Akcesoria
Black November w Next77 - promocje na sprzęt foto-wideo przez cały miesiąc
Z ŻYCIA ZABAWEK
W marcu 2006 roku poleciałem na Kubę, aby poprowadzić wakacyjne warsztaty fotograficzne. Jak zwykle spakowałem mój ulubiony zestaw podróżny, czyli dwie lustrzanki Nikona, aparat do zdjęć panoramicznych Hasselblad Xpan, rozmaite obiektywy i 50 rolek filmu Fujichrome Velvia. Jednak gdy już miałem zamknąć szafkę ze sprzętem, zauważyłem coś spoglądającego na mnie z ciemności.
Był to mój zabawkowy aparat Holga 120GN. Kupiłem go jakiś rok wcześniej, wystrzelałem kilka rolek HP5 i kompletnie o nim zapomniałem. Dlatego też, trapiony lekkim poczuciem winy, zdmuchnąłem z obudowy kurz i upchnąłem aparat do plecaka razem z kilkoma rolkami przeterminowanego negatywowego filmu barwnego typu 120 Fuji NPS Pro160.
Dwa tygodnie później było już po wycieczce, a wywołane zdjęcia zdążyły wrócić z laboratorium, więc podekscytowany ruszyłem do biura, by rzucić okiem na kolekcję. Jak zawsze slajdy Velvii wyglądały rewelacyjnie. Jednak zdumiały mnie zdjęcia wykonane holgą. Używałem tego aparatu tylko w chwilach refleksji i zupełnie nie spodziewałem się po nich niczego szczególnego, ale rezultaty kompletnie mnie zaskoczyły. Po raz pierwszy od wielu lat poczułem objawienie. Nie mogłem uwierzyć w to, jak niesamowicie wyglądały fotografie z holgi. Były zupełnie niepodobne do wszystkiego, co do tej pory widziałem. Idealnie uchwyciły klimat rozpadającej się Kuby - znacznie lepiej aniżeli supernasycone i superostre zdjęcia na velviach. Od tego czasu holga stała się moją wierną towarzyszką.
Może myślisz sobie w tym momencie: "No i co z tego?". Nie wspomniałem jednak, że Holga 120GN to tani, masowo produkowany plastikowy aparat na filmy formatu 6 x 6 cm, kosztujący niespełna 200 złotych. Fabrycznie nowy. W pudełku. Z gwarancją. (No dobra, tej gwarancji nie jestem taki pewien).
SKLEP Z ZABAWKAMI
W sprzedaży dostępne są trzy różne modele aparatów Holga, wszystkie przystosowane do współpracy z filmami typu 120. Najprostsza odmiana to 120GN, następnie 120GFN dostarczana z wbudowaną lampą błyskową oraz model 120GCFN, w którym flesz wyposażony jest w pokrętło z barwnymi filtrami. Wcześniejsze modele, noszące oznaczenie "S" lub "N" miały obiektywy plastikowe, a nie szklane, choć nie ma to specjalnego wpływu na jakość obrazu.
Najbardziej poszukiwanym klasycznym aparatem zabawką jest z kolei Diana. Zaprojektowana i produkowana w Chinach w latach 60. w zakładach Great Wall Plastic Factory, była oryginalnie pomyślana jako tani aparat wykorzystywany do celów promocyjnych i jako nagroda rozdawana w wesołych miasteczkach. Akceptuje filmy typu 120, ale format wykonywanych przez nią zdjęć wynosi 4 x 4 cm i na jednej rolce rejestrowanych jest 16 klatek. Oryginalną dianę można często znaleźć na aukcjach eBay bądź nabyć jeden z 50 jej klonów, jak: Hi-Flash, Banier, Arrow czy Great Wall.
Diana umożliwia wykonywanie zdjęć z jednym czasem otwarcia migawki wynoszącym jakąś 1/100 s oraz dysponuje trzema przysłonami (f/16, f/6.3 oraz f/4.5), które mają postać dziurek wyciętych w małej metalowej blaszce. Diany pozwalają też ustawić trzy odległości ostrzenia. Podobnie jak w przypadku Holgi, aparaty te cierpią na częste nieszczelności korpusu, a jeden z moich egzemplarzy Diany jest pod tym względem w tak złym stanie, że muszę uszczelniać każdy zawias i łączenia taśmą izolacyjną, przez co sam aparat jest już kompletnie nierozpoznawalny. Jednak wszystko to stanowi część zabawy związanej z fotografowaniem aparatem zabawką.
Produkcję oryginalnych aparatów Diana wstrzymano w latach 70., ale nowa wersja tego aparatu, oznaczonego jako Diana+, jest obecnie wytwarzana i sprzedawana przez Towarzystwo Lomograficzne.
Holga została zaprojektowana w Chinach w 1982 roku, aby niemajętni ludzie mogli kupić sobie aparat fotograficzny. Jednak w świecie fotografii zazwyczaj dostajesz to, za co płacisz, i coś trzeba było poświęcić. W przypadku aparatu Holga było to niemalże wszystko.
Efektem tego jest plastikowy aparat wyglądający raczej, jakby miał ci trysnąć w twarz strumieniem wody, niż robić zdjęcia, ale mimo to je robi.
No dobra, holgi nie robią najostrzejszych zdjęć na świecie. Poza ostrym centralnym punktem kadru cała reszta jest rozmyta, jak gdyby ktoś poszedł na całość, zużywając słoik wazeliny. Narożniki kadru winietują i - jeżeli naprawdę masz pecha - aparat może przepuszczać światło do wnętrza przez szczeliny w obudowie, albo jego tylna ścianka może odpaść, zanim zdążysz naświetlić połowę rolki filmu.
Optyka? Wbudowany, lekko szerokokątny obiektyw 60 mm. Nowsze aparaty Holga wyposażono w szklane soczewki, ale raczej nie wprowadza to jakiejś wielkiej różnicy w jakości obrazu.
Ekspozycja i pomiar światła? No cóż, może być albo 1/100 s przy przysłonie f/11, albo bulb przy przysłonie f/11, co oznacza, że prawidłowość naświetlenia zależy od stopnia tolerancji na prześwietlenia filmu negatywowego. Jeżeli załadujesz do holgi film do slajdów, to raczej tego pożałujesz.
Ostrzenie? Obawiam się, że nie uświadczysz tu autofokusu. Wszystko odbywa się manualnie, z czterema wątpliwej dokładności ustawieniami odległości, oznaczonymi jako 1 m, 2 m, 6 m oraz 10 m - nieskończoność. Przeważnie nie są one specjalnie precyzyjne, warto więc wykonać każde zdjęcie przy dwóch różnych ustawieniach odległości, aby się upewnić, że obiekt wyjdzie ostry chociaż na jednym z nich.
Aby wykonać zdjęcie, musisz przesunąć w dół znajdującą się z boku aparatu dźwignię, która naciąga sprężynę migawki. Film przewija się do następnej klatki ręcznie, a w czerwonym okienku z tyłu aparatu można zobaczyć, czy osiągnęło się już właściwy numer klatki. Zamiast tego możesz też wielokrotnie naświetlić jedną klatkę (nawet wówczas gdy tak naprawdę tego nie chcesz), naciągając i wyzwalając migawkę po raz kolejny bez przewijania filmu.
Przyznaję, że to wszystko jak na razie nie brzmi specjalnie dobrze, ale jak na ironię wszystkie te niewyrafinowane cechy sprawiają, że korzystanie z holgi i innych aparatów zabawek przynosi całą masę radości. Brak kontroli nad wszystkim pozwala ci wędrować na luzie i pstrykać bez martwienia się czymkolwiek. Odkryłem, że używanie holgi wnosi powiew świeżości i daje całkowite twórcze wyzwolenie - doskonałe antidotum na nasze cyfrowe czasy.
ZDJĘCIA PANORAMICZNE Z APARATU ZABAWKI
Ponieważ film znajdujący się wewnątrz holgi - lub jakiegokolwiek innego aparatu zabawki - jest naciągany ręcznie, a migawkę można otworzyć niezależnie od tego, czy klisza została przewinięta, czy też nie, możliwe jest wykonanie niezwykłych zdjęć panoramicznych poprzez niepełne przewijanie klatek po każdym zdjęciu. W ten sposób wykonasz serię naświetleń, które częściowo będą się ze sobą pokrywały.
Przy zachowaniu odpowiedniej ostrożności i precyzji możliwe jest przesunięcie aparatu po każdym zrobionym zdjęciu tak, aby gotowa panorama wyglądała przekonująco - pomijając oczywiście wyraźne linie łączenia. Ja jednak wolę poruszać aparatem w sposób nieco bardziej przypadkowy, by różne części tej samej sceny zostały zarejestrowane więcej niż jeden raz. Niekiedy tak naprawdę wędruję dookoła i wykonuję kolejne nachodzące na siebie zdjęcia z różnych pozycji, żeby nadać fotografii wrażenie upływającego czasu.
Fotografowanie aparatem zabawką jest w największym stopniu zwyczajne. Nie potrzebujesz światłomierzy, statywów (choć możliwe jest zamontowanie holgi na statywie na potrzeby naświetlania w trybie bulb), filtrów, wymiennych obiektywów oraz wszelkich akcesoriów, jakie normalnie związane są z poważnym fotografowaniem. Po prostu wieszasz sobie holgę na ramieniu - aparat jest tak lekki, że nawet nie czujesz, że tam jest - upychasz po kieszeniach kilka rolek czarno-białego lub kolorowego filmu negatywowego 120 o czułości 400 ISO i ruszasz w drogę.
Kiedy przestajemy się zajmować technicznymi aspektami robienia zdjęć, można się całkowicie skoncentrować na artystycznym sposobie patrzenia na świat. Tak naprawdę przekonałem się, że zdjęcia, które wykonuję moimi aparatami zabawkami, całkowicie różnią się od rejestrowanych za pomocą bardziej zaawansowanego sprzętu. Te pierwsze mają w sobie niewinność i prostotę oraz ten cudowny wygląd rodem z marzeń sennych, stanowiący pożywkę dla wyobraźni i pozwalający ci tworzyć własną opowieść, zamiast uderzać w oczy ostrością i detalami.
Brak doskonałości zachęca użytkownika do zerwania z tak zwanymi regułami kompozycji. Nie jest już ważne, czy horyzont się chwieje albo czy główny temat zdjęcia nieco wystaje poza kadr. Także rozmycie, nie zależnie od tego, czy delikatne, czy silne, dodaje zdjęciom wykonanym aparatami zabawkami klimatu magii i tajemnicy.
Nadal nieprzekonany? Dlaczego więc nie spróbujesz tego sam? Przy tak niskiej cenie niewiele ryzykujesz. Ale wiedz, że zapewne - podobnie jak ja - stwierdzisz, że na zawsze zmieniłeś swój pogląd na to, co decyduje o tym, że dana fotografia jest wspaniała.
APARATY ZABAWKI W INTERNECIE:
www.flickr.com/groups/toycameras/
WSKAZÓWKI DLA UŻYTKOWNIKA APARATU ZABAWKI
Jeżeli film nie jest mocno naciągnięty na szpulę pobierającą, to rezultatem będzie zamglenie zdjęć. Istotnie, udało mi się dzięki temu uzyskać kilka naprawdę niezłych efektów, ale aby tego uniknąć, zwiń kawałek kartonika z opakowania po filmie i wepchnij go pod szpulę, żeby nieco pewniej tkwiła na swoim miejscu.
Jeżeli aparat przepuszcza światło do wnętrza korpusu, użyj pasków czarnej taśmy izolacyjnej, aby zasłonić szpary (a przy okazji zabezpieczyć też klapkę aparatu przed odpadnięciem, do czego ma skłonności). Jeżeli używasz aparatu Diana lub któregoś z jego klonów, zaklej wszystkie łączenia i otwory na śruby taśmą izolacyjną - w przeciwnym razie nie unikniesz drobnych prześwietleń filmu.
Nie wierz w skalę odległości umieszczoną na obiektywie. Zawsze wykonuję dwa lub trzy ujęcia tego samego tematu z obiektywem ustawionym na różne dystanse. Jeżeli oceniam, że obiekt znajduje się 2 m ode mnie, to robię jedno zdjęcie z ostrością ustawioną na 2 m, drugie ustawione w połowie drogi między znaczkami 1 m i 2 m oraz trzecie w połowie drogi między znaczkami 2 m i 6 m. Z tych trzech jedno zdjęcie zawsze wychodzi ostre (w dość luźnym znaczeniu tego pojęcia, jak to w odniesieniu do aparatów zabawek).
Jeżeli chcesz przypiąć do obiektywu holgi jakieś filtry, umocuj je plastyczną masą klejącą. Możesz też, używając odrobiny siły, wkręcić specjalny adapter 46-49 mm w miękki plastik obudowy obiektywu i wówczas albo przykręcać do niego filtry o średnicy 49 mm, albo też przyczepiać uchwyt do filtrów.
Gdybyś miał ochotę wykonywać holgą fotografie zbliżeniowe, musisz na nią założyć dodatkową nasadkę makro. Przeprowadziłem kilka prób i stwierdziłem, że przy ustawieniu ostrości obiektywu na znaczek 1 m minimalna odległość ostrzenia zostaje zmniejszona do 63 cm przy zastosowaniu soczewki +1, do 35,5 cm z soczewką +2 oraz do 24 cm z soczewką +4 dioptrie.
Wizjer pokrywa zapewne mniej niż 80% fotografowanego obszaru, dlatego oczekuj, że zobaczysz na zdjęciu znacznie więcej, niż planowałeś.
DWA W CENIE JEDNEGO
Pierwszym moim aparatem średnioformatowym była lustrzanka dwuobiektywowa Mamiya C220. Działo się to pod koniec lat 80., kiedy zaczynałem na poważnie zajmować się fotografią i mimo że wzdychałem za hasselbladem, to używany aparat TLR był wszystkim, na co mogłem sobie finansowo pozwolić. Dlatego też, niechętnie, bo niechętnie, ale go kupiłem.
Nie był to zbyt szczęśliwy związek. Lustrzanki dwuobiektywowe, czyli TLR-y, były tanie, bo dawno wyszły już z mody, i gdy tylko pozwoliły mi na to fundusze, zamieniłem sprzęt na pentaxa 67. Ten model cieszył się powszechnym poważaniem i był aparatem, z którego posiadania było się dumnym. Jednak wiek robi z ludzkim umysłem wiele dziwnych rzeczy i 20 lat później zacząłem się zastanawiać, czy przypadkiem lustrzanka dwuobiektywowa nie byłaby użytecznym dodatkiem do mojego wyposażenia. Nigdy tak naprawdę nie dałem jej szansy na pokazanie, co potrafi. Bardziej się przejmowałem własnym wizerunkiem jako fotografa niż tym, co rejestrował mój aparat. Nadszedł wtedy właściwy moment, żeby uporządkować pewne sprawy.
Kilkanaście tygodni później, po przejrzeniu sporej liczby aukcji na eBayu, aparat dotarł do mnie i został powitany znacznie entuzjastyczniej niż za pierwszym razem.
Niezależnie od tego, jak okazyjnie udało mi się go nabyć (a była to mniej więcej jedna trzecia sumy, którą zapłaciłem za ten sam model dwadzieścia lat wcześniej), główną zaletą C220 był jego format.
Po 20 latach wykonywania zdjęć w układzie prostokątnym i wieszania psów na formacie kwadratowym uświadomiłem sobie nagle, że naprawdę podobają mi się kwadratowe kadry. Jednak zamiast po prostu przycinać fotografie w formacie 6 x 7 cm do proporcji boków kwadratu, zdecydowałem się załatwić sprawę przyzwoicie i kupiłem aparat wykonujący kwadratowe zdjęcia.
W konstrukcji lustrzanek dwuobiektywowych urzeka mnie to, że obraz kadruje się za pomocą jednego obiektywu, a rejestruje drugim. Obiektyw do wykonywania zdjęć znajduje się poniżej podglądowego, a więc wizjer nigdy nie ciemnieje, tak jak to się dzieje w przypadku zwyczajnych lustrzanek. Dzięki temu wyraźnie widać, co się dzieje w kadrze, nawet wówczas, gdy film jest naświetlany. Z tego właśnie powodu TLR-y były tak popularne w fotografii ślubnej i portretowej - nigdy nie traciło się modela z pola widzenia. Były też bezcenne podczas wykonywania zdjęć z długimi czasami ekspozycji w warunkach słabego oświetlenia, ponieważ widać było, czy podczas naświetlania nic się nie zabłąkało w kadr. Dało się też ocenić, czy na przykład rozbijające się o brzeg fale docierają wystarczająco daleko w głąb sceny.
Patrząc w dół
Praca z wizjerem kominkowym, który obserwuje się, trzymając aparat na wysokości pasa, na początku wydaje się nieco dziwna, podobnie jak fakt, że obraz na matówce jest lustrzanym odbiciem fotografowanej sceny. Teraz jednak już postrzegam te cechy jako zalety. Dzięki wizjerowi kominkowemu obraz znajduje się w większej odległości od oka, co zapewnia niezbędny dystans i obiektywną ocenę fotografowanej sceny. Wychodzę też z założenia, że jeśli kompozycja prezentuje się dobrze wyświetlana odwrotnie z lewej strony na prawą, to równie dobrze będzie wyglądać pokazywana prawidłowo.
Jednak według mnie i tak jedną z największych atrakcji związanych z używaniem lustrzanek dwuobiektywowych jest fakt, że do ostrzenia wykorzystywane są w nich mieszki. Dzięki temu, będąc bardzo blisko fotografowanego obiektu, można prawidłowo ustawić ostrość bez konieczności używania specjalistycznych dodatkowych akcesoriów. W moim dalmierzowym aparacie Mamiya 7 II minimalna odległość ostrzenia wynosi 1 m, co sprawdza się w przypadku zdjęć krajobrazowych, ale do portretów i zdjęć zbliżeniowych już się niezbyt nadaje. Mamiya C220 z kolei, która kosztuje jakieś 15 razy mniej niż model 7 II, ostrzy już z odległości około 20 cm z podpiętymi do niej obiektywami 80 mm, a więc jest znacznie bardziej uniwersalna. Uwielbiam używać jej do fotografowania takich szczegółów jak wzory i faktury skał. Często trzymam też w tym aparacie negatyw czarno-biały, dzięki czemu mogę fotografować innym aparatem w kolorze, a tym - w czerni i bieli.
Co tam widać
Przy fotografowaniu aparatem typu TLR musisz uważać między innymi na efekt paralaksy. Obserwujesz fotografowany obiekt przez jeden obiektyw, a fotografujesz drugim, więc to, co zostaje zarejestrowane na negatywie, będzie się w nieznaczny sposób różnić od tego, co widać na matówce. Nie stanowi to kłopotu podczas fotografowania odległych miejsc i rzeczy lub też szerokich planów, bo paralaksa jest wtedy minimalna. Jednak jeżeli robisz zdjęcia czegoś, co znajduje się bardzo blisko, efekt ten okaże się wyraźniejszy i może zepsuć ci kompozycję.
Dodatkowe oznaczenia na matówce pomagają unikać tych problemów i po pewnych ćwiczeniach z pewnością się nauczysz, jak dopasowywać kompozycję, by uniknąć błędu paralaksy. Możesz też kupić na eBayu użyteczną przystawkę o nazwie Mamiya Paramender, którą montuje się między aparat a głowicę statywu; pozwala ona zrównoważyć efekt paralaksy.
Jakość zdjęć uzyskiwanych za pomocą tego aparatu jest znakomita. Wraz ze standardowym obiektywem 80 mm, który jest dołączany do korpusu, nabyłem również szerokokątny obiektyw 55 mm. Mimo że obydwa mają więcej niż 20 lat i żaden nie został wyposażony w fantazyjne wielowarstwowe powłoki, których obecności wszyscy oczekują w nowoczesnej optyce, to odznaczają się fantastyczną rozdzielczością optyczną. Zdjęcia są wyraźne i ostre od jednego narożnika do drugiego; spokojnie mogę wykonywać odbitki z negatywów i wydruki atramentowe ze skanów tychże, nawet do wielkości 61 x 61 cm.
CO MOGĘ Z TYM ZROBIĆ?
Mamiya C220 oferuje taki sam poziom komfortu obsługi jak każdy inny tradycyjny aparat średnioformatowy. Model ten w wersji podstawowej nie dysponuje wbudowanym światłomierzem i dostarczany jest wyłącznie z wizjerem kominkowym.
Format zdjęć 6 x 6 cm pozwala na wykonanie 12 zdjęć na jednej rolce filmu typu 120 oraz 24 zdjęcia na rolce typu 220. Aparat współpracuje z następującymi wymiennymi obiektywami: 55 mm, 65 mm, 80 mm, 105 mm, 135 mm, 180 mm i 250 mm. Wszystkie te obiektywy wyposażono w centralne migawki, co oznacza, że możesz zsynchronizować światło błyskowe z dowolnym czasem ekspozycji. W zależności od modelu oferowane przez nie zakresy czasów naświetlania mieszczą się w przedziale 1-1/1000 s plus tryb Bulb (B).
Ustawianie ostrości w aparacie przebiega manualnie i działa w oparciu o system mieszkowy. Pozwala ci to ostrzyć z bardzo niewielkich odległości bez konieczności stosowania dodatkowych akcesoriów. Z boku aparatu znajdują się również podziałki umożliwiające obliczenie kompensacji ekspozycji oraz głębi ostrości dla różnych obiektywów.
Czas na zmianę
Jeżeli już korzystasz z technologii cyfrowej rejestracji zdjęć, to pomysł powrócenia do fotografowania na filmie może wydawać ci się rodem z innej planety. Jeżeli jednak fotografia zainteresowała cię w ciągu ostatnich kilku lat, to istnieją spore szanse, że nigdy wcześniej nie zdarzyło ci się fotografować na poważnie, a zacząłeś od razu od cyfrowej lustrzanki. Jeśli tak było, to na twoim miejscu rozważyłbym zakup takiego aparatu jak Mamiya C220 lub czegoś podobnego - zdziwisz się, jak odmienne i satysfakcjonujące jest robienie zdjęć, gdy do aparatu wkładasz prawdziwy film, a nie kartę pamięci. Nie sugeruję, że jedna metoda jest lepsza od drugiej. Wszyscy już chyba mocno znudziliśmy się takimi kłótniami. Próbuję jedynie powiedzieć, że są to zupełnie różne dyscypliny. Jako zdeklarowany miłośnik fotografii tradycyjnej stwierdzam nawet, że wraz ze zmianą prostokątnego formatu zdjęć, takiego jak 6 x 7 cm, na kwadratowy, który oferuje C220, zmienił się też sposób mojego patrzenia i myślenia. Robię zupełnie inne zdjęcia.