Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
Zdjęcia wykorzystane za zgodą autora
- Rzadko kiedy jesteśmy w stanie powiedzieć dlaczego coś kochamy. Nie wiemy czemu zakochujemy się właśnie w tej osobie, a nie w innej. To samo wydarzyło się między mną, a fotografią - po prostu ją pokochałam. - Tłumaczy Carucci. - Kiedy zastanawiam się nad powodem, przychodzi mi na myśl coś szczególnego w tym zamrożonym momencie, coś co pozwala mi przyjrzeć się głębiej danej sytuacji, wyrazowi twarzy, krajobrazowi. To mnie hipnotyzuje.
Sztuka zawsze była jej bliska: namiętnie słuchała muzyki, grała na pianinie, była też związana z teatrem. W wieku piętnastu lat wzięła aparat swojego taty i sfotografowała mamę, która akurat wybudzała się z drzemki. Robiła coraz więcej zdjęć i zauważyła, że fotografowanie pozwala jej lepiej zrozumieć kim jest matka, poznać jej różne strony i przyjrzeć jej się w bardziej kompleksowy sposób niż dotychczas.
fot. Elinor Carucci, "Masks", 1996
- Było coś intensywnego w patrzeniu na nią, robieniu zdjęć, a potem patrzeniu na te zdjęcia; cały ten proces sprawił, że stałam się innym człowiekiem. Nawet teraz, 30 lat później, dopiero gdy coś sfotografuję, to czuję, że spojrzałam na to wystarczająco głęboko - wyjaśnia.
Robienie autoportretów bywa bardzo trudne, głównie pod względem technicznym. Carucci wielokrotnie potrzebowała pomocy ze strony swojego męża; dziś już pomagają jej dzieci. Popełniała przy tym wiele błędów, ale jest coś, co mocno pociąga ją w tej dziedzinie fotografii.
- Uwielbiam to, że mogę zajść tak daleko, jak tylko chcę. I korzystam z tego. Nie ma limitów, nie muszę się bać, że kogoś zranię czy obrażę. Moje prace są bardzo osobiste, ale staram się zarazem, żeby były jak najbardziej uniwersalne, opowiadały o emocjach i relacjach, z którymi każdy z nas ma do czynienia. - opowiada. - To dlatego tak często robię autoportrety, bo wiem że nie muszę się przy tym czuć winna, martwić, czy bać. To po prostu ja.
fot. Elinor Carucci, "Feeling Me", 2004
Kiedy zaczynała fotografować, inspiracje odnajdowała w pracach Mary Ellen Mark, Sally Mann czy Nan Goldin. Dziś znajduje je raczej w historiach ludzi, wśród matek i ojców, których spotyka na placu zabaw, w parku, a także w dobrych serialach i… stand upach. Komik Louis C.K, jest dla Carucci ogromnym źródłem inspiracji.
- Standupy są zwykle bardzo dosłowne i bez ogródek opowiadają o rzeczach, które normalnie staramy się ukryć. Takim podejściem kieruję się również w mojej fotografii: staram się odkryć niektóre rzeczy, zdjąć maskę i zagłębić w to, jacy jesteśmy i co nas wszystkich łączy. - mówi fotografka.
Do powstającej od nastoletnich czasów serii „Closer” dołączyła po latach seria „Mother”. Jedno ze zdjęć pokazuje sytuację, w której Carucci bierze kąpiel ze swoim synem. Fotografka naszykowała potrzebny sprzęt i ustawiła światło, jednak nie wszystko poszło po jej myśli. To zdjęcie sprawiło jednak, że zrozumiała dwie rzeczy związane z pracą z dziećmi. Jedną jest to, że czegokolwiek nie zaplanujemy, przy dzieciach musisz pozwolić decydować chwili - na większość rzeczy nie będziesz miał wpływu.
fot. Elinor Carucci, "Bath", 2006
Artystka stara się uwieczniać codzienne dramaty, ze względu na ich uniwersalność. A z dziećmi nie trzeba tych dramatów szukać daleko, one prędzej czy później same się wydarzą. Dzieci nie zakładają masek, nie hamują się nawet gdy wychodzi się z nimi poza dom. Są sobą. Krzyczą, płaczą, mówią głośno wszystkie złe i dobre rzeczy. Dramat pojawia się sam.
- Uwielbiam fotografię cyfrową. Przerzuciłam się na aparat cyfrowy dziesięć lat temu i naprawdę nie brakuje mi filmu. Jedną z zalet tej technologii jest to, że przy autoportrecie jest po prostu łatwiej. - zwierza się. - Mogę obejrzeć obrazek od razu po zrobieniu zdjęcia, dzięki czemu widzę co wyszło, czy ostrość jest dobrze ustawiona. W przypadku gdy pojawia się błąd mogę go natychmiast naprawić, zamiast naświetlić cały film w nieudany sposób. Cyfra pomaga mi również we współpracy i dialogu z bohaterami moich zdjęć, zarówno bliską rodziną, jak i zupełnie obcymi ludźmi. Przez ostatnie parę lat fotografowałam w ramach zleceń wiele bardzo delikatnych, intymnych historii. Dzięki aparatowi cyfrowemu mogę pokazać powstałe zdjęcie bohaterowi, co pozwala nam o nim porozmawiać, zrobić je od nowa, czy nawet usunąć na jego prośbę. Pomaga mi to we współpracy, nie jestem już tajemniczą osobą schowaną za aparatem, nawiązuje się rozmowa, co zawsze bardzo lubię - dodaje.
Carucci całe życie była oddana fotografii. Dzieli swoje życie na bycie matką i fotografką, choć dziś, gdy fotografuje też swoje dzieci, nawet te rejony się przenikają. W najbliższych miesiącach planuje pracować na dwoma projektami, a od września wraca na uczelnię School of Visual Arts, na której od wielu lat wykłada.
- Niedawno fotografowałam dla New York Magazine bardzo ciekawą historię, którą niestety jeszcze nie mogę się dzielić i inną, dla Time Magazine. Jestem pewna, że wkrótce będą kolejne. Między rozwijaniem moich osobistych projektów, fotografuję więc dla tytułów prasowych, uczę w szkolę i jestem mamą. Wygląda na to, że najbliższe miesiące będą więc bardzo zajęte… - dodaje na koniec.
Więcej zdjęć fotografki znajdziecie pod adresem elinorcarucci.com. Album „Mother“, wydawnictwa Prestel można zakupić tutaj.