Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
Nikon Z 8 to reporterska bestia. To możliwości topowego modelu Z 9 zamknięte w mniejszym i poręczniejszym body. Czy to również najlepszy aparat dla wymagającego podróżnika? By się o tym przekonać, zabrałem go na poszukiwanie fotograficznego złota na „wyspę słońca”.
Dziś za podróżnicze uważa się przede wszystkim małe aparaty bezlusterkowe. Nic w tym dziwnego – są już naprawdę świetne i nie ciążą nam nawet podczas całodniowych wędrówek. Testowałem wiele z nich i przekonałem się o tym nie raz. Poddając się tej sugestii w pierwszej chwili pomysł, by na wyjazd zabrać profesjonalnego Nikona Z8 wydał mi się więc nieco szalony.
Z 8 to już przecież duży korpus dla zawodowych reporterów, z pełnoklatkową matrycą 45 Mp, ogromnym precyzyjnym wizjerem, rozbudowaną ergonomią, superszybkim systemem AF i uszczelnioną magnezową konstrukcją. Do tego dwa sloty kart, możliwość ładowania z powerbanku przez USB-C i kurtyna chroniąca sensor podczas wymiany obiektywu w terenie.
Zaraz zaraz, czy to nie brzmi jednak jak idealny aparat dla wymagającego podróżnika?
Nikon Z 8 uważany jest za odpowiednik modelu D850 w systemie lustrzankowym. Oba korpusy adresowane są do tej samej grupy użytkowników i oba wykonano z równie dużą starannością. Z 8 jest więc stosunkowo duży i masywny (choć od D850 mniejszy o 15%) i nie wynika to wcale z tego, że inżynierowie Nikona nie potrafią tworzyć mniejszych puszek. By zapewnić odpowiedni poziom komfortu, zwłaszcza podczas wielogodzinnej pracy, aparat po prostu nie może być zbyt mały (czego nie powiem o obiektywach...).
Trzymanie Z8 jest naprawdę satysfakcjonujące. Masywny głęboki grip, dobrze znany układ przycisków, joistick anatomicznie umieszczony pod kciukiem i ekran, który wygodnie odchylimy w dwóch płaszczyznach. Wspominając czasy, gdy nikt nie narzekał na wagę pełnoklatowych lustrzanek, przewiesiłem przez ramię Z8 z podpiętym zoomem Nikkor Z 24-70 mm f/2,8 i ruszyłem łapać w kadrze, mieniące się złotem perły barokowej architektury.
Potężne trzęsienie ziemi, które w styczniu 1693 spustoszyło południowo-wschodnią część wyspy miało ogromne znaczenie dla jej dzisiejszego wyglądu. W gruzach legły 54 miasta i około 300 wiosek. Wiele z nich, jak Syrakuzy czy Modica, budowanych było praktycznie od nowa. W modnym ówcześnie barokowym stylu z wykorzystaniem unikalnych – na tamte czasy – rozwiązań urbanistycznych i pod dyktando najlepszych, kształconych w Rzymie architektów.
Osiem wzniesionych na ruinach miast znajduje się dziś na liście Unesco tworząc swoisty barokowy szlak w Dolinie Noto. Przyciąga on turystów, fanów architektury, a także poszukiwaczy złota, którzy zamiast sita i łopaty dzierżą w rękach aparaty. Bo oblane słońcem, misternie zdobione fasady pałaców i wyłożone barwnymi marmurami wnętrza kościołów to niezwykle wdzięczny temat dla fotografów-podróżników.
Ta gorączka złota dotknęła również i mnie. Z Nikonem Z 8 odwiedziłem tym razem pięć z ośmiu pereł sycylijskiego baroku: Katanię, Modikę, Noto, Ragusę i Scicli. Oprócz tego wiele mniejszych uroczych wiosek miasteczek i oczywiście niesamowite, starożytne Syrakuzy.
Tu swoje możliwości pokazuje pełnoklatkowy sensor 45,7 Mp obsługiwany przez procesor EXPEED 7. W podróży szukam przede wszystkim ładnego światła, dlatego zdecydowanie ważniejsze od niskich szumów są dla mnie rozpiętość tonalna oraz kolory. I muszę przyznać, że pliki RAW (NEF), koloruje się w postprodukcji bardzo przyjemnie. Ładne zielenie, delikatne błękity i dobrze reprodukowane, kłopotliwe dla sensorów czerwienie - nic dziwnego, że wielu fanów systemu wybiera Nikona właśnie dla kolorów.
Dziś w zasadzie każdy fotograf poddaje edycji swoje zdjęcia, ale to potencjał wyjściowego pliku decyduje o tym jak pracochłonny będzie to proces. I czy w ogóle uda nam się uzyskać zadowalające nas kolory.
Lubię ciepłe barwy i delikatne tony. Zapewne nie jestem w tym sam – ludzkie oko lepiej na nie reaguje, swoje robią też na pewno trendy i popularna obecnie ciepła paleta niczym z analogowych błon Kodak. W Nikonie Z 8 sprawę znacząco ułatwia możliwość wyboru trybu balansu bieli z zachowaniem ciepłej tonacji. System pomiaru nie dąży wówczas bezwzględnie do jak najwierniejszego odwzorowania bieli, uwzględniając to, jak ową biel barwi zastane światło. Niby nic nowego, ale pliki JPEG od razu zyskują przyjemniejszą tonalność.
Oczywiście po zmroku, w świetle ulicznych latarń, tryb WB z zachowaniem ciepłych kolorów jeszcze podbija kolory. Kontrowanie światła żarowego często kończy się nieprzyjemnymi żółciami, uznałem więc, że taka tonacja podoba mi się znacznie bardziej. Oczywiście może to powodować zwiększenie szumu, ale jak pokazuje poniższy przykład, przy ISO 4000 nadal nie możemy narzekać na brak szczegółów.
Prezentowane zdjęcia przeszły podstawową korekcję ekspozycji i kontrastu w Adobe Lightroom. W edycji delikatnie rozjaśniam cienie i przygaszam zbyt jasne światła, starając się jednak zachować naturalny wygląd sceny. Zachęcam do samodzielnej oceny potencjału plików i prób edycji zgodnie z własnymi upodobaniami.
Zupełnie przypadkiem trafiłem na zbiory oliwek. Na niewielkiej plantacji niedaleko Modiki (prowincja Ragusa) w niedzielne przedpołudnie zebrała się grupa przyjaciół, by pomóc lokalnemu plantatorowi w pierwszym zbiorze, niewielkich jeszcze, zielonych owoców przeznaczonych do produkcji oliwy.
„To pierwsze przyzwoite plony od 7 lat” - mówi mi Luca, właściciel gaju i dodaje, że zmiany klimatu są tu już wyraźnie odczuwalne. Jak tłumaczy, zbyt sucha i gorąca wiosna zakłóca proces kwitnienia oraz zapylania drzew, które owocują później i skromniej. Są też bardziej podatne na choroby, utlenianie i pleśnienie.
Na dużych areałach oliwki zbiera się dziś maszynowo. W małych gajach, jak w tym należącym do Luki, nadal głównie ręcznie lub za pomocą specjalnych grzebieni i elektrycznych „wytrzęsarek”. Oliwki spadają na siatki (bardzo ważne jest, by nie miały kontaktu z podłożem), z których zsypuje się je do skrzyń i zgrzebnie przebiera z liści i drobnych gałązek. W tej postaci trafiają do skupu.
Aparat na początku ląduje pod drzewem. Uznałem, że na zdjęcia muszę najpierw zasłużyć. Wspólna praca, żarty i pogawędki szybko pozwalają przełamać pierwsze lody, kilka skrzynek później i kilka drzewek dalej, zaczynam dyskretnie dokumentować. Od teraz pracuję już z aparatem przewieszonym przez ramię od czasu przystawiając go oka. Kadruję raz detal raz szerszą scenę. Szukam też okazji do portretowania towarzyszy.
Fotografuję z szeroko otwartą przysłoną, w trybie ciągłego autofokusa, z aktywną detekcją, by móc skupić się jedynie na kompozycji. Robię zdjęcia szybko i możliwie dyskretnie. Wykrywanie oka bezbłędnie znajduje bohatera nawet między gałązkami. Punktowy AF pogubiłby się tu nie raz. Efekty oceniam dopiero później i to właśnie wtedy po raz pierwszy w pełni doceniam nie tylko skuteczność autofokusa, o którym jeszcze powiem, ale przede wszystkim możliwości zaawansowanego zooma Nikkor Z 24-70 mm f/2,8 S.
Długo zastanawiałem się, jaki zestaw zabrać w taką podróż. W pierwszej chwili skłaniałem się ku opcji kompaktowej: uniwersalny lekki zoom Nikkor Z 24-120 mm f/4 S, do tego mała spacerowa stałka Nikkor Z 40 mm f/2. Alternatywą był cięższy zestaw profesjonalny, a więc topowy zoom 24-70 mm f/2,8 i zaawansowana stałka 50 mm f/1,8 S.
Uznałem, że korpus klasy Z 8 zasługuje na topową optykę, poza tym miałem zwyczajnie perwersyjną ochotę odbyć podróż do czasów dużych pełnoklatkowych korpusów i masywnych obiektywów, które kiedyś były przecież standardem. Mało tego! Uchodziły nawet za lekką i kompaktową alternatywę dla systemów średnioformatowych.
To, co uderzyło mnie najbardziej, to wyjątkowa plastyka obrazu, której od zoomów raczej się nie oczekuje. Jasne standard-zoomy, to woły robocze. Stosowane są głównie w wymagającej pracy zawodowej, mają być więc przede wszystkim szybkie, ostre i wytrzymałe. Charakter obrazu często schodzi na dalszy plan.
Tymczasem Nikkor S 24-70 mm f/2,8 pod tym względem naprawdę błyszczy. Gdy wrzuciłem krótką relacją na swoje social media w prywatnych wiadomościach koledzy ze środowiska pytali przede wszystkim o sprzęt. Jaki obiektyw? Czy to średni format?”
Trzeba przyznać, że zdjęcia mają faktycznie unikalny „look” - są przestrzenne, z ładną głębią, przyjemną separacją i mikrokontrastem. Po tym wypadzie stałka już do końca wyjazdu przeleżała w torbie, a podpięty na stałę zoom ciążył jakby mniej...
A po ciężkim dniu pracy uczta! Lokale wino, oliwa z oliwek z ubiegłorocznych zbiorów i oczywiście słynne na cały świat słodycze. La dolce vita!
Palermo to miasto antyczne. Kolonia fenicka, osada kartagińska, miasto rzymskie. Zdobycz Wandalów i Gotów, część imperium bizantyjskiego, miejsce osadnictwa Arabskiego. Miasto piratów, element rozgrywek europejskich dynastii niemieckich i francuskich, aż do zjednoczenia Włoch w XIX w. pod rządami Hiszpańskimi.
Palermo wizualnie ma więc wiele "warstw" a ponad 2000 lat historii budzi respekt. Różnorodność architektury, kulturowy tygiel i tysiące, tysiące turystów, którzy przybywają tu, by poczuć ducha miasta, zjeść cannoli i powygrzewać się na miejskiej, pięknie położonej plaży Mondello (z charakterystycznym secesyjnym pawilonem znajdującym się na końcu krótkiego molo).
Punktem obowiązkowym na turystycznej mapie jest też oczywiście Mercato di Ballarò, najstarsze w mieście targowisko słynące ze świetnego jedzenia oraz abanniat - hałaśliwych nawoływań sprzedawców, zachwalających jakość swoich produktów.
Po porannym spacerze w porcie ruszyłem w kierunku Ballarò w poszukiwaniu śniadania i ulicznych dynamicznych kadrów. Chciałem sprawdzić jak Nikon Z 8 sprawdzi się w typowym streecie, ale też podchwyconych ujęciach „z biodra” i klasycznym podróżniczym portrecie.
Kluczowe okazało się odpowiednie skonfigurowanie aparatu. By fotografować skutecznie i niepostrzeżenie, ciągły autofokus z wykrywaniem oka przypisałem do tylnego przycisku AF-ON. Przeciskając się w tłumie wciskałem go nieprzerwanie, wyzwalając migawkę w rokujących sytuacjach. W dyskretnym fotografowaniu pomocna okazała się również bezdźwięczna elektroniczna migawka (Z 8 jest już zupełnie pozbawiony mechanicznej migawki).
Aparat trzymałem nisko kadrowałem więc centralnie i nieco na ślepo, kierując obiektyw w – jak mi się wydawało – właściwą stronę. Wykrywanie oka namierzało bohatera, szeroka ogniskowa 24 mm łapała otoczenie, a więc niemniej ciekawy kontekst. Mogłem oczywiście skorzystać z odchylanego ekranu, by zachować kontrolę nad kompozycją, ale wówczas moje fotografowanie nie byłoby już tak spontaniczne.
Po kilku próbach zrobiłem wielkie WOW. Mimo trudnych warunków – kontrastowego światła i przeładowanych często kadrów system detekcji okazał się zabójczo skuteczny. Trafiał pod ostrym kątem i z dużą precyzją. By robić tego typu zdjęcia, do tej pory trzeba było mocno przymykać przysłonę i liczyć na łut szczęścia (słynne „f/8 and be there”). Z tak zaawansowanym systemem AF po raz pierwszy możliwe jest wykonywanie ostrych zdjęć z szeroko otwartą przysłoną, co zupełnie zmienia ich plastykę i odbiór. Czy to nie stało się właśnie zbyt proste?
To co na pewno doceniłem w tej podróży, to możliwość ładowania aparatu z powerbanku. Z 8 jest chyba jedynym aparatem, który oferuje dwa wyjścia USB-C, w tym jedno PD (Power Delivery), które pozwala szybko doładować ogniwo bez przerywania zdjęć. Zdarzyło się, że bateria padła mi na plaży w trakcie fotografowania zachodu słońca. Nie miałem drugiego akumulatora, ale na szczęście w plecaku miałem powerbank.
W podróży częściej korzystam też z łączności Wi-Fi. Nie jestem specjalnie aktywnym użytkownikiem social mediów, ale od czasu do czasu wrzucam mały slide show z jakiejś ciekawej lokalizacji. W wolnej chwili lubię też już w telefonie sprawdzić, co da się wycisnąć z jakiegoś zdjęcia przymierzając różne presety w mobilnej wersji Lightrooma. W przypadku aparatów Nikon zdecydowanie zachęca do tego aplikacja SnapBridge, która pozwala sparować urządzenia, by lekkie prevki zdjęć od razu lądowały w pamięci naszego telefonu.
Bardzo cieszy mnie "fotograficzny" odchylany, a nie "filmowy", umieszczony na przegubie ekran. Dla kogoś kto nie zajmuje się wideo jest to rozwiązanie znacznie wygodniejsze, bo panel pozostaje w osi obiektywu a jego rozłożenie jest znacznie szybsze, prostsze i dyskretniejsze, co w reportażu ma znaczenie.
Nikonowi udało się też stworzyć stelaż dwukierunkowy, który jest jednocześnie i zgrabny i funkcjonalny. Dziś, gdy więcej zdjęć powstaje już w pionie, niż w poziomie jest to niewątpliwie bardzo wygodne.
Ważną zaletą Z 8 jest też wydajny system stabilizacji matrycy. Bardzo przydaje się w słabszym świetle i podczas fotografowania z dłuższymi ogniskowymi, ale nie tylko. Ma też swoje kreatywne zastosowania. Fotografią krajobrazu podczas tego wyjazdu zajmowałem się akurat najmniej, ale bezpieczny czas 1/6 s (dla ogniskowej 70 mm!), to już wystarczająco długa ekspozycja, by pokazać np. ruch, przelewającej się przez skały wody, czy cofającej się fali.
Podsumowując, Nikon Z 8 na pewno przypomniał mi, co oznacza komfort i ergonomia profesjonalnego body, i że nie zawsze warto chodzić na kompromisy. Aparat miałem ze sobą bez przerwy i zaskoczyło mnie to, jak szybko przyzwyczaiłem się do jego ciężaru i gabarytów. Z tak dobrym profesjonalnym zoomem f/2,8 nie potrzebowałem dodatkowej stałki a duża rozdzielczość sensora pozwoliła na bardzo elastyczne kadrowanie, co w pewnym stopniu zastąpiło mi dłuższe ogniskowe.
Oczywiście potrzeby mogą być są bardzo różne. Jeśli przedkładamy niską wagę nad szybkość i ergonomię, z pewnością lepszym wyborem będzie Nikon Z 7 II. Podobnie dla fanów dyskretnego streeta nie będzie to aparat idealny, bo choć jest niesamowicie szybki, duży czarny korpus często nie pozostaje niezauważony - tu zdecydowanie lepiej sprawdzi się mniejszy ale równie szybki Nikon Zf z niewielką stałką.
Z 8 daje natomiast poczucie i spokój, że możliwości sprzętowe nie będą ograniczeniem w żadnej sytuacji. Jest szybki zarówno w obsłudze jak i w działaniu a do tego wysokorozdzielczy, dzięki czemu sprawdzi się i w krajobrazie i portrecie i w modzie. Gdybym ponownie miał wybrać się w dłuższą podróż tylko z tym body i tylko tym jednym obiektywem, zrobiłbym to bez wahania.