Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
Śluby oberwały najmocniej, zakazy i ograniczenia odczuły pary planujące ślub, ale też wszyscy związani z branżą. Zawsze robiliśmy dużo zleceń zagranicznych, wyjazdowych - we Francji, Włoszech, Hiszpanii czy UK - a regulacje zmieniały i nadal zmieniają się z tygodnia na tydzień.
Pary czekają do ostatniej chwili, imprezy są odwoływane lub przekładane na kolejny rok. Lokalne imprezy można organizować z dużo mniejszym wyprzedzeniem, nawet 2-3 tygodniowym. Właśnie podpisałem umowę na takie zlecenie. Rynek lokalny powoli się odbudowuje, ale dla nas sezon ślubny zapewne ruszy na dobre dopiero w przyszłym roku.
Fot. Michał Warda / WhiteSmoke Studio. Aparat: Fujifilm X-Pro3
Te rozmowy szybko się urwały. My sobie, oni sobie. I tak robili to, co chcieli. Z pewnością nie był to dialog.
Branża już się zmieniła. Nie jestem w stanie powiedzieć ile osób na stałe zostanie po ostatnim roku. Wielu odeszło. Widziałem sporo aukcji sprzedaży sprzętu lub wymiany, bo ludzie się przebranżowili i teraz chcą fotografować już tylko dla przyjemności, nie potrzebują profesjonalnych „puszek”.
Na pewno zmienią się imprezy - jeszcze długo będą mniejsze, bo wiele par nie chce ryzykować niemałych w końcu, pieniędzy. Mi to osobiście pasuje, lubimy robić kameralne imprezy. Są ciekawsze w wymiarze socjologicznym. Jest więcej rodziny, szczerych emocji, zachwytu nad drobnymi rzeczami. Mniej przepychu, próby pokazania się. To, że pieniądze wydawane są rozsądniej sprawia, że imprezy są bardziej gustowne, jest w tym więcej smaku. Ale mówię za siebie i naszych klientów. W skali kraju może być inaczej. Część znajomych pokazuje zdjęcia z naprawdę sporych imprez!
Fot. Michał Warda / WhiteSmoke Studio. Aparat: Fujifilm X-T4
Zdobywania lub odświeżenia już zdobytych. Zanim powstało WhiteSmoke Studio pracowaliśmy z Dorotą dla agencji prasowych - robiliśmy okładki, sesje, katalogi produktowe, modę. Robiliśmy naprawdę mnóstwo różnych rzeczy i teraz po prostu do tego wracamy.
Pierwszy raz w system Fujifilm weszliśmy gdy debiutowało X-Pro1. Mieliśmy X-T1, później pojawiło się X100. Ale to zawsze były, jak nazywa to znajomy fotograf, „aparaty kocykowe”. Takie, które można wszędzie zabrać i się o nie nie bać. Później było X-T2, którego używałem równolegle z Leiką M10. Trzecią generację Fujifilm przeskoczyłem, bo w moim odczuciu nie wnosiła zbyt wiele nowego. Za to X-T4 weszło do naszego workflow już na stałe, bo potrzebowałem aparatu, który świetnie też filmuje. Zrobiłem porównanie z pełną klatką i to jeszcze utwierdziło mnie w wyborze. Zapowiedź pojawienia się GFX 100S, z tą samą baterią co X-T4 to była „kropka nad i”. Na ten moment to dla nas system idealny.
Tak, ale to nie tylko to. Wszystko mam teraz w jednym ekosystemie. Spójna kolorystyka i jeden system zasilania. To szalenie ułatwia pracę zarówno podczas wyjazdów jak i podczas postprodukcji.
Fot. Michał Warda / WhiteSmoke Studio. Aparat: Fujifilm GFX100S
Zawsze podkreślałem, że fotografia to przede wszystkim dobra zabawa i ciągłe poszukiwanie właściwego narzędzia. Z częstych zmian zawsze wynika coś dobrego, dowiadujemy się i utwierdzamy w tym, że coś pasuje albo nie pasuje do naszej fotografii.
Był zachwyt technologią i nowymi rozwiązaniami, które pozwalają na przykład zaprogramować aparat tak, że najpierw wykrywa oko panny młodej, a dopiero później innych gości. Ale takie gadżety często się nie sprawdzały. Mamy specyficzny sposób fotografowania: pracujemy szybko, robimy mnóstwo zdjęć i często na dużych przysłonach f/8-f/11.
Okazało się, że do naszego stylu pracy podczas reportażu lepiej pasują sensory APS-C, gdzie nie musimy przymykać tak mocno przysłony, by uzyskać pożądaną głębię ostrości. Czyli mogę pracować na niższym ISO, mam lepszy kolor, fotografuje mi się po prostu przyjemniej.
Chodzi o to, by mieć czytelny pierwszy, drugi i trzeci plan. By wszystko było w płaszczyźnie ostrości.
Fot. Michał Warda / WhiteSmoke Studio. Aparat: Fujifilm X-T4
Bo są też sytuacje, gdy chcemy mieć inną plastykę. I wtedy GFX wygrywa z pełną klatką. Oczywiście niektórzy powiedzą, że to jest niepełny średni format, ale gdy porównamy zdjęcia, różnice są widoczne bardzo wyraźnie. Plus lepszy detal i głębia koloru. Te pliki się po prostu przyjemnie obrabia. Dla nas średni format nie jest tylko sposobem na uzyskanie małej głębi. Chodzi o to, by przy tych samych reporterskich ogniskowych, typu 35 mm, mieć mniejsze zniekształcenia i lepsze odwzorowanie detali na krawędziach. Powodów jest więc co najmniej kilka.
To zależy od stylu fotografa. Czasami na warsztatach pokazujemy zdjęcia dwóch znakomitych fotografów, jeden nazywa się Brett Butterstein, a drugi Jose Villa. Obaj pracują w Meksyku, mają bardzo podobne warunki, ale fotografują kompletnie inaczej. Butterstein używa X-Pro2, robi świetne kolorowe zdjęcia reportażowe - w klimacie streetowym, wieloplanowe. Villa z kolei pracuje średnioformatowym, analogowym Contaxem i robi piękne edytoriale, które można by opublikować np. w Vanity Fair.
GFX jest dla nas połączeniem obu tych światów. Możemy zapiąć do niego 80 mm f/1.7, zyskując piękny bokeh i magazynowy klimat, albo pracować zoomem 32-64 mm i mieć fantastyczne reporterskie narzędzie, które jest szybkie, celne i ma bardzo duży zakres użytecznych czułości, dzięki czemu mogę przymknąć przysłonę nawet do f/16. Kolejna rzecz, której nie da mi pełna klatka, to proporcje boków 4:3 - coś, co bardzo lubiłem pracując Mamiya 7. I mam to wszystko w body, które jest niewiele większe niż X-Pro3. To mały, poręczny aparat, którym mogę zrobić wszystko: portret, reportaż czy dokumentalny projekt długoterminowy. A jeśli ktoś mnie poprosi o nakręcenie wywiadu, mogę postawić go na statywie i zrobić dobry film.
Fot. Michał Warda / WhiteSmoke Studio. Aparat: Fujifilm GFX100S
Piękne jest też to, jak tą szybkością pracy możemy sterować. Zauważyłem to na ostatnim ślubie. GFX-a używam czasem jak „pełnej klatki”. W tym rozumieniu, że ustawiam crop na 35 mm i wtedy to jest aparat jeszcze szybszy. Między kolejnymi klatkami nie ma nawet typowego dla średniego formatu blackout'u. Jeszcze szybszy staje się, gdy zmienimy kompresję, czy głębię koloru z 16 na 14 bit. Możemy bardzo dobrze skonfigurować go pod własne potrzeby.
GFX jest wystarczająco szybki przy najwyższych ustawieniach. Zrobiłem nim już kilka reportaży i absolutnie nie czułem, że to jest średni format. Oczywiście znów wracamy do stylu pracy. My dużo patrzymy, obserwujemy. Proces robienia zdjęć jest takim fotograficznym zapisem tego, co widzimy. Gdy potrzebuję jeszcze szybciej, zawsze mam X-T4 i X-Pro3.
(śmiech) Zdziwisz się, ale tak!
Fot. Michał Warda / WhiteSmoke Studio. Aparat: Fujifilm GFX100S
Pracuję teraz zestawem X-T4, X-Pro3, GFX. Wszystkie najważniejsze momenty robię GFX-em, to mój podstawowy korpus. Z kolei wszystkie sytuacje, gdzie mam duży margines błędu, fotografuję X-T4 lub X-Pro3. GFX jest do zdjęć, z których mogą powstać duże odbitki do powieszenia sobie w salonie. To są zdjęcia bardziej kreacyjne. Mogą one skończyć jako duży print.
Musisz też pamiętać, że my nie robimy tylko ślubów, mamy też dużo zleceń komercyjnych, do których używaliśmy do tej pory aparatu Phase One z przystawką Leaf 30 Mp, ze świetną matrycą CCD. Możliwości jakie daje duży plik przy retuszu, to jest naprawdę niebo a ziemia. Dokładność z jaką można pracować nad plikami z GFX jest niesamowita.
Fot. Michał Warda / WhiteSmoke Studio. Aparat: Fujifilm GFX 100S
To była 3-dniowa impreza, czyli taki klasyk dla nas. Przywieźliśmy 970 GB, czyli ponad 14 tys. zdjęć. Myślę, że 70% to APS-C, a reszta to GFX. Na szczęście dyski nie są już dziś tak drogie. Mamy serwer NAS, bieżący materiał noszę na kieszonkowych dyskach 2 TB SSD. A całe archiwum backupuję na Dropboksie. Wraz z kilkoma fotografami, jako kolektyw, mamy konto biznes, zrzucamy się i to się naprawdę opłaca.
Nie. To jest decyzja podejmowana na etapie wyboru trybu pracy. Mam całą baterię szkieł analogowych, których używam, i które nie zawsze kryją matrycę średnioformatową. Winietują, więc siłą rzeczy muszę kadrować do 4:5 lub wręcz 1:1. Ale generalnie to, co skomponuję na matówce, zawsze zostaje. Bardzo rzadko coś „cropuję”.
(śmiech) Przede wszystkim rozróżniam dwie linie obiektywów dla swoich potrzeb. Są takie szkła jak „pięćdziesiątka”, która jest szalenie plastyczna i miła dla oka, ale też takie jak „czterdziestka piątka”, która jest bardziej techniczna. Wspólną cechą jest to, że mają świetną rozdzielczość i bardzo dobrze skorygowane wady optyczne. Można robić naprawdę duże powiększenia.
Myślę, że GFX generalnie powstał z myślą o komercji, bo - umówmy się - jeśli ja robię śluby na ISO 3200, co zresztą do tej pory było nie do pomyślenia w średnim formacie, to rozdzielczość obiektywu nie ma aż tak dużego znaczenia. Na pewno są bardzo dobrze wyważone. Nie straszą swoją „technicznością” i są na tyle przyjemne, że można fotografować nimi ludzi.
Fot. Michał Warda / WhiteSmoke Studio. Aparat: Fujifilm GFX100S
Mój podstawowy obiektyw to zoom GF 32-64 mm f/4, czyli z pozoru zaprzeczenie wyboru średniego formatu, bo to nie jest specjalnie jasny obiektyw. Ale jest niesamowicie uniwersalny i jak na zooma bardzo plastyczny. Także mam wrażenie, że mam przy sobie worek stałek. I mamy teraz nowe obiektywy GF 110 mm f/2 i GF 80 mm f/1.7, które są z kolei superjasne.
Powtórzę za Dorotą. Na przykład w X-T4 przyciski mogłyby stawiać większy opór. Podobnie pierścienie przysłony na obiektywach, by nie było ryzyka, że przestawię je przypadkiem.
Podoba mi się to, co robi obecnie Fujifilm, jeśli chodzi o upraszczanie obsługi. W nowych modelach przycisków jest mniej i zaplanowane są lepiej, bardziej fotograficznie, z nastawieniem na minimalistów, co bardzo mi się podoba. Generalnie zdecydowanie łatwiej powiedzieć, co mi się podoba (śmiech). Jest tyle różnych linii, że każdy znajdzie coś dla siebie. Niektórzy stawiają to jako zarzut, że Fujifilm nie wie czego chce, ale moim zdaniem po prostu słucha użytkowników - możesz wybrać X-T4 lub X-Pro3, czyli te same możliwości w innym ergonomicznie body.
Bardzo podoba mi się też to, co robi w średnim formacie. Daje niesamowitą jakość w cenach niższych, niż niektóre pełne klatki konkurencji. Zwłaszcza, że sensory Fujifilm mają coś, czego nie miałem w żadnym FF - bardzo ładne przejścia między światłami, a tonami średnimi. To jest niesamowite. Nie wiem jak to jest zrobione, ale to działa.
Fot. Michał Warda / WhiteSmoke Studio. Aparat: Fujifilm GFX100S
Używam do codziennej fotografii. Jest taki serwis Fujifilm Weekly, który publikuje różne receptury jak skonfigurować pliki JPEG. W efekcie są tak przeprocesowane, że wyglądają lepiej niż gdybym sam obrobił je w Lightroomie. Mają ładny kolor, dobrą ostrość, fajne szumy.
Przebieraliśmy właśnie zdjęcia ze ślubu i Dorota mówi: „możesz spokojnie oddać JPEG-i, są fajne”. Na to ja, że nie, trzeba obrobić RAW-y, klient oczekuje, że zdjęcia się obrabia. Finalnie wyrównałem tylko JPEG-i. Są fotografowie, którzy robią tylko w JPEG. Na przykład Kevin Mullins, którego zna chyba każdy fan Fujifilm. My też zaczynaliśmy od JPEG-ów - pierwsze śluby poprawiałem w PS-ie. Tak było... Ale teraz oczywiście wszystkie zlecenia robimy w RAW-ach.
Tym samym.
Fot. Michał Warda / WhiteSmoke Studio. Aparat: Fujifilm GFX100S
Noszę. Teraz mam przy sobie akurat X-Pro3, wziąłem go ze studia, które mamy tu za rogiem. Ale gdy wiem, że będę robił coś swojego, że będzie szansa na zdjęcie do mojego projektu, zabieram GFX-a.