Mobile
Oppo Find X8 Pro - topowe aparaty wspierane AI. Czy to przepis na najlepszy fotograficzny smartfon na rynku?
Pod ścianą
BŁYSK NA WPROST? TOŻ TO OHYDA, PRAWDA? Czarnoksięska moc źle dobranego oświetlenia nawet z kogoś całkiem atrakcyjnego z łatwością uczyni Quasimodo.
Zdarza się jednak, że nie ma innego wyjścia. Czasami po prostu trzeba błyskać na wprost. A efekt wcale nie musi być taki zły. Postanowiłem zmierzyć się z moją, dobrze już chyba znaną, mocno niepochlebną opinią o używaniu flesza zamontowanego na aparacie i zobaczyć, co da się zrobić w sytuacji, gdy nie ma innego wyjścia: jest tylko jedna lampa, umieszczona w gnieździe gorącej stopki, ustawiona w osi obiektywu.
Przypuszczam, że można to złożyć na karb mojej hiperaktywnej wyobraźni, ale gdy patrzę na kogoś przez wizjer aparatu z zamontowaną lampą błyskową, zawsze odnoszę wrażenie, że jestem kapitanem U-Boota i tkwię przy peryskopie, traktując nieszczęsną istotę na studyjnym tle raczej jako cel do ustrzelenia niż temat portretu. "Utrzymujemy odległość pięć metrów do celu! Uzbroić wyrzutnie dziobowe! Odpalić torpedy!". A potem - daję słowo - niemal słyszę świst i szum, po którym następuje przeraźliwy błysk fotonowego pocisku wybuchającego w zetknięciu z niespodziewającym się niczego, bezbronnym stat... znaczy, moją modelką. Jeszcze przez chwilę nie odrywam oczu od wizjera, patrząc, jak nieszczęsna, śmiertelnie ugodzona moją niedelikatnością, powoli osuwa się i zapada w głębinę.
Tyle dygresji. Wróćmy do clou zagadnienia, czyli zalania całej sceny supersilnym światłem z flesza umiejscowionego dokładnie na wprost modela. Po założeniu dyfuzora kopułkowego zoom głowicy większości nowoczesnych lamp błyskowych automatycznie przestawia się na najkrótszą wartość (podawaną w milimetrach), dającą najszerszy strumień światła. Producenci fleszy podają różne wartości, ale w większości urządzeń najszerszy kąt emisji światła odpowiada kątowi widzenia optyki o ogniskowej 14-20 mm. Jeśli wartość zoomu w lampie błyskowej wynosi 14 mm, to emitowane przez nią światło powinno teoretycznie pokrywać pole widzenia obiektywu o ogniskowej 14 mm. Pokrycie to (ponownie - jedynie w teorii) winno rozciągać się od krawędzi do krawędzi kadru, bez zanikania światła przy brzegach. Ponadto wiele lamp jest wyposażonych w funkcję o nazwie autozoom, która - jeśli została poprawnie zaprogramowana - automatycznie dopasowuje skupienie światła lampy do ogniskowej obiektywu. Innymi słowy, jeśli zmienisz ogniskową, flesz powinien pójść w jej ślady. W miarę wydłużania ogniskowej obiektywu, zoom głowicy również będzie wzrastał, aż do osiągnięcia granicznej wartości. W większości fleszy odpowiada ona ogniskowej wynoszącej około 200 mm.
Rzadko decyduję się na taki laboratoryjny test sprzętu, lecz tym razem postanowiłem, że wypróbuję omawianą funkcję, wykorzystując białą ścianę. Oczywiście nie samą: przed nią ustawiłem bardzo atrakcyjną modelkę, Ashley. Potem odwróciłem admiralską czapkę daszkiem do tyłu i rozpocząłem podwodną operację.
Na pierwszy ogień poszedł obiektyw Nikkor 24-70 mm f/2.8 z ogniskową ustawioną na 50 mm. Dyfuzor kopułkowy założony. Światło zostało rozproszone szeroko i z naddatkiem pokryło pole widzenia użytego "standardowego" szkła. Łatwizna! Pełne pokrycie sceny, od brzegu do brzegu, jednolite światło, mnóstwo detali, zero subtelności. Efekt był do przewidzenia, ale jeśli wziąć poprawkę na widoczną groźną minę Ashley, całość wygląda zupełnie znośnie. Powiedzmy, że fotografia z łatwością wytrzymuje konkurencję z większością okładek czasopism w kiosku. Tam pojęcie dobre jest coraz częściej mylone z wyzywające. Cień na ścianie za modelką jest kwintesencją tego, czego można oczekiwać od światła, którego źródło znajduje się na wprost osoby portretowanej. Ponieważ lampa była umiejscowiona tuż ponad obiektywem, cień jest względem sylwetki przesunięty odrobinę w dół. Bezsprzecznie światło rozchodzi się w linii prostej, prawda? Nie odbija się, nie otacza, nie rozprasza. Pada na modelkę prosto jak strzelił z miejsca położonego dokładnie przed nią, nieco powyżej oczu, i obrysowuje na ścianie jej postać z chirurgiczną precyzją. Odnoszę wrażenie, że ten efekt jest najlepiej widoczny - co tu kryć - w postaci cieni uszu. Zważywszy, że dziewczyna ma ładne uszy, takie oświetlenie robi jej niedźwiedzią (słoniową?) przysługę, gdyż rozmiar ich cienia sugeruje raczej, że sfotografowaliśmy coś, co ma parę solidnych kłów i trąbę.
W ten sposób udowodniłem sobie, że producenci aparatów nie kłamią, a przynajmniej nie w tym przypadku: światło flesza z założonym dyfuzorem rzeczywiście obejmuje taki obszar, jaki powinno. Rejestrowanie zdjęć w ten sposób nie różni się jednak wiele od beznamiętnego naciśnięcia przycisku nagrywania w magnetofonie. Sprzęt, jak na automat przystało, uwieczni wszystko, co widzi, najwierniej jak umie. To trochę tak, jak gdybyś na własne życzenie zrezygnował z roli twórcy, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę, że aparat sam dogadał się z lampą za pośrednictwem systemu TTL.
Wszystko to sprowadza fotografa do roli niepożądanego gościa, który podpiera ścianę na imprezie i nie jest wystarczająco fajny, by zaprosić go do zabawy.
Lampa umieszczona w gnieździe gorącej stopki aparatu to niezbyt wyrafinowane narzędzie. Czy w ogóle da się nią coś zrobić? W jakikolwiek sposób wpłynąć na wygląd sceny? Pozostawiłem flesz na swoim miejscu, lecz zdjąłem z niego dyfuzor, aby przywrócić możliwość regulacji zoomu głowicy. W ten sposób mogłem zmieniać ogniskową obiektywu i jej odpowiednik we fleszu niezależnie od siebie. Pozostawiłem ogniskową obiektywu ustawioną na 50 mm, lecz zwiększyłem wartość zoomu głowicy lampy SB-900 do 200 mm.
Jak widać, wokół modelki powstał świetlisty krąg o wyraźnie zaakcentowanym spadku natężenia światła na brzegach kadru. Nieźle. Po latach narzekania i uprzedzeń do fleszy błyskających na wprost, niemalże spodobało mi się to, co zobaczyłem. Ostry snop światła padający na środek sceny bez wątpienia doskonale akcentuje główny temat, w pozostałej zaś części kadru oświetlenie łagodnie zanika. Takie ujęcie daje większe pole do interpretacji; czasem na przykład kojarzy się ze światłami rampy. Być może z tego względu poprosiłem Ashley o trochę bardziej teatralną pozę.
Nie wiem. Musisz sam ocenić. Wśród pracowników studia dała o sobie znać różnica pokoleń. Młodsi podeszli entuzjastycznie - efekt spodobał im się na tyle, że uznali, iż warto go zapamiętać i jeszcze kiedyś wypróbować. Być może byli zaskoczeni, że taki stary zgred wykoncypował ujęcie nadające się do nowomodnych czasopism dla nastolatków, specjalizujących się w sugestywnych zdjęciach młodych ludzi.
Postanowiłem kontynuować eksperymenty z lampą ustawioną dokładnie na wprost, lecz wcisnąłem głowicę SB-900 we wlot adaptera Ray Flash, popularnej nakładki dla małych fleszy, przypominającej lampę pierścieniową. Lampa pierścieniowa! Świdrujący światłem wynalazek rodem z gabinetu dentystycznego. Jak sama nazwa wskazuje, jest to rodzaj pierścienia obejmującego obiektyw, co gwarantuje, że światło padnie na scenę pod tym samym kątem, pod jakim jest na nią skierowane szkło. Lampę pierścieniową nazywa się niekiedy lampą bezcieniową, choć to określenie trochę mylące. W rzeczywistości daje ona bowiem silny cień, lecz układa się on dokładnie za obiektem, co w połączeniu z idealną zgodnością ustawienia lampy z osią optyczną obiektywu sprawia, że w kadrze jest on (niemal) zupełnie niewidoczny.
Jak to się stało? Mam na myśli popularność tego stomatologicznego wynalazku. Rozumiem, że w pracowni ortodontycznej jego zastosowanie jest poniekąd uzasadnione - światło tej lampy oświetli każdy zakamarek otworu gębowego; każdą ryskę, dziurkę, osad i ubytek. (A podejrzewam ortodontów, że robią zdjęcia z nieco mniejszej odległości, niż trzeba, i obiektywem o krótszej ogniskowej, niż by wypadało. Nic dziwnego, że zgarniają kupę forsy. Taki obiektyw wyolbrzymi nawet drobny problem tak, że zgryz będzie wyglądał jak koński, a przerażeni rodzice dadzą każde pieniądze, byle tylko spec od szczęk magicznie wszystko naprostował, a zdjęcie po zabiegu wyglądało o niebo lepiej niż to przed nim).
No dobrze - tak naprawdę uważam, że lampa pierścieniowa zawdzięcza swą popularność wrodzonym skłonnościom fotografów do eksperymentowania, zwłaszcza jeśli chodzi o światło. Właściwie zastosowana (o ile są jakieś właściwe sposoby stosowania lamp) daje bardzo charakterystyczny efekt: wyrazisty i oryginalny. Może też być wręcz obrzydliwy, jeśli użyje się jej w nieumiejętny sposób. W odróżnieniu od parasolki, która przy złym ustawieniu po prostu nie oświetli sceny tak, jak powinna, błąd w sztuce posługiwania się lampą pierścieniową może modelkę wiele kosztować. Nawet wizytę na oddziale doktora Photoshopa!
Zdaję sobie sprawę, że definiowanie reguł postępowania w przypadku stosowania lampy pierścieniowej może wydawać się niedorzeczne. (Czy jest na sali ktoś wystarczająco wiekowy, by pamiętać film "Butch Cassidy i Sundance Kid"? Gdy Harvey wyzywa Butcha na pojedynek na noże o przywództwo nad gangiem, Butch prosi o chwilę "aby najpierw uzgodnić reguły". Harvey szydzi wówczas: "Reguły? W pojedynku na noże?!").
Mimo wszystko jest jedna taka reguła. Dobrze, nazwijmy ją poradą. Otóż ustawiaj lampę pierścieniową dokładnie na wprost. Jeżeli masz zamiar zacząć kombinować z kątem ustawienia, a zwłaszcza jeśli zamierzasz umieścić tę lampę nisko i skierować ku górze, to upewnij się najpierw, że robisz sesję dla siebie. W innym razie będziesz się mógł pożegnać z klientem na zawsze. Ludzie raczej nie lubią, gdy na zdjęciu można im policzyć wszystkie włosy w nosie.
Przy fotografowaniu Ashley ustawiłem lampę dokładnie na wprost - i był to strzał w dziesiątkę: większość nieestetycznego cienia zniknęła za modelką, pozostawiając po sobie delikatny ślad w postaci nieco ciemniejszych konturów na ścianie. Taki efekt jest zresztą jedną ze specyficznych cech zdjęć z lampą pierścieniową. Cóż mogę dodać... Lampa pierścieniowa skłania do ryzyka, do fotografowania z bliska i zachęcania modelki, by zrobiła jakąś niegrzeczną pozę. W połączeniu ze zwariowanym makijażem taka aranżacja może wyglądać zabójczo. Czy zabójczo fajnie, czy zabójczo irytująco - to już kwestia indywidualnej oceny. Jeśli decydujesz się na zastosowanie lampy pierścieniowej w roli światła głównego, z góry przygotuj się na mocne wrażenia. Daj się ponieść wyobraźni i zobacz, co z tego wyniknie.
Nawiasem mówiąc, nakładka Ray Flash - jeśli jest jedynym źródłem światła - współpracuje z systemem TTL. Oczywiście wraz z całym dobrodziejstwem inwentarza w postaci potencjalnych przypadkowych zmian ekspozycji, podobnie jak w przypadku stosowania zwykłych fleszy. Można też używać jej z lampą pracującą w trybie manualnym. Wybór należy do ciebie. Pamiętaj jednak, że jeśli na przykład chciałbyś wykorzystać adapter Ray Flash zarówno jako źródło światła głównego, jak i lampę sterującą (przypuśćmy, że ustawiłeś jeszcze jeden flesz w trybie TTL, który ma emitować błysk wypełniający z boku lub tworzyć kontrę), to możesz mieć pewne problemy z poprawną interpretacją sygnałów TTL przez lampy z grup A, B i C. Światło z lampy pierścieniowej jest bardzo zwarte, praktycznie nie rozprasza się na boki. Używanie go do sterowania innymi fleszami oświetlającymi scenę nie jest więc najlepszym pomysłem. Jeśli lampy zdalne będą ustawione za bardzo z boku, to ich sensory mogą nie odebrać emitowanych przez nią impulsów.
Spośród dostępnych lamp pierścieniowych dwie cieszą się wyjątkową popularnością: Ray Flash oraz Orbis. Wypróbuj je i przekonaj się, która z nich lepiej odpowiada twoim wymaganiom. Jeśli chodzi o nakładkę Ray Flash, to po zamontowaniu jej na głowicy lampy błyskowej (przynajmniej tak jest w przypadku mojej SB-900) dobrze jest dodatkowo okleić ją taśmą maskującą. Mechanizm blokujący nie należy do najpewniejszych, lepiej więc po prostu zabezpieczyć nakładkę przed zsunięciem.
Sesje z lampą pierścieniową stwarzają doskonałą okazję do eksperymentów z ekspozycją, tonacją i pozami. Bez wątpienia nie tworzy ona oświetlenia rembrandtowskiego ani nie jest podręcznikowym narzędziem do oświetlenia portretu w proporcji 3:1. Nie jest to także światło, którym większość fotografów posługuje się na co dzień; niektórzy nawet uważają je za tak egzotyczne, że raczej nie zdecydują się na zakup takiego urządzenia, a jedynie na okazjonalne wypożyczenie go do wypróbowania.
Dotychczas prezentowałem możliwości lampy pierścieniowej w dość sterylnych, laboratoryjnych warunkach, jednak - jak już wspomniałem - możliwości tej lampy są zabójcze. Oto kilka uwag i przykładów nieco ciekawszych aranżacji z jej udziałem.
W JASNEJ TONACJI
To oczywiście kwestia gustu, ale uważam, że światło lampy pierścieniowej świetnie pasuje do zdjęć w jasnej tonacji, czyli w technice wysokiego klucza (ang. high key). Jasne, bezpośrednie, silne światło wydaje się stworzone do tego typu fotografii. Vanessa zawsze była jedną z moich ulubionych modelek. Na tle białej ściany, w zabójczo różowej kreacji, groteskowym nakryciu głowy i z miną wyrażającą zdziwienie z gatunku "że niby ja?" świetnie współgra z charakterem wykorzystanego oświetlenia. Wygląda na zagubione na ulicy niewiniątko, które nagle trafiło w snop światła wielkiego policyjnego szperacza.
CZAS NA WYGŁUPY!
Sesja z lampą pierścieniową to dobra okazja do wygłupów. Szalone światło dla szalonych ludzi. Dzień dobry, ja tu tylko błyskam! Z taką lampą możesz śmiało fotografować garażowe kapele, robić plakaty dla zawodników wrestlingu w stylu wolnym i portrety dziewcząt, które mają na ramieniu wytatuowaną jakąś miłą ksywę, na przykład "Żyleta".
MAM TALENT!
Bleu jest kobietą niezwykłej urody, wyrafinowaną i elegancką. Przed obiektywem porusza się jednak z tak kocią elastycznością, że sprawia wrażenie kogoś z innej planety, człowieka gumy i komiksowego Mr. Fantastica w jednym. Agresywna stylizacja i fizyczne aspekty urody Bleu sprawiły, że na tym portrecie wygląda jak obdarzona tajemnymi supermocami X-Lady i aż prosi się o odpowiednio groźne, komiksowe imię. Nawet nie próbowałbym naśladować takiego oświetlenia przy użyciu parasolki!
DO DIASKA Z ODBICIAMI, CAŁA (LAMPA) NAPRZÓD!
W przypadku lampy pierścieniowej klasyczne reguły fotografowania z fleszem nie mają racji bytu, nie staraj się więc tuszować odblasków światła. Przeciwnie, idź na całość! Przekonałem się, że jedne z najciekawszych zdjęć z lampą pierścieniową wychodziły mi wówczas, gdy celowo odbijałem jej światło od czegoś mocno połyskliwego. Fala odbitego światła tworzy wokół modelki coś w rodzaju aureoli, poświaty. I znowu próżno opisu takiego efektu szukać w podręcznikach klasycznego oświetlenia, ale niekiedy wygląda naprawdę ciekawie. Ustaw fotografowaną osobę na tle obiektu, który odbije padające światło w twoją stronę, i przekonaj się, co się stanie. Aha - i załóż jej kapelusz. Koniecznie.
No, no. Ostre światło, prosto z aparatu. Kto by pomyślał, że błyskanie lampą na wprost może być takie fascynujące?
Joe McNally
Świat błysku. CLS i TTL na nieznanych wodach
Cena: 99,90 zł
Liczba stron: 440
Format: 200 x 230
Oprawa: miękka