Akcesoria
Sennheiser Profile Wireless - kompaktowe mikrofony bezprzewodowe od ikony branży
Z Wacławem Wantuchem - autorem fotografii z albumu i wystawy "Akt" rozmawiają Marta Majewska i Michał Sułkiewicz
Fotopolis: Po obejrzeniu Twojej ostatniej wystawy nasunęły mi się dwa najbardziej podstawowe pytania. Po pierwsze: dlaczego kobiece ciało?
Wacław Wantuch: Kobiece ciało dlatego, że u mężczyzn niewiele jest ciekawego. A w kobietach są całe oceany ciekawości, której nie można zaspokoić. Każda dziewczyna jest inna, inaczej zbudowana. To chyba jest zdrowe, że mężczyzna zachwyca się właśnie kobiecym ciałem?
F: Zadam wobec tego drugie pytanie: dlaczego fotografia cyfrowa?
WW: Po pierwsze cyfra wzięła się z powodów czysto praktycznych. Kiedy robiłem te fotografie analogowo, zaczynałem od pracy na T-maxach. Zużywałem jednak tak olbrzymie ilości filmów, że musiałem schodzić na Fomy, czy polskie HL-ki - w ciągu tygodnia wywoływałem ponad 40 filmów. Zacząłem więc rozglądać się za innymi rozwiązaniami.
Drugi powód związany jest z tym, co czuje modelka. Proszę sobie wyobrazić taką sytuację. Jesteś modelką, która bierze udział w sesji w analogowej technologii. Nie do końca widzisz to co widzi fotograf, nie wiesz o co mu chodzi, masz stres związany z tym, że wywołane i obrobione zdjęcia zobaczysz dopiero za tydzień czy dwa, jeżeli fotograf się spręży. Tych obaw, które będziesz przeżywać w tym czasie, raczej bym Ci nie zazdrościł.
F: Jakie rozwiązanie znalazłeś?
WW: Na początku pomyślałem, żeby używać polaroida na zasadzie równoległej. Chciałem robić zdjęcie normalnym aparatem, a dodatkowo robić na polaroidzie rodzaj wglądówki, żeby pokazać dziewczynie pozę. Kiedy jednak zacząłem się rozglądać za polaroidem, to okazało się, że ta technologia umiera - nie byłem w stanie kupić nic porządnego, a nie chciało mi się bawić z przystawkami. Zacząłem więc rozglądać się za cyfrówką i poradzono mi ówczesną nowość z Olympusa - C 3000. Sam aparat kosztował wtedy mnóstwo pieniędzy, bo ponad 5 tysięcy złotych i musiałem wziąć na niego kredyt. Ale efekty były na tyle zadowalające, że mogłem zapomnieć o aparacie analogowym.
Któregoś dnia z Olympusa przyjechał do mnie Jacek Kowalczyk z Camedią E-10 i pokazał mi coś co mnie po prostu znokautowało - możliwość przełączenia trybu pracy na miękki. Ilość informacji jaką otrzymywałem w tym trybie pracy to było coś, co niesamowicie pchnęło do przodu półton. Powiem to inaczej, używając porównania: czułem, że praca na C 3000 była jak praca na papierze ekstra-twardym, natomiast E-10 ze swoimi możliwościami to było odkrycie na miarę miękkości specjalnego papieru.
F: Kiedy to było?
WW: Jakieś dwa lata temu.
F: Powiedziałeś, że zrezygnowałeś z fotografii analogowej na rzecz cyfrowej z powodu oszczędności: czasu i pieniędzy. Wspomniałeś też o wpływie cyfry na modelki. Jak zmienia się zachowanie kobiet, gdy od razu możesz im pokazać efekty waszej pracy?
WW: Najlepiej zobrazuje to pewien przykład. Kiedy po raz pierwszy przyszedł mi do głowy pomysł na sesję z dziewczyną o rubensowskich kształtach, szukałem modelki bardzo długo. W końcu udało mi się "upolować" i zaprosić na sesję poważnie otyłą dziewczynę. Po serii portretów pokazałem jej swoje portfolio i powiedziałem, że jeżeli zrobię z nią taka sesję, to moje portfolio się ubogaci o jej rodzaj sylwetki. Widziałem naprawdę tak duże przerażenie w jej oczach, że nie wierzyłem, że się zgodzi. Zaproponowałem, żeby na początek założyła draperię. Kiedy miała na sobie tkaninę, oświetliłem ją tak, jak robię to zawsze, po czym podałem jej duże lustro. Umowa była prosta, jeżeli zaakceptuje siebie w tym świetle, rozpoczynamy, jeżeli nie - to kończymy. Po chwili zaczęliśmy robić zdjęcia. Z osoby, która była na początku zdecydowaną, zarzekającą się oportunistką tej sesji po 20 minutach przekształciła się w dziewczynę chodzącą po pracowni tak naturalnie jak gdyby od urodzenia była nudystką. Było to możliwe tylko dzięki temu, że na bieżąco zrzucałem zdjęcia do komputera, obrabiałem je na czarno-białe i pokazywałem, która poza jest fajna, którą chciałbym jeszcze dopracować.
F: Chciałeś wzbogacić portfolio kobietą, której kształty znacznie odbiegają od współczesnego ideału. Czy to oznacza, że za ciekawsze do fotografowania uważasz dziewczyny o niedoskonałych figurach?
WW: Ja wcale nie mam takich preferencji, jednak faktycznie figura nie jest dla moich fotografii aż tak ważna.
F: Ale jednak wyszukujesz odpowiednich modelek do swoich pomysłów?
WW: To prawda, ale liczy się coś zupełnie innego: dziewczyna musi być wygimnastykowana. Dlatego najlepszymi moimi modelkami są tancerki. Po pierwsze można z nimi przerobić bardzo dużo figur. Ponadto kreatywność dziewczyny, która zajmuje się tańcem jest o wiele większa w porównaniu z osobą, która siedzi zgarbiona przy książkach. Kobiety, które ćwiczą taniec maja w sobie naturalność poruszania się, przyjmowania różnych póz, robienia przekrzywień, wygięć itp. W akcie, jeżeli coś może łatwo zepsuć zdjęcie, to nie będą to zbliżone do ideału piersi, brzuch jak kaloryferek czy mało atrakcyjnie przedstawione pośladki, albo idealna talia, tylko będą to dłonie. Tancerki w naturalny sposób potrafią je układać, a amatorkom trochę to nie wychodzi.
F: Muszę przyznać, że trochę mnie zadziwia to, co mówisz: liczy się sposób wygięcia ciała, ułożenie dłoni, a nie figura modelki, która jest ideałem współczesnych kobiet?
WW: Powód tego zdziwienia jest oczywisty. W takich pismach jak Playboy czy CKM kreuje się sztampę nagiej kobiety. Akt w rozumieniu takiego pisma jest czymś wzorcowym. Dziewczyna ma nienaganną figurę, bez rozstępów, bez cellulitu, o ładnym wcięciu w talii, pięknej linii piersi i pośladków. Natomiast w ciele, które często okazuje się dla mnie bardziej atrakcyjne można nie dopatrzyć się żadnego z tych elementów, ale sposób przedstawienia pokaże je jako bardziej interesujące lub intrygujące.
F:Z tego co wiem otrzymywałeś propozycje współpracy od pism lansujących fotografie idealnych sylwetek?
WW: Tak, faktycznie otrzymałem kilka propozycji, ale robienie takich zdjęć nie jest moim celem. Na propozycję dla Playboya co prawda się zgodziłem - była to jednak zgoda z przekory - bo mogłem "krzyknąć" zdjęciem czarno-białym wśród tamtych kolorowych.
F:Zmieńmy temat: wcześniej zajmowałeś się rzeźbą. Czy dostrzegasz jakiś wpływ tamtych doświadczeń na fotografie aktów, które robisz teraz?
WW: Jakiś wpływ jest, bo ludzie widząc moje zdjęcia mówią, że są to sfotografowane rzeźby. Nie wiem czy to jest wada czy zaleta z mojej strony. Duży wpływ na to co teraz robię wywarły zajęcia z rysunku, na które uczęszczałem studiując rzeźbę na krakowskiej ASP. Z tamtych zajęć wyniosłem potrzebę ustawiania modelki dla studiowania światła.
F: Światło na Twoich zdjęciach jest bardzo specyficzne...
WW: Przy robieniu aktów prezentowanych w albumie, używałem lamp jarzeniowych, systemu kilkudziesięciu zwykłych żarówek, lamp halogenowych, nigdy lamp błyskowych. Najwięcej fotografii powstało przy użyciu lamp fotoluminescencyjnych. Mam teraz jednak nowy pomysł na wykorzystywanie światła błyskowego w bardzo nietypowy sposób - chcę go używać do makrofotografii ciała. Mam nadzieję, że uda mi się sprawić, poprzez grę ze światłem, z detalem, aby ciało było jeszcze bardziej intrygujące.
F: Czy są także nowe pomysły w zakresie obróbki zdjęć?
WW: Zacząłem kombinować jak zrobić, żeby mogły powstawać odbitki z cyfry na papierze barytowym. Kolega z Krakowa podsunął mi bardzo ciekawy pomysł. Najpierw stworzyć film, tak jak się robi wyciąg dla poligrafii, ale metodą rastra modulowanego częstotliwościowo, który daje efekt bardzo zbliżony do ziarna fotograficznego. Na końcu chciałbym z tego zrobić negatyw jeden do jeden. Technika rastra jest zresztą podobna do metody separacji barw, którą puentyliści malowali swoje obrazki: światło robi się przez rozrzedzenie kropek a cień przez ich zagęszczenie. Przygotowuje się do opracowania teczki pokazującej możliwości finalizowania na papier zdjęć z aparatu cyfrowego. Trochę po to, żeby "zagrać na nosie" ortodoksyjnym przeciwnikom fotografii cyfrowej.
F: Podczas warsztatów w Starej Galerii ZPAF rozmawialiśmy także o naświetlaniu negatywu. Jak rozwinął się ten pomysł?
WW: Tak, został wykonany negatyw metodą cyfrową, z niego pod powiększalnikiem została zrobiona odbitka na papierze barytowym. Efekt jest dla mnie ?krokiem wstecz? dlatego, że fotografia cyfrowa wykonana na drukarce fotograficznej daje o wiele lepsze wyniki. Fotografia robiona pod powiększalnikiem zawsze będzie miała straty jakości spowodowane tym, co zachodzi w przestrzeni pomiędzy negatywem a odbitką. Plik cyfrowy opracowywany jest w 1:1, czyli tak samo jak odbitka stykowa.
F: Większość obróbki robisz w jednak w Photoshopie. Czy nie spotkałeś się ze zdziwieniem innych fotografików, kiedy dowiadywali się jak powstają Twoje zdjęcia? Oni, żeby uzyskać efekt ziarna kupują T-maxa 3200, a ty dodajesz je w Photoshopie!
WW: Nie utrzymuje zbyt dużych kontaktów ze środowiskiem, prowadzę dosyć pustelniczy tryb życia. Większość czasu spędzam w pracowni i nie mam kiedy się spotykać ze "środowiskiem".
F: Jak długo trwają sesje?
WW: Ile wytrzyma modelka, chociaż zdarzyło się tak, że zaczęliśmy sesję około 9 rano, a skończyliśmy około 23. Modelka była jeszcze w stanie pracować, aparat również, natomiast mi oczy odmawiały posłuszeństwa.
F: A ile zazwyczaj są w stanie wytrzymać modelki?
WW: Raczej nie robię sesji krótszych niż 5-6 godzinne.
F: Ile czasu potrzebuje modelka, która nigdy nie pozowała nago, żeby się z tym faktem oswoić?
WW: Wydaje mi się, że do momentu zobaczenia pierwszych zdjęć.
F: A gdzie szukasz dziewczyn, jak zapraszasz je na sesje?
WW: To są często tancerki i baletnice. Szukam ich więc w teatrach, w zespołach tanecznych. Ale często korzystam też z agencji modelek. No i oczywiście rozglądam się na ulicy. Jeśli podoba mi się sposób poruszania, dostrzegam coś w kobiecie, to zaczynam rozmowę, proponuję sesję. Zdarzało się również tak, że dziewczyny zgłaszały się przez Internet lub przez znajomych, obejrzawszy wcześniej moje zdjęcia. Może to zabrzmi nieskromnie, ale na początku, kiedy zaczynałem robić akty bałem się skąd wezmę modelki, a w momencie, kiedy najbardziej intensywnie pracowałem nad tym projektem, miałem tak dużo zgłoszeń, że musiałem rezygnować z sesji. W albumie Akt znajduje się 114 zdjęć 38 dziewczyn wybranych z ponad dziewięćdziesięciu, które brały udział w tym projekcie.
F: Powiedziałeś, że zwracasz uwagę na to, jak kobieta się porusza. Dlaczego jest to aż tak ważne? Przecież Twoje fotografie są raczej statyczne.
WW: Po sposobie poruszania od razu można zauważyć czy dziewczyna jest wygimnastykowana. Jest on wówczas bardzo sprężysty. Ponadto zawodowe modelki mają łatwo rozpoznawalny sposób chodzenia.
F: Czy zwracasz uwagę na twarz?
WW: Raczej nie. Chociaż jest taka zasada, że jeżeli dziewczyna ma harmonijne rysy twarzy, to przekłada się to na resztę ciała.
F: Czy pamiętasz, która sesja była dla Ciebie najbardziej inspirująca i twórcza?
WW: Zdecydowanie była to pierwsza sesja z baletnicą. Ta sesja była niesamowita. Przygotowałem wówczas różne tła w postaci płótna, malowanego tła na płycie itp.
Kiedy przyszła Kasia, zaczęła tak wywijać, że po prostu nie mieściła się w tle. Na następną sesję kupiłem maksymalnie duży arkusz płyty. Nie miałem na nią miejsca w pracowni, więc wygiąłem ją, żeby zapełnić całą wnękę w ścianie. I w takiej ?łódce? Kasia zaczęła kreować niesamowitą ilość póz i figur. Wówczas odkryłem co chcę tak naprawdę fotografować, z kim chcę pracować.
F: Czy właśnie na sesjach z baletnicami i tancerkami powstały te najbardziej zaskakujące, zabawne fotografie? Moja ulubiona przedstawia wystające zza pośladków skrzyżowane stopy.
WW: Akurat na tamtym zdjęciu to nie była Kasia. Ale wiele takich fotografii powstało w ten sposób, że w trakcie zmiany rodziła się ciekawa figura... mówiłem - stop !, i zaczynaliśmy robić zupełnie nie zaplanowane zdjęcia.
F: Robisz mnóstwo fotografii, spędzasz godziny w swojej pracowni na sesjach. Co się dzieje ze zdjęciami, których nie ma w albumie? Gdzie je przechowujesz?
WW: Podczas sesji robię od 300 do 1000 zdjęć, z czego wybieram 15, może 20. Następnie zgrywam je na trwałe nośniki i przechowuje w Muzeum Historii Fotografii. Mam tam płyty, z zastrzeżeniem, żeby tego nie otwierać, bo na większości zdjęć są dziewczyny z Krakowa i wolałbym uszanować ich prywatność.
F: Na podstawie czego dokonujesz selekcji fotografii? Są jakieś kryteria?
WW: Zdjęcie musi być po prostu dobre. Jest taka zasada: lepsze zdjęcie wypiera gorsze. Po prostu gdzieś widać tą harmonię, a gdzie indziej coś ją zakłóca, psuje. Kiedy przygotowywaliśmy album Akt, wydawnictwo BOSZ, ukierunkowało trochę selekcje fotografii. Oni nie chcieli, żeby znalazły się tam fotografie kobiet bardzo puszystych i anorektyczek, a szkoda bo zdjęcia te są naprawdę ciekawe.
F: Oprócz aktu robisz fotografie Krakowa i z tego się utrzymujesz, wydajesz również albumy. Opowiedz o tych zdjęciach.
WW: Są to czarno-białe fotografie, przemieniane na sepię. Raczej unikam ludzi, są to typowe widoki miast. Robię te zdjęcia docelowo jako obrazki do powieszenia na ścianę. Żeby jednak wśród tych fotografii znaleźć można było takie perełki, muszę robić dużo zdjęć. W pewnym momencie nazbiera się ich ogromna ilość i wtedy mogę myśleć o wydaniu albumu.
F: Od jak dawna i jakim sprzętem fotografujesz Kraków?
WW: Zaczynałem od Zenita z optyką Sigmy, kiedy przyjechałem do Krakowa na studia kilkanaście lat temu. Niestety lepiej jest chodzić po Krakowie z kiepskim aparatem... Mój kolega w efekcie spacerowania po Kazimierzu z dobrym sprzętem, miał ranę kłuta nożem. Zdaje się, że był to Nikon albo Canon. Mam na to taki sposób, że wykorzystuje psychologiczną technikę ułanów, tzn. zamiast piór noszę aparat na statywie. Menelowi trudniej jest wtedy pokusić się na aparat, co oprócz poczucia bezpieczeństwa daje mi też możliwość fotografowania na długich czasach.
F: Fotografia Krakowa daje Ci utrzymanie a fotografia kobiecego ciała jakąś formę artystycznej samorealizacji. Czy nie chciałbyś zmienić tych proporcji?
WW: Raczej nie chciałbym łączyć aktu z komercją. Gdybym zaczął na tym zarabiać, moje prace zmieniłyby swój charakter. Właśnie dlatego staram się mieć alternatywne źródło dochodów.
F: Nie obawiasz się, że po publikacji tego albumu i po wystawie Akt, która zebrała tak pozytywne recenzje, posypią się propozycje i mimowolnie zaczniesz czerpać zyski z fotografii aktu?
WW: Spokojnie - żyjemy w Polsce. Myślę, że nic takiego mi w tym kraju nie grozi.
F: Pytanie, które powinnam zadać na samym początku: od jak dawna zajmujesz się fotografią?
WW: Wstyd się przyznać - od pierwszej klasy liceum plastycznego. Miałem zajęcia z fotografii z mądrym belfrem, który kazał nam fotografować tylko Smieną. Nikt nie mógł mieć innego aparatu. Nauczyło to nas myślenia kategoriami ustawień manualnych, które są bardzo ważne.
Pamiętam, jak na jednych z pierwszych zajęć nauczyciel powiedział nam po zajęciach w plenerze "to co teraz fotografowaliście, jest uwiecznione na filmie, który macie w aparacie". Wówczas jedna dziewczyna, los chciał, że była to blondynka (nie mam żadnych uprzedzeń), otworzyła aparat i wyciągając film powiedziała: "Ale ja tu nic nie widzę!". Mieliśmy wtedy po 15 lat i prawo do takich zachowań.
F:Dziękujemy za rozmowę.
Rozmawiali Marta Majewska i Michał Sułkiewicz
Zapraszamy na stronę internetową Wacława Wantucha, gdzie można obejrzeć więcej aktów oraz fotografie Krakowa www.odeoda.com.
W Fotopolis publikowaliśmy:
recenzję wystawy Akt w Starej Galerii ZPAF
relację z warsztatów Akt prowadzonych przez W. Wantucha
Wkrótce w Galerii Fotopolis zaprezentujemy niepublikowane w albumie prace Wacława Wantucha.
{GAL|26091