Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
Telefon od Fotopolis był jak przysłowiowe: "mamy dla Ciebie dwie wiadomości - dobrą i złą - którą chcesz pierwszą?" Dobra, czyli znalezienie się na liście 5 wybrańców, którzy będę testować nową lustrzankę Sony A550, bardzo mnie ucieszyła, bo oznaczała możliwość lepszego poznania marki, z którą kontakt mam okazjonalny i to od razu od interesującego modelu. Złą był nie do przesunięcia świateczno - noworoczny termin testu, kiedy konie też mają wolne.
Złe wiadomości były jeszcze dwie. O kurierze, który chyba nie dotrze ze sprzętem przed świętami i o ogniskowych dołączonych obiektywów DT 18-55 mm F3.5-5.6 SAM oraz DT 16-105 mm F3.5-5.6, dla koni za krótkich. Jakimś cudem kurier dojechał jeszcze zanim ubrałam choinkę, a problem braku teleobiektywu, jak w opowieści wigilijnej, rozwiązali dobrzy ludzie - młoda miłośniczka koni i fotografii Asia Zdybowicz pożyczając swój Sony DT 55 - 200 mm F4-5.6 oraz Sigma Pro-Centrum udostępniając na potrzeby testu jasny telezoom Sigma 70-200mm F2,8 APO EX DG HSM.
Z czym do konia?
Zacytuję samą siebie z innego tekstu: Koń jest obiektem poruszającym się, niezależnym od pory dnia i pogody. Można go spotkać zarówno na otwartej przestrzeni, jak i w halach czy stajniach. Do tego występuje w naturalnych barwach, które zawsze sprawiały kłopot technikom rejestracji obrazu. Generalnie fotografowanie koni jest jak połączenie fotografii sportowej z doskonałością portretu, najlepiej w świetle zastanym, bez względu na warunki i porę roku, co przed sprzętem fotograficznym stawia duże wymagania.
Konie fotografuję od kilkunastu lat. Preferowanym sprzętem przy tej tematyce jest lustrzanka z teleobiektywem. Najwygodniej jest używać jasnego zooma. Obecnie posługuję się Nikonem D200 z obiektywem Nikkor 70-200/2,8 VR, sporadycznie zakładam szerszy kąt, a jak się zapomnę to nawet użyję lampy błyskowej - taka jest specyfika tej branży.
Pierwsze słowa po wyjęciu aparatu z pudełka były w stylu: ojej, ale to lekkie! Nawet razem z Sigmą 70-200/2.8 wydawał się lżejszy niż równoważny zestaw Nikona. W przerwie pomiędzy smażeniem karpia, a lepieniem uszek podprowadziłam z kuchni wagę i sprawdziłam swoje subiektywne odczucia. Rzeczywiście, oba zestawy (plus pasek, akumulator i karty pamięci) różni 0,5 kg wagi, ale nie tylko to. Od razu rzucają się w oczy pomarańczowe detale, jednoznacznie identyfikując markę. Lustrzanka jest plastikowa, ale robi dobre wrażenie i może się podobać. Choć sama twierdzę, że aparat przede wszystkim ma robić zdjęcia, a jak wygląda, to drugorzędna sprawa, ale nie szkodzi wcale jeśli także ze względów estetycznych będzie się nim miło posługiwać.
Sony vs. Nikon
Trudno A550 i D200 porównywać wprost. Reprezentują różne klasy - amatorską i półprofesjonalną, a do tego dzieli je kilka lat, na korzyść Sony. Zawsze podobała mi się ergonomia i logika Nikona, a aparat wręcz przyklejał mi się do dłoni (D200 robi to dosłownie, bo aż gumki odchodzą od korpusu, jakby chciały pozostać na stałe przy mnie). Teoretycznie, mniejsza i lżejsza "alfa" w kobiecych rękach powinna dobrze się trzymać, ale moje pierwsze wnioski były przeciwne.
Korpus zrobił wrażenie za niskiego, brakowało mi oparcia dla dołu dłoni, a małe wyprofilowanie pod kciukiem, plus niewielka gumka rodziły obawy wyślizgnięcia się aparatu z ręki. Nie spodobał mi się też za ostro ukształtowany grip, zmuszający do większego zagięcia palców. A550 poległo po założeniu małego, kitowego obiektywu 18-55 mm - moje własne palce, prawej ręki z gripa i lewej trzymającej obiektyw, zaczęły mi przeszkadzać. Nie miałam gdzie ich zmieścić. Rozwiązanie okazało się banalnie proste. Wystarczyło schować kita z powrotem do pudełka i wyciągnąć drugi z obiektywów Sony 16-105 mm. Ten zoom od razu przypadł mi do gustu - fajny zakres ogniskowych, no i było go po prostu więcej.
W czasie zdjęć okazało się, że moje obawy były przedwczesne i nie mam żadnych problemów z utrzymaniem aparatu, także po założeniu dużo cięższej Sigmy 70-200/2,8. Jedynym negatywnym skutkiem początkowej niepewności było zbyt kurczowe trzymanie gripa, które zemściło się notorycznym przechylaniem zdjęć w prawo.
Mój koński patent na zdjęcia w zimie to rękawiczki jeździeckie, z gumkami na spodniej stronie, dzięki czemu lepiej trzyma się aparat (takie, jak te dla fotografów pewnej znanej firmy, tyle że w "ludzkiej" cenie). Przy D200 wygodnie się z nich korzysta, ale do A550 nie pasowały - nie bardzo trzymały się plastikowej obudowy, a delikatne przyciski sprawiły dodatkowy kłopot, bo łatwo było zahaczyć je gumką z rękawiczek i niechcący zmienić ustawienia. Trudno, zrezygnowałam z rękawiczek, a stabilizacja obrazu dostała dodatkowe zadanie - zmaganie się ze skutkami zmarzniętych rąk.
Redukcja drgań w A550 dobrze działa przy motywach statycznych. Na pewno zaletą jest działanie przy wszystkich obiektywach, czego w Nikonie nie mam. Odniosłam natomiast wrażenie, że stabilizacja obrazu w "alfie" słabiej sobie radzi podczas fotografowania przemieszczających się obiektów, gdy dochodził jeszcze ruch aparatu podążającego np. za koniem. Lepszy efekt dawało zrezygnowanie z funkcji redukcji drgań. I tu niespodzianka - w przeciwieństwie do innych modeli Sony, lustrzanka A550 nie ma wyłącznika stabilizacji na korpusie. Trzeba to robić z poziomu menu, co nie jest wygodne. Za to podobał mi się wskaźnik drgań w postaci drabinki pomagający uspokoić rękę (skala SteadyShot).
Zasilanie i akumulator to jeszcze inna bajka. O tej porze roku dni zdjęciowe są krótkie więc miałam nadzieję, że wystarczy ten jeden akumulator, który miałam do dyspozycji. Odkryłam, że jest nawet lepiej - wydajność akumulatora i energetyczna sprawność A550 zasługuje na pochwałę. Tylko raz, w Książu, udało mi się doprowadzić do prawie całkowitego wyczerpania baterii. W mroźny dzień, po pięciu godzinach nieprzerwanych zdjęć, na liczniku miałam ponad 1400 ujęć i choć wskaźnik naładowania akumulatora pokazywał tylko 1% "alfa" dalej robiła zdjęcia. Mogłam docenić procentową informację o naładowaniu akumulatora, w Sony łatwo dostępną, bo wyświetlaną na ekranie ustawień obok ikony baterii (poproszę taką w Nikonie).
Gałkologia & menu
Termin testu jednak nie był taki zły, bo kilka świątecznych dni pozwoliło w spokoju rozeznać się w "gałkologii" i nauczyć menu. Jak każdego fotografa, przyzwyczajonego do drugiego, górnego wyświetlacza i dwóch kółek do kręcenia, początkowo irytowało mnie występowanie ich u A550 w pojedynczej ilości. Długo nie mogłam natomiast się zdecydować, którym placem obsługiwać przyciski umieszczone w miejscu górnego wyświetlacza.
Oprócz wspomnianego już wyłącznika stabilizacji nie podobały się mi jeszcze trzy rzeczy. W trybie podglądu zdjęcia naciśnięcie przycisku Fn (Funkcja) włącza ekran obracania zdjęcia, a nie menu fotografowania czyli dostęp do najczęściej używanych ustawień. Efekt był taki, że gdy po obejrzeniu zdjęcia chciałam szybko wprowadzić jakieś zmiany trafiałam na zupełnie nieprzydatną funkcję obrotu obrazu. Nieprzydatną, bo wybranie w menu opcji automatycznego obracania fotografii załatwiało sprawę (działa bez zarzutu).
Druga "niedoskonałość" to mały wybór wielkości i jakości zapisywanych plików, do tego schowany w menu. Wolałabym łatwiejszy dostęp, z korpusu, albo przynajmniej przeniesienie do menu częstych ustawień (Fn). Brakowało mi zwłaszcza możliwości wpływania na jakość i wielkość pliku JPEG przy wybraniu zapisu RAW+J oraz tylko dwa poziomy kompresji JPEG-a. Jak na lustrzankę dla zaawansowanego amatora to chyba za mało.
Trzecią okazał się mechaniczny przełącznik wyboru używanej karty i brak opcji automatycznego przejścia na drugą, gdy jedną już zapełnimy. Jeżeli wydaje ci się, że aparat jest gotowy do pracy, a on i tak wpada w histerię, że nie, to najlepiej zacząć od sprawdzenia położenia tego nieszczęsnego przełącznika. Mały minus dostały także trzy przyciski umieszczone na tylnej ściance korpusu, u góry, z prawej strony. Naciśnięcie jednego powodowało uginanie się pozostałych. Ot, taki drobiazg.
Pierwsze zdjęcia czyli zderzenie z A550
Dosłownie - chcąc zobaczyć, ile widać przez wizjer i zrobić pierwsze zdjęcie zderzyłam się z aparatem fotograficznym. Tego dnia występowałam w wersji "inteligentnej" czyli z okularami na nosie i wielka zaleta A550 - duży, odchylany i wystający z korpusu ekran LCD - okazał się równie wielką przeszkodą w drodze do wizjera, trudną do pokonania przez oprawki okularów. Przesiadłam się na szkła kontaktowe i problem zniknął. Nie wszyscy "widzący inaczej" mogą to jednak zrobić.
Świąteczna cierpliwość się opłaciła, bo nowy rok przyniósł śnieg i zrobiło się ładnie. Zdjęcia do testu zaczęłam od swojego "podwórka" - klubu jeździeckiego "Ostroga" w Opolu. Był sobotni ranek, liczyłam więc na to, że na hali spotkam grupę jeźdźców i od razu sprawdzę tak reklamowane wysokie czułości ISO. Nic z tego - ujeżdżalnia w Opolu do jasnych nie należy i w pochmurny, zimowy dzień wykazała tylko, że ISO 12800 to za mało. Wyniosłam się na dwór, gdzie na pocieszenie sfotografowałam sobie konie chodzące po padoku.
Zaraz sprawdziłam efekt i... konsternacja! Konia gniadego (czyli brązowego) zmieniło w marchewkowego kasztana. Prawdopodobnym winnym okazała się automatyczna kompensacja jasności i kontrastu D-Range. W ustawieniach fabrycznych domyślnie włączony jest optymalizator D-Range w trybie auto i czasem powoduje takie wpadki. Jak na mój gust, powinien działać subtelniej lub być uruchamiany na życzenie, a nie domyślnie.
Do tego rumak zrobił się jakiś taki "plaskaty". Problem "placków" dotyczy plików JPEG tworzonych przez lustrzankę. Zauważyłam, że choć zastosowana matryca doskonale oddaje szczegóły, to gdy zaczynają zanikać, np. z powodu nieostrości, po przekroczeniu pewnej granicy następuje zwiększone wygładzenie obrazu i ujednolicenie barwy. Daje to efekt owych "placków". Fatalny w przypadku koni, których kształty malują właśnie przejścia tonalne. Sprawdzenie wersji zapisanej jako RAW wszystko wyjaśniło. Procesowi odszumiania poddawane są także zdjęcia na niższych czułościach ISO i wystarczyło zredukować jego intensywność, by usunąć defekt.
Na padoku w "Ostrodze" było nieciekawie więc pojechałam w inne miejsce - do Stadniny Koni Niwki koło Opola, specjalizującej się w sportowych kucach. Miejsce dla fotografa tym bardziej atrakcyjne, że niwkowe pony są bardzo ciekawie i różnorodnie umaszczone. Gospodarze niestrudzenie przeganiali to kolorowe stadko po padoku, a ja sprawdzałam różne ustawienia autofokusa.
Nie zachwycił mnie, ale trzeba uczciwie przyznać, że koń to trudny motyw do ustawiania ostrości. Automatyczny autofokus AF-A, w którym aparat sam rozpoznaje jaki tryb jest potrzebny, skuteczniejszy był przy statycznych scenach. Do koni w ruchu bardziej pasuje oczywiście tryb ciągły AF-C, ale i tak potrafił nie nadążać za galopującym rumakiem. Pozytywne wrażenie na mnie zrobił tylko typ szerokiego autofokusa, gdy aparat korzysta ze wszystkich czujników, a dokładniej to pokazywanie w oparciu, o które pola została ustawiona ostrość i trafność wyboru. A550 podświetla kilka pól na raz i zwłaszcza robiąc portrety łatwiej było określić, czy zdjęcie będzie poprawne. Uwalnia to od konieczności korzystania z podglądu głębi ostrości, mało praktycznej przy koniach, bo zwierz nie będzie czekać.
Jak na kolorowe konie przystało nie mogłam się powstrzymać przed wypróbowaniem trybu zdjęć czarno-białych (strefa twórcza).
Skoki na wyścigach
Wysokie użyteczne czułości ISO są szczególnie pożądane przy fotografowaniu jeździectwa. Pozwalają na robienie zdjęć na halowych zawodach konnych bez flesza, który może przeszkadzać koniom i zawodnikom. Do szczęścia potrzeba jeszcze jasnej hali, a ponieważ zadeklarowałam taki test to musiałam pojechać do Wrocławia, gdzie na torze wyścigowym Partynice jest odpowiedni obiekt jeździecki. U sąsiadów wcześniej skończono świąteczną przerwę, więc udało mi się załapać na noworoczne zawody w skokach przez przeszkody z efektownym konkursem przebierańców.
Wcześniejsze modele lustrzanek Sony nie mogły się pochwalić wysokimi użytecznymi czułościami i nie nadawały się do zdjęć halowych. A550 tak, ale tylko do ISO 3200. Z 6400 po obróbce w programie graficznym da się jeszcze wycisnąć jakość wystarczającą do publikacji w Internecie, najwyższe ISO - 12800 jest dla zdesperowanych.
Zawody w skokach były dobrą okazją do przetestowania, także podkreślanej w opisach, szybkostrzelności nowej "alfy". Reklama potwierdza się w realu i przy osiąganych prędkościach dostajemy dużo ujęć do wyboru - w jeździectwie liczy się, jaką fazę ruchu konia pokażemy na zdjęciu.
Szaleństwo Live View
Najpiękniejszym końskim miejscem w Polsce jest Stado Ogierów Książ koło Wałbrzycha. Wielokrotnie przeze mnie obfotografowane i wydawać by się mogło, że już nic nowego nie wymyślę. Testowana lustrzanka, wyposażona w kreatywne funkcje, szybki podgląd na żywo i odchylany ekran wręcz zapraszała do ponownego odkrywania zabytkowego stada.
Rewelacyjne było fotografowanie z perspektywy żaby w trybie Live View. Duży, ruchomy ekran LCD, pokazujący dobrej jakości obraz i sprawny autofokus robi z tego prawdziwą przyjemność. Nie trzeba się rzucać na ziemię, nie ubrudzi się człowiek. Jest też dużo bezpieczniej, bo stojąc w środku kilkudziesięciu koni widziałam, co się dzieje dookoła mnie. Bez zbędnej gimnastyki, wnętrza stada sfotografowałam zupełnie inaczej niż zwykle. I zajęło mi to znacznie mniej czasu. Także dzięki stabilizacji i użytecznym wysokim czułościom, bo nie musiałam walczyć ze statywem. Był niepotrzebny.
Spacer po stajniach był doskonałą okazją do wypróbowania trybu HDR. Nie było czasu na staranne dobieranie ustawień, musiałam więc zaufać elektronice. Poniżej fotografia tej samej stajni z użyciem HDR Auto. Robione z ręki, bez statywu. Da się.
Do testowania autofokusa i zdjęć seryjnych w trybie Live View wybrałam możliwie trudne miejsce - pogrążoną w mroku książańską ujeżdżalnię, rozświetloną tylko kilkoma promieniami słońca. Nawet w takich warunkach "alfa" potrafiła prawidłowo ustawić ostrość, a rozmycie obrazu powodowało głównie poruszenie.
Tak, ale...
Ostatnią część swojej opinii o lustrzance Sony A550 mogłabym zawrzeć w tych dwóch słowach. Najlepszym przykładem jest wspomniana plackowatość, pojawiająca się na czasem na zdjęciach. Dawało to dziwny efekt, bo jednocześnie na fotografii mogłam policzyć włosy w grzywie konia, a obok "podziwiać" plamę bez wyrazu. To, co dla koni jest szkodliwe, przy zdjęciach ludzi może się okazać korzystne, jeśli bez ingerencji Photoshopa otrzymamy wygładzoną i pozbawioną defektów skórę, przy jednoczesnym zachowaniu szczegółów fryzury. I rzeczywiście, kilka zdjęć ludzi, które popełniłam, jakby potwierdzały moją tezę. A550 jest chyba bardziej "ludzkim" aparatem.
Nie do końca A550 spełniła moje oczekiwania w zakresie najwyższych czułości, ale jednocześnie z przyjemnością odkryłam, że do ISO 1600 pozwala na bardzo swobodne fotografowanie, z zachowaniem dobrej jakości obrazu.
W pewnym momencie pozwoliłam sobie nawet na włączenie pełnej automatyki i ruszyłam w pogoń za jeźdźcami po hali w Opolu. Do kadrowania używałam ekranu LCD, robiąc absolutnie nieprofesjonalne końsko zdjęcia, z najdziwniejszej perspektywy i świetnie się przy tym bawiąc. Odchylany ekran to bardzo kreatywny element, ale od razu chciałoby się żeby pracował we wszystkich płaszczyznach, a nie tylko do góry i w dół.
Trening odbywał się wieczorem więc miałam powód do sprawdzenia wbudowanej lampy błyskowej i trybu zdjęć z fleszem. Test wypadł prawie pozytywnie. Prawie, bo lustrzanka Sony do wspomagania autofokusa używa wbudowanej lampy błyskowej, pracującej wtedy jak stroboskop. Towarzyszy temu nieprzyjemny bzyczący dźwięk, po którym jeden kasztan, o wdzięcznym imieniu Poemat, potraktował mnie jak uprzykliwego gza - ogonem po oczach!
Konie to trudny temat, nie tylko dla autofokusa. W czasie testu miałam sprawdzić jak sobie z nim radzi automatyka aparatu, dobierając parametry ekspozycji i balans bieli. Jak na warunki testu, było to na tyle poprawnie, że mogłam skupić się na innych kwestiach (korzystałam głównie z priorytetu migawki lub przysłony i automatycznego balansu bieli). Wybór strefy twórczej przeważnie pozostawiałam w ustawieniu domyślnym Standard. Odniosłam wrażenie, że A550 w tym trybie dość asekuracyjnie rejestruje obraz, unikając szczególnie lewego brzegu histogramu. Wyżarte biele trafiają się sporadycznie, a puste czernie prawie wcale, ale cierpi na tym kontrast zdjęcia i oddanie szczegółów w cieniach i światłach. Z drugiej strony, chroni to przed utratą informacji w zdjęciu. Za to podobała mi się charakterystyka zdjęć czarno - białych i bardzo fajna opcja zachód słońca (sunset).
Testowana lustrzanka potwierdza swoją szybkość w zdjęciach seryjnych. Gdy oglądałam zrobioną z nich animację pojawiło się pytanie o funkcję filmowania, której A550 nie ma. Czy powinna być? Tak, to byłoby świetne dopełnienie tych wszystkich kreatywnych możliwości, no i wyobraźcie sobie ten komfort pracy na dużym ekranie LCD.
Na końcu opinii zazwyczaj pojawia się podsumowanie i wyliczenie zalet oraz wad testowanego sprzętu. Dla mnie lustrzanka Sony A550 miała jedną, zasadniczą wadę: po 2 tygodniach musiałam ją oddać. Tak na 100% nie mogę powiedzieć, czy nadaje się do fotografowania koni, bo ze względu na porę roku i termin nie miałam możliwości sprawdzenia we wszystkich "końskich" warunkach. Wiem na pewno, że zima jej nie straszna. I choć raczej nie wybrałabym A550 na podstawowy aparat, to zaczyna mi się podobać koncepcja posiadania tego typu lustrzanki, poszerzającej warsztat fotografa.
Tekst i zdjęcia: Małgorzata Żółtańska