Akcesoria
Black November w Next77 - promocje na sprzęt foto-wideo przez cały miesiąc
Ta rzeka nazywa się Dziwna, bo niekiedy odechciewa jej się płynąć w kierunku morza. Obiera inny kierunek, płynie na południe, w kierunku zalewu i Odry. Tak dzieje się, gdy wzburzony Bałtyk wtłacza w nią swe wody. Na wyjściu z dziwnowskiego portu kutry skaczą wtedy jak piłeczki. Ta rzeka płynie jakby wbrew wszystkiemu. Nad tą właśnie rzeką znajduje się osiedle.
Dziwnów, niewielkie miasteczko w północno-zachodniej Polsce upchnięte na niewielkim cyplu. W ciągu kilku letnich miesięcy jeden z najważniejszych w Polsce ośrodków wypoczynkowych. Po sezonie życie tu zamiera, bary i restauracje zamyka się na cztery spusty, wczasowicze i sezonowi przedsiębiorcy znikają. Pozostaje garstka mieszkańców, którzy rozpoczynają odliczanie do następnego sezonu.
Poszukując miejscowości, która jak w soczewce skupiłaby losy polskiego rybołówstwa po wejściu do Unii Europejskiej trafiłem właśnie do Dziwnowa. W czasach PRL-u działała tu prężna spółdzielnia Belona. Na umocnionym nabrzeżu stały dziesiątki kutrów. Dziwnów był czwartym portem rybackim w Polsce-prawie połowa jego mieszkańców związana była z rybołówstwem. Później wszystko prosperowało jeszcze siłą rozpędu by w końcu, w początkach lat dziewięćdziesiątych, upaść. Kutry przejęli prywatni armatorzy, skali połowów nikt specjalnie nie kontrolował. Rybacy mówią, że był to okres wolnej amerykanki-niemal wszystko było wtedy wolno. Wraz z wejściem Polski do Unii Europejskiej całe polskie rybołówstwo zostało objęte redukcją floty, a aktywni rybacy zmuszeni do przestrzegania limitów połowowych. Finansowe rekompensaty za złomowanie kutrów stały się dla wielu z ich właścicieli atrakcyjną alternatywą wobec coraz cięższych realiów pracy na morzu. W ciągu kilku lat z dziwnowskiego portu zniknęło więc ponad 70 procent jednostek. Dziś wypływają stąd w morze raptem 4 kutry i 4 niewielkie łodzie.
Prawie wszyscy ci którzy pływali i ci, którzy nadal pływają mieszkają na Osiedlu Rybackim. To kilkadziesiąt domków ustawionych regularnie jeszcze przez Niemców wzdłuż kilku wąskich uliczek. Z osiedla jest rzut kamieniem nad rzekę, rzut kamieniem na plażę. I raptem kilka kroków do portu. Nostalgia za tym co było aż się tu skrapla. Od tych, którzy oddali na złom swoje jednostki można usłyszeć wzruszające historie o ostatnim kursie na złomowisko, o spadającej rentowności połowów i o limitach połowowych, które ich zdaniem nie miały na celu ochrony zagrożonych gatunków ryb, a jedynie likwidację polskiego rybołówstwa. Żaden z nich nie chciał patrzeć, jak tną jego kuter na żyletki. Mówią, że pękłoby im od tego serce.
Część rybaków wykorzystała swoje rekompensaty na inwestycje - wyremontowali domy, wygospodarowali miejsce na pokoje gościnne albo niewielki bar. Te domy na osiedlu łatwo poznać. Na każdym znajduje się jakiś element kutra - koło sterowe, bulaj, lampa nawigacyjna, kawałek grubej liny albo kotwica. Ich właściciele, tak jak pozostali mieszkańcy miasteczka odliczają teraz dni do rozpoczęcia sezonu. Czasami wychodzą rankiem z domów i idą przez pogrążone we śnie osiedle do portu. Chcą tylko popatrzeć na kolegów wychodzących w morze.
Ci z osiedla, którzy zostali w fachu starają się nie narzekać. Trudna praca na morzu nauczyła ich, że radzić trzeba sobie w każdych warunkach. Czasami tylko zwracają uwagę, że o wiele większym problemem niż limity na określone gatunki ryb są ciągle zmieniające się przepisy, które nie pozwalają im planować niczego dalej niż na rok do przodu. - Rybołówstwo, nawet przy aktualnych limitach nadal się opłaca, choć wielkich pieniędzy z tego nie ma - mówią.
W najtrudniejszej sytuacji są ci, którzy mają niewielkie łodzie. Zgodnie z przepisami mogą wypływać nie dalej jak 6 mil morskich od brzegu, a w morzu nie wolno im przebywać dłużej niż 12 godzin. Ich łódki mają ładowność nie większą jak 3-4 tony. Nie łowią przemysłowo - muszą wyciągnąć tylko tyle ryby, by pieniędzy z jej sprzedaży starczyło dla ich rodzin i tych kilku pracowników, którzy na brzegu pomogą rozładować kuter. To oni kultywują tradycyjne techniki połowowe, wielu z nich otwarcie mówi, że wyruszają w morze także ze względu na tradycję, którą przejęli po ojcu czy wuju. To także oni ryzykują najwięcej, ich łupinki w otwartej konfrontacji z żywiołem nie mają szans. Tacy jak oni giną na morzu najczęściej.
Rybacy z Dziwnowa są częścią lokalnej społeczności, dodają jej kolorytu, stanowią o jej unikalności. Są trochę jak sama Dziwna - płyną pod prąd. Walcząc z przeciwnościami losu starają się utrzymać na powierzchni. Wiedzą, że bez nich przestanie istnieć nie tylko osiedle (będzie musiało zmienić nazwę, ta stara będzie brzmiała jak drwina), ale też cały Dziwnów. Miasteczko takim jakim było od dziesięcioleci zniknie, stopi się w jedno z dziesiątkami nadmorskich miejscowości, których jedynym walorem jest to, że mają kawałek plaży. Tak, bez rybaków Dziwnowa nie będzie. Zostanie tylko ten dziwny pusty port nad Dziwną, rzeką, która płynie wbrew sobie.
Filip Springer - fotograf Kolektywu Fotografów Visavis.pl, współpracuje też z Fundacją Imago Mundi. Regularnie publikuje w Tygodniku Polityka. Realizuje długoterminowe projekty fotograficzne. Swoje fotografie prezentował w ramach wystaw indywidualnych w Poznaniu, Warszawie, Łodzi, Gdyni, Jeleniej Górze i Lublinie.
Filip SpringerRybactwo sentymentalne
Wernisaż: 19.05.2011, godz. 13:30
Termin: 19-22.05.2011
Europejski Dzień Morza
Zielony Most - Gdańsk