Jan Brykczyński - rozmowa

Z Janem Brykczyńskim rozmawiamy o jego najnowszym projekcie BOIKO, który ukazał się w formie książki, a od 9 sierpnia możecie go oglądać na wystawie w Leica Gallery Warszawa.

Autor: Marcin Grabowiecki

24 Lipiec 2014
Artykuł na: 9-16 minut
Zobacz wszystkie zdjęcia (9)

Marcin Grabowiecki: Zacznijmy od początku, skąd się wzięła Twoja fascynacja wsią?

Jan Brykczyński: Wydaje mi się, że tematy, które traktujemy poważnie, zawsze wynikają z naszych zainteresowań, fascynacji, ale i braków oraz zranień. Kiedyś nie do końca świadomie podejmowałem te zagadnienia. Coś mnie ciekawiło, ale nie zastanawiałem się dlaczego. Dopiero przy kolejnych projektach zorientowałem się, że zawsze ciągnie mnie na peryferia, do ludzi, którzy żyją skromnie, ale blisko przyrody.

Inną sprawą jest to, że wcześniej nie bywałem często na prawdziwej wsi. To był świat, o którym miałem tylko pewne wyobrażenie. Nosiłem w sobie idylliczny obraz wsi. Wszyscy mamy w głowach pewne wyidealizowane pojęcia na jej temat. Jak mówisz “wieś” to myślisz od razu o zwierzętach, drewnianych chałupach, polnych drogach i starych ludziach.

Jak trafiłeś na Bojków?

Na wieś Karpackie położoną w ukraińskich Bieszczadach trafiłem przez mojego kolegę, miłośnika Karpat, Jacka Wnuka. Kiedy znalazłem się tam po raz pierwszy, zobaczyłem piękno tego miejsca, które mnie urzekło i zafascynowało. Odnalazłem tam bajkowość, którą od dłuższego czasu miałem w głowie.

Dla mnie jednak nie jest ważne, że opowieść rozgrywa się w tym konkretnym miejscu. W książce nie jest podkreślany fakt, że jest to historia jednej wsi. Dla mnie Karpackie jest metaforą dawnego życia na wsi w Europie środkowo-wschodniej.

Czy możesz powiedzieć jak przebiegała praca nad projektem?

Pierwsze dwa wyjazdy odbyły się w ramach projektu Sputnik Photos poświęconego Ukrainie. Na przestrzeni trzech lat byłem tam z siedem razy, za każdym razem przynajmniej po dziesięć dni.

Po pewnym czasie stwierdziłem, że już nic nowego z tych wyjazdów nie przywożę. Wtedy zająłem się szukaniem edytora, który spojrzy z zewnątrz na moje zdjęcia. Tym bardziej, że przy tak rozległym materiale i nie sprecyzowanej historii, opcji było bardzo dużo, a mnie zależało na konkretnym efekcie. Można było z tymi zdjęciami zrobić wiele różnych rzeczy.

Przez pewien czas współpracowałem z Erikiem Vroonsem, który pomógł mi stworzyć podstawowy zestaw zdjęć. Nie wyszło nam jednak ułożenie z tego sekwencji. Ostatecznie edycją zajął się Rafał Milach, który jest również autorem sekwencji. Rafał bardzo dobrze rozumiał ten projekt, ponieważ znał go od długiego czasu. Proces edycji trwał bardzo długo, ale cieszę się z tego, bo dzięki temu książka wygląda dokładnie tak, jak tego chciałem.

Kolejnym etapem była moja współpraca z Anią Nałęcką, która jest niesamowita we wsłuchiwaniu się w wizję autora. Jestem zachwycony tym. Wydaje mi się, że forma książki bardzo dobrze podąża za jej treścią. Biel okładki koresponduje ze śniegiem, a zarazem z czystością i pierwotnością tego świata. Publikacja ma dwa grzbiety, dzięki czemu hermetyczny świat Bojków znalazł swoją formę w książce, która jest tajemnicą. Musisz wykonać pewną pracę, żeby dotrzeć do tego świata.

Praca nad książką była dla mnie niesamowitym, wyjątkowym doświadczeniem, fantastyczną nauką i ogromną, wspaniałą lekcją pokory wobec procesu tworzenia publikacji, którego nie da się przyspieszyć. Nie namawiam oczywiście nikogo, żeby przez trzy lata robił książkę, ale w moim przypadku to było dobre.

Czy wiejska idylla nie jest ułudą? Nie boisz się, że ulegasz sentymentalizmowi?

Myślę, że jest różnica między uleganiem sentymentalizmowi, a świadomym pójściem w pewną konwencję. Wydaje mi się, że bardzo świadomie z nią gram.

Taki świat możemy zobaczyć na karpackiej wsi dlatego, że jest on zakonserwowany przez biedę. U nas na wsiach już rzadko są zwierzęta, polska wieś bardzo się zmieniła. Dzięki moim zdjęciom mamy szansę zobaczenia tego świata w jednej z jego odsłon, w tym przypadku sielankowej.

Świat postsowiecki, w odsłonie czarno-białej widziałem już wiele razy i nie chciałem tego powtarzać. Kiedy myślę o projektach powstałych w rosyjskich wsiach, to widzę ludzi pijących wódkę. Wiedziałem, że ta część rzeczywistości mnie nie interesuje, bo to już wiedziałem o tym miejscu. Chciałem pokazać swoją prawdę o nim.

Staram się balansować pomiędzy zdjęciami, które były zbyt realne, a takimi, które były przesłodzone, kiczowate. Odrzucałem fotografie, które wydawały mi się zbyt sielankowe. Zostawiałem te, które w moim odbiorze są piękne, ale mają w sobie coś surrealistycznego. Unikałem też zbytniego folkloru.

Dla mnie BOIKO to jest świadoma gra z konwencją. Ważne jest dla mnie, że możemy zobaczyć wiejską kulturę, której praktycznie już nie ma. Do tego w książce znalazł się tekst Tarasa Prohaśki, który ciekawie koresponduje z moimi zdjęciami, bo pisarz, sam będący Bojkiem, tworzy równoległą historię, w której opowiada o hermetycznej, bardzo lokalnej społeczności żyjącej w górach w dosyć archaiczny sposób. Poza tym dosyć krytycznie wypowiada się o Bojkach.

Skoro o Bojkach mowa, kim są bohaterowie Twojej książki?

Bojkowie to górale karpaccy, którzy mieli kulturę bardzo podobną do Łemków. Kultura łemkowska została w Polsce w większości totalnie zniszczona przez wysiedlenia, a na Ukrainie przetrwała.

Dla ludzi, których spotkałem pierwszą tożsamością nie jest jednak Bojkowskość, a tutejszość. To się wiąże z niesamowitym zakorzenieniem. Oni są ogromnie przywiązani do miejsca, z którego pochodzą i kultury, w której wyrośli.

Na co pragniesz zwrócić szczególną uwagę w tej historii?

W przypadku “BOIKO” zależało mi na bajkowości. Wybierałem zdjęcia, które będą surrealne, oniryczne. Niby to jest rzeczywistość namacalna, moje zdjęcia są bardzo wprost, zero zabiegów fotograficznych, a z drugiej strony zastanawiam się czasem, czy ten świat naprawdę istnieje, czy go sobie tylko wymyśliłem.

Ważne było dla mnie pokazanie archetypu wsi, jaki funkcjonuje w świadomości ludzi żyjących w naszym regionie Europy, a który praktycznie nie ma już odniesienia w rzeczywistości.

Dla mnie nie jest ważna historia, ani narracja, tylko przekazanie pewnego wrażenia, stworzenie świata, do którego zapraszam widza. Chodzi o to, żeby ten świat był na tyle spójny i sugestywny, żebyś będąc w nim uwierzył w niego.

Czy uważasz, ze wydawanie książek przez fotografów to przejściowa moda, czy zostanie z nami na dłużej?

Wydaje mi się, że albumy to forma prezentacji zdjęć, która istnieje od dawna, prawie od początku. To co się zmieniło to to, że to medium zostało odkryte na nowo. Kiedyś nie było mody na self-publishing, nie było możliwości technicznych do tworzenia małych edycji, teraz to się zmieniło.

Wydaje mi się, że książka została na nowo doceniona jako forma prezentacji projektu. Mimo swojej szalenie prostej formy, może stworzyć całkiem nowy kontekst dla projektu. Dla wielu projektów jest docelową, zamkniętą formą prezentacji, posiada swoją strukturę, narrację i tworzy zamkniętą całość. Pamiętać też trzeba o tym, że dostosowana do projektu forma książki może go bardzo wzmocnić, nadać mu siłę.

W tej chwili trudno jest mi wyobrazić sobie coś, co jest bardziej adekwatne do prezentacji projektu niż książka. Można powiedzieć, że na razie jestem tym medium zafascynowany.

Nad czym teraz pracujesz?

Mój najnowszy projekt dotyczy idei miejskiego ogrodu, miejskich upraw i jest dla mnie świadomym pójściem dalej w badaniu relacji między człowiekiem a przyrodą.

Cały czas mam poczucie bardzo dużego braku kontaktu z przyrodą. Mam wrażenie, że w mieście jesteśmy od niej w sztuczny sposób odcięci. Wieś opiera się na produkowaniu żywności. Ludzie na wsi czerpią z ziemi, produkują żywność i hodują zwierzęta, a jednocześnie czerpią siłę, jaką daje zakorzenienie w środowisku, z którego wszyscy pochodzimy. W mieście tak samo mamy potrzebę zdrowej żywności, a z drugiej strony kontaktu z przyrodą.

Zaczęło mnie fascynować to, że ludzie w miastach realizują tę swoją potrzebę związku z ziemią, uprawiania jej. W nowym projekcie fotografuję miejskie uprawy, ale tak naprawdę gram z konwencją ogrodu - edenu. Interesuje mnie, czym on jest dla ludzi mieszkających w miastach i jak go dla siebie tworzą.

Mam nadzieję, że również ten projekt zakończę książką.

Tego Ci życzę. Dziękuję za rozmowę.

Jan Brykczyński, ur. 1979 r., zajmuje się dokumentem fotograficznym. Jest członkiem i współzałożycielem kolektywu Sputnik Photos. W swojej pracy często skupia się na europejskich peryferiach, podejmując temat złożonych relacji człowieka z przyrodą. Stypendysta Funduszu Wyszechradzkiego i Ministra Kultury. Laureat wielu konkursów fotograficznych, m.in. 2013 The European Photo Exhibition Award i The Syngenta Photography Award. Reprezentowany przez agencję fotograficzną Anzenberger w Wiedniu. Razem z żoną i córką mieszka w Warszawie

Skopiuj link
Komentarze
Więcej w kategorii: Wywiady
Nicolas Demeersman: "Zaakceptuj, że czasem będziesz pieprzonym turystą"
Nicolas Demeersman: "Zaakceptuj, że czasem będziesz pieprzonym turystą"
Nicolas Demeersman za pomocą jednego prostego gestu kwestionuje nasze postrzeganie turystyki i relacji z lokalnymi społecznościami. Jego twórczość polega na przedstawianiu paradoksów. Fotograf...
15
Magdalena Wosińska: Wychowanie w Polsce dodało mi odwagi w Ameryce
Magdalena Wosińska: Wychowanie w Polsce dodało mi odwagi w Ameryce
Z Katowic na Times Square. O niepewnych początkach, subkulturze amerykańskich skejtów końca lat 90. oraz o tym, jak dzieciństwo w Polsce wpłynęło na jej karierę w USA, rozmawiamy z Magdaleną...
12
Tomasz Lazar: „Dopiero gdy poświęcamy czas, zaczynamy widzieć"
Tomasz Lazar: „Dopiero gdy poświęcamy czas, zaczynamy widzieć"
O poszukiwaniu tematów, świadomym budowaniu narracji, pułapce mediów społecznościowych i szansach oraz zagrożeniach, które stawiają przed nami nowe technologie, rozmawiamy z...
36