Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
HANNA MARIA GIZA: Sposób na życie, jak niektórzy nazywają fotografowanie, może być efektem impulsu, nagłego olśnienia, ale też końcowym etapem wieloletnich przygotowań i nauki. Jak było w pana przypadku?
TOMASZ GUDZOWATY: Jestem samoukiem. Uczyłem się, oglądając głównie czyjeś zdjęcia, ale zawsze dobre. Na szczęście mama mojego bliskiego kolegi była fotografem i miała dostęp do najlepszych pism. Całymi więc dniami i godzinami patrzyłem na te zdjęcia, starając się zrozumieć powody, dla których dany fotograf je zrobił, próbując wychwycić, dlaczego akurat w tym momencie zdecydował się nacisnąć spust migawki. Starałem się też przeanalizować, dlaczego takie, a nie inne zdjęcie dostaje nagrodę. W pewnym sensie konkurs World Press Photo to był mój pierwszy nauczyciel, a reszta już przyszła sama dzięki metodzie prób i błędów.
Bardzo wiele zmienia w życiu taka nagroda jak World Press Photo. Kiedyś marzyłem, że podobny zaszczyt będzie może zwieńczeniem mojej pracy zawodowej i sygnałem, że czas na emeryturę. A tymczasem otrzymałem tę nagrodę na początku mojej drogi. To był przecież mój pierwszy scenariusz. Tak radosne wydarzenie stało się jednocześnie sporym obciążeniem, bo nie chciałbym pozostać na zawsze autorem jednego zdjęcia.
HMG: Czy teraz, po tylu ważnych nagrodach, jakie pan otrzymał, wie pan, na czym to polega? Dlaczego to zdjęcie jest dobre, a inne nie?
TG: Dla mnie dobre zdjęcie to takie, które zapada w pamięć, które jest w stanie nas poruszyć, które wywołuje emocje. W gruncie rzeczy o tym, że ktoś dane zdjęcie uzna za istotne i ważne w swoim życiu, decydują bardzo subiektywne czynniki. Ale są też pewne mierniki ogólne, które stanowią o tym, że dana fotografia jest po prostu dobra. Opinie czołowych fotoedytorów świata są zazwyczaj dość zgodne. Naprawdę rzadko się zdarza, żeby jakaś praca, która została wysoko oceniona, nie zyskała powszechnego uznania. Oczywiście zawsze znajdzie się ktoś, komu takie uznane zdjęcie się nie spodoba, ale myślę, że to dobrze, bo to jeszcze bardziej motywuje fotografa do dalszej pracy.
HMG: Z całą pewnością cyklu zdjęć, który nazwał pan "Pierwsza lekcja zabijania" nie można zapomnieć. Obserwowanie krok po kroku tego, jak dorosłe zwierzę uczy swoje małe zabijania, jest czymś wstrząsającym.
TG: A mną wstrząsnęło kiedyś słowo "instynkt". Dla mnie kluczem do rozpoczęcia fotograficznej przygody ze zwierzętami była informacja, że gepard to taki gatunek drapieżnika, który rodzi się bez instynktu zabijania i jest zupełnie bezbronnym stworzeniem, dopóki nie osiągnie piętnastego miesiąca życia. Czyli jest bezbronny ze względu na brak instynktu, a jednocześnie - jako stworzenie z listy gatunków zagrożonych, ginących. Uratowane przez Noego zwierzęta są zagrożone potopem ludzi. To oczywiście bardzo duże uproszczenie, ale oddaje istotę zagadnienia. Skonfrontowanie tych dwóch prawd było dla mnie wielkim wyzwaniem fotograficznym. Ogromnie wtedy zapragnąłem zrobić materiał o czymś, czego w gruncie rzeczy nie widać. No bo jak pokazać brak instynktu zabijania? Kiedy spojrzymy na to zdjęcie, tylko pozornie ofiarą jest tutaj antylopa. Kiedy przyjrzymy się trochę uważniej, dostrzeżemy również, że gepardy też są gatunkiem ginącym. Ja wiem, że obydwa później zginęły.
HMG: Zginęły, bo człowiek je zabił?
TG: Nie. Zabił je łańcuch natury. Jeden zginął rozszarpany przez hieny, a drugiego zaatakował lampart. Dzisiaj samica geparda rodzi przeciętnie od czterech do pięciu sztuk potomstwa, a realne szanse przetrwania, przeżycia ma tylko jedno małe. Zaledwie osiem procent zwierząt afrykańskich ginie śmiercią naturalną. I oczywiście, jak wszędzie na świecie, w Afryce także już widać rezultaty szkodliwej działalności człowieka.
HMG: A czyż pan, wchodząc w świat zwierzęcy z aparatem, żeby fotografować, nie narusza spokoju, systemu równowagi? Staje się pan dodatkowym powodem lęku zwierzęcia.
TG: Każdy fotograf marzy o tym, żeby stać się niewidzialnym. To jest oczywiście niemożliwe, natomiast naszą główną dewizą powinno być poszanowanie miejsca, w którym się znajdujemy. Zachowywanie się w taki sposób, żeby nie przekroczyć granicy pomiędzy obserwowaniem a byciem intruzem. Mogę zrezygnować ze zdjęcia, żeby nie przeszkodzić naturalnemu instynktowi. Akurat przypadek gepardów był wyjątkowy, bo ja z tą zwierzęcą rodziną spędziłem sześć miesięcy. Po trzech, czterech, może pięciu tygodniach możemy oswoić rodzinę gepardów przez odpowiednie postępowanie. Nawet czujna samica przyzwyczaja się do nas. Zachowuję się wobec niej w taki sposób, by dostrzegała moją obecność; chodzi o to, żeby ona mnie wybrała. To jest bardzo istotne. Najpierw zachowujemy pewien dystans, który z czasem się zmniejsza, a samica okazuje nam coraz większe zainteresowanie. Same zdjęcia powstają już poza samochodem, ale proces dochodzenia do tego jest bardzo powolny, wymaga niesamowitej wręcz cierpliwości i wstrzemięźliwości. I kiedy ta zwierzęca rodzina widzi, że uczestniczymy w ich życiu dzień w dzień przez ileś tygodni, z łatwością odnotowuje fakt, że w takiej sytuacji żaden inny drapieżnik nie zbliży się do samochodu. Dzieje się tak dlatego, że zwierzęta są mądrymi stworzeniami i unikają ludzi. A więc nasza stała obecność podziałała uspokajająco na matkę. Często ludzie zaczepiali nas i pytali: "Słuchajcie, jak to się dzieje, że na dachu waszego samochodu leżą sobie trzy małe gepardy, a ich matka wygrzewa się na masce? Jak wy to robicie? Karmicie czymś te zwierzęta?". Oczywiście że nie, to po prostu nagroda za cierpliwość. Za ciszę, którą zachowujemy. Za prawdziwe interesowanie się ich życiem. Zawsze trzeba wtopić się w środowisko, ale należy pamiętać, że bardzo ciężko jest wypracować taką sytuację, a bardzo łatwo jest ją całkowicie zaprzepaścić. Smuci mnie, że ludzie czasami bezsensownie, dla zdobycia jednej fotografii, gotowi byli rzucać kamieniami w śpiące lwy. Nie potrafili uszanować dosyć oczywistej prawdy, że to oni są gośćmi w świecie zwierząt, a nie odwrotnie.
Całą rozmowę znajdziemy w książce "Artyści mówią. Wywiady z mistrzami fotografii" Wydawnictwa Rosikon Press