Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
Zaprezentowany dziś Nikon Zfc to współczesna wersja legendarnego FM2 i kolejna próba powrotu do korzeni. Czy nowy bezlusterkowiec zachwyci, czy rozczaruje? Mamy już swoje zdanie na ten temat.
Zfc to drugi, po Z50, bezlusterkowiec Nikona wyposażony w matrycę APS-C/DX. Może wzbudzić jednak dużo większe zainteresowanie, bo moda na retro nie przemija. Swoim wyglądem w oczywisty sposób przypomina kultową lustrzankę Nikon FM2, wprowadzoną do sprzedaży w 1982 roku. Aparaty łączy kształt, rozmiar, a nawet waga.
W dniu premiery mieliśmy okazję wziąć do ręki nowy korpus z przeznaczonym dla niego zoomem 16-50 mm. Nie był to jednak egzemplarz finalny, dlatego nie możemy pokazać wykonanych nim zdjęć, ani opisać szybkości działania. Jak większość, byliśmy jednak ciekawi ergonomii i jakości wykonania...
Nikon Zfc na zdjęciach producenta nie zrobił na nas specjalnego wrażenia. Sceptycznie podchodziliśmy do jego stylu, nie pasowały nam proporcje, obawialiśmy się taniej plastikowej imitacji. Pierwszy kontakt szybko to zweryfikował.
W rzeczywistości Nikon Zfc prezentuje się znakomicie. Całość jest naprawdę świetnie zaprojektowana, proporcje pryzmatu i pokręteł doskonale zachowane, a sama bryła korpusu pięknie zrównoważona. Aparat po prostu przykuwa wzrok.
Dobre wrażenie nie mija po wzięciu go do ręki. Waga jest w normie, nie czuć ciężaru profesjonalnych korpusów, ale z drugiej strony, widać, że nie jest to błyszcząca wydmuszka. Magnezowy korpus pokryty przyjemną okleiną połączony jest z aluminiowym, srebrnym topem. Wszystko jest świetnie spasowane, detale wykończone z dużą starannością.
Dobre wrażenie psuje nieco plastikowa pokrywa zasilania, ale akurat w tamte rejony zaglądamy najrzadziej. Poza tym według Nikona korpus Zfc jest odporny na wilgoć i kurz, ale niestety takiego wrażenia nie sprawia.
Stylistyka retro w aparatach wiąże się niestety z kompromisami ergonomicznymi. Ta idea wykluczyła obecność zarysowanego uchwytu, ale lekkie wyprofilowanie pod kciukiem wystarcza, by pewnie trzymać korpus. Opcjonalnie będzie można podpiąć mały uchwyt podłączany do podstawy.
Analogowych pokręteł i przełączników jest sporo. Na początku można się w nich pogubić, a na pewno trzeba się do nich przyzwyczaić. Wykonane są z litego aluminium, a oznaczenia wytrawiono w metalu, więc nie powinny się wycierać. Pracują przy tym płynnie i po prostu tak jak powinny. Żeby przekręcić pokrętło czasu, jak i czułości ISO, trzeba jednak przytrzymać wciskaną blokadę. To akurat nam się nie podoba, ale według niektórych jest to rozwiązanie konieczne, by ustawienia nie zmieniły się bez naszej wiedzy.
W dżungli przełączników na górnej ściance znajdziemy malutki monochromatyczny wyświetlacz, który wskazuje wartość przysłony. To chyba rozwiązanie, które rekompensuje brak pierścienia przysłony na obiektywach.
Dla mniej analogowych dusz producent przewidział dwa wygodne pokrętła sterujące, do tego wsparcie dotykowego ekranu i ikonek szybkiego menu.
Z tyłu aparat przypomina już znany świat cyfrowy. Układ jest dosyć klasyczny, z przyciskami kierunkowymi, jak w Z50. Zapewne joystick w tym miejscu byłby bardziej pożądany, choć nie przez wszystkich.
Znany z Z50 dotykowy wyświetlacz o przekątnej 3 cale i rozdzielczości 1.04 Mp został zamocowany tym razem na bocznym przegubie, więc łatwiej można teraz kadrować w pionie z niskiej lub wysokiej perspektywy. Obracany na bok ułatwia też vlogowanie.
Z kolei wizjer, też bez niespodzianki, zachowuje rozdzielczość 2.36 Mp, ale okrągła muszla to mały przewrót w kontakcie z okiem. Przyzwyczajeni do prostokąta, musieliśmy się z nim oswoić. Muszla jest dość płytka, więc może nie wysłaniać zbyt dobrze bocznego światła, ale to nadal jedynie szybkie wnioski, dłuższy test z pewnością zweryfikuje jej funkcjonalność.
Nie można oczywiście pominąć wielofunkcyjnego złącza USB-C (obok HDMI typu D oraz mikrofonowego), które gwarantuje możliwość ładowania akumulatora oraz stałego zasilania poprzez ładowarkę smartfona czy powerbank. Z pewnością atrakcyjności dodałoby gniazdo odsłuchu, ale chyba Nikon nie celuje z tym aparatem głównie w zaawansowanych vlogerów.
Do szybkiej transmisji zdjęć i filmów służy oczywiście komunikacja bezprzewodowa Wi-Fi i Bluetooth poprzez znaną aplikację Snap Bridge. Aparat obsługuje oczywiście jedno gniazdo karty pamięci SD, a zasilany jest tym samym akumulatorem EN-EL25 co Z50.
Tak naprawdę specyfikacja nowego modelu dosyć wiernie pokrywa się z Nikonem Z50. Patrząc na “cyferki” odnosimy wrażenie, że nie zmieniło się nic (co nie jest wcale złą wiadomością).
Nikon Zfc bazuje na tej samej matrycy DX o rozdzielczości niespełna 21 Mp, którą obsługuje ten sam procesor Expeed 6. Zdjęcia mogą być wykonywane w zakresie czułości ISO 100-51200 z możliwością rozszerzenia do 204800 oraz z szybkością 11 kl./s w trybie seryjnym.
Nie zabrakło oczywiście filmowania 4K. Tu także widzimy analogię do Z50. Maksymalny format to 4K UHD z szybkością 30p, ale jest także Full HD 120p.
Nie ma co ukrywać, że ten aparat ma przede wszystkim dobrze wyglądać. I to udaje mu się w 100%. Jest naprawdę świetnie zaprojektowany pod względem stylistycznym. Trudno też cokolwiek zarzucić ergonomii, a nawet jakości wykonania. Pewne niedociągnięcia widać, ale nie mamy pewności, czy w finalnym modelu się to nie zmieni.
Ponieważ Zfc bazuje na podzespołach Z50, jesteśmy raczej spokojni o jakość zdjęć oraz nagrań wideo. Brakuje z pewnością stabilizacji w korpusie, oraz, biorąc pod uwagę przystosowany do tego ekran - bardziej rozwiniętego trybu filmowego. Jednak niewygórowana cena aparatu sugeruje, że sięgnie po niego szerokie grono początkujących fotografów i miłośników zdjęć, którzy z sentymentem patrzą w przeszłość lub po prostu lubią stylowe akcesoria. Tutaj wygląd idzie w parze z jakością i to jest najważniejsze.
Na spotkaniu prasowym dowiedzieliśmy się ile będzie kosztował Nikon Zfc w Polsce. Za korpus przyjdzie nam zapłacić 4499 zł. W zestawie z zoomem 16-50 mm cena wzrośnie do 5299 zł, natomiast ze stałoogniskowym obiektywem 28 mm - 5499 zł. W przedsprzedaży, do 30 września można zamówić aparat 430 zł taniej.