Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
Satysfakcja, spełnienie, jakaś wyjątkowa afirmacja codzienności. Jakieś ciepło rozchodzi się po moim ciele. Jest mi z tą książką tak dobrze. Tak normalnie...
Yaga - Baba Jaga. To się w końcu musi ze sobą połączyć. Mało polityczne jest dziś używanie prastarych przestróg w wychowaniu (bo cię porwą, bo zaczarują, bo przyjdzie i Cię zabierze) więc postać Baby Jagi przewróciła się na zakręcie historii i dziś wychynie jeszcze od czasu do czasu tylko w starych bajkach. Porzucona do tego stopnia, że trudno tytuł książki Kalinowskiej w ogóle skojarzyć z – tą – Jagą.
„Nie znamy jej historii, nie wiemy ile ma lat. Jest impulsywna i mściwa, za nic ma piękno fizyczne i hierarchię władzy. Jej pomoc w baśniach kosztuje, nie robi niczego za darmo czy z potrzeby serca. Jest przebiegła, irracjonalna i praktykuje czary na korzyść lub niekorzyść osób, które przychodzą do niej z innego społecznego porządku...”
Agata Kalinowska: „Yaga”
Nie, nie szukam doprecyzowania, która z bohaterek ma zadatki na bycie „Yagą”. Czytam tekst autorki, znajdujący się na końcu książki – i owszem, wiele mi wyjaśnia. Dodaje i tłumaczy. A raczej dzieli się spostrzeżeniami, ogólnohumanistycznymi myślami, luźno wiążącymi z wcześniej widzianymi obrazami.
„Agata Kalinowska to artystka wizualna, fotografka, pisarka i barmanka. Od dziesięciu lat aparat towarzyszy jej w najbardziej banalnych, przerażających i intymnych momentach.”
Dziura w skarpetce, zużyty tampon, niedomyta szyba, rozmazane lody. Tak banalne i tak znajome, że każdy się w tym znajdzie. Szalone, bezpretensjonalne, ostre, obrazoburcze. Naładowane emocjami, erotyką, żartem i zwykłością, dla niektórych będą pewnie ordynarne.
Agata Kalinowska: „Yaga”
Pieczołowicie ułożone zdjęcia. Z dużym wyczuciem, prowadzone delikatnie i na ostro. To zdanie nie brzmi wcale i jest podwójnie sprzeczne, a jednak oddaje charakter edycji. Trochę wiesz, a trochę nie wiesz czego się spodziewać. Ale gdy już masz to następne zdjęcie – w głowie pojawia się myśl – a, no tak, pięknie, normalnie.
Nie ma tu sztucznego pompowania nastroju. Nie jest jak z muzyką z porządnej amerykańskiej produkcji filmowej – tu nic nie zapowiada tak bardzo oczywiście co się zaraz zdarzy. Miejscami są żarty, a chwilami dramaty. Co przeważa? To poczucie, że jest tak dobrze ze sobą. Z obrazami. Z historią. Że to jest czytelne i można współodczuwać. Że są łzy i krew i pot i potem będzie kawa i znów, od nowa. I będzie pachniało kwiatami, i potem śmierdziało przepalonymi i zatęchłymi starymi meblami, że woń seksu miesza się z zapachem potu i maszynki do wytwarzania pary z dyskoteki.
Za sekwencję odpowiada Agata Kalinowska i Łukasz Rusznica, czyli autorka i zewnętrzne oczy – kuratora i także artysty. Ileż tam musiało być dyskusji (Przywalmy już tym! - Nie nie, poczekaj, weźmy widza na przetrzymanie. - Daj spokój, zaśnie zaraz. - No chyba nie idziemy w oczywistości ani żarty między oczy). Uszanowali widza. Poprowadzili, ale meandrami, nieoczywistościami. Zagrali, ale bez żadnych „ą” i „ę”.
Agata Kalinowska: „Yaga”
Znakomita większość zdjęć jest w pionie, zatem decyzja projektantki co do formatu nie powinna wcale dziwić. Więcej nawet, ona też coś mówi. Mówi, że mamy klasyczny album, trochę jak szkolny dziennik. Nieliczne fotografie w poziomie przepołowiono. Ale tak, jakbyśmy mieli dwa niezawisłe piony. Nie zawsze mamy nawet pewność, czy to był jeden kadr, czy jednak dwa. Zgadywanki i niepewność ale też płynność, choć gwiżdżąca na jakieś formalne zasady. Trzeba też podkreślić, że papier i obróbka zdjęć pasują do siebie idealnie. Piękny i zadbany przedmiot.
Wróćmy do samych zdjęć. Kalinowska jest nierówna, powiedzieliby znawcy formalnych wymogów fotografii. Raz idealny pejzaż, złoty podział i perfekcyjnie naświetlona ekspozycja. Ale częściej prześwietlone, dopalone lampą, nieostre i krzywe. Kampowe, że aż czasem kurz wzlatuje. Brudne. Nieułożone. Nieumalowane. Nieuczesane. Chropowate, a innym razem lśniące i mieniące się. Wymieszane.
Stwierdzenie, że forma dobrana do tematu, byłoby nadużyciem, gdyby nie było banalną prawdą. Bo owszem, wszystko się zgadza i przekonuje. Ale „forma” chyba w ogóle nie była rozpatrywana. Tak jakby zmiętolenie pościeli odbywało się w myśl jakiejś teorii, a nie odpowiadało odruchowi, nie wynikło z układu ciała, bezwiednie. Te zdjęcia są właśnie taką pościelą – czasem przygładzone, bo przyjdą goście, czasem rozbebeszone po udanym seksie, niedociągnięte przy porannym przeciąganiu. Nikt tu nie dobierał kompozycji, nie przesuwał przedmiotów, a jeśli zwariował autofokus, to trudno. Najlepiej!
Agata Kalinowska: „Yaga”
A jednak słyszałam na mieście, że to książka skandalizująca, za ostra, że generalnie obraza jakiegoś majestatu nastąpiła. Myślę sobie, czy to samo słychać było po publikacji książki „The Ballad of Sexual Dependency” Nan Goldin? A tu minęły już dekady, już przynajmniej jedno pokolenie, jeśli nawet nie dwa. I my dalej będziemy się obruszać na to co się dzieje za drzwiami czyjejś sypialni?
Tyle, że „Yaga” jest nie o tym. Tu jest zwykłość. Tu jest odrzucenie utartej hierarchii, tu jest jakaś próba układania swojego i niezawisłego, wolnego „Ja”. Ale pewnie ten zużyty tampon czy siniak pod okiem ciągle burzy etos piękna i skostniałe reguły gry. Widać, że krew jest ciągle super intymną sprawą, czy to na rozbitym czole czy pod prysznicem.
Agata Kalinowska: „Yaga”
I właśnie to co drażni być może konserwatywne oko, jest wyzwalającym zupełnie moim zachwytem. Sprawia, że głębiej się oddycha. Czulej myśli się o sobie i otoczeniu. Wreszcie mam przed sobą obrazy, które i mnie lubią, bez makijażu, z kurzem w kątach i górą rzeczy do prania.
Ta zwykłość jest tu wyjęta na plan pierwszy – i celebrowana. Z wyczuciem, bliskością, zachwytem nad refleksem światła, z pijackim uśmiechem, zmęczonym papierosem, pocałunkiem i spoconym uściskiem. Z widokiem z okna oraz pejzażem z wycieczki. Zwykłe powietrze.
I ciągle jest mi z tą książką tak dobrze!
Joanna Kinowska w serii RAV∙A books
https://rava-stories.pl
https://www.facebook.com/rava.stories