Wydarzenia
Sprawdź promocje Black Friday w Cyfrowe.pl
Przyjazna książka: Frank Van Riper opowiada o fotografii
Są dwa rodzaje książek o fotografii. Te najbardziej przydatne zawierają zdjęcia. Niemal od powstania fotografii jest to niezwykle ważny element działalności fotografa - to w ten sposób może on zaprezentować swoje prace, żeby odbiorcy mogli je ocenić; to w ten sposób najwięksi zapewnili sobie miejsce w kanonie. Także dzięki takim publikacjom jesteśmy w stanie śledzić dokonania innych fotografów. Gazety i czasopisma są ważne, ale ulotne, na zdjęciach reklamowych można zarobić mnóstwo pieniędzy, ale rzadko towarzyszy im nazwisko autora. To przy pracy nad albumami fotografowie tradycyjnie już mają największy wpływ na to, które zdjęcia zostaną opublikowana i w jaki sposób będzie wyglądała ich prezentacja.
Ten drugi rodzaj książek to teksty o fotografii. Przyznaję, że większość zajmuje się techniką - tłumaczą, jak działa wywoływacz; uczą, jak radzić sobie z lampą błyskową nie zamontowaną na aparacie; z zapałem godnym lepszej sprawy opisują każdy najmniejszy szczegół historii aparatów marki "Exakta". Jednak niektóre książki naprawdę są przeznaczone do czytania: książki historyczne, eseje o fotografii albo fotografach, książki, wyjaśniające, czemu niektórzy krytycy uwielbiają niektóre zdjęcia albo czemu ich nienawidzą i tak dalej. Naturalnie najbardziej lubię oglądać zdjęcia. (Któż tego nie lubi?) Ale z tego drugiego rodzaju moimi faworytami są właśnie takie książki.
[BLD|Dziewięćdziesiąt osiem krótkich esejów]
Całkiem możliwe, że książka Franka Van Ripera, zatytułowana Talking Photography (Rozmowy o fotografii, przyp. tłum.) jest najbardziej przyjaznym dla czytelnika zbiorem esejów o fotografii, jaki kiedykolwiek powstał. Tytuł świetnie oddaje jej istotę: Van Riper ma lekkie pióro i przy czytaniu rzeczywiście odnosi się wrażenie, że ktoś do nas mówi. Ten pozornie prosty styl pozwala mu wyrażać się niezwykle jasno, a gdy zachodzi taka potrzeba nawet czarować erudycją; tok myśli płynie bardzo naturalnie. Mimo że prawie wszystkie teksty to klasyczne eseje, wszystkie z blisko stu artykułów zostały napisane jako cotygodniowy felieton, który ukazywał się w The Washington Post, więc teksty są krótkie i przyjemne.
Nie wydaje mi się, żebym chociaż raz w całej tej świetnej książce przyłapał Van Ripera na wywyższaniu się, czy lekceważeniu czytelników. Traktuje nas jak równych sobie. Wystarczy pomyśleć o tym, jak wygląda dyskusja na waszym ulubionym forum internetowym, a zrozumiecie, że to trudniejsze niż by się wydawało.
Każdy, kto pisze cotygodniowy felieton, musi zapełnić mnóstwo miejsca, przynajmniej w miarę upływu czasu (ale co ja mogę o tym wiedzieć?), więc tematy są bardzo różne. U Van Ripera jest podobnie. Ale w jego przypadku to zaleta - o wszystkim pisze z równym zapałem i tym samym nie zapomina o żadnym czytelniku. Na przykład, w przeciwieństwie do wielu teoretyków, często pisze o sprawach praktycznych, w tym o sprzęcie i technice. W przeciwieństwie do wielu krytyków, może pisać o pracy zawodowca z własnego doświadczenia, ponieważ jest fotoreporterem: jego portret Stephena Kinga (w jednym z esejów opisuje, jak powstało to zdjęcie) znajduje się w kolekcji National Portrait Gallery i należy do ulubionych samego autora. Ale w przeciwieństwie do wielu fotografów facet zna się na sztuce i ma niezłe oko - potrafi rozpoznać wartościowe dzieło.
Gust, któremu można zaufać
Niektórzy krytycy sztuki nie piszą po angielsku (lub po polsku :-) przyp. tłum.). Nie chodzi mi o to, że piszą po niemiecku albo w języku Urdu; po prostu piszą w języku, który można nazwać "artystyczną nowomową", szyfrem dostępnym tylko dla znawców, który ma jak najwięcej oznaczać, a jak najmniej komunikować. Dla kontrastu, poniżej znajdziecie krótki przykład stylu Van Ripera:
Nigdy nie przepadałem za przyrodą. Przyroda to zwierzęta, robaki i spanie na gołej ziemi. Przyroda oznaczała, że nie ma gdzie pójść coś zjeść.
Kiedy byłem w zuchach, zdałem egzamin ze wspinania się po drzewach, tylko dzięki temu, że wdrapałem się po siatce ogrodzenia (naprawdę, słowo). Później, już w harcerstwie, doszedłem do wniosku, że najwięcej o życiu na łonie natury nauczę się, wzorując się na drużynowym, który podtrzymywał ogień w ognisku, wlewając do niego płyn do zapalniczek.
Jak sami widzicie, to nie jest styl osoby, która chce wam namieszać w głowach bzdurami. I rzeczywiście, Van Riper pisze tak, że niemal każdy temat wydaje się czytelnikowi bliski, niezależnie od tego, czy chodzi o zacisze studia, M6, czy fotografowanie panien młodych. (Nawet wstęp dobrze się czyta.) Można też zaufać jego gustowi: kiedy pisze o jakimś fotografie, to jest to ktoś, o kim powinniśmy usłyszeć. Kiedy przeprowadza z kimś wywiad, to dlatego, że jego rozmówca ma coś ciekawego do powiedzenia.
Mam dla was propozycję: jeśli traficie na tę książkę w księgarni, rzućcie okiem na spis treści i znajdźcie temat, który wydaje wam się najbardziej irytujący albo najmniej ciekawy. Otwórzcie książkę na odpowiedniej stronie i przeczytajcie ten tekst na miejscu - ponieważ będzie to zaledwie parę stron, sprzedawca nie zdąży się na was wkurzyć. Jeśli to zrobicie, to mogę się założyć, że kupicie tę książkę.
Przyjazne fondue
Mimo wielu lat pracy dla foto-hobbystów, wciąż dziwi mnie to, jak wiele osób, które twierdzą, że lubią fotografię, nie lubi oglądać zdjęć. (Serio, niektórzy tak mają.) Niektórzy nie lubią patrzeć i już: facet, który uczył mnie w szkole fotograficznej oświetlenia, opowiadał, że najtrudniejszą częścią jego pracy jest zmuszenie uczniów, żeby patrzyli na światło. Dziwi mnie to, że wielu fotografów nie lubi też czytać o fotografii (mimo że wiem, że tak jest). Ale oczywiście wy nie należycie do tej grupy, o czym świadczy fakt, że czytacie te słowa! I w związku z tym gorąco polecam książkę Talking Photography - przyjazne fondue krótkich tekstów, które aż się proszą, żeby w nich zanurkować.
Okładka też mi się podoba.
----
Wielkie dzięki dla tych nielicznych lojalnych czytelników, którzy w ciągu paru ostatnich tygodni kopsnęli mi kilka dolców albo przynajmniej kilka centów. Mała uwaga do tych bardzo nielicznych , którzy zaprotestowali - zwróćcie uwagę na to, że datki są DOBROWOLNE; nikt nikogo do niczego nie zmusza i proszę, nie traktujcie tego jako szantażu. Natomiast, jeśli z drugiej strony chcielibyście się dołożyć, zapraszam tutaj. I jeszcze raz dziękuję.
Jeśli chcecie wesprzeć "Fotografa niedzielnego", zaprenumerujcie The 37th Frame, magazyn dla fotografów wydawany przez Mike'a Johnstona.
W latach 1994-2000 Mike Johnston był redaktorem naczelnym magazynu PHOTO Techniques. Od 1988 do 1994 roku był redaktorem bardzo cenionego periodyku Camera & Darkroom. Choćby z tego powodu stał się jednym z najbardziej wpływowych dziennikarzy amerykańskiego rynku fotograficznego ostatniej dekady.
Co niedziela Mike pisze swój felieton zatytułowany "Fotograf niedzielny", w którym daje wyraz swoim kontrowersyjnym poglądom na temat przeróżnych zjawisk, jakie mają miejsce w świecie fotografii.
Mike Johnston pisze i publikuje niezależny kwartalnik The 37th Frame, który adresowany jest do maniaków fotografii. Jego książka zatytułowana The Empirical Photographer ukaże się w 2004 roku.
Autor udzielił nam pozwolenia na przetłumaczenie i opublikowanie jego felietonów w wyrazie wdzięczności dla swoich krewnych - państwa Nojszewskich mieszkających w Oak Park w stanie Illinois.