Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
Fujifilm rozpędza się w segmencie średnioformatowej optyki GF, ale nie zapomina o rozwoju linii XF. Jej najmłodszym członkiem jest uniwersalny zoom 16-80 mm f/4. Grzechem byłoby go nie przetestować!
Jedni mówią że uniwersalny, inni marudzą że nijaki. Że za ciemny do reportażu albo za krótki jak na zoom spacerowy. Albo - gdy już nie mają innych argumentów - że po prostu „kotleciarski”. Tu mają rację: bierzemy jeden obiektyw i możemy fotograficznie obskoczyć (niemal) każdy temat i (niemal) każdą imprezę.
Zakres 16-80 mm potocznie tłumaczymy na małoobrazkowe 24-120 mm, ale Fujifilm jako jeden z niewielu producentów deklaruje precyzyjniej: 24-122 mm. Wynika to oczywiście stąd, że nie ma na rynku matryc APS-C o cropie 1,5x, najczęściej ma on wartość ok. 1,53x.
Taką kombinację zakresu ogniskowych oraz jasność zooma jako pierwszy przed dekadą wprowadził Nikon w swoim pełnoklatkowym 24-120 mm f/4 G ED VR. Jednak w małym obrazku nikt nie poszedł za jego przykładem, inni jakoś wolą trzymać się starszego standardu 24-105 mm f/4. Natomiast w APS-C sam Nikon stworzył Nikkora 16-80 mm f/2.8-4, Zeiss 16-80 mm f/3.5-4.5 (bagnet Sony A), a Fujifilm postanowiło dokładnie skopiować również maksymalny otwór względny. Stąd tchnące prostotą 16-80 mm f/4.
W firmowym oznaczeniu obiektywu widzimy jeszcze kilka literek. R mówi o obecności pierścienia przysłon, i jest to „pełnoprawny” pierścień, czyli z oznaczeniami wartości otworu względnego. Są bowiem zoomy R ich pozbawione – przeważnie po prostu z braku miejsca na obudowie. OIS oczywiście oznacza obecność w obiektywie systemu stabilizacji optycznej – rzecz niemal obowiązkowa w zmiennoogniskowych Fujinonach XF. Jednak już deklarowana skuteczność tego systemu, wynosząca aż 6 EV, to nowość w konstrukcjach Fujifilm. Jego zaletą jest też automatyczne wykrywanie panningu oraz zamontowania aparatu na statywie.
I ostatnie: WR, czyli Weather Resistant. W obiektywie uszczelniono 10 łączeń elementów, a do tego dochodzi możliwość pracy w niskich temperaturach do -10 °C.
Schemat uszczelnień obiektywu
Obudowa obiektywu jest w znacznej mierze wykonana z metalu. Co ciekawe, człon przylegający do mocowania bagnetowego, który jako najbardziej obciążony przeważnie jest metalowy, tu okazuje się być wykonany z tworzywa sztucznego. Widać wystarcza…
Dopełnię prezentacji obiektywu, podając jego liczbowe dane techniczne. Długość to „katalogowo” niemal 9 cm, z założoną osłoną przeciwsłoneczną prawie 13 cm, a po wysunięciu do pozycji 80 mm, niecałe 17 cm. Średnica wynosi nieco mniej niż 8 cm, filtry nakręcamy na gwint 72 mm, a oficjalna masa obiektywu to 440 g.
Układ optyczny obiektywu
Od strony optycznej konstrukcja liczy 16 soczewek, w tym 4 asferyczne i jedna z niskodyspersyjnego szkła ED. Tyle wynika z prezentowanego schematu, ale oficjalne dane techniczne mówią o jedynie trzech soczewkach asferycznych. Trzy czy cztery, grunt żeby działało to tak jak trzeba. Dziewięciolistkowa przysłona przymyka się maksymalnie do f/22.
Ogniskowanie oczywiście odbywa się wewnętrznie jednak przy zoomowaniu przedni człon znacząco się wysuwa. To nie tyle wada, co raczej cecha, gdyż tak właśnie funkcjonują praktycznie wszystkie zoomy standardowe.
Minimalny dystans ogniskowania wynosi 35 cm dla szerokiego kąta i 11 cm od przedniej krawędzi osłony przeciwsłonecznej w pozycji tele. Deklarowana maksymalna skala odwzorowania wynosi 1:4, a realnie przekłada się to na obejmowanie kadrem obszaru ok. 8,5 × 5,5 cm.
Czasem słońce, czasem deszcz. Zacznę od słońca przez cieniutkie chmury, czyli od typowego dla systemów focus-by-wire, nieco bezpłciowego oporu pierścienia ostrości. Jest on lekki (ale nie za lekki), płynny i niemal równy. Niemal, gdyż troszkę wzrasta wraz z szybkością kręcenia pierścienia. I dobrze, tak właśnie powinno być. W menu Fujifilm X-T3 mogłem wybrać, czy przełożenie między pierścieniem, a członem ustawiającym ostrość ma być stałe czy zmienne. Pierwsze przydatne przy filmowaniu, drugie - w każdym razie ja tak wolę - przy fotografowaniu. Pozwala bowiem precyzyjnie ostrzyć powolnym obracaniem pierścienia albo nieproporcjonalnie szybko pokonać znaczny zakres obracając go szybko.
Mocowanie bagnetowe osłony przeciwsłonecznej nie jest zabezpieczone przyciskiem blokady, ale osłona siedzi bardzo pewnie i nie ma mowy o jej samoczynnym odłączaniu się. W każdym razie w przypadku całkiem nowego obiektywu. Na obudowie nie ma żadnych przycisków i suwaczków. Mi się to nie podoba, ale nie mogę o to winić biednego Fujinona 16-80 mm. Ot, taka filozofia Fujifilm, że całe sterowanie autofokusem i stabilizacją odbywa się z poziomu korpusu aparatu.
Pełne, szeroko uśmiechające się słoneczko widać i - co ważniejsze - także czuć przy obracaniu pierścienia ogniskowych. Miałem w życiu w rękach wiele standardowych zoomów, ale nie kojarzę tak wspaniale dopracowanej mechaniki. Zdarzała się, owszem, w zoomach szerokokątnych, lecz tam przednie człony wysuwały się nieznacznie. Dlatego też zdecydowanie łatwiej było zaprojektować mechanizmy. Wysuw w przypadku tego obiektywu wynosi ponad 4 cm, więc aż dziw że coś takiego się udało.
Opór pierścienia jest nieduży, niezwykle płynny i równiutki w całym, liczącym niemal ćwierć obrotu zakresie ruchu. Początkowy opór jest tylko symbolicznie większy od oporu kinetycznego, więc nie ma żadnych problemów z nieznacznymi korektami kąta widzenia. Szacun dla konstruktorów!
Tej genialnej kultury pracy pozazdrościł pierścień przysłon. I co? I klops! Bo zamiast wyraźnych, ostrych skoków mamy taplanie się w wazelinie, z bardzo słabo wyczuwalnymi pozycjami co 1/3 działki. Test wykonywałem jesienią, jeszcze bez rękawiczek i było mi trudno. Nie wyobrażam sobie jak obsługiwać ten pierścień w rękawiczkach. Zresztą sam długo się nie męczyłem, bo zacząłem ustawiać przysłonę z aparatu przednim pierścieniem sterującym.
Nie kojarzę tego problemu z innych obiektywów Fujifilm, ale na wszelki wypadek odwiedziłem sklep bogato w nie wyposażony, by sprawdzić czy mnie pamięć nie myli. Nie, nie myliła. Zoom 16-80 mm okazał się jedynym tak działającym Fujinonem R na który trafiłem. Wszystkie pozostałe wykazują solidne, wyraźne skoki. Z początku myślałem, że to ukłon w stronę filmowców, gdyż taki „miękki” opór pozwala ustawić pierścień przysłony bezstopniowo, także pomiędzy pozycjami co 1/3 EV. Jednak to nie to, gdyż ustawić go sobie można, ale aparat i tak dobiera wartości co 1/3, a co gorsza skokowo co 1/3 działki przymyka i otwiera przysłonę. W przypadku tego pierścienia coś się po prostu nie udało…
Dwa zdjęcia wykonane z tego samego miejsca prezentują zakres kątów widzenia obiektywu.
Napęd AF to silnik krokowy działający szybko i absolutnie bezgłośnie. Aż miło! Nieco mniej pozytywnie wypowiem się o drugim systemie obiektywu poruszającym soczewkami. Chodzi o stabilizację OIS, która w moich rękach wykazała się skutecznością na poziomie ok. 4 EV. Do obiecywanych sześciu sporo jej brakuje, niemniej uzyskiwany wynik niewątpliwie jest przyzwoity. Taka mocna czwórka w skali do pięciu. Na plus zasługuje też stabilność jej działania. Bez względu na stopień przekroczenia zasady odwrotności ogniskowej, zmniejszenie udziału poruszonych zdjęć na skutek włączenia stabilizacji jest bardzo podobne. Nie występuje zjawisko skokowej zmiany skuteczności przy zmianie czasu ekspozycji.
Czas przejść do opisu jakości zdjęć. Zacznę od tego, co zobaczyłem na zdjęciach tablicy testowej. Korpusem towarzyszącym zoomowi 16-80 mm był 26-megapikselowy Fujifilm X-T3.
W skrócie: świetny środek zakresu ogniskowych, marne krańce. Ogniskowe 23, 35, 50 mm na całej powierzchni klatki trzymają równiutki poziom 3100-3200 lph. Dyfrakcyjny spadek rozdzielczości pojawia się w symbolicznej formie przy f/11, ale widać go mocno dopiero przy f/16. Natomiast przy 16 i 80 mm brakuje nie tyle „czystej” rozdzielczości, co kontrastu - szczególnie na brzegach, ale nie tylko przy otwartej przysłonie. Jedyny wyraźniejszy spadek rozdzielczości widać na brzegach kadru przy ogniskowej 16 mm. Tu, przy otwartej przysłonie rozdzielczość wynosi 2600 lph i nawet przy optymalnym przymknięciu f/8 nie przekracza 2800 lph.
Na zdjęciach tablicy testowej praktycznie nie widać aberracji chromatycznej. Jeśli już, to pojawia się ona w górnych wartościach zakresu zooma. Nie ma też śladów dystorsji, co jest bardzo dziwne. Jest, ale tylko jeśli nie zdajemy sobie sprawy z automatycznego i obligatoryjnego korygowania przez aparaty Fujifilm wad obiektywów. Stąd na zdjęciach dystorsji ani śladu, aberracja chromatyczna niezbyt wadzi, a winietowanie jest słabiutkie. Tych korekcji nie da się wyłączyć. W menu znalazłem jednak „wyłączalną” funkcję Lens Modulation Optimizer, która ma za zadanie poprawiać wygląd brzegów kadru. Wykonałem kilkanaście par zdjęć z jej użyciem i bez niej, i muszę przyznać, że nie zauważyłem jakichkolwiek efektów jej działania.
Przejdźmy ze studia w plener. Uff! Problemy ze skrajnymi ogniskowymi wyraźnie się zmniejszyły. Widać wynikały one z fotografowania tablicy testowej z niewielkich odległości. Plener znacząco zwiększył dystanse ostrości, i jakość zdjęć poprawiła się. Brzegi co prawda nadal nie wyglądają rewelacyjnie, ale z kontrastem nie ma takiej tragedii jak w studio.
Kadr do testu szczegółowości obrazu dla ogniskowej 16 mm. Wycinki poniżej.
Kadr do testu szczegółowości obrazu dla ogniskowej 21 mm. Wycinki poniżej.
Kadr do testu szczegółowości obrazu dla ogniskowej 49 mm. Wycinki poniżej.
Kadr do testu szczegółowości obrazu dla ogniskowej 80 mm. Wycinki poniżej.
Środek kadru osiąga maksimum szczegółowości przy f/5.6, brzegi przy f/8. Z tym, że o ile przy ogniskowej 16 mm dla pełnej dziury sprawy mają się niewiele gorzej, to przy 80 mm niestety już tak. Tu, w długim krańcu zooma, warto korzystać z f/5.6. Przymykając przysłonę do f/11 obraz już lekko mięknie, a korzystania z przysłony f/16 zdecydowanie nie polecam.
Średnie ogniskowe zachowują się jednak inaczej. Na zdjęciach plenerowych nie widać równiutkiej w całym kadrze rozdzielczości obrazu. Brzegi prezentują się wyraźnie słabiej niż środek, ale jest i plus: przy 23 mm już dla otwartej przysłony osiągamy maksymalną szczegółowość obrazu. Użycie przysłon z przedziału f/5.6-8 nic nie zmienia, jednak przy f/11 środek już nieco traci.
Ogniskowe 35 i 50 mm prezentują się podobnie, choć widać drobne odmienności. Różnica szczegółowości środek / brzegi jest mniejsza, użycie f/5.6 zauważalnie poprawia jakość w całym kadrze, a przy f/11 ciut gorzej jest już w całej klatce.
Jak wcześniej wspomniałem, na zdjęciach tablicy testowej nie było śladów dystorsji. Oczywiście nie uwierzyłem w ten cud. W przypadku stałki rzecz byłaby prawdopodobna, lecz w uniwersalnym zoomie nie ma na to szans. Wykorzystałem więc wywoływarkę RAW-ów, która za nic ma narzucane przez aparat korekcje. No, i wyszła beczka z worka. Niezła beczka, kilkuprocentowa lekko licząc. Widzicie ją na zdjęciu, które prezentuję poniżej. To oczywiście przy ogniskowej 16 mm. Wydłużanie zooma powoduje zmniejszanie beczki, a potem jej zamianę w dystorsję poduszkowatą. Jednak ta, nawet przy ogniskowej 80 mm nie jest silna. Zresztą co to nas obchodzi? Póki nie wychodzimy poza JPEG-i lub RAW-y wołane w dedykowanych programach, tej wady obrazu nie uświadczymy.
Ogniskowa 16 mm, otwarta przysłona, RAW wywołany bez użycia korekcji wad optycznych.
Dystorsja to jedno. Ale powyższe zdjęcie zostało wykonane przy otwartej przysłonie, więc należałoby się na nim spodziewać silnego winietowania. A tu jakoś nie! Racja, w samiutkich narożach widać znaczne obniżenie jasności. Jednak to zdjęcie pochodzi z wywoływarki omijającej "obowiązkowe" korekcje obrazu. W innych sytuacjach problem nie pojawi się.
Winietowanie przy otwartej przysłonie może i nie jest słabiutkie, lecz dzięki bardzo łagodnemu ściemnianiu się kadru od środka ku narożom mało co je widać. To nieczęsta sytuacja, że standardowy zoom przy najszerszym kącie tak słabo ściemnia obrzeża kadru. Fuji postępuje tu na przekór aktualnym trendom, nakazującym korygować różne niedoskonałości obiektywów kosztem powiększania winietowania. Mi pasuje. Automatyczna, obowiązkowa korekcja winietowania usuwa większość ściemnienia naroży klatki, a jeśli wymagamy więcej, to przymknijmy przysłonę. Użycie f/8 w zupełności wystarczy.
Winietowanie dla ogniskowej 16 mm, przy przysłonie otwartej oraz przymkniętej do f/8. JPEG-i prosto z aparatu.
Bez zarzutu. W okresie gdy testowałem ten obiektyw słoneczko nie rozpieszczało mnie swoją obecnością na niebie. Pomęczyłem więc Fujinona w warunkach studyjnych, a on okazał się wyjątkowo odporny na moje tortury. Wierzcie mi, starałem się. Wszystko, co udało mi się z niego wycisnąć, widzicie na zdjęciu poniżej. Wykonałem je przy najkrótszej ogniskowej i przysłonie przymkniętej do f/8. Gdy źródło światła usunąłem tuż poza kadr, pozostawał pojedynczy blik. Przy dłuższych ogniskowych, dla otworów względnych rzędu f/11 i mniejszych też czasami zdarzały się pojedyncze plamki świetlne, ale poza tym nic. Spadku kontrastu też nie zanotowałem. Piątka!
Cóż, jest to zoom, więc na zbyt wiele nie liczyłem. Owszem, zdarzają się modele, tworzące obraz o miłych dla oka nieostrościach, ale to rzadkie okazy. Jednak w przypadku Fujinona 16-80 mm ogólnie rzecz biorąc nie jest źle. Ogólnie, czyli uśredniając. Bo już rozpatrując efekty w nieostrym listowiu i gałęziach, sprawy mają się raczej kiepsko. Bokeh jest tam po prostu ostry i „nerwowy”. Tak to wygląda zarówno gdy chodzi o nieostrości tylnego, jak i przedniego planu. Inne nieostre motywy wyglądają lepiej, często bardzo ładnie i gładko. Wyróżniające się jasne punkty miewają jaśniejsze obwódki, ale o niezbyt rażącej intensywności. Łatwiej zauważyć można cebulowaty charakter plamek światła, co nie wygląda zbyt szlachetnie. Jednak, jak na zooma, wyniki testu w tej konkurencji uznałbym za więcej niż zadowalające.
Nawet spodobał mi się ten obiektyw. Choć miło zaskoczył wyłącznie wysoką kulturą obsługi pierścienia zooma i nietypowym podejściem do kwestii winietowania. Ważniejsze, że jednocześnie nie zaliczył żadnej poważniejszej wpadki. Bo do takich trudno zaliczyć spadek kontrastu na brzegach przy niedużych odległościach fotografowania, czy mało wyczuwalny opór pierścienia przysłony. Choć stabilizacja mogłaby być trochę skuteczniejsza.
Podsumowując: optycznie OK, obsługa akceptowalna, cena… hm… 3700 zł jak na pierwsze dni obecności na rynku to dużo, czy mało? Niemało, ale znośnie. To dolny poziom cen droższych zoomów Fujifilm. Jednocześnie za firmowego konkurenta w uniwersalności, czyli Fujifilm 18-135 mm f/3.5-5.6, trzeba zapłacić nieco ponad 3000 zł, czyli zauważalnie mniej. Obcej konkurencji brak, jako że producenci niezależni jakoś jeszcze nie dorobili się choćby jednego zooma z mocowaniem Fujifilm X. Jeśli więc komuś pasuje zakres ogniskowych 16-80 mm oraz światło f/4, szczerze tego Fujinona polecam.