Aparaty
Wysyp zimowych promocji Fujifilm - aparaty z rabatem do 1075 zł
Poniżej publikujemy tekst towarzyszący wystawie Marka Wojciecha Druszcza autorstwa Piotra Sarzyńskiego:
Fotografia okamgnienia
"Prawdziwy portret nie istnieje. Wszystkie są oszukańcze" - stwierdził w 1850 roku amerykański pisarz Nataniel Hawthorne. Ta uwaga dotyczyła malarstwa, ale problem relacji pomiędzy modelem a jego wizerunkiem okazał się nie tylko zmartwieniem mistrzów pędzla czy dłuta ale też fotografów. Toteż wszyscy ci, którzy sięgali po aparat, by w poważnych zamiarach rejestrowaç oblicza innych, zawsze musieli odpowiedzieć sobie na pytanie: co pragnę ujawnić, co osiągnąć? I znajdowali na te pytania różne odpowiedzi, decydując się - w zależności od zainteresowań, temperamentu lub chłodnej kalkulacji - na portret obyczajowy, psychologiczny, środowiskowy, naturalistyczny, estetyzujący lub jakikolwiek inny. Długo by wymieniać. To z fascynacji możliwością utrwalenia na zdjęciu wizerunku drugiego człowieka dziś możemy delektować się pracami Man Raya, Arnolda Newmana, Diane Arbus, Gottfried Helnwein, Annie Leibovitz i wielu innych. Tak bardzo się między sobą różnią, choć bohaterem wszystkich jest człowiek.
Wydaje się, że w fotografii i portretowej wymyślono już wszystko. Gdzie więc znaleźć własną, oryginalną drogę? Zawsze istnieje pokusa, by "uciekać do przodu", by się wyróżnić, by szukać nowych, choćby ekstremalnych rozwiązań formalnych,szokować, zaskakiwać, epatować. By stać się portrecistą arcysymbolistycznym, superpsychologicznym, hiperekspesyjnym itd. itp. Cykle "Mature" czy "Royal blood" Erwina Olafa najlepszym przykładem, jak zaskakiwać widza. Ale też popularna stała się w ostatnich latach metoda odwrotna: beznamiętnego utrwalania, fotografowania modeli tak, jak towarów do wysyłkowego katalogu: bez emocji, w możliwie najbardziej codziennych i nic nie znaczących pozach, z obojętnymi minami. Osobliwie pojęty naturalizm, w którym trywialność i brak właściwości urastają do rangi wartości nadrzędnych. Jak w pracach Rineke Dijkstry czy Thomasa Ruffa. Gdzie w tym bogactwie "pomysłów na portret" umieścić prace Wojciecha Druszcza? Gdzieś pomiędzy. Jego wrażliwość i temperament nie pozwalają mu na apologetykę banału. Z kolei jego artystyczna kultura powstrzymuje przed nadmierną ingerencją w rzeczywistość i kondycję
modela. Mam wrażenie, że czułby się za żenowany każąc portretowanemu zakładać czapkę lub na dany znak zaczesywać włosy, nawet, gdyby efekt miał okazać się rewelacyjny. Czułby się zawstydzony, polując ukradkiem na ból, tragedię, komizm, śmieszność. Czułby się oszustem aranżując sytuacje, które tak na prawdę nie miały miejsca, tylko dlatego, by osiągnąć efektowny rezultat. Wydaje mi się, że Druszcz zbyt szanuje tych, na których kieruje swój obiektyw, by bezlitośnie odzierać ich z osobowości ale też osobowość sztucznie ubarwiać.
Odcinając się od skrajności, dystansując od mód i efekciarstwa Druszcz dobrowolnie skazał się na drogę, na pewno trudniejszą, za to wiarygodną: pełnego pokory szukania prawdy w okamgnieniu. Po prostu cierpliwie czeka, by uruchomić spust migawki w tym jednym, króciutkim momencie, gdy jego bohater na chwilę zrzuca maskę (maski) zakładaną na użytek publiczny i pokazuje swoją prawdziwą twarz.
Cóż znaczy prawdziwą? To nie musi być duchowa wiwisekcja, wystarczy szczerość. Druszcz wcale nie pragnie poprzez portret opowiadać o fotografowanym całej prawdy. Jest zbyt doświadczony, by nie wiedzieć, że groziłoby to grzechem pychy. Jemu wystarczy, że ujawni choć cząstkę prawdy.
W swych pracach Druszcz najczęściej kieruje uwagę odbiorcy na samą twarz. Tło, akcesoria, otoczenie, czyli wszystko to, co dla wielu innych fotografików jest ważnym dopełnieniem portretu, jemu zazwyczaj wydaje się zbędną przeszkodą w opowiadaniu o tym, co najważniejsze. I nawet w pracach, w których drugi czy trzeci plan nie jest tylko czarną plamą, stanowi on tylko naturalne, dyskretne dopełnienie. Pejzaż za księdzem Józefem Tischnerem, tajemnicze sylwetki towarzyszące Januszowi Zaorskiemu czy wieczorne niebo otaczające Stanisława Lema nawet przez chwilę nie odciągają naszej uwagi od kwintesencji portretu: twarzy. Albowiem tym, co prawdziwie fascynuje Druszcza, to sama fizjonomia, mimika, zmarszczki, kosmyk włosów oraz to, co się za tym wszystkim kryje. Ale przede wszystkim uwag przykuwają oczy. Twarze fotografuje na różne sposoby: en face, z profilu i trzy czwarte, lekko od góry lub od dołu, mocno oświetlone lub w półmroku. Ale zawsze kieruje swoją i naszą uwagę właśnie na spojrzenie modela. Bystre lub zamglone, uważne lub nieobecne, wesołe lub smutne. Nie ma wątpliwości, że właśnie oczy są dla autora wrotami, którymi można dostać się w głąb duszy bohatera fotografii. Nawet, jeśli są lekko przymknięte lub zasłonięte stanowią przepustkę do spotkania z bohaterem na zdjęciu.
A więc prawda utrwalona w okamgnieniu. W okamgnieniu fotografa i jego migawki, ale też w mgnieniu oka portretowanego. Zapracowany Krzysztof Kieślowski, filuterny Melchior Wańkowicz, zaskoczony (?) Tadeusz Mazowiecki, chmurny Gustaw Holoubek, zafrasowany ksiądz Tischner, zadziwiony Stanisław Lem, zamyślony Stanisław Stomma, roniący łzę Michelangelo Antonioni. To są ich bardzo prawdziwe oblicza, choć przecież nie jedyne. Może nawet nie najważniejsze. Ale na pewno przenikliwe. W 1962 roku Bert Stern w ciągu kilku dni zrobił Marilyn Monroe ponad 2700 zdjęć. Było to na sześć tygodni przed jej śmiercią. Czy ta lawina fotografii i pozwoliła pojąć jej stan ducha, uczucia, lęki. Czy potrafiła dać sygnał ostrzegawczy o zbliżającej się tragedii? Nie, bo nie udało się wśród tysięcy zrobić tego jednego zdjęcia w okamgnieniu pomiędzy dwiema starannie zakładanymi maskami. Druszcz o tym wie i jak rasowy łowczy nie strzela gęsto i na oślep. On poluje tylko na owe okamgnienia. Prace, którymi dzieli się z odbiorcami w tym wydawnictwie są tego świadectwem. - Piotr Sarzyński
Marek Wojciech Druszcz - fotografik i fotoreporter. Pracował dla największych agencji fotograficznych takich jak: Agence France Presse, Reuters, AP, Centralnej Agencji Fotograficznej, dzienników : Gazety Wyborczej, Rzeczpospolitej i Głosu Pracy, tygodników : Kultura, Sportowiec, a ostatnio Polityka, gdzie przez wiele lat kierował działem foto. Swoje zdjęcia publikował również między innymi w Life Magasin, Time, Newsweek, Buissness Week, Photo Magasin, International Herald Tribune, New York Times, Washington Post, Figaro. Do najważniejszych wystaw i publikacji należy: 1978 - World Press Photo w Amsterdamie (wyróżnienie i udział w wystawie), 1981 - Udział w wystawie La Photographie Polonaise w Centrum Pompidou w Paryżu, 1982 - wystawa indywidualna Gaus Gallery - Sztokholm, 1990 - Wystawa najlepszych zdjęć prasowych Agence France Presse w Paryżu, Marsylii i Lyonie. 1993 - udział wystawie polskiej fotografii i na Uniwersytecie w Stanford, 1997 - udział w wystawie Polska Fotografii a Prasowa (II nagroda w kategorii Świat w którym żyjemy),1998 - udział w wystawie The end of Yalta w Berlinie i Warszawie, 1999 - wystawa indywidualna Maski w EMPiK w Warszawie, 2000 - udział w wystawie Jan Paweł II w Paryżu Warszawie, Krakowie, Gdańsku. 2003 - wystawy indywidualne portrety w Rzeszowie i Tarnowie. Fotografie Druszcza były publikowane w albumach: New Photography in Europe, Le monde in Alert, J.Paul II, Księga X-lecia. Jest członkiem władz Związku Polskich Artystów Fotografików, Klubu Fotografii i Prasowej Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich oraz ZAiKS.
Fotografie Marka Wojciecha Druszcza z cyklu Twarze Polityki prezentowane są do 4 października 2006 roku w Galerii Fotografii B&B (ul. 1 Maja 12) w Bielsko-Białej.