Pokonać wewnętrznego krytyka - Silvia Pogoda o swojej pierwszej książce "Butterflies"

O pracy z nowym medium, znaczeniu tytułowego motyla, fotografowaniu japońskiej prowincji i życiu w podróży rozmawiamy z Silvią Pogodą.

Autor: Julia Kaczorowska

29 Styczeń 2021
Artykuł na: 23-28 minut

Wszystko wskazuje na to, że uda się wydać Twoją pierwszą książkę - "Butterflies". Jak się z tym czujesz?

To są mieszane uczucia. Bardzo się cieszę, bo to jednak niecodzienne wydarzenie. To moja pierwsza książka, książka o której zrobieniu myślałam siedem lat. Cieszy mnie, że udało mi się dociągnąć to do końca i że mogłam przy tym pracować z super ludźmi. Monika Szewczyk i Kasia Sagatowska z “Wszyscy Jesteśmy Fotografami” są wydawczyniami, Nina Gregier zajmuje się oprawą graficzną, a Tomek Kubaczyk przygotowuje zdjęcia i skany do druku - to ekipa marzenie. Jednocześnie czuję też normalny lęk przed oceną. Nie wiem czy kiedykolwiek wcześniej zrobiłam coś tak mocno obnażającego mnie jak właśnie ta książka.

Myślisz, że powstałaby gdyby nie ta zaskakująca dla wszystkich sytuacja? To takie wymuszone zatrzymanie się?

Nie. Gdyby nie lockdown na wiosnę, to ta książka by nie powstała. Dotąd zawsze bardzo dużo się przemieszczaliśmy. Ja nie jestem z Polski, moja rodzina jest rozrzucona w trzech państwach Europy, a z mężem od początku spędzaliśmy każdy wolny moment podróżując. Z tego trybu życia nie zrezygnowaliśmy też po tym jak pojawiły się dzieci. Kiedy przebywaliśmy w Polsce, mój mąż był zazwyczaj w pracy, a jeżeli był obecny w domu to i tak pracował nad nieskończonymi jeszcze projektami albo przygotowywał się do kolejnych zleceń. Dzieci od urodzenia były zawsze w domu, syn ma edukację domową. Przy takim ułożeniu życia moje projekty zawsze się przesuwały w czasie, nie miałam przestrzeni, by się na nich naprawdę skupić. I tu nagle lockdown, nie można wyjeżdżać, Bart może zabrać dzieci na plac zabaw i ten czas się pojawił. Mogłam działać.

Jednocześnie jest to specyficzny moment na wydanie książki - wszyscy przeżywamy bardzo trudny czas, dużo ludzi mierzy się z wielkimi problemami, dlatego nie czułam się pewnie z tą decyzją. A jednak sama kupiłam mojemu mężowi w prezencie świątecznym pięć albumów fotograficznych. Uświadomiłam sobie wtedy, że przecież mogłabym wybrać coś bardziej praktycznego albo w ogóle nie kupować nic i zaoszczędzić, a jednak chciałam dać mu coś co sprawi mu ogromną radość. 

Zdjęcia z książki powstawały na japońskiej prowincji na przestrzeni 7 lat. Co takiego przyciągnęło Cię do tego miejsca?

Jeszcze gdy byłam studentką miałam jakiś taki wewnętrzny problem z uzależnianiem działania fotograficznego od fotografowania za granicą, w miejscach gdzie wszystko jest nowe i inne. W trakcie studiów spotkałam mojego męża, który był fotografem-podróżnikiem, a cała jego popularność w Polsce wyrosła na zdjęciach z podróży. Ja natomiast studiowałam sztukę w Wiedniu i robiłam bardziej konceptualne projekty, nie potrzebowałam dalekich podróży żeby tworzyć. Na początku naszej relacji mieliśmy na ten temat wiele dyskusji. Ja chciałam Barta przekonać, że potrzeba tworzenia nie może wiązać się tylko z wyjazdem, bo wtedy jest łatwiej, ale jednocześnie to bardzo ograniczające, natomiast on próbował mnie zarazić zachwytem, który się odczuwa w nowym miejscu i który można przenieść do robienie zdjęć. Po latach, kiedy dużo się zmieniło, uświadomiłam sobie, że moja pierwsza książka to… zdjęcia z podróży! Ale w Japonii łatwo jest się zatracić!

W Japonii doświadczyłam czegoś, czego nie poczułam w żadnym innym miejscu na świecie. To uczucie było związane z różnymi aspektami, ale chyba najmocniejszym wyzwalaczem był i jest sposób bycia ludzi. Mam na myśli szczególnie japońską prowincję, starszą generację Japończyków i ich podejście do codzienności, do przeżywania momentu. Będąc tam czułam takie momenty olśnienia, połączenia ze sobą, jakbym zrozumiała coś, co jest naturalne w nas, jakąś głęboko ukrytą prawdę. Nagłe porozumienie całości. Wydaje mi się, że każdy z nas ma coś takiego zakodowane gdzieś w sobie, ale nie mamy do tego dostępu. Tracimy to połączenie ze sobą na skutek narzuconych nam stereotypów, prawd, oczekiwań w czasie kiedy “dojrzewamy”. Będąc w Japonii przez ułamki sekund czułam, że wszystko składa się we mnie w jakąś uniwersalną całość.

Tam po prostu widzisz człowieka, który zamiata podwórko przed domem i on to robi z takim skupieniem i taką powagą, że widzisz, że w tym momencie to jest dla niego naprawdę ważne zajęcie, nie mniej ważne niż jakiekolwiek inne. Odczuwałam to szczególnie obserwując Japończyków przy pracy - nieistotne jaka to praca, każdą wykonują poświęcając jej całkowitą uwagę. Nie ma tam oceniania, a co ważniejsze, nie ma podejścia, że z czegoś można mieć kasę, a inne rzeczy po prostu trzeba “odbębnić”. To zupełnie inne podejście do przeżywania. Najważniejszy jest tam sam moment i to, że ten moment po prostu najzwyczajniej jest nam dane przeżyć.

Poczułam też jeszcze silniejszą więź z moją babcią, która miałaby teraz już 100 lat i z jej podejściem do życia, które wcześniej czasami wydawało mi się bezsensowne, ponieważ nie do końca je rozumiałam. Ta możliwość obserwacji ludzi, ich pracy, tego jak poruszają się w przestrzeni spowodowała, że ja sama czułam się bardzo wyciszona. Ogarnął mnie duży spokój wewnętrzny, dzięki któremu inaczej podeszłam do robienia zdjęć. Dlatego ta książka powstała tam - w miejscu, w którym czułam największą harmonię z samą sobą i tę harmonię bardzo bym chciała przekazać tak, jak umiem - za pomocą tekstu i zdjęć.

Twoja książka to taki zbiór delikatnych, subtelnych momentów. Wyobrażam sobie, że trzeba ją oglądać w odpowiednim nastroju, przy kubku parującej herbaty, wiedząc, że teraz nie trzeba się nigdzie spieszyć. W spokoju.

Dla mnie ważnym punktem w tej książce są teksty. Pierwszy pojawia się już na okładce: nie ma na niej zdjęcia, jest sam tekst. Narracja i rytm książki przechodzą przez cztery etapy, trochę jak pory roku, jak życie człowieka. Teksty, które się w niej pojawiają są tam po to, żeby subtelnie opisać oglądającemu to miejsce wewnątrz mnie, do którego trafiłam. Nie chodzi mi o to, żeby pokazać je wprost, ale raczej zwrócić uwagę: zobacz, ja poszłam tędy i doprowadziło mnie to w to miejsce. Może pomoże ci to dotrzeć do tego, co ja poczułam i co było takie piękne? Także te teksty, napisane przeze mnie, są taką instrukcją, która pomaga na nowo zagłębić się w książkę, jak już zaczynasz odbiegać myślami.

A czym jest dla Ciebie ten tytułowy motyl?

Tak jak ta książka ma wiele poziomów, tak też motyl ma bardzo wiele znaczeń. To bardzo silny symbol, zawiera w sobie jakąś tajemnice i obietnicę zmiany. Motyl żyje bardzo krótko, a jednak jest bardzo obecny w sztuce, w języku. Po angielsku mówi się butterflies chest - palpitacja serca spowodowana podwyższeniem adrenaliny, kiedy coś nas poruszy. Mówimy też o motylkach w brzuchu. Pamiętam jakie wrażenie zrobiła na mnie lekcja synergetyki na studiach, podczas której uczyliśmy się o chaosie deterministycznym i efekcie motyla. To teoria zależności warunków początkowych, która opowiada o tym, że trzepot skrzydeł motyla w Ohio może spowodować trzęsienie ziemi w Australii. Można w tym znaleźć silne odniesienie filozoficzne, kiedy mały impuls początkowy może spowodować potężne zmiany. Pomaga to zrozumieć różne procesy społeczne. I znów ten motyl, którego użycie nie jest przypadkowe.

Dla mnie motyl to delikatność, ulotność, którą widzę w przemijaniu momentu i życia. To synonim metamorfozy, transformacji. Nie tylko metamorfozy fizycznej, jaką sam motyl przechodzi, ale głównie transformacji spirytualnej, na poziomie umysłu. To nadzieja, że można dużo zrozumieć; to krąg, który się zamyka, to piękno w degradacji. Cała ta książka jest dla mnie oddaniem hołdu “momentowi”. Motyl pojawia się i znika, jest w nim piękno tego przemijania i zmian, które przechodzimy, siła i delikatność jednocześnie. Od samego początku wiedziałam, że taki będzie tytuł mojej książki.

To Twoja pierwsza książka. Spodobało ci się to nowe medium? Chodzą Ci już po głowie kolejne realizacje?

Bardzo mi się podoba ta przestrzeń dla zdjęć, jaką otwiera książka. Wcześniej pokazywałam zdjęcia w różny sposób, ale nigdy w postaci książki. Nawet jeżeli na wystawie prezentujemy już skończony projekt, to on w jakiś sposób zachowuje się w przestrzeni, w której się znajduje - odzwierciedla ją, a jednocześnie jest przez nią wchłonięty. Mało która galeria to idealny white cube, większość jednak składa się z wielu elementów, które oddziałują na prezentowane zdjęcia. Gdy wchodzisz do galerii najpierw absorbuje cię otoczenie, wielkość pomieszczenia, dźwięki, światło, kolory ścian, a dopiero jak to wszystko zauważysz, to skupiasz się na zdjęciach. Przez to w jednej galerii ten sam projekt będzie na ciebie wpływał tak, a w drugiej trochę inaczej.

Z książką tak nie jest - gdziekolwiek ta książka trafi, ten zamknięty w niej świat się nie zmienia. Bardzo mi się to podoba. Ja robię mało tzw. strzałów, pojedynczych zdjęć, które obronią się same w sobie. Od zawsze moje zdjęcia z czymś łączyłam: z tekstem, grafiką... Samo zdjęcie, to dla mnie zawsze było za mało, żeby się wyrazić. Dlatego też dla mojej twórczości książka fotograficzna wydaje się być idealnym medium, w którym mogę próbować jakkolwiek zamknąć to, co chcę powiedzieć. I tak, już myślę o kolejnej (śmiech).

Który etap pracy nad książką jest Twoim zdaniem najtrudniejszy?

Jeszcze nie przez wszystkie etapy przeszłam i myślę, że najgorsze dopiero przede mną. Jestem raczej introwertykiem i mówienie publicznie mnie absolutnie stresuje, więc chyba najtrudniejszy będzie dla mnie etap, na który najbardziej się cieszy Monika Szewczyk, czyli spotkania autorskie. Sama promocja też jest dla mnie bardzo trudna, ponieważ często czuję się jakbym się narzucała, kiedy mówię o przedsprzedaży książki na zrzutce.

Wspominałaś, że to Twój mąż był dla Ciebie takim bezpośrednim impulsem do zajęcia się książką. Jak to w ogóle jest mieć męża fotografa, samemu będąc fotografką? Rozmawiacie o swojej twórczości?

Rozmawiamy o fotografii cały czas, ponieważ mój mąż ma absolutną obsesję na jej punkcie. On robi zdjęcia codziennie, a jeżeli przez parę dni nie ma takiej możliwości, to staje się nerwowy. A ja potrafię nie fotografować dwa tygodnie i mi tego nie brakuje. On ciągle sprawdza w internecie jakieś informacje na temat fotografii, aparaty... Mnie to w ogóle nie interesuje. Jak gdzieś wychodzimy to on się mnie pyta, który aparat ma mi przygotować, a ja zawsze zdaję się na niego. Jest w nim absolutna pasja!

Ja fotografię lubię, ale jest dla mnie bardziej metodą, drogą niż celem. Uwielbiam ją, ale nie wystarcza mi - mam potrzebę tworzenia też w inny, bardziej fizyczny sposób, dający doznania na poziomie zmysłowym. Jestem bardzo analogowa: jak robię kolaże, to wykonuje je ręcznie, a nie cyfrowo, rysuję na kartce, a nie na komputerze. Fotografując staram się znaleźć sposób by to medium rozszerzyć, żeby dołączyć jeszcze inną formę doświadczania. Mój mąż natomiast jest absolutnie pochłonięty przez fotografię. Także tak, rozmawiamy o fotografii codziennie, a ja się czasami buntuje, bo jest jej dla mnie aż za dużo (śmiech).

A jak reagujecie na wzajemną krytykę?

Spotkaliśmy się w szkole fotograficznej i już podczas pierwszej naszej wspólnej podróży fotografowaliśmy. W pewnym momencie 90% naszego wspólnego czasu to była fotografia - za tym automatycznie idzie jakaś forma krytyki. On może mnie krytykować, ja mogę go krytykować, nikt z nas się nie obraża. Ale muszę przyznać, że on krytykuje mnie bardzo rzadko (rzadziej niż ja jego), za to bardzo mocno mi dopinguje. Ogólnie uważam, że mój mąż jest wybitnym fotografem momentu: potrafi jakąkolwiek sytuację codzienną, niepozorną, której ja często nie zauważę, sfotografować tak, że wygląda to niesamowicie. Uwielbiam w nim to, że tak nieoczywiste momenty potrafi uchwycić w tak wyjątkowy sposób. Ja jeżeli go krytykuje, to bardziej jego projekty komercyjne, ale jest to konstruktywna krytyka. Nikt z nas się nie obraża jak rozmawiamy o fotografii - w innych przypadkach jak najbardziej (śmiech).

Chciałam jeszcze zapytać o rodzinę. Dzieci są oczywiście niesamowicie inspirujące, co widać na przykładzie twojej fotografii, ale nie ukrywajmy - zajmują dużo czasu i energii. Jak widzę materiały pokazujące jak fotografujesz, to prawie zawsze masz Gaię na plecach, Leo też gdzieś się kręci… Jak to jest fotografować, mając je nieustannie obok?

Dla mnie obecność moich dzieci, czasami bardzo trudna i męcząca, jest dla mnie po prostu naturalna. Tak samo jak obecność partnera, która czasami potrafi zdenerwować jeszcze bardziej. Nie wyobrażam sobie inaczej. Wiem, że obecność dzieci to jest pewien etap, który się skończy i cieszę się, że on jeszcze trwa. To jest bardzo silne doświadczenie na każdym poziomie. Dzięki moim dzieciom stałam się wrażliwsza na wiele rzeczy i ta wrażliwość przekłada się też na mój sposób przeżywania i patrzenia. Owszem, przy robieniu zdjęć przeszkadzają mi różne rzeczy, a czasem jest to też obecność dzieci - gdy krzyczą, wpadają w histerię, albo po prostu się do mnie przykleją tak, że nie mogę się ruszyć. Wtedy czuje się sfrustrowana. Ale to są pojedyncze sytuacje, to nie odbija się na całości mojej fotografii.

Wielokrotnie w moim życiu nie zrobiłam jakiegoś zdjęcia z różnych powodów - nie mogłam się zatrzymać samochodem, bo padał deszcz, a nie chciało mi się wyjść z auta... Pamiętam jak z Bartem obiecaliśmy sobie, że jak zobaczymy z samochodu coś fantastycznego do sfotografowania przy drodze, to musimy zawsze zawrócić, bo tych “niezrobionych zdjęć” robiło się już za dużo. A mimo tego ja czasami czułam się tak dobrze w trakcie naszej rozmowy albo słuchania muzyki, że zdarzało mi się przemilczeć widok fantastycznego kadru żeby nie przerywać tego doświadczenia. Więc to, że paru zdjęć nie zrobiłam, bo moje dzieci akurat mnie potrzebowały, na pewno nie zmieniło losów mojej kariery zawodowej.

Słyszałam jak mówisz, że jesteś swoim największym krytykiem. Myślę, że wiele osób blokuje się w swojej twórczości przez takiego właśnie wewnętrznego krytyka. Jak sobie z nim radzić?

To jest temat przewodni mojego życia. Ja przez tego wewnętrznego krytyka wielu rzeczy w życiu nie zrobiłam, nie tylko takich związanych z fotografią i bardzo tego żałuję. Sama sobie rzucałam kłody pod nogi. Jest to coś z czymś ciągle uczę się sobie radzić. Ta książka nie mogłaby powstać gdybym nie spotkała ludzi, którzy mnie wsparli w decyzji o jej publikacji. Nawet gdybym bardzo chciała, to nie mogę powiedzieć, że wydając książkę już znalazłam lekarstwo na “wewnętrznego krytyka". Wiele rzeczy zaczynam i nawet ich nie kończę, bo już wydają mi się za słabe, uznaję, że nie warto im poświęcać czas. To jest straszne, że choć człowiek zdając sobie z tego sprawę i tak sobie z tym nie radzi.

W przypadku tej książki połączyło się wiele sytuacji: lockdown, Bart, który mógł zająć się dziećmi i powiedzieć "wystarczy, rusz dupę, teraz nie masz wymówek". Pomogły mi też Monika Szewczyk, Kasia Sagatowska i Joanna Kinowska. Ten entuzjazm, jaki od nich dostałam kiedy wysłałam do nich wstępny projekt książki był po prostu zaraźliwy - dzięki tym ludziom pokonałam siebie. Więc akurat w tym projekcie pomogło mi otaczanie się takimi ludźmi.

Wesprzyj wydanie książki "Butteflies"

Wydanie książki Silvii Pogody można wesprzeć kupnem książki w przedsprzedaży albo kupnem sygnowanych druków na zrzutce, która trwa do 14.02.2021.

Nakład: 500 egz. + 30 egz. w wersji kolekcjonerskiej.
Zdjęcia: Silvia Pogoda
Teksty: Silvia Pogoda
Projekt graficzny: Nina Gregier
Fotoedycja: Silvia Pogoda, Monika Szewczyk-Wittek, Nina Gregier
Skany: Tomek Kubaczyk
Wydawca: Fundacja Powiększenie (Wszyscy Jesteśmy Fotografami)

Skopiuj link

Autor: Julia Kaczorowska

Studiowała fotografię prasową, reklamową i wydawniczą na Uniwersytecie Warszawskim. Szczególnie bliski jest jej reportaż i dokument, lubi wysłuchiwać ludzkich historii. Uzależniona od podróży i trekkingu w górach.

Komentarze
Więcej w kategorii: Wywiady
Nicolas Demeersman: "Zaakceptuj, że czasem będziesz pieprzonym turystą"
Nicolas Demeersman: "Zaakceptuj, że czasem będziesz pieprzonym turystą"
Nicolas Demeersman za pomocą jednego prostego gestu kwestionuje nasze postrzeganie turystyki i relacji z lokalnymi społecznościami. Jego twórczość polega na przedstawianiu paradoksów. Fotograf...
15
Magdalena Wosińska: Wychowanie w Polsce dodało mi odwagi w Ameryce
Magdalena Wosińska: Wychowanie w Polsce dodało mi odwagi w Ameryce
Z Katowic na Times Square. O niepewnych początkach, subkulturze amerykańskich skejtów końca lat 90. oraz o tym, jak dzieciństwo w Polsce wpłynęło na jej karierę w USA, rozmawiamy z Magdaleną...
12
Tomasz Lazar: „Dopiero gdy poświęcamy czas, zaczynamy widzieć"
Tomasz Lazar: „Dopiero gdy poświęcamy czas, zaczynamy widzieć"
O poszukiwaniu tematów, świadomym budowaniu narracji, pułapce mediów społecznościowych i szansach oraz zagrożeniach, które stawiają przed nami nowe technologie, rozmawiamy z...
36
Powiązane artykuły