Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
Dziś na emeryturze, kiedyś pracował jako socjolog, reżyser filmów dokumentalnych, był także wykładowcą. W 1985 roku przeprowadził się do Szwecji. Marek Zürn: stale z aparatem w dłoni, choć fotografią nigdy nie zajmował się profesjonalnie. Jego archiwum to tysiące fotografii, a wiele z nich z czasem nabiera coraz większej wartości - historycznej.
- W 1957 roku w wieku 15 lat stałem się posiadaczem bakelitowego aparatu marki "Druh" (dwie przysłony i 1/25 czas migawki). Długo trwało zanim zrozumiałam te ograniczenia i pojąłem jak wywoływać filmy by coś było na nich widać przy stykowym kopiowaniu w ramce na papierze chrom i naświetlaniu przez słońce. Potem były różne tanie modele radzieckie (Fed, Zorka i - najlepszy z nich - małoobrazkowy Kijew czyli kopia niemieckiego Contax z 1936 roku). Dzisiaj mogę datować zdjęcia po charakterystycznych niedostatkach wszystkich obiektywów… Tak przetrwałem lata 60. nieustannie i bezskutecznie marząc o aparacie Rolleiflex - wspomina.
Lata 60. to okres, w którym Zürn poznawał sztukę fotografowania, techniki wywoływania oraz ograniczenia - prymitywnego wówczas - sprzętu. Wszystkie te próby wykonywał bez możliwości dogłębnego ocenienia kadru i spojrzenia na niego w powiększeniu, ponieważ wykonane fotografie wtedy widział jedynie jako negatywy. Publikowane tu zdjęcia zostały zrobione różnymi aparatami, ale zawsze ze standardowym obiektywem (innych nie posiadał) i bez możliwości kontroli poprawności ekspozycji (z powodu braku światłomierza).
Fotograf bardzo chwali sobie te szkła, które zmuszają do bliskości i kontaktu z "modelem". Podkreśla jednak wielokrotnie, że o ostatecznym efekcie decyduje umiejętność patrzenia, a nie jakość sprzętu, podczas gdy współcześnie często zbyt wiele czasu poświęca się rozważaniom na temat modelu aparatu i detali technicznych.
- Do analogu nie wróciłbym z czystego lenistwa, bo towarzyszyły temu "krew, pot i łzy", ale też i wyjątkowe emocje i zindywidualizowane rezultaty, jak to w każdym rękodziele. Tego poczucia jedności nie odczuwam w obróbce digitalowej, w której łatwość manipulowania efektem (nawet przez osoby trzecie) rwie ten "duchowy" kontakt autora z powiększonym zdjęciem. Nie wykluczam, że fotografowie wyrośli w dzisiejszym, digitalowym świecie przeżyją coś podobnego gdy będą musieli dostosować się do kolejnych, rewolucyjnych i zaskakujących zmian techniki - zastanawia się.
Zürn ma dużą łatwość fotografowania ludzi z bliska, nawet tych zupełnie obcych. Być może ta umiejętność wiąże się z czasami, gdy jako socjolog przeprowadził tysiące wywiadów. I choć na większości jego fotografii to ludzie są głównym tematem, to na fanpage'u "Polska lata 60. Zdjęcia Marek Zürn" pojawiają się także albumy skupiające się na danych rejonach, miejscowościach czy wydarzeniach. Każdy oznakowany jest słowami-kluczami.
- Cechą moich zdjęć, zarówno tych starych jak i nowszych, jest przypadkowość. Robiłem je gdy zauważyłem coś, co mnie zaciekawiło: najczęściej byli to ludzie nieznani, którzy nie widzieli we mnie i moim aparacie fotograficznym zagrożenia. Dzięki temu odpowiedzią na mój uśmiech był uśmiech człowieka jeszcze chwile wcześniej zupełnie obcego - opowiada.
- Lubię wypatrywać sytuację. Zdjęcie musi mieć siłę wyrazu, zwłaszcza jeżeli dotyczy codzienności, a nie wyjątkowych wydarzeń z ich naturalna dramaturgia. Takie rozumienie fotografii, ciągle aktualne, zaczęło się w 57. czy 58. roku, gdy do Warszawy zawitała wystawa "The Family of Man". Proste przesłanie, mówiące o tym, że ludzie z różnych stron świata i kultur należą do jednego i tego samego rodzaju, wryło się chyba na całe życie wszystkim odwiedzającym wystawę. Do katalogu tej wystawy wracałem wielokrotnie w swoim życiu, a dopingowała mnie świadomość, że połowa tych zdjęć była zrobiona przez amatorów, a nie zawodowych fotografów. Ten katalog z konieczności zastąpił mi kursy fotografowania, podręczniki i poradniki, bo tego po prostu nie było. Ważne miejsce w moim samokształceniu zajmował również tygodnik "Świat" - dodaje.
Zürn lubi fotografować ludzi, ale nie z ukrycia, a otwarcie. Nie kryje się, jego aparat jest zawsze dobrze widoczny. Uśmiech jest jego paszportem. Wspomina jednak sytuację, w której wbrew sobie skusił się na wykonanie zdjęć z ukrycia. Zapamiętał ją do dziś i stała się impulsem do dalszych rozważań.
- Jest przedświt, nad Gangesem płoną liczne stosy pogrzebowe, znoszone są nowe zwłoki otulone białym całunem, prochy zmarłych zsypywane są do rzeki, na brzegu wałęsają się psy poszukujące kości. Przejmujący, malarski obraz wzmocniony dymami i zapachami. Hindus na mój widok tłumaczy mi, że nie powinienem tu fotografować. Kiwam głowa, ale gdy odwraca się ustawiam aparat, wieszam go na ramieniu i na ślepo, nie celując spuszczam migawkę. Na jej dźwięk Hindus odwraca się ale nie widzi nic podejrzanego. Dopiero dwa miesiące potem, po wywołaniu slajdów, widzę to zdjęcie. Jest świetne, sceneria taka jaką widziałem i jaka robiła przejmujące wrażenie. Zrobiło mi się głupio, że zwyciężyło we mnie przez chwile bezmyślne, "sportowe" podejście. Nigdy tego zdjęcia nie pokazałem, więc i w tym artykule go nie ma. Później w wielu publikacjach widziałem podobne zdjęcia i nie dziwię się, że je zrobiono, gdyż ich obrazowość jest wyjątkowa i przejmująca… Ale zawsze w tyle głowy pojawiała się wątpliwość: czy tych fotografów nie proszono o dyskrecje? A może komuś zapłacili za "pomoc"? - zastanawia się.
Fotografiom Zürna, publikowanym w mediach społecznościowych, towarzyszy często tekst. Fotograf nawiązuje do sytuacji widocznych na zdjęciach, wyjaśnia dawne zwyczaje, wspomina starych przyjaciół i nieistniejące już miejsca. Szczególnie dla młodych pokoleń oglądających te zdjęcia jest to cudowna wartość dodana.
- Jestem stuprocentowym amatorem i samoukiem o bardzo ograniczonych kompetencjach. Oglądam z ciekawością zdjęcia, ale nużą mnie nowinki techniczne i niekończące się dyskusje o wyższości czegoś nad czymś, co według mnie nie ma żadnego związku z istotą sprawy. A jaka jest ta istota? Otóż: po co zrobić zdjęcie, jakie refleksje i przemyślenia ma to zdjęcie budzić, jak można je odczytywać, zrozumieć i przeżyć? Stąd również mój całkowity brak zrozumienia dylematów mniej lub bardziej doświadczonych fotografów, którzy rozważają w nieskończoność dobór formatu, modelu kamery i obiektywu do jakiegoś zadania by później tak zmodyfikować zdjęcie komputerowo, że przestaje się rozumieć jego istotę - stwierdza na koniec.
Fotografie Polski z lat 60. można oglądać na stronie: Polska lata 60. Zdjęcia Marek Zürn. Pozostałe prace autor publikuje na swoim prywatnym profilu.