Fotograf niedzielny - Przywiązany do masztu: Cyfrowa Odyseja

Autor: Łukasz Kacperczyk

9 Luty 2003
Artykuł na: 9-16 minut
Co jeśli cyfrówka zwiększa procent dobrych ujęć i sprawia, że te które się udały są bardziej udane? Albo że po prostu fotografowanie cyfrą sprawia większą frajdę i daje większą satysfakcję?

Mój zeszłotygodniowy felieton zatytułowany "Najlepsze w 2002" traktował o szesnastu produktach w tyluż kategoriach. Pisałem dlaczego wybrałem właśnie te, a nie inne. Tak jak zaznaczyłem były to szczere, niezależne opinie - nikt mi nie płaci za reklamę, nie dostaję darmowych produktów i zupełnie nie zważam, na to, kto i gdzie się reklamuje. Wszystkie opisywane produkty znalazły się na liście tylko i wyłącznie dlatego, że mi się spodobały.

Jak się możecie domyślić, dostałem dużo maili w sprawie tego felietonu. Wiele osób wczuło się w nastrój - dobrze się bawili przy czytaniu i postanowili o tym do mnie napisać. Jeśli jesteś jednym z nich, cieszę się, że Ci się podobało. Miło jest dostawać takie maile.

Wydaje mi się, że zacząłem rozróżniać dwa rodzaje pozostałych korespondentów. Nie mam pojęcia, czy ich nastawienie ma podłoże psychologiczne, ale postanowiłem się do nich odnieść. Pierwszy rodzaj to osoby, którym nic się nie podoba. Miałem czasem takich uczniów i uważałem wtedy, że to mechanizm obronny. Jeśli się wszystko krytykuje, nie musimy się obawiać, że kiedy powiemy "to mi się podoba", ktoś skrytykuje nas. Skontaktowało się ze mną kilka właśnie takich osób. Jeden facet napisał, że niesłusznie rekomendowałem eMaca, bo to najbrzydszy komputer, jaki firma Apple kiedykolwiek wyprodukowała (nie zgadzam się, ale chyba nie ma to większego znaczenia), że nie powinienem chwalić Olympusa C-4000z, bo karty Smart Media zostały "zdyskredytowane", a Olympus skazany na porażkę (a już niedługo Słońce się wypali, jak kiedyś dowcipnie zauważył Nelson Pass), Photoshop Elements 2 to zły wybór, bo Elements 2 to nie Photoshop. Nieważne, że zacząłem tamten akapit od słów "Elements 2 to nie Photoshop"...

Bardziej poważne i przemyślane obiekcje zgłaszały osoby, które uważały, że mój wybór był niesprawiedliwy dla rzeczywiście "najlepszych" produktów. Wszyscy dobrze wiemy jak bardzo nam zależy, żeby a) ustalić, co jest "najlepsze" i b) kupić to i używać (a może tylko kupić). I rzeczywiście - Epson Stylus Pro 9600 to lepsza drukarka niż Canon S9000, który znalazł się na mojej liście. I tak - Gretag Spectrolino to lepsze narzędzie do kalibracji monitorów niż opisywany przeze mnie ColorVision Monitor Spyder. Spyder sprawdza się w większości przypadków, podczas gdy Spectrolino sprawdza się zawsze (wiele ciekawych informacji na ten temat znalazłem na stronie www.drycreekphoto.com, którą warto odwiedzić). Jednak należy pamiętać, do kogo jest adresowane takie zestawienie "najlepszych". Większość moich czytelników w ogóle nie kalibruje swoich monitorów (może tylko za pomocą Adobe Gamma) i dla nich Spyder to luksus; nie rzucą się na Gretaga, który kosztuje $6400. Z tego samego powodu nikt nie zdecyduje się kupić Epsona Stylus Pro 9600 za $5000 po przeczytaniu dwóch, trzech akapitów napisanych przez kogoś takiego jak ja. Kosztujący jedną dziesiątą tego Canon to i tak wystarczający wydatek.

Dokonałem takich, a nie innych wyborów, ponieważ uważam, że nie trzeba mieć wszystkiego co najlepsze, żeby móc czerpać radość z fotografii (wszystko jedno - cyfrowej czy tradycyjnej). Wiele świetnych produktów, na które więcej osób może sobie pozwolić jest dostępnych w znacznie bardziej sensownych cenach.

Zew

Jeden z czytelników trafił mnie w czuły punkt: "Czemu większość produktów z twojej listy jest związana z cyfrą, skoro wciąż twierdzisz, że najbardziej lubisz fotografię czarno-białą?".

Czas na osobistą uwagę. Od dwudziestu dwóch lat większość zdjęć, które robiłem dla siebie to czarno-białe fotografie aparatem małoobrazkowym. Ten format idealnie pasował do mojego stylu, ale przede wszystkim uwielbiam "klasyczną fotografię małoobrazkową". Najbardziej lubię właśnie czarno-biały "artystyczny" reportaż w stylu agencji Magnum. Z zakłopotaniem muszę przyznać, że sam staram się tak fotografować, ale zazwyczaj jestem całkiem zadowolony ze swoich odbitek.

Przyznaję, że uwielbiam charakter klasycznej fotografii czarno-białej. Zdjęcie przedstawia Johna Cage'a w jego domu pod Nowym Jorkiem w 1965 roku. Fotografia autorstwa Bruce'a Davidsona.

Ponieważ od dwóch lat nie mam własnej ciemni (najdłużej od początku mojej przygody z fotografią), od półtora roku fotografuję cyfrówkami.

Początkowo cyfrówka nie stanowiła żadnego zagrożenia dla mojej czarno-białej, małoobrazkowej pasji. Miałem mały, cyfrowy kompakcik, którego nie brałem poważnie i nie używałem do poważnych zdjęć; zabawkę, którą właśnie jako taką traktowałem.

Jednak jest jeden aspekt całej tej wojny "film kontra cyfra", który mnie osobiście niepokoi ("osobiście" czyli dlatego, że wpływa na moją osobistą fotografię), mianowicie zaczynam wierzyć, że niewykluczone, iż dzięki zaletom cyfry, będę robił lepsze zdjęcia.

Proces nauki fotografii polega na próbowaniu różnych rzeczy i oglądaniu "jak wyszły", i tak bez końca. W miarę zbierania doświadczeń zaczynamy wiedzieć, jakie efekty można osiągnąć za pomocą jakich materiałów i w jaki sposób uzyskać rezultaty, na jakich nam zależy. Jednak wciąż, przynajmniej w moim przypadku, między spróbowaniem czegoś, a zobaczeniem jak wyszło mija co najmniej pół dnia. Czasem przerwa trwa znacznie dłużej - miesiące, rok, a nawet dłużej!

Czasem coś wyjdzie, kiedy nie powinno. Gwiazdka 2002.

Podczas fotografowania cyfrówką Sony F-707, którą sprzedałem dwa tygodnie temu, zauważyłem jak bardzo zmieniają się moje metody pracy. Po pierwsze najłatwiej było mi komponować kadry patrząc na wyświetlacz w dół (przekręciwszy uprzednio korpus lub obiektyw jak kto woli). Zawsze lubiłem kominki w stylu Rolleiflexa - kiedy patrzyłem na bardziej dwuwymiarowy obraz, łatwiej było mi sobie go wyobrazić na zupełnie dwuwymiarowej odbitce.

Jednak to nic w porównaniu z największą zaletą, którą jest dla mnie możliwość zobaczenia rezultatów jeszcze podczas robienia zdjęć. Przerwa między "spróbowaniem czegoś", a "zobaczeniem jak wyszło" zmniejsza się z kilku godzin, a znacznie częściej wielu dni lub tygodni, do niezauważalnej chwili. Dla mnie to oznacza, że albo robię więcej zdjęć - ponieważ widzę, że nie zrobiłem jeszcze tego, na którym mi zależało, albo fotografuję mniej, bo okazuje się, że mam już to, na czym mi zależało. Kiedy indziej zupełnie zmieniam plany, kiedy okazuje się, że mój pierwszy pomysł nie był najlepszy, ale trafiam na co innego, co powinno się sprawdzić.

W związku z tym mam dylemat. Co jeśli po prostu jestem lepszym fotografem, kiedy mogę korzystać z możliwości natychmiastowego zobaczenia efektów mojej pracy? Co jeśli dzięki temu robię zdjęcia, których nie zrobiłbym w żadnym innym wypadku? Co jeśli cyfrówka zwiększa procent dobrych ujęć i sprawia, że te które się udały są bardziej udane? Albo że po prostu fotografowanie cyfrą sprawia większą frajdę i daje większą satysfakcję? (Nie oszukujmy się - nie mówimy o ratowaniu świata.)

A co jeśli fotografowanie cyfrówkami daje po prostu większą frajdę? Tim i Meg, lato 2002.

Naprawdę się tym przejmuję. Podejrzewam, że tak to właśnie może wyglądać. Myślę, że rzeczywiście mogę robić lepsze zdjęcia cyfrówką, po prostu dlatego, że mam je okazję od razu zobaczyć.

Druga połowa mojego dylematu to konflikt między fotografią czarno-białą a kolorową, ale taki już jestem. Dla mnie czarno-biała fotografia to wciąż film, papier fotograficzny i powiększalnik. Dlatego właśnie cyfrą robię zdjęcia kolorowe, tyle że nie jestem pewny, czy chcę być "kolorowym" fotografem. Bez żadnego konkretnego powodu od zawsze wolę pracować w czerni i bieli, taki już jestem.

Na razie wciąż jeszcze czuję, że bliżej mi do czarno-białej fotografii małym obrazkiem, tak jak to zawsze ze mną było. Ale powoli zaczynam się łamać. Mam mętlik w głowie.

Tak jak Odyseusz przywiązałem się do masztu, ale Syreni śpiew fotografii cyfrowej wzywa mnie do siebie. Nie przeczę.

---

Mike Johnston

W latach 1994-2000 Mike Johnston był redaktorem naczelnym magazynu "PHOTO Techniques". Od 1988 do 1994 roku był redaktorem bardzo cenionego periodyku "Camera & Darkroom". Choćby z tego powodu stał się jednym z najbardziej wpływowych dziennikarzy amerykańskiego rynku fotograficznego ostatniej dekady.
Co niedziela Mike pisze swój felieton zatytułowany "Fotograf niedzielny", w którym daje wyraz swoim kontrowersyjnym poglądom na temat przeróżnych zjawisk, jakie mają miejsce w świecie fotografii.

Mike Johnston

Mike Johnston pisze i publikuje niezależny kwartalnik The 37tth Frame, który adresowany jest do maniaków fotografii. Jego książka zatytułowana "The Empirical Photographer" ukaże się w 2003 roku.

Autor udzielił nam pozwolenia na przetłumaczenie i opublikowanie jego felietonów w wyrazie wdzięczności dla swoich krewnych - państwa Nojszewskich mieszkających w Oak Park w stanie Illinois.

Skopiuj link
Komentarze
Więcej w kategorii: Fotofelietony
Sergey Ponomarev – misja fotografa została spełniona
Sergey Ponomarev – misja fotografa została spełniona
Zdjęcie roku, to bez wątpienia ogromne wyróżnienie. Dla mnie jednak królową nagród prasowych jest pierwsze miejsce za reportaż w kategorii „General news”.
0
Kinowska: „Zdjęcie roku World Press Photo wkurza”
Kinowska: „Zdjęcie roku World Press Photo wkurza”
Zdjęcie Warrena Richardsona, uznane przez Jury za najlepsze zdjęcie prasowe roku 2015, denerwuje i wyprowadza z równowagi. Z kilku powodów.
0
Lifelogging - przyszłość, czy zmora fotografii?
Lifelogging - przyszłość, czy zmora fotografii?
Podczas gdy największe firmy w ostatnim czasie na nowo rozpętują wojnę na megapiksele, swojego rodzaju rewolucja w fotografii może nadejść nieoczekiwanie ze strony urządzeń przeznaczonych dla...
0