Mobile
Oppo Find X8 Pro - topowe aparaty wspierane AI. Czy to przepis na najlepszy fotograficzny smartfon na rynku?
To pełnowymiarowy ale nadal kompaktowy i stosunkowo lekki karbonowy statyw o uniwersalnym zastosowaniu. Być może najlepszy w swojej klasie, choć mamy pewne zastrzeżenia. Oto nasze wnioski po trzech miesiącach plenerowych testów.
Leofoto to wciąż stosunkowo młoda i mało znana na polskim rynku chińska marka akcesoriów fotograficznych. Swoją działalność rozpoczęła w 2014 roku i już dwa lata później ruszyła na podbój Europy prezentując pierwsze statywy z serii Mountain, Armour i Hiker podczas targów Photokina 2016. Obecnie szybko zdobywa nowych fanów, oferując produkty premium w nadal przystępnych cenach.
Szczególnie interesująco wygląda oferta statywów - składanych w Chinach, ale do produkcji których wykorzystywane są wysokiej jakości komponenty pochodzące głównie od japońskich partnerów (jak karbon Toray, suche smary Nichimoly, czy bogate w krzem i magnez stopy aluminium). Co ważne, marka ma w Polsce oficjalną dystrybucję a to oznacza wsparcie serwisowe na wypadek wady czy awarii (10 lat gwarancji po rejestracji na stronie).
Testowany LSR-324C to większy spośród dwóch modeli z serii Rapid Ranger. Rapid w nazwie oznacza, że jest to wariant z zaciskami bo w ofercie znajdziemy również spory wybór Rangerów z bardzo popularnymi obecnie „zakrętkami”. Rozszyfrowując dalej nazwę dowiadujemy się o średnicy najgrubszej sekcji nóg (32 mm) oraz, że sekcji tych mamy w konstrukcji cztery. Symbol C oznacza oczywiście Carbon.
Podstawowe parametry:
Patrząc na specyfikację od razu widzimy więc, że LSR-324C to klasyczne poszukiwanie złotego środka i balansu między wysokością, wagą a udźwigiem. Nie jest to więc model typowo podróżniczy, ale za to bardziej od nich nośny i nadal wystarczająco mobilny by zabrać go nawet na dłuższy treking. Leofoto to też marka, która dba o detale, lubi sprytne rozwiązania i nie żałuje dodatkowych akcesoriów. Ale po kolei!
Statyw zapakowany jest w estetyczny, solidny i dobrze dopasowany futerał z szerokim pasem naramiennym. Wewnątrz znajduje się dodatkowa kieszonka zapinana na rzepy w której bezpiecznie unieruchomiono dodatkową mini kolumnę. Dwusekcyjna konstrukcja efektywnie zwiększa wysokość zestawu o 6 lub 12”, choć oczywiście kosztem stabilności. Możemy użyć jej też jako selfie-sticka do vlogowania choć raczej z mniejszymi i lżejszymi aparatami.
Oprócz tego kieszeń zawiera zasuwany strunowo woreczek z dodatkami. Znajdziemy tu wymienne stopki, czyli kolce do pracy na grząskim lub sypkim podłożu, klucze imbusowe do dokręcania i demontażu elementów podczas czyszczenia, oraz karabińczyk, który możemy wkręcić z boku (by dowiesić etui z filtrami) lub pod główną płytą statywu (by zawiesić plecak i dociążyć cały zestaw np. na silnym wietrze).
Jest też bardzo praktyczne multinarzędzie - brelok, który warto przypiąć do kluczy lub plecaka foto. Jest tu „śrubokręt” do wygodnego dokręcania szybkozłączki, trzy imbusy, karabińczyk a nawet otwieracz do butelek.
Samo etui na akcesoria idealnie mieści smartfon i również możemy przywiesić je wygodnie przy statywie, używając np. jako pokrowiec przeciwdeszczowy na naszego smartfona. Za wyposażenie zestawu sklepowego na pewno należy się pierwszy plus.
Pierwsze wrażenie? Statyw jest zaskakująco lekki i naprawdę dobrze, precyzyjnie wykonany. Stosunkowo niska waga wynika w dużej mierze z braku kolumny centralnej ale przede wszystkim z zastosowanych materiałów.
Producent lubi chwalić się, że wszystkie jego statywy wykonane są z 10-warstwowego włókna węglowego. Lepsze statywy Sirui mają zazwyczaj 8 warstw, Benro 9, ale topowe modele Gitzo tylko 6. Dlaczego? Ponieważ karbon karbonowi nierówny, a na jego wytrzymałość, oprócz ilości zastosowanych warstw wpływa wiele czynników, takich jak kierunek układania włókien czy jakość zastosowanej do wiązania żywicy (oraz jej ilość względem samego karbonu).
Leofoto nie podaje tak szczegółowych informacji ale raczej nie powinniśmy obawiać się o jakość materiałów. Dostawcą „węgla” jest Toray Industries – dobrze znana marka od lat zaopatrująca branżę lotniczą, kosmiczną i sportową. Producent przekonuje ponadto, że krzyżowy sposób „tkania” włókna w charakterystyczne romby zapewnia dużą odporność oraz ogranicza przenoszenie drgań.
W konstrukcji zastosowano też lekkie i wytrzymałe stopy aluminium, w tym przede wszystkim utwardzany i anodowany termicznie stop 6061-T6, a także stal nierdzewną typu 18/8 (co oznacza zawartość 18% chromu i 8% niklu) o dużej odporności na korozję.
Brak klasycznej, przepuszczanej przez jarzmo kolumny centralnej sprawia, że statyw jest nie tylko lżejszy i stabilniejszy, ale również bardziej smukły w pozycji transportowej. Średnica platformy może być dzięki temu tylko na tyle duża by obsłużyć głowicę a nogi ściślej do siebie przylegają, eliminując powstawanie negatywnej, niewykorzystanej przestrzeni.
Główna płyta jest niewymienna i nie ma warstwy miękkiej gumy do której dokręcamy głowicę. Z LH-40 płyta stanowi jednak zwarty monolit więc co najwyżej lakier może się z czasem wycierać na czym statyw ucierpi zapewne estetycznie.
Blokady kąta rozstawienia nóg to mechanizm półautomatyczny. Odciągamy blokadę zwalniając swobodny ruch. Pracuje ze sporym oporem i trzeba nauczyć się ją odpowiednio chwytać. Blokada nie sprężynuje i nie wraca od razu na swoje miejsce co jest bardzo wygodne, bo do obsługi nie musimy używać obu rąk. Wychylamy nogę maksymalnie w górę a w drodze powrotnej sama "wskoczy" i zablokuje się w wybranej pozycji.
Statyw pozwala zejść naprawdę nisko bo aparat możemy unieruchomić już na wysokości 20 cm nad gruntem. Docenią to zwłaszcza fotografowie makro oraz dzikiej przyrody. Natomiast w pozycji wyjściowej nogi rozchylone są tylko na ok. 21 stopni, co jest sprytnym sposobem na zwiększenie wysokości statywu bez podnoszenia wagi czy ilości użytych materiałów. Nieco szerszy rozstaw (klasyczne 25 stopni) efektywnie poprawiłby stabilność, zabierając jednak cenne centymetry.
To co wyróżnia ten statyw to przede wszystkim system blokowania sekcji, a więc zaciski. W ostatnich latach rynek zdominowały blokady typu twist-lock, a więc popularne „zakrętki”, ale tradycyjne klipsy nadal mają wiernych fanów. Oba rozwiązania mają oczywiście swoje wady i zalety, swoich zwolenników i przeciwników.
Obsługa zacisków jest z pewnością szybsza (stąd też Rapid w nazwie tego modelu), bo dosłownie jednym ruchem możemy otworzyć i zamknąć wszystkie sekcje i wygodniejsza - bo mokre czy oszronione zakrętki mogą ślizgać się w dłoni. Przede wszystkim jednak przewagą klipsów jest wizualna weryfikacja blokady sekcji. Niech podniesie rękę ten, kto nigdy nie szukał niedokręconej sekcji w statywie z zaciskami. To nie tylko irytujące, ale też niebezpieczne. Chwila nieuwagi i nasz drogocenny zestaw może po prostu runąć.
Istotna jest też kwestia pielęgnacji. Nie każdy statyw pozwala na pełny demontaż nóg i zaciski często bywają prostsze w utrzymaniu w czystości niż zakrętki, do których np. dostanie się piasek.
Oczywiście zakrętki sprawiają, że konstrukcja jest zdecydowanie smuklejsza i łatwiej schować ją do torby lub plecaka bez ryzyka uszkodzenia np. siateczkowej kieszeni. Mocując testowanego Rangera do Shimody Action 40 V2 faktycznie musiałem bardzo uważać na ostro odstające zakończenia zacisków.
Osobiście należę do klubu miłośników klipsów. Moim zdaniem zakrętki to świetne rozwiązanie dla kompaktowych modeli podróżniczych i miejskich, gdzie mobilność i kompaktowa budowa często są ważniejsza niż stabilności. Gdy jednak komfort pracy w plenerze jest priorytetem, a do tego lubimy zmieniać lokację i testować różne kąty, zaciski, w moim przypadku, okazują się znacznie praktyczniejsze.
Zaciski w Leofoto wykonane są przy tym wzorowo. Choć widoczne łączenia z imbusowymi śrubami wyglądają dość surowo. Choć suma oporu jest spora, wszystkie trzy duże klamry faktycznie jesteśmy w stanie obsłużyć jedną ręką. Pokryte gumą z żelu krzemionkowego zakończenia dają bardzo dobrą przyczepność.
Statyw nie jest wodoodporny. Dostępu do wnętrza rur w pewnym stopniu bronią wykonane z grubej gumy uszczelki typu o-ring ale sprawdzą się co najwyżej do ściągania wody z powierzchni sekcji podczas składania. Jeśli lubimy wchodzić ze statywem do słonej wody konieczne będzie każdorazowe solidne czyszczenie.
Na końcu każdej nogi znajdują się duże gumowe zakończenia, które świetnie sprawdzają się w przypadku większość nawierzchni. Materiał ma świetną przyczepność, czego ubocznym efektem jest łatwość zbierania drobnych zabrudzeń.
Gdy pracujemy w grząskim terenie, na piasku czy śniegu, stopki możemy zamienić na dołączone do zestawu kolce. Zaprojektowano je bardzo dobrze, z otworem, przez który możemy przełożyć np. imbus by łatwo dokręcić lub odkręcić końcówkę. Szkoda jedynie, że kolce nie są dłuższe. Nadają się co najwyżej do stosowania na ubitej ziemi czy trawie, ale tu równie dobrze sprawdzą się gumowe zakończenia. By faktycznie był z nich pożytek, powinny być przynajmniej dwa razy dłuższe.
Generalnie jednak statyw robi świetne wrażenie i przede wszystkim znakomicie spełnia swoją rolę. W połączeniu ze średnioformatowym korpusem Fujifilm GFX 50S II zapewnia znakomitą stabilność i duży komfort pracy.
Statyw można kupić również w zestawie z głowicą kulową Leofoto LH-40. To niskoprofilowa konstrukcja o stosunkowo dużej kuli o średnicy 40 mm (stąd nazwa LH-40). Jest to parametr, na który warto zwracać uwagę, bo duża kula nie tylko poprawia precyzję ruchu ale też zwiększa nośność i stabilność lepiej rozkładając ciężar mocowanego zestawu.
Wykorzystuje suchy smar japońskien marki Nichimoly. Zawarty w nim siarczek molibdenu sprawia, że jest bardzo odporny termicznie, co dla nas oznacza, że głowica będzie pracować płynnie nawet przy -30 C. Dobrze znosi też drobne zanieczyszczenia, których ze względu na otwartą konstrukcję nie sposób uniknąć.
Dwa małe pokrętła odpowiadają za siłę tarcia i obrót a duże pozwala wygodnie i szybko zablokować pozycję aparatu. Trzeba przyznać, że obsługa jest niezwykle przyjemna. Możemy tak ustalić opór kuli by bardzo precyzyjnie dopracowywać kadr bez konieczności ciągłego asekurowania body drugą ręką. Nie miałem okazji sprawdzić jak zachowa się z długim obiektywem, ale cięższy korpus Fujifilm GFX z kilogramowym obiektywem nie był żadnym wyzwaniem.
Na podstawie znajdziemy dodatkowo grawerowaną skalę do panoramowania a na płytce szybkozłączki bąbelkową poziomnicę, którą niestety zasłonimy sobie po zamocowaniu aparatu...
Płytkę statywową blokujemy w szybkozłączce mechanizmem zaciskowym dokręcając boczne pokrętło o ostrej dobrze wyczuwalnej fakturze. Nie jest to najwygodniejszy system dla fotografów, którzy lubią często wypinać aparat by fotografować z ręki ale z pewnością pewnie i bezpiecznie unieruchamia aparat.
Sama płytka szybkołączki (BPL-50) jest długa a ponieważ stopka wykonana jest w standardzie Arca Swiss do statywu łatwo też zamocujemy większość L-kształtnych uchwytów, chętnie stosowanych do fotografowania w pionie. Oczywiście głowica ma również dwa wcięcia do zmiany orientacji aparatu, ale w przypadku cięższego zestawu szybkozłączka może nie być w stania utrzymać pewnie pozycji aparatu.
Generalnie jest to świetna i niedroga (ok. 800 zł) głowica, idealna na dobry początek. Szukając większej precyzji, z czasem możemy przesiąść się np. na sprytnie składaną, 3-kierunkową głowicę Leofoto FW-01 lub model z wyższej półki jak Leofoto G4.
Leofoto Ranger LSR-324C to statyw, który z czystym sumieniem moglibyśmy polecić w zasadzie każdemu ambitnemu amatorowi ale również zawodowym fotografom wielu dziedzin. Duża nośność i świetna sztywność pozwolą na swobodną pracę nawet z większym korpusem i obiektywem klasy 70-200 ale nie obawiałbym się postawić na nim również zestawu z dłuższym tele wyposażonym w kołnierz i stopkę.
Próżno szukać w tej konstrukcji większych wad a drobne niedociągnięcia łatwo wybaczyć, biorąc pod uwagę relację ceny (1999 zł z głowicą) do ogólnych możliwości, parametrów i przede wszystkim jakości wykonania tego modelu. W tym przedziale cenowym wydaje się nie mieć konkurentów.