Wydarzenia
Sprawdź promocje Black Friday w Cyfrowe.pl
Muszę przyznać, że jestem oszołomiony potokiem nowości z Las Vegas. Wybuchła jakaś cyfrowa bomba, czy co?
O ile dobrze pamiętam, był rok 1998, kiedy mój brat, który jest lekarzem, pojawił się w chińskiej restauracji z nową zabawką - aparatem cyfrowym. Prawdopodobnie spojrzałem na niego wtedy z pobłażaniem. To maleństwo miało około dwustu pikseli (2 centipiksele?), a od momentu naciśnięcia spustu migawki, do chwili zrobienia zdjęcia mijały chyba ze dwie minuty. W dwie minuty może się bardzo wiele wydarzyć - na przykład John Kerry może prześcignąć Howarda Deana.
Oczywiście jak zwykle przesadzam, ale tylko trochę. Chodzi o to, że w 1998 większość fotografów mogła tylko pomarzyć o cyfrówce. Dobre aparaty kosztowały, jak mówi mój synek, "miliardy dolarów", a cyfrówki dla zwykłych śmiertelników były zaledwie zabawkami - jak na tamte czasy imponowały nowoczesną technologią i wysoką ceną, ale z fotograficznego punktu widzenia były równie przydatne, co plastikowe jednorazówki, które można wygrać wysyłając naście nakrętek od butelek popularnego napoju gazowanego.
Fotograficznym bestsellerem tej Gwiazdki był cyfrowy Canon EOS 300D. Kupujący pytali tylko o niego (sprzedawcy zresztą też). Każdy chciał go mieć. Reklamowano go nawet w telewizji. Jeśli oglądacie wystarczająco dużo telewizji i zbyt często przy tym nie mrugacie oczami, to może nawet widzieliście tę reklamę. Brakowało tylko, żeby zachwalał go wiecznie młody Andre Agassi. 300D ma oczywiście 6-megową matrycę. W 1998 roku nazywano ją "świętym Graalem".
Ale wygląda na to, że hit ostatniej Gwiazdki to zaledwie czubek góry lodowej (wybaczcie tę dziwaczną kombinację metafor). Potrzebujecie aparatu z błyskawicznym czasem reakcji? Bierzcie nowego Nikona D2H. Jeśli możecie wydać 50% więcej, Canon zapowiada wprowadzenie na rynek aparatu z dwa razy większą matrycą i ponoć równie szybkiego, co Nikon. Oba aparaty reagują tak szybko, że zostawiają daleko w tyle większość tradycyjnych kamer. Lubicie stabilizację obrazu? Nowa Konica Minolta A2 ma ją wbudowaną w korpus - to samy tyczy się zapowiadanej lustrzanki cyfrowej opartej na modelu Dynax 7, która sprawi, że o wszystkich obiektywach tego systemu można będzie powiedzieć, że mają stabilizację obrazu (dla konkurencji to pewnie niezły wstrząs). Sony ma teraz nowy, 8-megowy, czterokolorowy sensor, dający lepsze oddanie barw. Wyglądający jak owoc miłości E-20 i C-5050 Olympus C-8080 ma obiektyw, za który dałbym się pokroić. Najnowsza karta Compact Flash Lexara ma pojemność jak mój starzejący się iMac (ciekawe, kiedy wszystkie cyfrówki będą miały wbudowaną pamięć i karty nie będą już potrzebne). HP pokazało 5-megową cyfrówkę za jedyne 350 USD - to cenowy rekord. Osoby, które chcą być w awangardzie będą sobie mogły kupić nareszcie zwykłą (czytaj: nie lustrzankę) cyfrówkę z matrycą Foveon. Chcecie jakości obrazu pozwalającej na duże wydruki? Dzięki weteranowi tej branży, firmie Phase One podpięcie do aparatu 16- lub 22-megowej ścianki cyfrowej nie będzie już oznaczać, że będziecie uwiązani jak pies na łańcuchu. No i nie zapominajmy o Nikonie D70: co prawda kosztuje sto dolarów więcej niż Canon 300D, ale przynajmniej jest prawdziwie wszechstronnym aparatem bez "wbudowanych" hamulców, które mają chronić droższe rodzeństwo. Olympus i Pentax pokażą aparaty, które równie dobrze (albo równie źle, ale o tym dopiero się przekonamy; na razie bądźmy optymistami) co zdjęcia, rejestrują sekwencje wideo. A niech to, w potoku nowości i rewolucyjnych produktów znalazło się miejsce na nudną Leicę, która w końcu się ruszyła i wydała oświadczenie, w którym zapowiada wyimaginowany produkt, który chciałaby potrafić wyprodukować. (Ależ ze mnie złośliwiec! Właśnie takich rzeczy nie mogłem pisać w "papierowych" czasopismach. Ale tutaj to nic wielkiego - to tylko Internet.)
Naj
To całkiem zrozumiałe, że doświadczeni fotografowie mogą się czuć rozpieszczeni (i oszołomieni). To wszystko dzieje się tak szybko. Od chwili, kiedy mój młodszy brat podał mi tę małą 2-centipikselową Agfę nad talerzem chińskiego żarcia minęło niecałe sześć lat. Cholera, w latach 80. prawie tyle samo trwało przyzwyczajanie się do autofocusa. Dziesięć lat wcześniej znacznie dłużej zawodowcy przyzwyczajali się do myśli, że światłomierze wbudowane w aparaty nie zniszczą kreatywności fotografii. (Dzisiejsi zawodowcy muszą być pod tym względem nieco bardziej elastyczni.)
Oczywiście są też ofiary tego postępu. Fuji cicho wycofało z produkcji kilka dużych, tanich aparatów średnioformatowych. Bronica zakończyła panowanie modelu SQ-Ai, swojej kopii Hasselblada. Świętej pamięci Hexar RF stał się ofiarą fuzji Koniki i Minolty. Podobno Kyocera zamierza po cichu skończyć produkcję swojej linii lustrzanek z manualnym ustawianiem ostrości, choć wciąż można u nas kupić Arię, RXII nadal jest do kupienia w Japonii, a zapasy modelu RTSIII powinny wystarczyć do, powiedzmy, 2050 roku. (Znowu jestem złośliwy. Dajcie mi klapsa.) Co prawda film ciągle się nieźle sprzedaje, ale jest w odwrocie. Na Dana Karpa (prezes Kodaka, przyp. tłum.) czekają ogromne wyzwania... Nawet najbardziej wytrwali i doświadczeni sternicy mają kłopoty podczas sztormu.
Niestety dla potencjalnych kupujących najlepszej cyfrówki nie zobaczymy na targach PMA w Las Vegas. Co prawda wykonano ją w Ameryce Północnej, ale jest nie z tego świata. A do tego ma tylko jeden megapiksel. O czym mówię? Może zagadka się wyjaśni, kiedy powiem, gdzie się teraz znajduje ten aparat: na szczycie mierzącego 1,70 m stojaka sondy Spirit na Marsie (to taka planeta).
Ważący 255 gramów aparat sondy Spirit Rover działa inaczej niż cyfrówki z tradycyjną matrycą, w której każdy piksel ma filtr barwny. Tutaj piksele rejestrują jedynie poziom luminacji dla każdego z trzech filtrów barwnych, a "składaniem" kolorów zajmuje się komputer. (Aparat wykorzystywany przez teleskop Hubble'a, którego z jakiegoś szalonego powodu George Bush chce się pozbyć, działa na tej samej zasadzie.) Obrazy panoramiczne powstają po sklejeniu kilku zdjęć.
Dlaczego to najlepsza cyfrówka na świecie? Szczerze mówiąc, myślę, że można by podważyć jej prawo do tego tytułu z praktycznego punktu widzenia. Jednak wykonana przez kanadyjską firmę Dalsa Corporation matryca CCD o wymiarach 12 mm x 12 mm została skonstruowana według standardów tak wysokich, że nawet się o nich nie słyszy w świecie powszechnie dostępnych aparatów (piksele są mniej więcej cztery razy większe od tych w 5-megowych cyfrówkach). Obiektyw tego aparatu jest o niebo lepszy od każdego Zeissa w cyfrze Sony, Canona z serii L czy szkła cyfrówki Olympusa. Oczywiście gdyby ci producenci mieli budżet NASA...
Pomijając fakt, że maleńki Optio S Pentaksa sprzedaje się jak rum na zjeździe piratów, "Przegląd Sportowy" w poniedziałek rano, pornosy wśród zboczeńców, jak (*KLAPS!*) au! Ale wracając do rzeczy - może i Optio S sprzedaje się jak ciepłe bułeczki, ale w żadnym wypadku nie jest najmniejszą cyfrówką na świecie. Tytuł ten należy się kosztującemu 450 dolarów aparatowi produkowanemu przez firmę Given Imaging z Izraela, kraju, który nie jest potentatem na rynku cyfrówek. Ta, o której mowa nazywa się M2A Capsule Endoscope. Ma wielkość i kształt dużej pigułki i służy (w zasadzie wyłącznie) do przekazywania drogą radiową 50 tys. zdjęć jelita cienkiego. Fotografie trafiają do urządzenia rejestrującego przypiętego do pasa pacjenta, które ten przekazuje następnie lekarzowi.
Bo widzicie, ten aparat się je.
No dobra, może nie do końca je - połyka. Połyka tak jak pigułkę, popijając wodą. Chwilę później rozpoczyna się podróż, która zadziwiłaby nawet Juliusza Verne'a, a która kończy się, kiedy aparat... no cóż - ponownie wejdzie w atmosferę. Natura wspomnianej podróży sprawia, że aparaty-pigułki są jednorazowego użytku. Taka jest przynajmniej oficjalna wersja.
Super-Duper SR i Run DMC
Jednak ze wszystkich fantastycznych nowości minionego tygodnia najbardziej zainteresowała mnie technologia Fuji Super-CCD SR. Na razie korzysta z niej cyfrowy model S700, ale już wkrótce zostanie wdrożona w czekającym na skierowanie do sprzedaży modelu dla średnio zaawansowanego amatora (S20 Pro) i w pokazanej niedawno profesjonalnej lustrzance Fuji S3 Pro. Nie da się ukryć, że technologia SR na razie zbyt wiele nie zwojowała, ale jako osoba, która wiele lat z mozołem walczyła w ciemni z kontrastem, pokładam w niej wielkie nadzieje jeśli chodzi o fotografię artystyczną. Jak zapewne wiecie, w matrycy Super-CCD SR każdy pikseli został podzielony na dwie części - większą o normalnej czułości i mniejszą o niższej czułości. Dzięki temu rejestruje szczegóły w światłach, które przekraczają zakres kontrastu zapisywanego przez większy czujnik. Lustrzanka cyfrowa Fuji S2 po cichu zyskała sobie wielu fanów, którzy chwalili wysoką jakość obrazu. Nawet jeśli przewaga SR nad konkurencją będzie w S20 Pro tak subtelna, jak w S700, ja i tak z niecierpliwością czekam na werdykt dotyczący zastosowania tej technologii w S3 Pro. S3 może nie będzie największą, najszybszą, najtańszą lustrzanką cyfrową w Vegas, ale myślę, że osoby, które cenią wysoką jakość odbitek/wydruków i artyści fotografujący cyfrówkami będą uważnie obserwować losy tego aparatu.
I w końcu, czy taki zramolały miłośnik aparatów jak ja oparłby się Panasonikowi Run-DMC? (Tak naprawdę nazywa się Lumix DMC-LC1, ale za nic nie potrafię tego zapamiętać, więc mówię na niego "Run-DMC" - to nazwa starego zespołu rapowego, którą znam doskonale.) Jest cyfrowym wcieleniem aparatu małoobrazkowego. Niech będzie, to cyfrowe wcielenie dalmierzowca Leiki (mniej więcej). Ma nawet obiektyw Leiki i do tego taki, który obejmuje wszystkie ogniskowe potrzebne fotografującym życie codzienne, czyli zakres od 28 mm do 90 mm (odpowiedniki w małym obrazku). Czy ten aparat jest duży? Jest wystarczająco mały. Ile megapikseli? Wystarczająco. Czy tani? Nie za drogi. Jasny obiektyw? Bardzo jasny. Czy Run-DMC jest fajny? Bardzo fajny, stary. Powinien nieźle zainteresować maniaków tradycyjnego sprzętu.
Oczywiście może was podniecać zupełnie inny sprzęt niż to, co mnie przyśpiesza bicie serca. Jednak to niezaprzeczalny fakt, że tegoroczne targi PMA są wspaniałym połączeniem innowacji i technologicznego rozwoju, który przekracza wszystko, co mogą pamiętać fotografowie, którzy jeszcze nie odeszli z tego świata. Może i cały nowy sprzęt nie jest tak samo dobry, ale mówię wam - jest świetny.
----
Kliknijcie tutaj, żeby wesprzeć "Fotografa niedzielnego" i odpalić mi parę centów.
Jeśli chcecie wesprzeć "Fotografa niedzielnego", zaprenumerujcie The 37th Frame, magazyn dla fotografów wydawany przez Mike'a Johnstona.
W latach 1994-2000 Mike Johnston był redaktorem naczelnym magazynu PHOTO Techniques. Od 1988 do 1994 roku był redaktorem bardzo cenionego periodyku Camera & Darkroom. Choćby z tego powodu stał się jednym z najbardziej wpływowych dziennikarzy amerykańskiego rynku fotograficznego ostatniej dekady.
Co niedziela Mike pisze swój felieton zatytułowany "Fotograf niedzielny", w którym daje wyraz swoim kontrowersyjnym poglądom na temat przeróżnych zjawisk, jakie mają miejsce w świecie fotografii.
Mike Johnston pisze i publikuje niezależny kwartalnik The 37th Frame, który adresowany jest do maniaków fotografii. Jego książka zatytułowana The Empirical Photographer ukaże się w 2004 roku.
Autor udzielił nam pozwolenia na przetłumaczenie i opublikowanie jego felietonów w wyrazie wdzięczności dla swoich krewnych - państwa Nojszewskich mieszkających w Oak Park w stanie Illinois.