Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
OM-5 to aparat adresowany do entuzjastów fotografii i poszukiwaczy przygód. Podzespoły z topowych linii, inteligentne funkcje i jeszcze lepsze uszczelnienia mają im w tym pomóc.
To pierwszy aparat z logo OM System i oczywista kontynuacja lubianej serii E-M5, czyli „średniej półki” bezlusterkowców OM-D Olympusa. Na pierwszy rzut oka aparat niczym nie różnij się od poprzednika, ważne zmiany zaszły jednak wewnątrz tego zgrabnego i wciąż bardzo stylowego body. Sam korpus też udoskonalono, ale o tym za chwilę.
Przede wszystkim w OM-5 umieszczone ten sam wydajny tandem co w Olympusie E-M1 Mark III, czyli 20-milionowy sensor Live MOS 4/3 obsługiwany przez procesor obrazu TruePic IX. Lepszą matrycę ma w tej chwili tylko OM-1, ale jest to bardzo drogi w produkcji czujnik warstwowy (stacked), więc zastosowanie go znacznie podniosłoby cenę końcową aparatu.
Mechaniczna stabilizacja obrazu oferuje teraz wydajność na poziomie 6,5 EV i nawet 7,5 EV z kompatybilnymi obiektywami Sync-IS, skuteczniejsze mają być też funkcje wykrywania twarzy i oczu. Ponieważ aparat nie jest kierowany do profesjonalistów, producent rozwija też funkcje ułatwiające wykonywanie zdjęć akcji (Pro Capture) z długim czasem z ręki (LiveND) czy gwieździstego nieba (Starry Sky AF).
Do tego filmowanie 4K/30p (również w pionie), slow motion 120 kl./s, OM-Log i tryb kamery internetowej – słowem wszystko, czego może potrzebować współczesny twórca treści. Producent nazywam model OM-5 najlepszym notatnikiem. Oto co my wynotowaliśmy na jego temat po kilku dniach fotografowania z naszym ulubionym obiektywem M.Zuiko 20 mm f/1,4 PRO.
Za każdym razem gdy w nasze ręce trafia aparat systemu Micro 4/3 przypominamy sobie, że rozmiar jednak ma znaczenie. OM-5 nie jest najmniejszym przedstawicielem systemu, ale i tak jest na tyle mały, że po prostu chce się mieć go przy sobie. Z małą stałką waży niewiele ponad 500 g a z dodatkowym zoomem, np. 40-150 mm f/4 PRO nadal mieścimy się w kilogramie. Aparat bez problemu mieści się też do każdej torby czy plecaka. Z obiektywem typu naleśnik możemy trzymać go nawet w kieszeni kurtki. Po mieście często spacerowaliśmy trzymając go po prostu w garści.
Wizualnie aparat niemal nie różni się od poprzednika – nie ma tu grubej kreski, jaką OM System postawił w przypadku topowej linii i modelu OM-1, zaprojektowanego w zasadzie od nowa. To co się rzuca w oczy to oczywiście nowe logo na kopułce wizjera, z innych różnic odnotowaliśmy tylko czarne wykończenie lewego grzybka z dźwignią włącznika.
Stylistycznie aparat nadal prezentuje się więc świetnie. Moda na retro nie chce się skończyć, a sądząc po rosnącej ostatnio popularności „analoga” jest to chyba nawet trend wznoszący. Obudowa wydaje się jednak dość plastikowa z widocznym miejscem pasowania elementów. Tęsknimy za solidnością wykonanych z lekkich stopów pierwszych „piątek”, ale to historia, która chyba już nie wróci. Exel okazuje się tu zapewne bezlitosny.
To wrażenie może być jednak złudne, a raczej powierzchowne, bowiem jak deklaruje producent, korpus uszczelniono tym razem do klasy IP53. Pierwsza cyfra indeksu oznacza niemal najwyższą odporność na kurz i zabrudzenia, druga mówi nam, że nie straszna mu mżawka i zachlapania. Dla podróżników, zwłaszcza tych odważnych, jest to więc ważna wiadomość.
Mimo małego gripu, aparat dobrze leży w ręce i z małym obiektywem jest bardzo wygodny. Duży wpływ mają na to przyjemny materiał okleiny i przede wszystkim wyraźny profil podparcia kciuka na tylnej ściance. Chwyt można jeszcze poprawić podpinając dodatkowy grip ECG-5 a w mocnym słońcu zapewne dobrze sprawdzi się opcjonalna, większa muszla oczna E-P16.
Sam wizjer, to prawdopodobnie ten sam układ OLED o przyzwoitej rozdzielczości 2,36 Mp (1,37x) co w E-M5 Mark III. Czujnik oka i przenoszenie obrazu do wizjera działają sprawnie a nowy procesor sprawia, że podgląd nie szumi i nie smuży nawet w bardzo słabym świetle. Nie jest może największy ale dobrze spełnia swoją rolę, jest też przyjazny dla okularników, którzy z oczywistych przyczyn nie są w stanie przytulić się tak blisko do muszli i w efekcie nie omiatają okiem rogów zbyt dużych celowników (zależy to oczywiście od tzw. punktu ocznego, ale jako okularnik, wiem, co mówię!).
Ekran to ponownie ukłon w stronę filmujących. Wielu fotografów nie przepada za „przegubowcami”, preferując szybsze i wygodniejsze panele odchylane, które dają podgląd w osi obiektywu. Po drugiej stronie jest jednak łatwe filmowanie w trybie selfie, oraz wykonywanie zdjęć w pionie z niskiej perspektywy. Trudno pogodzić wszystkich bez tworzenia piętrowych stelaży, zwłaszcza że już teraz ekran nie licuje się z tylną ścianką.
Pokrętła pracują precyzyjnie i są przyjemnie twarde. Przyjemnie twardo ale cicho pracuje też migawka aparatu. Generalnie kultura pracy jest na wysokim poziomie - aparat przyjemnie waży, leży i brzmi.
Aparat jest szybki i nie każe czekać. Startuje natychmiast, po menu poruszamy się bez opóźnień, nie zauważyliśmy też żadnych lagów podczas powiększania zdjęć, sprawnie buforuje całe serie plików.TruePic IX nie jest najnowszym procesorem producenta, ale biorąc pod uwagę, że to właśnie na nim oparto wydajnego E-M1 Mark III nie należy raczej obawiać się o moc obliczeniową.
Z szybką kartą SanDisk Extreme PRO SDXC II U3 300 MB/s, z maksymalną szybkością 30 kl./s (migawka elektroniczna) zapisaliśmy deklarowane 18 ujęć RAW + JPEG. Rejestrując tylko w RAW seria wydłużyła się do 22 plików. Przełączając się na JPEG zapisaliśmy tylko o klatkę więcej. W trybie migawki mechanicznej szybkość spada do 10 kl./s a długość serii ogranicza wówczas pojemność naszej karty.
Detekcja oka poradzi sobie nawet gdy fotografowana osoba nosi ciemne okulary
Bardzo dobrze spisuje się również autofocus. Obraz nieco drży w momencie blokowania ostrości, widzimy też skok ekspozycji gdy na ułamek sekundy przysłona otwiera się szeroko, ale nie można odmówić mu skuteczności. W dobrym świetle z obiektywem serii PRO jest szybki i precyzyjny. W słabym świetle, w bezpośrednim porównaniu okazał się wydajniejszy nawet od 5 razy droższego bezlusterkowca Sony Alpha.
Bardzo szybkie i wygodne – tu znów bez niespodzianek - jest też ustawianie punktu ostrości za pomocą ekranu LCD. Dotykowe wyzwalanie jest natychmiastowe. Producent informuje też o poprawionych algorytmach wykrywania twarzy i oka. Na rynku są już „mądrzejsze” układy, ale ten spisuje się naprawdę dobrze! W mocnym profilu gubi oko ale nadal wykrywa twarz, choć wówczas często ostrzy na włosy. Czasem też widzi twarze tam gdzie ich nie ma...
Kolejny upgrade dotyczyć ma systemu 5-osiowej stabilizacji (mało kto pamięta, że to właśnie w pierwszej generacji OM-D E-M5 pokazano ją światu po raz pierwszy). Poprawiona o 15% wydajność nie brzmi może jak game-changer, ale faktem jest, że z obiektywem 20 mm, a więc ekwiwalentem 40 mm dla pełnej klatki, 1/15 s to dla statycznych scen to bezpieczny czas, a przy 1/5 s nadal ostrych było 8 na 10 ujęć. W słabym świetle można więc śmiało zejść o kilka działek ISO.
Co jeszcze zwróciło naszą uwagę, to bardzo mocna końcówka baterii. Od momentu pojawienia się ostrzeżenia wykonaliśmy jeszcze ponad 100 zdjęć. Deklarowane w specyfikacji 310 ujęć wydaje się mocno niedoszacowane.
Sensor i procesor pochodzą z modelu Olympus E-M1 Mark III, spodziewaliśmy się więc porównywalnej jakości zdjęć. Mamy jednak wrażenie, że sposób przetwarzania obrazu przeprogramowano tak, by wynikowe pliki JPEG wyglądały jeszcze lepiej prosto z aparatu.
Zdjęcia są bardzo ostre, kontrastowe i mocno nasycone, co nawet w pochmurny dzień skutkuje soczystymi barwami. W podbijającym kolory słońcu bywają wręcz cukierkowe, ale najlepiej widać to w przypadku przesaturowanych zdjęć nocnych, gdzie granat nieba niemal wychodzi poza gamut. Pliki RAW (ORF) są bardziej naturalne więc do zaawansowanej edycji sprawdzą się z pewnością lepiej.
Gdy w nasze ręce trafiła nowa „piątka”, na początku poczuliśmy rozczarowanie. Pierwszy po zmianie właściciela korpus OM-1 był zupełnie nowym otwarciem, tak pod względem stylistyki jak i możliwości. Nową jakością, która zamknęła usta wszystkim malkontentom, wieszczącym koniec Micro 4/3. I pewnie dlatego podświadomie liczyliśmy, że podobnym przełomem będzie również OM-5.
Zamiast rewolucji mamy więc kolejny krok ewolucji i rozwój według dobrze znanego schematu - sukcesji komponentów z topowych modeli do konstrukcji półprofesjonalnych. Otrzymujemy więc możliwości zbliżone do topowego jeszcze niedawno E-M1 Mark III w mniejszym, lżejszym i solidniej uszczelnionym body. Jest to więc aparat zdecydowanie lepszy, ale na przełom przyjdzie nam poczekać zapewne do 2025.
Do tego usprawniona detekcja oka, wydajniejszy autofocus i kilka funkcji uszytych pod oczekiwania współczesnych twórców: podróżników i blogerów. Filmowanie w pionie i tryby kreatywne zapewne ułatwią im przygotowywanie atrakcyjnych treści. Co ważne, zdjęcia w instagramowym formacie 4:3 wyglądają świetnie prosto z aparatu - nawet te wykonane na wysokim ISO.
Wszystkie zdjęcia wykonaliśmy z obiektywem M.Zuiko 20 mm f/1,4 PRO z wyłączoną funkcją odszumiania dla wysokich czułości ISO. Zachęcamy też do pobrania paczki ze zdjęciami w surowym formacie RAW (ORF)
ISO 64
ISO 100
ISO 200
ISO 400
ISO 800
ISO 1600
ISO 3200
ISO 6400
ISO 12800
ISO 25600