniczną.
Co mam zrobić z moim starymi aparatami na film? Sprzedać się już nie opłaca, odłożyć na półkę dla ozdoby też nie wypada bo to przecież starzy przyjaciele. Znamy się od lat, wiemy o sobie wszystko. Mamy tyle wspólnych wspomnień, znamy wszystkie swoje tajemnice.
Opowiem o nich po kolei.
Aparat pierwszy, niepoważny.
Dla mnie najważniejszy, to Minox - mój nieodłączny towarzysz.
Rozstaliśmy się tylko raz, kiedy musiałem go wysłać na kurację do fabryki w Niemczech, miejsca jego narodzin. Wracał do mnie powoli, przekradając się przez granicę celną, bo było to tuż przed naszym wejściem do Unii Europejskiej
A cóż to takiego jest?
Minox 35 GT
format klatki 24 x 36 mm
przesuw filmu dwoma ruchami dźwigni
obiektyw Color-Minotar 1:2,8 F 35 mm
migawka centralna sterowana elektronicznie, zakres czasów: od 1/500 do 8 minut,
automatyczna ekspozycja z preselekcją przysłony
korekcja ekspozycji 2x
samowyzwalacz
gniazdo wężyka spustowego
stopka lampy błyskowej.
Na pierwszy rzut oka - nic specjalnego. W rzeczywistości - znakomite narzędzie.
Bardzo plastyczny obiektyw, nieostrości zarówno dalsze jak i bliższe rysuje bardzo miękko, w płaszczyźnie ostrości zaś oddaje najdrobniejsze szczegóły z doskonałą precyzją.
Aparat jest cichutki, nie rzuca się w oczy, co znakomicie ułatwia życie fotografowi "łowiącemu" obrazy z otoczenia.
Aparat drugi, nieco poważniejszy.
Kiew 6S - prawdziwy majstersztyk ruskich konstruktorów.
Na początku lat 80. zdobyłem go w jakimś warszawskim, zakamuflowanym w bramie komisie oddając w zamian zepsutą Prakticę. Kiew był wprawdzie również zepsuty - transport nie działał jak powinien, lecz pan Sylwek naprawił go za parę złotych i wyregulował migawkę, która pracuje bez zarzutu do dziś. Ja samodzielnie przystosowałem aparat do celów zawodowych - wymalowałem wnętrze czarnym matowym lakierem Tetenala. W przeciwieństwie do Minoxa jest to sporych rozmiarów i równie dużej wagi przedmiot wydający podczas robienia zdjęcia potężny grzmot. Prawdopodobnie dzięki swojej masie aparat nie kopie, pracuje nadzwyczaj płynnie dając znakomitej jakości zdjęcia nawet przy długich czasach naświetlania mimo, że nie ma mechanizmu wstępnego podnoszenia lustra.
Dodatkową zaletą tego aparatu jest mocowanie obiektywu bagnetem Pentacon Six. Otwiera to możliwość wykorzystania powszechnie dostępnej (i taniej!) optyki (np. znakomity ruski Zodiak 8 - fish-eye 3,5/30 mm, czy Carl Zeiss Sonnar 2,8/180 mm). Po blisko 30 latach nieprzerwanej pracy w studio, tłuczenia po plenerach, grzania lampami, marznięcia na mrozie aparat ten działa nadal niezawodnie. Jedyną jego wadą (a czasami zaletą) jest wygląd co najmniej nikczemny. Dlatego w sytuacjach tego wymagających chowam głowę pod czarną płachtę osłaniającą matówkę mojego trzeciego aparatu.
Aparat trzeci - najpoważniejszy.
Jest to przedstawiciel starego arystokratycznego rodu aparatów: Linhof - Master Technika "4x5".
Wymagający, ale jednocześnie dający wprost nieograniczone możliwości twórcze. Niegdyś nieosiągalne marzenie niemal każdego ambitnego fotografa i miłośnika fotografii. Kilka lat temu, jeszcze przed cyfrową rewolucją nabyłem go wraz z dość przypadkowym na pierwszy rzut oka zestawem składającym się z obiektywów różnych marek.
Zestaw ten okazał się prawdziwym skarbem; są w nim prawdziwe dzieła sztuki optycznej, jak legendarny Dagor firmy Goertz, Symmar i Xenotar firmy Schneider Kreutznach, czy "biały" Doppel Anastigmat Litonar firmy Ica z Drezna.
Wtedy była to prawdziwa okazja, dziś dłużej bym się zastanawiał nad tym zakupem, co bynajmniej nie oznacza, że go żałuję. Upowszechnienie fotografii cyfrowej nie tylko spowodowało spadek cen, ale także radykalnie obniżyło poziom wymagań jakościowych dotyczących tzw. fotografii użytkowej. Fotografia wielkoformatowa najwyższego lotu stała się zjawiskiem niszowym. Rzadko kto potrafi docenić subtelną precyzję w oddaniu szczegółów, niemalże namacalną fakturę powierzchni przedmiotów, delikatność przejścia w miękką głębię nieostrości. Pozostaje wierzyć w powrót fotografii klasycznej już nie jako sztuki dla mas (tę rolę spełnia już fotografia cyfrowa), lecz jako dość elitarnej techniki służącej sztuce.
Jeszcze fotografia nie zginęła; czekają nas nowe, nieznane odkrycia i niekończące się powroty w obszary poznane, ale pełne niewydobytych jeszcze bogactw.
(Wiktor Nowotka)
Wiktor Nowotka urodzony w 1948 roku w Warszawie. W 1975 roku uzyskał dyplom Wydziału Ogrodnictwa SGGW. Ukończył również podyplomowe studium pedagogiczne (SGGW). Członek WTF (Warszawskiego Towarzystwa Fotograficznego), a od 1991 roku również Związku Polskich Artystów Fotografików (ZPAF). Obecnie wykładowca w Akademii Fotografii oraz w Studium Fotografii ZPAF w Warszawie. Prace Wiktora Nowotki prezentowane były na wielu wystawach w kraju i zagranicą.