Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
Wizja
Zanim choćby dotkniesz aparatu, największa część ciężkiej pracy, jaką jest fotografowanie, musi być już wykonana. Jeszcze nim założysz obiektyw, powinieneś wybrać właściwe miejsce, wyobrazić sobie ujęcie, zaplanować kompozycję. Jedynym "sprzętem" niezbędnym do zrobienia tego decydującego kroku jest para fotograficznych oczu. Wytrenowanie wzroku tak, by dostrzegał potencjał danej lokalizacji, przewidywanie, jak dana scena mogłaby wyglądać, dostrzeganie subtelnych różnic w oświetleniu, wyczucie ruchu, koloru, perspektywy i kompozycji to wszystko, czym tak naprawdę jest fotografia. Poszukiwanie wizji jest jak podróż, która nigdy się nie kończy.
Być tu i teraz
Oczywiście, znalezienie się we właściwym miejscu w odpowiednim czasie jest podstawową zasadą przy uprawianiu każdego rodzaju fotografii. "Bycie tu i teraz" oznacza wyszukanie odpowiedniej lokalizacji, wyobrażenie sobie kadru i zaplanowanie ujęcia jeszcze przed naciśnięciem spustu migawki - to wszystko. Zaprawieni w boju zawodowcy mają w tym niesamowite wyczucie. Niezależnie od tematu - sport, reportaż, przyroda, moda, krajobraz - dotyczy to każdego z nas. Szukanie odpowiedniego miejsca to ciężka harówka - wymaga największego wysiłku i zajmuje mnóstwo czasu. Jest też, bez wątpienia, jedną z najistotniejszych różnic między prawdziwym fotografowaniem a pstrykaniem zdjęć. Wiedza dotycząca tego, co zrobić, gdy już tam jesteś, stanowi drugi element równania, dającego w wyniku naprawdę mocne obrazy.
Zatem od czego zacząć? Istotne jest, by mieć jakiś punkt wyjścia, pomysł na to, co zrobić, gdy już będziesz w Górach Skalistych lub w Dolinie Loary. Wędrowanie bez celu bardzo rzadko bywa produktywne. Przewodniki, inni fotografowie lub podróżnicy, a także informacje zdobyte od miejscowych - wszystko to może być niezwykle pomocne, ale ostatecznie nic nie zastąpi założenia butów na nogi i rozejrzenia się w terenie. To czasochłonne i często frustrujące, ale niezbędne. Nie ma nic gorszego, niż być w jakimś fascynującym miejscu ze wspaniałym światłem wydobywającym piękno krajobrazu i nie wiedzieć, dokąd się udać, by zrobić zdjęcia, nim słońce zacznie zachodzić. Nie jest rozwiązaniem wybranie się tam, gdzie wszyscy już byli, i odwiedzenie dobrze znanego punktu widokowego, by zarejestrować takie same fotografie, jakie były już wykonywane niezliczoną ilość razy. To jest właśnie pstrykanie zdjęć. By zrobić naprawdę oryginalną fotografię, należy wyjść w teren i użyć najważniejszego składnika twojego fotograficznego ekwipunku - własnych oczu.
Kiedy już to magiczne miejsce zostało odnalezione, najważniejszą rzeczą jest wyobrażenie sobie, jak mogłoby ono wyglądać w innych warunkach oświetleniowych, o świcie lub pod koniec dnia. Trzeba przy tym wziąć pod uwagę miejsce wschodu lub zachodu słońca oraz kierunek padania jego promieni w relacji do ukształtowania terenu i sezonowych zmian zachodzących w przyrodzie. To umiejętność, która powinna iść w parze z wyczuciem naturalnego światła i która decyduje o sukcesie niezależnie od rodzaju sceny, jaką fotografujemy. Nie da się tego nauczyć raz a dobrze, rzecz polega raczej na patrzeniu i ciągłym uczeniu się. Przyglądaj się każdemu elementowi sceny i analizuj go.
Następny krok to ćwiczenie z logistyki: musisz zaplanować, jak i kiedy chcesz znaleźć się w wybranym miejscu we właściwym czasie. To może być tak proste jak przejażdżka czy spacer lub oznaczać kilkugodzinną nocną wspinaczkę, by dotrzeć na miejsce tuż przed świtem. Biorąc to pod uwagę, samo zrobienie zdjęcia to już bułka z masłem.
Cztery pory roku, Milborne Port, na granicy hrabstw Somerset i Dorset, Anglia
Chciałem przygotować zestaw identycznie skomponowanych zdjęć, które ilustrowałyby zmiany zachodzące o każdej porze roku. Najistotniejsze było więc znalezienie miejsca pozwalającego stworzyć mocną kompozycję w bardzo różnorodnych warunkach oświetleniowych. By w kadr nie wchodził mi żywopłot, fotografowałem z dachu mojego land rovera. Najbardziej obawiałem się ujęcia zimowego; w głębi hrabstwa Dorset śnieżny krajobraz dobrze oświetlony o poranku to rzadkość. Powyższe zdjęcie wykonałem wcześnie rano, w świetle wstającego z wolna nad wioską i widocznego na południowym wschodzie świtu. Przy okazji uchwyciłem, wyglądającego na nieco speszonego, pastora na spacerze z psem. Zdjęcie wiosenne zrobiłem o świcie, fotografując pod światło, tuż przed tym, nim słońce pojawiło się na horyzoncie; widać na niej również mgłę snującą się na polach. Uwielbiam miękkie pastelowe kolory tego zdjęcia. Letnią fotografię zarejestrowałem w czerwcowy wieczór w ostatnich promieniach słońca oświetlających wioskę światłem bocznym z północnego zachodu. Na jesiennym kadrze, wykonanym w październikowe popołudnie, dostrzec można Wendy na rowerze. Gdy robiłem pierwsze zimowe zdjęcie, wbiłem patyk, aby oznaczyć miejsce, z którego fotografowałem, ale - jak sądzę - musiała zjeść go krowa, ponieważ wiosną już go tam nie było.
Fuji GX617, obiektyw 180 mm
MIGAWKI Z PODRÓŻY
Jest wietrznie i wilgotno, nawet nie dotknąłem aparatu, land-rover pełen jest przemoczonego sprzętu kempingowego, a dokoła latają chmary komarów - to typowe warunki życia tutaj, na wyspie Skye. Wraz z ognistym grzbietem masywu Cuilin Ridge, charakterystycznym półwyspem Trotternish i zasoloną linią brzegową oraz odrobiną północnego światła, wyspa Skye oferuje absolutnie niespotykany wachlarz tematów fotograficznych. Ma jednak także istotną wadę - kiepską pogodę. No, i nie zapominajmy o komarach. Poświęciliśmy cztery dni na znalezienie odpowiedniego miejsca; teraz czekamy. Dramatycznie wyglądające niebo, wspaniałe światło świtu podkreślające iglice wyżyny Old Man of Storr, grzbiet Cuilin w tle z ciągnącym się aż po horyzont jeziorem, góry i morze - oto, czego mi trzeba i czego chcę. Jednak to, czego potrzebuję, i to, co łaskawie daje mi Matka Natura, to często dwie zupełnie różne rzeczy. Ten obraz mam w głowie już od dziesięciu lat; ale być może będę musiał poczekać kolejnych dziesięć, by go zarejestrować.
Teraz, sącząc wieczorem taliskera, zastanawiam się, czy światło świtu będzie odpowiednie. Fronty atmosferyczne szalejące nad Atlantykiem są nieprzewidywalne i wszystko może się zdarzyć. Ponieważ chcemy być na miejscu przed wschodem słońca, a czeka nas jeszcze godzina wspinaczki, musimy wyruszyć o 5 rano. Jestem jednak poważnie zaniepokojony siłą wiatru; może mi przysporzyć problemów. Nie ma znaczenia, jak ciężki i sztywny jest mój statyw, wichura zawsze utrudnia życie.
O 5 rano przez chmury widać już gwiazdy. Z trudem wleczemy się pod górę i zastanawiam się, czy nie jestem już za stary na takie rzeczy, ciężko dyszę, nie chcę się spóźnić. A może powinienem wrócić do czyszczenia okien? Wendy idzie za mną, taszcząc w torbie jeszcze jeden statyw, ponieważ mam zamiar fotografować także lustrzanką. Twarda z niej sztuka. Ciężkie czarne chmury przepływają nad górskimi grzbietami, zwiastując deszcz, ale pomiędzy nimi widać wyraźne przerwy. Może się udać; wszystko zależy od tych chmur, zgromadzonych po wschodniej stronie Torridons. W końcu docieramy na górę w połowie trwającego już świtu. Wiatr gwiżdże wokół kopca, który sobie wybrałem. Nie jesteśmy w stanie nawet chwili ustać bez ruchu, zamierzam jednak przedostać się na dobrze osłoniętą od wiatru półkę skalną znajdującą się tuż pod szczytem. Chcę rozstawić sprzęt i zaczekać, ale z każdą minutą leje coraz bardziej, muszę więc trzymać aparat w torbie do ostatniej chwili. Użyję Fuji GX617 z obiektywem o ogniskowej 90 mm, Velvi 220, tym razem bez żadnych wymyślnych filtrów, wystarczy połówkowy filtr neutralny szary o gęstości 0.9, by przyciemnić niebo. Odpowiednia kompozycja i niepowtarzalny charakter światła powinny dopełnić reszty. Byliśmy tu na górze 5 dni temu, by wszystko sprawdzić. Jeśli światło będzie nam sprzyjać, muszę być gotowy, a nie rozważać kolejne opcje.
Wendy obserwuje północną część nieba, aby dać mi znać, kiedy pojawi się w chmurach jakaś szczelina. Słońce właśnie wzeszło, ale przesłaniają je chmury. Jestem pełen optymizmu i coraz bardziej podekscytowany. Niebo jest doskonałe, jak zawsze pomiędzy kolejnymi ulewami. Sprawdzam wszystkie ustawienia aparatu, po czym robię to jeszcze raz. To niby rutynowe czynności, które wykonuję od wielu lat, ale nigdy nie należy ich zaniedbywać.
Nagle, zupełnie znikąd, słońce dosłownie eksploduje nad całą sceną, zalewając krajobraz cudownym, czystym, kryształowym i złotym światłem... po prostu absolutna doskonałość. Napięcie rośnie, to może potrwać zaledwie kilka sekund. Mierzę punktowo światło na szczytach, ustawiam przysłonę, naciskam spust... ustawiam bracketing ekspozycji z krokiem 1/3 EV w obie strony, wówczas ekspozycja zmienia się sama w trakcie, gdy naświetlane są kolejne ujęcia. Osiem klatek zrobionych i trzeba założyć nowy film; przy silnym wietrze i mając zziębnięte dłonie, nie można popełnić błędu, wszystko musi przebiegać tak sprawnie jak wymiana kół podczas wyścigów Formuły 1. Zrobiłem jeszcze pięć klatek i słońce znikło. Złapałem to? Dostanę jeszcze jedną szansę? Wybrałem właściwe parametry ekspozycji? Właściwy filtr? Były jakieś krople deszczu na obiektywie? To wszystko typowe wątpliwości.
Jakieś 20 minut później słońce pojawiło się jeszcze raz, ale światło nie miało już tak cudownego charakteru jak wcześniej. Spadam stąd. Idę w dół, słysząc bzyczenie komarów. Wiem, że byłem świadkiem czegoś absolutnie wyjątkowego. Kiedy jest właśnie tak, Szkocja wydaje się bardzo, bardzo dobrym miejscem. Może powinienem porzucić myśl o powrocie do czyszczenia okien, przynajmniej na jakiś czas?
W ciągu dnia deszczowe chmury zupełnie zakryły niebo. Byliśmy jeszcze na wyspie Harris, lecz nie zrobiliśmy nawet jednego zdjęcia. A więc dwa tygodnie przygotowań do dwuminutowego przebłysku światła. Ale było warto.
Światło
Najważniejszym składnikiem fotografii jest światło. Zdjęcie zrobione w niewłaściwym oświetleniu jest bezwartościowe, niezależnie od tego, jak dobry jest jego temat. I odwrotnie, tworząc odpowiednie oświetlenie, fotograf może sprawić, że nawet bryła węgla będzie wyglądać interesująco. W odróżnieniu od fotografów studyjnych, którzy w ciepłych, sterylnych atelier kształtują światło tak, jak jest im wygodnie, wychodzimy gromadnie w teren, próbując wykorzystać to, co daje nam natura. Czekanie na światło, które we właściwy sposób przeniknie atmosferę, jest frustrujące i czasochłonne, ale ma ono znacznie więcej odmian. Fotografowie, a przynajmniej połowa z nich, mogą godzinami ględzić na temat różnych rodzajów światła. Istnieje tak wiele czynników, które wpływają na jego charakter. Mówiąc prawdę, po 25 latach wciąż czuję, że jedynie dotknąłem istoty zagadnienia i najważniejszych kwestii związanych z wykorzystaniem naturalnego światła. Tak jak ucho muzyka uczy się z czasem rozpoznawać subtelne różnice w wysokości dźwięków, których inni ludzie nie słyszą, tak oczy fotografa dostrzegają niuanse oświetlenia, których inni nie zauważają. Jednak by pojąć, skąd bierze się tak duża różnorodność oświetlenia, konieczne jest zrozumienie dwóch fundamentalnych zagadnień determinujących charakter światła: kierunkowej natury i temperatury barwowej światła.
Naturalne oświetlenie może być ostrym, silnie ukierunkowanym światłem słonecznym albo miękkim, mglistym, rozproszonym światłem pochmurnego dnia, ewentualnie kombinacją obu. Właściwie o kierunkowej naturze światła, docierającego do nas ze Słońca, decyduje rodzaj atmosfery, przez którą ono świeci, oraz kąt, pod jakim to robi, a to z kolei zależy od pory dnia. Na jego charakter ma wpływ zachmurzenie, para wodna, zanieczyszczenia, pogoda. Ostre światło, które pojawia się w Nowej Zelandii tuż po zderzeniu się frontów atmosferycznych, jest całkowicie odmienne od światła w wilgotnym Bangkoku. Przede wszystkim, niezależnie od wymienionych wcześniej czynników, powinniśmy zawsze mieć na uwadze światło sztuczne i światło naturalne oraz to, w jaki sposób są one zbalansowane. Tak naprawdę, bycie fotografem to ciągłe podświadome ocenianie światła. Ale w końcu są znacznie gorsze rzeczy, na których punkcie można mieć obsesję.
Każde źródło światła ma określoną temperaturę barwową mierzoną w kelwinach. Najbardziej rozpowszechniony jego rodzaj, światło słoneczne w środku dnia, ma temperaturę barwową wynoszącą 5500 K - i takie światło zwykliśmy określać światłem białym. Typowe oświetlenie stosowane w pomieszczeniach, czyli światło żarowe, ma natomiast temperaturę 3200 K. W rzeczywistości jest więc zimniejsze, choć - co może być mylące - zwykliśmy nazywać je ciepłym, ponieważ ma bardziej pomarańczowy odcień w porównaniu ze światłem białym. Światło słoneczne o zmierzchu ma jeszcze niższą temperaturę barwową, zazwyczaj wynoszącą około 2000 K, i ze względu na niemal złotą barwę wygląda na jeszcze cieplejsze. Spowodowane jest to tym, że promienie słoneczne, aby dotrzeć na ziemię, muszą pokonać wiele różnych warstw atmosfery; zanieczyszczenia znajdujące się w powietrzu odbjają przede wszystkim fale elektromagnetyczne długie - z niebieskiego krańca spektrum - przepuszczają natomiast fale krótsze w kolorze pomarańczowym. Z kolei odbijające się od atmosfery naturalne światło, z którym mamy do czynienia już po zachodzie słońca, ma bardzo wysoką temperaturę barwową o wartości ponad 10 000 K i jest postrzegane przez nas jako niebieskie. Aby lepiej to zrozumieć, wyjdź o zmierzchu przed dom i przyjrzyj mu się. Im ciemniej się robi, tym sztuczne oświetlenie wewnątrz domu wygląda na bardziej pomarańczowe w porównaniu z niebieskim światłem, z jakim mamy do czynienia na otwartej przestrzeni. Nasze oczy i mózg potrafią kompensować temperaturę barwową światła w taki sposób, by było ono postrzegane przez nas jako białe, i dopiero zestawienie ze sobą dwóch źródeł światła o różnej temperaturze barwowej pozwala zaobserwować to zjawisko.
Wraz z umiejętnością bycia w odpowiednim miejscu we właściwym czasie, wyczucie charakteru światła stanowi Najważniejszy Składnik Fotografii. Jeśli znajdujesz się we właściwym miejscu i jest ono odpowiednio oświetlone, to wszystkie najistotniejsze warunki powstania udanej fotografii są spełnione, mimo że nawet nie dotknąłeś jeszcze aparatu. Właśnie z tego powodu znacznie, ale to znacznie więcej czasu spędzam na czekaniu na światło, niż naciskam spust migawki. To niezwykle stresujące, lecz - podobnie jak z wyszukiwaniem lokalizacji - trzeba to robić.
Kolor
Jeśli chodzi o wykorzystanie koloru w fotografii, to mamy pięć możliwości. Użyć maksymalnie intensywnych barw: jasnych, ostrych, nasyconych i wyrazistych. Stłumić barwy, by były stonowane, delikatne i pastelowe. Niemal zrezygnować z koloru, sprawiając, aby był prawie niezauważalny. Wykorzystać barwę w postaci monochromatycznej, rejestrując tyle odcieni, ile tylko chcemy, ale tylko w jednym kolorze. Całkowicie wyeliminować kolor, fotografując w czerni i bieli.
To, w jaki sposób fotografowie wykorzystują kolor, zależy zazwyczaj od charakteru oświetlenia, z jakim mają do czynienia. Naturalne jest, że pejzaż okryty bladą mgłą o świcie będzie odznaczał się miękkimi, pastelowymi i stonowanymi odcieniami kolorów. Natomiast kolorystyka sceny oświetlonej ostrym, jasnym, kierunkowym światłem będzie bogata i żywa. Kontrast i nasycenie kolorów są ze sobą nierozerwalnie związane; podniesienie kontrastu w postprodukcji automatycznie zwiększa saturację barw i odwrotnie. Zarówno w plenerze, jak i w trakcie edycji zdjęć fotograf musi podjąć decyzję, czy powinien podkreślić, czy raczej osłabić barwny potencjał sceny. Zwiększając zbyt mocno nasycenie kolorów, można sprawić, że fotografia będzie wyglądać nieprawdziwie, cukierkowo i w złym guście... choć z drugiej strony zbytnie stonowanie barw może pozbawić zdjęcie siły wyrazu. Jak zwykle, najlepszym rozwiązaniem jest zachowanie umiaru.
Kolor jest także jednym z najważniejszych elementów, które należy brać pod uwagę, dokonując wstępnej wizualizacji zdjęcia oraz planując jego kompozycję. Bardzo efektownym zabiegiem może być wykorzystanie jednokolorowej plamy na czarno-białej fotografii, pod warunkiem że użyje się któregoś z kolorów podstawowych do zrównoważenia prostej, wyrazistej, graficznej kompozycji. Istotną częścią tworzenia takiej wizji jest także umiejętność wyobrażenia sobie, jak dana scena może wyglądać oświetlona naturalnym światłem o bardzo zróżnicowanej temperaturze barwowej zależnej od pory dnia, w jakiej będzie wykonywane zdjęcie.
WŁOSKIE WAKACJE
Dzień 10:
Nasza włoska kampania przebiega doskonale. Podobnie jak Wandalowie i Wizygoci dotarliśmy do Włoch z Austrii, pokonując przełęcz Brenner. Tym razem postanowiliśmy dać spokój Rzymowi i podążyć szlakiem niezdobytych jeszcze zdjęć atrakcji tego kraju. Pozostawialiśmy za sobą opuszczane wcześnie rano miejsca kempingowe i puste talerze po spaghetti. Splądrowaliśmy Dolomity, jezioro Garda i Weronę, a teraz planujemy kolejny podbój. Decyzję o zmianie planów podejmujemy w nocy przy butelce czerwonego wina; ruszamy na Toskanię. Byliśmy tam już niejednokrotnie, ale jesteśmy tak blisko, że nie możemy sobie odmówić tej przyjemności. Nie pozostaniemy jednak tutaj, w regionie Emilia-Romagna, zbyt długo, ponieważ kolejny zmarnowany dzień mógłby zaowocować utratą impetu, który w wyniku pomyślnego połączenia okoliczności i dobrego nastroju sprawiał, że nasza wyprawa była niezwykle owocna. Po krótkiej wizycie w Maranello, pokonujemy autostradę i zakładamy obóz w Chianti. Na kempingu mieszka z nami chyba cała populacja Holandii, ale jest wspaniale. Z naszego namiotu mamy widok na dolinę pełną winnic, spiczaste drzewa i wille, a nieco powyżej na suszące się szorty niemieckich rowerzystów.
Dni 11-15:
Pod wieczór w dolinie poniżej kempingu zbiera się mgła, co daje nam nadzieję na kilka udanych porannych sesji. Uwielbiam, gdy mogę wyczołgać się z namiotu i z zaczerwienionymi oczami rozstawić statyw, bez konieczności wcześniejszego jechania autem przez wiele kilometrów. Próbowałem fotografować winnice, wykorzystując je zarówno jako element zdjęcia krajobrazowego, jak i robiąc zbliżenia kiści winogron dojrzewających w ciepłym wieczornym słońcu. Były już niemal gotowe do zbioru, a ich zapach upajał. Tematem wieczornej sesji uczyniłem starożytną wioskę Badia a Passignano z widocznymi na pierwszym planie gajami oliwnymi. Pozbawione wyrazu niebo i stojąca w miejscu mgła stanowiły jednak poważny problem, ale przecież świat rzadko bywa doskonały. W okolicy było też do sfotografowania wiele interesujących detali, okiennic, portali oraz targowisko w wiosce Castellina w Chianti.
Dzień 16:
Na plantacjach pojawili się zbieracze winogron, obrzucający mnie niechętnymi i lekko speszonymi spojrzeniami. Siedzę na specjalnie zaprojektowanej do wykonywania zdjęć platformie, znajdującej się na dachu naszego land-rovera, zaparkowanego wśród oświetlonych słabym światłem świtu winnic. Nie mam wątpliwości, że gdybym był teraz w Anglii, to obok mnie pojawiłby się zaraz wściekły farmer. Tutaj jednak nikt nie zwraca na mnie uwagi. Na statywie u góry zamocowałem aparat do zdjęć panoramicznych Fuji GX617 z obiektywem o ogniskowej 180 mm i przykręciłem do niego filtry - polaryzacyjny i połówkowy neutralny szary o gęstości 0.9. Z lewej strony zaczyna wschodzić słońce, oświetlając scenę światłem bocznym, ale jego natężenie jest zbyt słabe z powodu unoszących się w atmosferze i odbijających promienie słoneczne zanieczyszczeń, do tego samo niebo jest zupełnie beznadziejne. Pomimo tego może to być naprawdę dobre zdjęcie i nie przejmowałbym się tak tą mgłą. Zmiękcza ona światło, co - jak intuicyjnie oceniam - mogłoby pomóc tej fotografii. Dlaczego? Nie mam pojęcia. Tak czuję. Zmniejszam nieco udział nieba w kadrze, starając się, by linie rosnących krzewów winorośli i biegnących pomiędzy nimi ścieżek prowadziły w kierunku willi i doliny znajdujących się głębiej. Na wzgórzu po prawej stronie, tam gdzie jest nasz kemping, dostrzegam irytujące detale, ale za pomocą Photoshopa po prostu usunę później nasz namiot i przyczepy Holendrów.
Dzień 17:
Dziś wyruszamy w rejon Puglii. Kiedy wyjeżdżamy z Toskanii, po drodze widzę mnóstwo wspaniałych lokalizacji i chciałbym mieć więcej czasu. Ale cóż, tak już jest, po prostu musimy tu jeszcze wrócić - nie ma innego wyjścia.
David Noton "Czekając na światło"
Cena: 49,90zł
Ilość stron: 160
Format: 24 x 26
Oprawa: miękka