Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
Czy centralnie planowane "pięciolatki" były takie złe
Podziwiam szczerze ludzi posiadających lekkość pisania. Takich, co to usiądą przy klawiaturze i piszą, piszą, piszą... W moim przypadku napisanie każdego zdania przypomina wykuwanie węgla kamiennego na przodku kopalni. I daleko mi w tym niestety do Wincentego Pstrowskiego. W związku z tymi (moim zdaniem - obiektywnymi) trudnościami każdy tekst wysyłam do redakcji w ostatniej chwili. Dopiero bowiem adrenalina związana z nieubłaganym upływem ostatniej godziny sprawia, że mój umysł jest w stanie ubrać myśli w słowa i wygenerować zamówioną ilość tekstu.
W ciągu ostatnich dni przeżyłem ciężkie chwile. Szefowie wszystkich redakcji, z którymi współpracuję zwrócili się do mnie z prośbą, żebym "...może w tym miesiącu przysłał teksty wcześniej, bo przez PMA jest dużo pracy". Z żalem rozstałem się więc z Vigatą i nowymi przygodami komisarza Montalbana, po czym usiadłem przy komputerze. Ale narastała we mnie złość. Co mnie obchodzą targi w Las Vegas, czyli na drugim końcu świata? Dlaczego mam dostosowywać swój plan tygodnia do marketingowego chwytu - prezentacji nowego sprzętu tuż przed sezonem wakacyjnych zakupów? Co tegoroczne PMA zmieni w fotografii? Skąd w ludziach to umiłowanie do gadżetów? Siedziałem tak i wkurzałem się coraz bardziej, ciśnienie rosło, puls przyspieszał. Żeby się trochę uspokoić, postanowiłem pójść na spacer i zrobić kilka zdjęć, chciałem bowiem przetestować kilka nowych czarno-białych filmów (tak, tak - nowych, czarno-białych filmów). Wziąłem swój sprzęt i ruszyłem do parku.
Mocując aparat na statywie, zacząłem się zastanawiać, dlaczego nie mam już ciągot, żeby wymienić go na nowszy model? Od kiedy przestałem inwestować w sprzęt? Dlaczego wszystkie z aparatów, jakie teraz testuję, uważam za słabsze od tego, co mam? Jak z wiekiem zmienia się moje podejście do techniki?
Drwiący uśmieszek dotyczący wieści z PMA zszedł mi z ust, kiedy przypomniałem sobie jak sam na stole w kuchni stukałem na maszynie listy do Nikona i Leiki z prośbą o prospekty nowych aparatów. Było to na wiele lat przed wynalezieniem Internetu, więc po wysłaniu normalnego listu ze znaczkiem w kopercie musiałem czekać miesiącami na odpowiedź. A kiedy coś przyszło, z wypiekami na twarzy oglądałem kolorowe ulotki, ucząc się na pamięć specyfikacji nowych korpusów i obiektywów.
Rzeczywistość PRL-u nie pozwalała na realizację żadnych wysublimowanych marzeń. Musiałem budować swój "system" z tego, co udało się upolować na giełdzie. Popularną metodą było wtedy również kupowanie wszystkiego, co akurat rzucili, a następnie opracowywanie misternego planu wymiany swoich trofeów na to, czego rzeczywiście potrzebowałem (lub - o czym później - czego WYDAWAŁO MI SIĘ, ŻE POTRZEBOWAŁEM]). W ten sposób stałem się posiadaczem m.in. rosyjskiego obiektywu 20 mm oraz niemieckiej lustrzanej "pięćsetki". Pierwszy był tak nieostry, że nigdy nie zabierałem go ze sobą. Drugi był zbyt ciężki i też go nie nosiłem. Robiłem tragiczne zdjęcia, przekonany, że "gdybym tylko miał lepszy sprzęt...". Zdesperowany sprzedałem wszystko i kupiłem korpus Kijeva 19 (wtedy - wielka nowość!) , do którego pasowały obiektyw z nikonowskim bagnetem F. Wziąłem się za śledzenie testów w gazetach i po kilku latach znowu miałem już - ładny na pierwszy rzut oka - system. Nadal jednak nie byłem do końca zadowolony ze swoich zdjęć. Z racji braku pieniędzy nie mogłem jednak myśleć o kupnie nowych, lepszych korpusów, obiektywów, lamp błyskowych itp.
Pewnego popołudnia, kiedy wybierałem zdjęcia do planowanej wystawy, ze zdziwieniem zauważyłem, że wszystkie (wszystkie!) wybrane zdjęcia zrobiłem obiektywem o ogniskowej 50 mm. Obiektywem, który według dostępnych testów był najgorszym i najmniej przydatnym spośród posiadanych przeze mnie konstrukcji.
Myśl ta nie dawała mi spokoju. Cóż z tego, że zdobyłem (skądinąd genialną) "stopiątkę", skoro praktycznie jej nie używałem. Najostrzejszy dostępny szerokokątny obiektyw 35 mm był dla mnie nie dość szerokokątny. Zdałem sobie sprawę, że to nie dziennikarze i układane przez nich rankingi powinny decydować o naszych zakupach. Głównym kryterium powinien być rodzaj fotografii, jaki uprawiamy i nasze przyzwyczajenia dotyczące obsługi aparatu. Postanowiłem zrezygnować z kupowania "superświetnych nowości" rekomendowanych przez prasę oraz trafiających się czasem okazji i podejść do budowania systemu w sposób bardziej zorganizowany. Mieć plan - to klucz do sukcesu. Na kilku kartkach papieru dokładnie spisałem swoje wymagania. Następnie dopasowałem do nich listę przyszłych zakupów. I od 10 lat powoli odhaczam kolejne pozycje.
Co do wymagań - najważniejszym elementem układu są obiektywy. Oczywiście wiadomo, że dobry korpus ułatwia pracę, ale nie zrobi lepszych zdjęć sam z siebie. Podstawową kwestią w doborze obiektywów jest nasze podejście do fotografii. Większość sprzedawanych dziś konstrukcji to obiektywy o zmiennej ogniskowej - oczywiście są szybkie i wygodne, ale z mojego punktu widzenia mają sporo wad. Dlatego w mojej torbie są dziś jedynie obiektywy stałoogniskowe. Gdybym znalazł się na stadionie i próbował zrobić reportaż z mistrzostw świata, przegrałbym z konkurencją posiadającą zoomy. Tyle że jedno wiem na pewno: nigdy nie będę nawet próbował fotografować na stadionie.
Kolejna istotna kwestia to niezawodność. Dlatego staram się konsekwentnie inwestować w sprzęt przeznaczony dla zawodowców. Jak do tej pory takie podeście mnie nie zgubiło. Jeśli więc zamierzacie fotografować "na poważnie", szczerze radzę - lepiej kupić stary korpus/obiektyw profesjonalny niż nowiutki amatorski.
Najważniejszym elementem mojego zestawu jest chyba (ważący dobre 6 kg) statyw. Bez niego nie robię żadnego zdjęcia. Ale nie uważam, żeby każdy musiał mieć podobny. Po prostu - statyw jest ważny dla mnie. Nie ma za to nawet śladu lampy błyskowej.
Kiedy tak sobie chodziłem z aparatem po parku, doszedłem do wniosku, że posiadany przeze mnie sprzęt jest najlepszy na świecie, pozwala mi bowiem na realizację wszystkich fotografii, o jakich marzę. Przez ostatnie 10 lat dokładnie nauczyłem się obsługiwać posiadane korpusy. Obiektywy są sprawdzone i ostre. Po latach wyrzeczeń kupiłem wreszcie doskonałe filtry. Na liście (którą ciągle posiadam) są jeszcze tylko dwa niezrealizowane zakupy. Wiem jednak, że za rok, dwa uda mi się i będę miał wszystko, co zaplanowałem. Ta myśl bardzo mnie uspokoiła. Wróciłem więc do domu i zabrałem się za pisanie. Żeby zdążyć przed PMA.
Gombrowicz napisał kiedyś w swych dziennikach: "poniedziałek - ja, wtorek - ja , środa - ja". Kiedy będziecie czytać informacje o nowych aparatach/obiektywach/programach/drukarkach/kartach i wszystkim innym, co zostanie pokazane w Las Vegas - pamiętajcie, że nie ma aparatu najlepszego dla wszystkich.
Najważniejszym kryterium oceny sprzętu jest jego przydatność do realizacji Waszych zamierzeń. Problemem w uzyskaniu sukcesu nie jest brak sprzętu. Raczej brak zamierzeń. Ale to temat na zupełnie inny felieton