Aparaty
Wysyp zimowych promocji Fujifilm - aparaty z rabatem do 1075 zł
Druga generacja kompaktowego średniego formatu, to nie tylko nowy sensor 100 Mp - producent zapowiada poprawę osiągów na każdej niemal płaszczyźnie. Czy jest tak faktycznie? W nasze ręce wpadł jeden z pierwszych egzemplarzy modelu. Oto nasze pierwsze wnioski.
Aparaty X1D oraz X1D II bez wątpienia były powiewem świeżości na rynku wielkich i mozolnych modułowych aparatów średnioformatowych. Hasselblad pokazał, że korpusy z dużym sensorem mogą być równocześnie zgrabne i mobilne, a więc interesujące również dla zaawansowanych pejzażystów i podróżników.
O ile jednak pod względem designu, czy jakości obrazu trudno było mieć jakiekolwiek zastrzeżenia (X1D to nadal najwyżej oceniany sensor według DXO), pewien niedosyt pozostawiały szybkość i wydajność pracy. Do tego pełne klatki zaczęły już oferować rozdzielczości przekraczające 50 Mp, a konkurencja podbiła jeszcze stawkę, wprowadzając zaskakująco szybkie korpusy z sensorem 100 Mp. Odpowiedź szwedzkiego koncernu wydawała się więc jedynie kwestią czasu.
Zaprezentowany właśnie Hasselblad X2D otrzymuje kluczowe usprawnienia. Nowe body zbudowano wokół tego samego co w GFX100S, wyprodukowanego przez Sony sensora CMOS BSI, ale z własnym algorytmem odczytu koloru Hasselblad Natural Colour Solution (HNCS). Matryca jest też stabilizowana w 5-osiach a producent zapowiada wyjątkową skuteczność sięgającą 7 EV.
X2D otrzymuje ponadto autofocus z detekcją fazy, wydajny procesor, aż 1TB wbudowanej pamięci oraz nowy cyfrowy wizjer o powiększeniu x1,0. A to jedynie najważniejsze z całej listy większych i mniejszych usprawnień.
Wreszcie wraz z aparatem debiutują trzy nowe, świetnie zaprojektowane obiektywy 38, 55 i 90 mm f/2,5 rozbudowując do 12 modeli gamę optyki XCD.
Hasselblad z pewnością nie zamierza jednak konkurować z Fujifilm ceną. Mało tego, z pewnością stara się wręcz utrzymać odpowiedni dystans, pozycjonując się wyżej, jako profesjonalna marka premium. Za sam korpus zapłacimy obecnie 42 tys. zł a każdy z nowych obiektywów od 20 do 23 tys. zł. Łatwo więc policzyć, że na komplet nowości trzeba dziś wyłożyć nieco ponad 100 tys. zł. Czyli nawet 40 tys. więcej niż w systemie GFX.
Aparat to znajoma bryła, bo X2D w dużej mierze bazuje na projekcie swojego poprzednika. To o czym jednak specjalnie się nie mówi, to że aparat wyraźnie urósł. Pierwszy bezlusterkowy ”średniak” Hasselblada był znacznie mniejszy od swojego ówczesnego konkurenta – surowego, niezgrabnego, ostro ciosanego Fujifilm GFX50S. Aktualne „setki” wymiarami i wagą w zasadzie się nie różnią.
Z lewej strony Hasselblad X1D 50C, z prawej strony Hasselblad X2D 100C
Z lewej strony Hasselblad X1D 50C, z prawej strony Fujifilm GFX100S
X2D jest więc większy i o 130 g cięższy, ale nadal bardzo smukły. I niesamowicie wygodny. Bardzo głęboki uchwyt pokryto imitacją skóry z miękkiej gumy, która przyjemnie klei się do dłoni. Duży wpływ na komfort pracy ma wysoki, mocno uwypuklony profil na tylnej ściance. Daje świetne podparcie dla kciuka co pozwala skutecznie stabilizować i przeciwważyć zwłaszcza cięższe obiektywy jak XCD 80 mm f/1,9.
Lekkości całości dodają profilowane krawędzie, dzięki którym korpus wydaje się jeszcze smuklejszy. Nic tu też nie wystaje – przyciski, ekran, pokrętła – elementy sterujące niemal idealnie licują się z głównymi powierzchniami tej finezyjnej bryły.
Pod względem wzornictwa X2D wpisuje się w całą linię, która ma oczywiście zarówno fanów jak i przeciwników. Dyskusjom nie podlega z pewnością jakość i staranność wykonania oraz dopracowanie najdrobniejszych nawet szczegółów.
Zachwyca kultura pracy – pokrętła i przyciski pracują z właściwym oporem, to dobrze wyczuwalny i miły dla ucha klik. Bateria, podobnie jak w aparatach Leica SL, ma zintegrowaną, uszczelnioną klapkę i dźwignię zwalniającą. Spust jest twardy ale czuły. To detale, ale ważne dla wielu fotografów.
Całość jest bardzo zwarta, perfekcyjnie spasowana i dobrze uszczelniona. Złącza (a właściwie złącze, bo aparat oferuje tylko jedno USB-C) i slot karty (jedno gniazdo CFExpress, ale też wbudowany SSD 1TB!), zamykają klapki z miękkiej gumy.
Świetnie prezentują się też nowe obiektywy. I nie chodzi tylko o efektowny, analogowy "look" – przeprojektowana migawka centralna i nowy silnik krokowy przekładają się na wyjątkowo szybką, płynną i cichą pracę. Obiektywy mają też wewnętrzne ogniskowanie, są to więc zamknięte, bardziej odporne na kurz i wilgoć konstrukcje.
Wąski pierścień, znajdujący się bliżej bagnetu jest programowalny. Możemy mu przypisać wybraną funkcję, na przykład sterowanie przysłony. Szerszy odpowiada za doostrzanie w trybie AF lub manualne ustawianie ostrości (elektryczne), które aktywujemy szybko i wygodnie cofając pierścień na tubusie.
By nie było za słodko, kilka zastrzeżeń mamy do systematyki obsługi i efektywności pracy. Przede wszystkim aparat nie ma żadnego nawigatora. Brakuje zwłaszcza joisticka, który nadal jest najwygodniejszą metodą wyboru punktu AF.
Wszyscy przywykliśmy już do dotykowej obsługi telefonów, ale ekran w X2D, choć bardzo duży i klarowny, nie może się pod tym względem równać z nowymi smartfonami, czy nawet aparatami innych marek. Nie jest zbyt responsywny (reaguje na dotyk tylko pod określonym kątem) i zwyczajnie „laguje” - nie nadąża za naszym palcem przesuwanym po ekranie.
Punkt AF możemy oczywiście wskazać na ekranie również z aparatem przy oku, nie jest to jednak metoda ani szybka ani wygodna. Być może jest to jedynie kwestia wprawy, nie przesądzamy, ale niezawodna alternatywa w postaci joisticka z pewnością byłaby miłym gestem i z pewnością udałoby się go zaprojektować tak, by nie popsuł tej minimalistycznej bryły.
Zostając jeszcze przy ekranie, nareszcie jest on odchylany. Wygląda na to, że producent wysłuchał próśb pejzażystów, którzy stanowią dużą grupę użytkowników tych aparatów, a dla których jest to spore ułatwienie podczas pracy w terenie.
Ekran odchyla się jednak tylko ku górze i tylko w ograniczonym zakresie. Nie możemy go więc zupełnie wypoziomować i odsunąć od korpusu, by celownik nam go nie zasłaniał. Chodziło zapewne o zachowanie możliwie dużej sztywności i trwałości stelarza. Brakuje też wygodnego punktu podważenia go palcem. Ale i tak jest to zdecydowanie zmiana na plus!
Wizjer jest olbrzymi (powiększenie 1x) i precyzyjny (5,76 Mp). W słabym świetle nieco przesadnie rozjaśnia cienie i przeostrza krawędzie ale pracuje bardzo płynnie (60 kl./s), nie smuży i nie szumi. Niezbyt szybko przekazuje podgląd z tylnego ekranu, ale to problem wielu nowych bezlusterkowców. Zwiększenie dystansu dla czujnika oka nieco poprawia sytuację.
Menu aparatu jest proste, przejrzyste i...krótkie. Hasselblad nie wpędza nas w konfuzję mnożąc opcje i zakładki, ogranicza się do 10 kafelków podstawowych ustawień. Obsługa jest logiczna i intuicyjna. Konfiguracja i przygotowanie do pracy zajmuje 2 minuty.
Większość fotografów pochwali też zapewne zastąpienie chowanego w korpusie pokrętła PASM pomocniczym górnym wyświetlaczem, który pokazuje podstawowe parametry, stan karty i baterii. Wsparciem podczas fotografowania są też wyświetlane na tylnym ekranie siatki kadrowania i poziomnice. Nadal nie ma za to wykresu ekspozycji w czasie rzeczywistym (histogramu), który przydaje się, gdy nie jesteśmy pewni, czy możemy zaufać jasności ekranu i wizjera.
Drobną złośliwością jest też powrót do starego sposobu mocowania paska, co jest oczywistym nawiązaniem do klasycznych konstrukcji szwedzkiego producenta, ale ma też „zachęcać” użytkowników do wyboru wysokiej jakości dedykowanych akcesoriów.
Hasselblad, który należy obecnie do chińskiego giganta DJI, swoje korzenie i przywiązanie do tradycji podkreśla zresztą na każdym kroku. Na górnej ściance znajdziemy grawerunek „Handmade in Sweden” a na dolnej tabliczce znamionowej nazwisko założyciela koncernu, Rudolfa Hasselblada.
Whoa! Aparat naprawdę przyspieszył. Sprawnie startuje i do pracy gotowy jest zaraz po uruchomieniu. Podczas długiego dnia zdjęciowego możemy też szybko uśpić go krótkim wciśnięciem włącznika. Wstaje błyskawicznie, to bardzo wygodne.
Aparat jest większy, bo tym razem sensor jest stabilizowany. W 5-osiach i ze skutecznością do 7 EV. Te deklaracje potwierdzą dopiero laboratoryjne testy, ale faktem jest, że z obiektywem 55 mm czas 1/10 s jest jeszcze w pełni używalny. Podobno utrzymać można nawet czasy na poziomie 1 s. Nam udało się zejść do 0,5 s co i tak, biorąc pod uwagę rozmiar i rozdzielczość sensora jest wynikiem imponującym.
Pierwsze porównanie z GFX100S daje nam niepewne wyniki. Co prawda X2D zapisał więcej ostrych zdjęć przy 1/10 s, ale do aparatu Fujifilm podpięty był obiektyw o nieco dłuższej ogniskowej 63 mm. Nie wyłaniając zwycięzcy, powiemy, że są to układy o zbliżonej i bardzo dobrej wydajności.
Autofocus działa w oparciu o detekcję fazy, czyli 294 punkty, które pokrywają 97% kadru. W dobrym świetle ostrzy na białą ścianę, co wielu fotografom już zapewne mówi wiele. W połączeniu z nowymi obiektywami pracuje też niemal bezdźwięcznie a centralna migawka wyzwala przyjemny delikatny trzask. Płynnie zmienia plany i dojeżdża do punktu ostrości, bez przeszukiwania zakresu i nerwowego skakania zanim wreszcie trafi w punkt.
Z obiektywami pierwszej generacji praca nie jest już tak szybka i płynna (zwłaszcza z dość wolnym XCD 90 mm f/1,9), ale nadal bardzo sprawna. Wyraźnie gorzej radzi sobie też w słabym świetle, zwłaszcza z ustawionym małym punktem ostrości i na niedużych dystansach. AF zawęża wówczas zakres poszukiwań znacznie dłużej i co dziwne, dla każdej klatki zaczyna ten proces od początku. Jest za to bardzo celny. Błędne potwierdzenia w zasadzie się nie zdarzają.
Autofocus ma póki co bardzo ograniczoną funkcjonalność. X2D nie ma trybu śledzenia ostrości C-AF, focus peakingu, wspierającego tryb manualny i, co wydaje się nawet gorszą wiadomością, detekcji twarzy i oka. W przypadku pracy na małej głębi z sensorem tej wielkości, skuteczna i pewna detekcja bywa nieoceniona. Podobno wszystkie trzy funkcje mają być wprowadzone wraz z nową wersją oprogramowania w pierwszym kwartale przyszłego roku. Trzymamy kciuki za Szwedzkich inżynierów. Póki co pozostaje ćwiczyć obsługę dotykowego ekranu LCD.
Dobrą wiadomością jest natomiast to, że udało się rozwiązać, a przynajmniej skutecznie ograniczyć problem opóźnienia migawki, co było dobrze odczuwalne w modelach X1D. Reakcja na spust ma być o 65% szybsza również dzięki przeprojektowanej konstrukcji centralnej migawki w nowych obiektywach.
A jak aparat radzi sobie z buforowaniem 200-megabajtowych plików RAW? Całkiem nieźle, choć trzeba pamiętać, że tryb seryjny to zaledwie 3,3 kl./s (fotografując tylko w JPEG zapisywaliśmy nawet 4,5 kl./s). W formacie RAW możemy fotografować bez przerwy praktycznie do zapełnienia karty (przestaliśmy liczyć po 100 zdjęciach), za to fotografując w parach RAW+JPEG, bufor zatyka się już po 8-11 ujęciach.
Zdjęcia zapisujemy na kartach CFExpres Typu B lub szybkim wbudowanym dysku SSD 1TB (zapis do 2370 MB/s,odczyt do 2850MB/s). Zapis mediów oczywiście możemy też rozdzielić, traktując pamięć wewnętrzną jako wygodny back-up. To świetne rozwiązanie, które chętnie zobaczylibyśmy w najnowszych konstrukcjach innych producentów.
Hasselblad informuje o nowym, superwydajnym procesorze, ale niestety nie jest on na tyle szybki, by efektywnie sczytywać dane z sensora w trybie migawki elektroniczej. Ta w zasadzie nadaje się tylko do statycznych scen, realizowanych najlepiej ze statywu. Drobny ruch sprawia, że obraz niestety zaczyna tańczyć.
Hasselblad X2D bez wątpienia pozostawia po sobie świetne pierwsze wrażenie. Fotografowanie tym aparatem to wspaniałe doświadczenie, i ogromna przyjemność. Jest piękny i wygodny. Zmusza do spokojnej, ale nie irytująco powolnej pracy. W połączeniu z nową optyką zachwyca kulturą, a wręcz elegancją pracy. Pozostawia też coś więcej - naprawdę świetne 100-milionowe pliki na naszej karcie pamięci.
Trzeba sobie jednak jasno powiedzieć, że X2D nie oferuje dziś tak rozbudowanej funkcjonalności jak Fujifilm X100s. Producent zapowiada dużą aktualizację ale póki nie stanie się ona faktem, aparat nie ma chociażby trybu ciągłego C-AF, detekcji oka, focus peakingu a także trybu filmowego, który był przecież w modelu X1D. Hasselblad najwyraźniej doszedł do wniosku, że jeśli nie jest w stanie czegoś zrobić dobrze, lepiej (na razie) nie robić tego w ogóle.
Dla wielu użytkowników istotnym ograniczeniem będzie też zapewne brak migawki mechanicznej w korpusie (migawka centralna w obiektywach), co biorąc pod uwagę małą użyteczność migawki elektronicznej w zasadzie wyklucza możliwość korzystania z optyki firm trzecich (oraz vintage'owych szkieł, które z korpusami GFX otwierają zupełnie nowe możliwości).
Biorąc też pod uwagę rozdźwięk cenowy, Fujifilm pozostanie zapewne popularnym systemem wśród zawodowych fotografów, ciężko pracujących na to, by któregoś dnia przesiąść się na Hasselblada.
Ps.
Do Victor Hasselblad AB, Gothenburg, Sweden
Zapewne w niedalekiej przyszłości światło dzienne ujrzy klasyczna przystawka Hasselblad 907 100C. My życzylibyśmy sobie raczej modelu X1DIIs, czyli analogicznie do Fujifilm GFX50SII, świetnej 50-milionowej matrycy w nowym, znacznie usprawnionym body!
Za obrazowanie w nowym Hasselbladzie odpowiada 100-milionowa matryca z tylnym podświetleniem BSI CMOS, z natywnym ISO 64, 16-bitową głębią koloru i deklarowaną dynamiką 15 EV. Nad wiernością barw ma z kolei czuwać autorska technologia Hasselblad Natural Colour Solution (HNCS). Próbkę jej możliwości prezentujemy poniżej. Możecie szybko ocenić jakość plików JPEG, ale zachęcamy do pobrania paczki RAW, i sprawdzenia potencjału surowych plików.