Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
Jen Ervin, amerykańska fotografka, od trzech lat odkrywa magiczny świat dzieciństwa i bliskość natury poprzez obiektyw swojego Polaroida Land 100. Aparat kupiła w 2012 roku na eBayu, nie mając wobec niego żadnych konkretnych planów. Wkrótce towarzyszył jej podczas każdego rodzinnego wyjazdu do Ark Lodge. Od tamtego czasu jej prace były wystawiane w galeriach na całym świecie, obok prac Sally Mann, Williama Christenberrego, Susan Worsham czy Williama Egglestona.
- W fotografii przyciąga mnie uniwersalność tego medium: zarówno jako formy sztuki, jaki i narzędzia komunikacji. Szczególnie doceniam ten element szczęścia i zaskoczenia, jaki wiąże się z fotografią analogową. Zanim zainteresowałam się fotografią, byłam zaangażowana głównie w takie dziedziny sztuki jak malarstwo i rysunek. Stanięcie za obiektywem oferowało mi nowy punkt widzenia: taki, w którym mogę połączyć mój wewnętrzny świat z okolicą, która mnie otacza – wyjaśnia Ervin.
Ark Lodge otoczony jest przez hektary wysokich, szczupłych sosen i niepokojąco piękne bagna. Pomieszczenia ogrzewa duży, rustykalny kominek, a prócz niego w domku znajdziemy tylko podstawowe wyposażenie. Cyprysowe ściany były świadkami różnych historii, które upamiętnia wiszący na nich eklektyczny zbiór znalezionych przedmiotów, wypchanych zwierząt i zdjęć. W lecie, w Ark Lodge jest gorąco i duszno, poetycko i zarazem banalnie, mało komfortowo, ale i uspokajająco. Najczęstszymi gośćmi są dzikie indyki, szarańcza, aligatory, węże, jelenie. Nocą, nad domkiem roztacza się niebo pełne gwiazd.
- Moim przewodnikiem w fotografowaniu jest intuicja. Zdjęcia powstają jako kombinacja uważnej obserwacji i szczęścia. Zależy mi na pewnym poziomie intymności, który może zapewnić Polaroid. Powstałe za jego pomocą fotografie są pełne niedoskonałości, które pobudzają wrażliwość i przywołują uczucie nostalgii – tłumaczy Ervin. - Uważam je za magiczne przedmioty, które mimo swoich niewielkich rozmiarów, mogą „zawierać to, co niezawieralne”. Polaroid daje też możliwość sekwencyjnego opowiadania, co wzbudziło moje zainteresowanie sztuką filmową – dodaje.
Dzieci Ervin przez całe swoje życie zdążyły oswoić się z aparatem. – Moje córki znają różnicę między pstrykaniem zdjęć, a sztuką. To jest w zasadzie dość zabawne, bo przełączamy się na „inny bieg” zależnie od okoliczności. Niektóre rodziny grają razem w gry planszowe, my współpracujemy ze sobą tworząc projekty. To po prostu nasz sposób życia – opowiada. - Niedawno zapytałam moją najstarszą córkę, jak się czuje z tym, że jej portrety wiszą w galerii. Odpowiedziała, z uśmiechem i dumą w głosie: lubię to! Każda z moich córek ostatnio nabyła swój pierwszy aparat z zaoszczędzonych pieniędzy. Być może, nieświadomie zasiałam głowach moich dzieci nasiona małych artystów, poprzez włączenie ich do własnych poszukiwań twórczych.
Jedno ze zdjęć z tej serii powstało w bardzo gorący, pochmurny dzień w lipcu. Rodzina Ervin postanowiła zanurzyć się w rzece. Jedna z córek zawołała, że ma pomysł na zdjęcie i poprosiła o naszykowanie aparatu. Chciała, by tata podniósł ją wysoko nad głowę. W chwili, kiedy wygięła plecy, słońce przebiło się przez chmury i musnęło promieniami zarys jej ciała. Ervin nacisnęła spust migawki. Od tamtej chwili, fotografka nieustannie poszukuje takich magicznych momentów.
Jen Ervin planuje odwiedzić Ark Lodge kilkukrotnie w ciągu najbliższych miesięcy i fotografować, aż skończą jej się materiały do Polaroida. W międzyczasie, pracuje nad filmem eksperymentalnym składającym się z nagrań rodzinnych przygód, oraz nad edycją zdjęć do specjalnej, ręcznie robionej książki, którą planuje wydać tej zimy.
Więcej zdjęć fotografki: www.jenervin.com