Akcesoria
Rode Wireless Micro - miniaturowe mikrofony, maksymalny dźwięk
Dzień dobry! Mam nadzieję, że chrześcijanie wśród was zdrowo i pogodnie spędzili Boże Narodzenie pełne wiary i braterstwa, a pozostali cieszą się wakacjami albo kilkoma dniami urlopu.
Ponieważ Święta to czas szczodrości i dzielenia się z bliźnimi, chciałbym dziś wspomnieć o wyjątkowej organizacji - De La Salle Blackfeet School z Browning w stanie Montana. Dowiedziałem się o nich od Raya Bonderera, jednego z prenumeratorów The 37th Frame. Szkoły De La Salle to klasy liczące mało uczniów i dofinansowane zajęcia, które pomagają przywrócić dumę i nadzieję zagrożonym społecznościom. Browning znajduje się w samym sercu rezerwatu Blackfeet. Szkoła czeka na datki, zwłaszcza cykliczne (comiesięczne - nawet małe) - dzięki nim budżet ma stałą podstawę, na którą można liczyć. Jeśli chcielibyście dokonać jednorazowej darowizny, albo jeszcze lepiej - zadeklarować comiesięczną kwotę, prześlijcie je na następujący adres: De La Salle Blackfeet, P.O. Box 1489, Browning MT 59417 USA (czeki wystawcie na De La Salle Blackfeet). Dzięki! A teraz do rzeczy...
Lubię analizować zawartość czasopism hobbystycznych, co jest rzeczą zrozumiałą, ponieważ przez pewien czas wchodziło to w skład moich obowiązków służbowych. Kiedy przejąłem stery w Darkroom & Creative Camera Techniques, uważałem, że magazyn ten (jak chciał tego wieloletni redaktor naczelny, David Alan Jay) wymagał, żeby czytelnicy posiadali trzy rzeczy, żeby móc w pełni uczestniczyć w "życiu" tej publikacji: densynometr, światłomierz punktowy i aparat wielkoformatowy. Bez takiego podstawowego zainteresowania technikami czarno-białej fotografii wielkoformatowej siłą rzeczy pozostawaliby, jeśli nie na obrzeżach, to na pewno nie w samym sercu misji magazynu.
Można być miłośnikiem fotografii na wiele sposobów. Można być obserwatorem, siedzieć na widowni fotografii waszych czasów - na przykład A.D. Coleman, jeden z najbardziej zaangażowanych współczesnych znawców tej sztuki, sam nie fotografuje. Można być uczonym albo interesować się historią. Można zostać kuratorem i zajmować się tym, jak tu wykorzystać dostępną kolekcję dla dobra publiczności i jak sprawić, żeby wystawa miała charakter edukacyjny. Można być typowym "pstrykaczem", który uwiecznia na kliszy życie bliskich i wspólne wakacje, dzięki czemu powstają pamiątki (czasem nawet pamiątki rodzinne). Można być zawodowcem, który fotografuje za pieniądze na zlecenie i pod nadzorem klientów. Można traktować fotografię jako drugą profesję, która daje dodatkowy dochód lub nadaje waszej fotografii kierunek i cel: na przykład jeśli w letnie weekendy robicie zdjęcia na ślubach. Można być miłośnikiem czegokolwiek nie związanego z fotografią, ale w czym fotografia pozwala wam pełniej uczestniczyć: uwielbiacie przyrodę, obserwujecie ptaki, lubicie piesze wędrówki, a fotografię traktujecie jako dodatek lub pretekst do oddawania się wyżej wymienionym czynnościom. Można też interesować się jakąś konkretną techniką albo zestawem technik. Kolekcjonerzy aparatów i sprzętu fotograficznego też się kwalifikują, tak jak i ci, którzy zakochali się w technikach nietypowych albo osoby, które pragną do perfekcji opanować jedną ze szlachetnych technik ciemniowych - platynę, transfer barwników czy ręczne kolorowanie. Może jesteście bezgranicznie oddani jednej firmie czy marce - mam tu na myśli na przykład leicofili i miłośników Nikonów. Można się lubować w analizach i kibicowaniu przemysłowi fotograficznemu z zacisza domowego ogniska. Można też z zamiłowaniem udzielać się na internetowych forach.
To zaledwie kilka sposobów uczestniczenia w tym hobby.
To jedno ze zdjęć, które wręcz słyszę. Uśmiech Oscara Petersona siedzącego przy klawiaturze wskazuje na to, że wie, co potrafi wyrazić za pomocą fortepianu, nieprawdaż? Tę fotografię autorstwa Paula Hoefflera można kupić tutaj.
I wszystkie są jak najbardziej w porządku. Ja uwielbiam poznawać, jakie efekty dają różne obiektywy (za pomocą oczu, a nie naukowych pomiarów). Kocham obiektywy, to niemal mój fetysz. Czemu? Szczerze mówiąc nie jestem pewien, ale wiem, że właśnie to mnie interesuje. Tak czy inaczej żadne z tych przeróżnych zainteresowań nie jest w jakikolwiek sposób niebezpieczne (poza fotografią wojenną), nielegalne (poza fotografią-podglądactwem), czy niemoralne (poza fotografowaniem dziecięcej pornografii). Zazwyczaj są niegroźne i niewinne (choć oczywiście istnieją wyjątki). Jeśli więc nikogo nie krzywdzicie, ani nie robicie nic niemoralnego, bawcie się dobrze - róbcie, cokolwiek przyjdzie wam do głowy, jakkolwiek idiotyczne by to się nie wydawało osobom z zewnątrz. Nie przejmujcie się tym.
Moja pierwsza trójka
Naturalnie ja też mam swoje ulubione sposoby uczestniczenia w świecie fotografii.
Jeśli czytacie te felietony już od jakiegoś czasu, to pewnie kilka z nich już znacie. Wiecie, że wysoko cenię praktyczne umiejętności fotograficzne i lubię oglądać albumy. Mimo że do pewnego stopnia jestem maniakiem sprzętu, to staram się myśleć o aparatach, jako o narzędziach, a nie dziełach sztuki. Lubię też fotografię czarno-białą.
Jednak gdybyście mnie przycisnęli i kazali wybrać naprawdę podstawowe "sposoby uczestniczenia" w fotografii, które powinny dotyczyć wszystkich zaawansowanych amatorów fotografii (takich jak densytometr dla czytelników D&CCT Davida Alana Jaya), to wybrałbym trzy rzeczy:
Kolekcjonowanie?
Właśnie skończyłem pisać trzyczęściowy artykuł na temat problemów i korzyści, które wiążą się z tworzeniem portfolio. Ostatnia część ukazała się właśnie w miesięczniku Black & White Photography. Uparcie agituję za albumami fotograficznymi - polecam moje felietony Readings for Practicing Photographers i Collecting Photography Books (teksty te nie ukazały się na łamach Fotopolis, linki prowadzą do wersji angielskich zamieszczonych na stronie Luminous-Landscape, przyp. tłum.).
Ale nigdy tak naprawdę nie pisałem o kolekcjonowaniu. Znaczna część amatorskiej twórczości jest narcystyczna (częściowo to właśnie przez to pozostaje "amatorska"): patrzcie, co zrobiłem; patrzcie, jaki mam aparat; powiedzcie, jak osiągnąć taki efekt; jak wam się podobają moje prace? Kolekcjonowanie nie jest narcystyczne. To wyraz naszych upodobań, co oczywiście przynosi satysfakcję, ale najważniejsze jest zaangażowanie w cudzą sztukę i cudze osiągnięcia.
Równie ważne jest moim zdaniem także to, że w ten sposób zajmujecie się swoimi zainteresowaniami, obsesjami i namiętnościami. Nie da się przez dłuższy czas kolekcjonować czegoś, co was nie interesuje. Ja na przykład lubię zdjęcia przedstawiające fotografów. Mam ich trochę i żałuję, że nie stać mnie na więcej. Uwielbiam też jazz. Oczywiście chodzi mi głównie o muzykę, ale uwielbiam też zdjęcia muzyków jazzowych. Niektóre z nich mam wyryte w pamięci - na przykład nieostrą fotografię Raya de Carava przedstawiające Johna Coltrane'a grającego na saksofonie sopranowym, albo "portret" zniszczonych ust Louisa Armstronga autorstwa Johna Loengarda.
Kiepski skan fotografii z mojej kolekcji - Fats Waller na ulicach Harlemu, 1939. Zdjęcie Charles Peterson, odbitka moja.
Pewnie myślicie, że aby kolekcjonować fotografie trzeba mieć dużo pieniędzy i będziecie mieli rację, ale może nie jest aż tak źle, jak wam się wydaje. Pamiętajcie, że większość wielkich kolekcji powstała zanim poszczególne dzieła zdążyły nabrać znacząco na wartości. Tak naprawdę musicie mieć jasno sprecyzowany cel, powinniście wiedzieć, co wam się podoba i gdzie zacząć poszukiwania.
Druga twarz eBaya
W przeciwieństwie do tego, co wiele osób sobie myśli, jest mnóstwo miejsc, w których można kupić fotografie. Jednym z najoczywistszych jest eBay.
Zakładam, że wszyscy znacie sekcję "Aparaty i fotografia" w dziale "Komputery i elektronika", gdzie sprzedaje się sprzęt. Ale czy znacie też tę "drugą" twarz eBaya, tę z sekcji Fotografie w dziale "Sztuka"? Jak zwykle na eBayu można tam znaleźć wszystko - od skarbów po śmieci, od oryginalnych odbitek uznanych mistrzów po zdjęcia wycięte ze starych czasopism i wszystko pomiędzy.
Dwie wizje kobiecości: sprzedawca "robertbjones" wystawił ten portret matki Teresy (widzieliście jakieś lepsze jej zdjęcie?) autorstwa Mary Ellen Mark za 3000 dolarów i nikt nie zalicytował, sprzedał natomiast dużą odbitkę (40 x 50 cm) zdjęcia Johnny'ego Florea przedstawiającego zmysłową Marylin Monroe. Poszło za 850 dolarów.
W Internecie pełno jest miejsc, w których można kupić zdjęcia. Zacznijmy od tego, że wielu fotografów sprzedaje prace, które można obejrzeć na ich stronach i nawet jeśli ceny są zbyt wysokie, z odrobiną cierpliwości czasem udaje się coś utargować. Jeśli tak jak ja lubicie jazz, polecam zdjęcia wspaniałego Francisa Wolffa. (Uwielbiam zdjęcie Blue Mitchella, na którym ma dłonie splecione wokół trąbki, ale jednocześnie zawodowo trzyma papierosa.) Zdjęcia można kupić nawet od gazet: spróbujcie uderzyć do sklepu {ITLNew York Timesa]. (Odbitki wykonane współcześnie mają znacznie bardziej rozsądne ceny niż te "oryginalne". Ale jeśli interesują was tylko właśnie takie, powinniście kupować jedynie u sprzedawców godnych zaufania.) Studenci zawsze chętnie sprzedają swoje prace, choć jeśli są świeżo po zajęciach z biznesu, możecie być zmuszeni przebrnąć przez siedmiostronicowy kontrakt. No i oczywiście możecie zdobyć słynne zdjęcia FSA (Farm Security Administration, przyp. tłum.) przez Bibliotekę Kongresu, i to za bezcen. Z resztą czemu nie? Zwłaszcza jeśli płacicie podatki - w końcu to wasza własność.
Nie jestem na tyle naiwny, żeby myśleć, że po przeczytaniu tego felietonu wszyscy rzucą się do kolekcjonowania fotografii. Ale z drugiej strony nie trzeba być kolekcjonerem, żeby od czasu do czasu kupić sobie ładne zdjęcie na ścianę. Pomyślcie o tym, spróbujcie, a może wam się spodobać.
----
ZA TYDZIEŃ: Leica Leica? Leica, Leica, Leica.
NOWOŚĆ!!! Na mojej stronie (www.37thframe.com) pojawił się dział z linkami. Mnóstwo odnośników o fotografii i kilka dziwacznych kategorii, które mogą was zaskoczyć. Serdecznie zapraszam.
Zapraszamy do wzięcia udziału w konkursie z okazji publikacji pięćdziesiątego felietonu Mike'a Johnstona w Fotopolis czytaj
Jeśli chcecie wesprzeć "Fotografa niedzielnego", zaprenumerujcie The 37th Frame, magazyn dla fotografów wydawany przez Mike'a Johnstona.
W latach 1994-2000 Mike Johnston był redaktorem naczelnym magazynu PHOTO Techniques. Od 1988 do 1994 roku był redaktorem bardzo cenionego periodyku Camera & Darkroom. Choćby z tego powodu stał się jednym z najbardziej wpływowych dziennikarzy amerykańskiego rynku fotograficznego ostatniej dekady.
Co niedziela Mike pisze swój felieton zatytułowany "Fotograf niedzielny", w którym daje wyraz swoim kontrowersyjnym poglądom na temat przeróżnych zjawisk, jakie mają miejsce w świecie fotografii.
Mike Johnston pisze i publikuje niezależny kwartalnik The 37tth Frame, który adresowany jest do maniaków fotografii. Jego książka zatytułowana The Empirical Photographer ukaże się w 2003 roku.
Autor udzielił nam pozwolenia na przetłumaczenie i opublikowanie jego felietonów w wyrazie wdzięczności dla swoich krewnych - państwa Nojszewskich mieszkających w Oak Park w stanie Illinois.