Mobile
Oppo Find X8 Pro - topowe aparaty wspierane AI. Czy to przepis na najlepszy fotograficzny smartfon na rynku?
Któregoś dnia postanowiłem, że zabieram się za album "Akt". Jedynym aparatem, jakim wtedy dysponowałem był małoobrazkowy analog (kiedyś trzeba będzie przypominać, że dawno, dawno temu były takie aparaty, do których wkładało się film światłoczuły uchylając takie drzwiczki w tylnej części korpusu). Na pierwszych sesjach trzeba było modelce zaczynać od opowiadania bajek na temat planowanej sesji w oparciu o rysunki. Oj, przydatny był wtedy szkicownik i sporo wyobraźni po stronie modelki. Zaraz po sesji niezbędne okazywały się umiejętności laboranta, trzeba było wywołać nawet kilkanaście filmów, zrobić stykówki, wybrane ujęcia opracować i powiększyć, by wreszcie zeskanować to, co nadawało się z sesji jako materiał do tego projektu. W rezultacie modelka z niecierpliwością oczekiwała na efekty sesji, podczas gdy fotografo-rysownikowi nie brakowało ciemniowych zajęć. Planowałem sporo sesji i dosyć szybko pomyślałem o zakupie cyfrówki. Wybór nie był łatwy, gdyż nie było jeszcze mowy o cyfrowej lustrzance, a dostępnych było tylko kilka modeli kompaktów od różnych producentów. Po wypożyczeniu i przetestowaniu tych aparatów zdecydowałem się na aparat Olympusa. Sesja nareszcie zmieniła się w zajęcie polegające na robieniu zdjęć! Od tamtej chwili rysuję tylko wtedy, kiedy przyjdzie mi na to ochota, o ciemni i skanerze zapomniałem, a laboratorium odwiedzam z płytą kompaktową.
Pozy, za proponowanie których mogłem obawiać się spoliczkowania, teraz błyskawicznie pokazuję, zamiast w szkicowniku, na ekranie LCD. Zamiast tracić czas na rysowanie, wykorzystuje go na korygowanie lampy, w oparciu o to, co widzimy razem z modelką na gotowym obrazie. Modelka, zamiast stresować się do czasu wręczenia jej odbitek tym, czy aby nie pokazała "zbyt wiele", teraz ma komfort oceny obrazu natychmiastowego. Mogące się pojawić wcześniej zażenowanie pozą, można przeformułować w śmiałe poszukiwania ujęć, jakie poprzednio wydawały się trudne do wytłumaczenia.
Niesie to jednak za sobą poważne konsekwencje. Faceci z niesmakiem poddają krytycznej ocenie takie zdjęcia stwierdzeniem: "Eee..., Wacek, na tych Twoich zdjęciach to guzik widać!"
Wychylany i obracany monitor to kolejna pomoc dająca możliwość zamiany aparatu we wszędobylskie, "wścibskie oko", które z zainteresowaniem szuka możliwości zobaczenia tej samej pozy, ale może z zlotu ptaka, a może z żabiej perspektywy?
Od czasu, kiedy stałem się wielbicielem prac Ansela Adamsa, bardzo chciałem nauczyć się systemu strefowego, ale chyba nieudolnie się do tego zabierałem. Może źle interpretowałem pomiar światła, albo do moich celów okazał się po prostu nieprzydatny. Ambitnie, któregoś dnia postanowiłem zostać "szarostrefowcem" i zaprosiłem na sesje wysokiej klasy "śróbkologa", który przyszedł z super wypasionym światłomierzem. Na statywie postawiłem Linhofa 4x5cala, a znawca przyłożył światłomierz do łokcia modelki. Po całej pracowni unosiła się aura zawodowstwa, kiedy analizowaliśmy poszczególne stopnie w skali EV. Sam nie wiem jak to się stało, że wystarczyło nam czasu na zrobienie aż czterech zdjęć. Co jakiś czas zerkałem na minę modelki... Szkoda, lubiłem ją, ale jakoś więcej nie chciała u mnie pozować.
Z chwilą, kiedy wymyślono podgląd wypaleń świateł w obrazie, poczułem się zwolniony z używania tradycyjnego światłomierza, bo tą rolę przejął monitor LCD. Manualnie dopasowując moc błysku do wartości przysłony, szukam takiej wartości, aby nie przekroczyć granicy przed wypaleniem świateł szczytowych i uzyskuje zadowalające mnie rezultaty. Wcale nie uważam, że ta metoda jest jedyną słuszną, bo każdy pracuje w taki sposób żeby był zadowolony z efektów. Mnie akurat ta metoda odpowiada najbardziej. Robiąc sporo zdjęć mogę sobie pozwolić na błyskawiczną korektę światła i, co najważniejsze, modelki wracają na kolejną sesje.
Długo byłem zatwardziałym zwolennikiem zapisywania zdjęć tylko w JPG-ach, stale zasłaniając się, a to brakiem miejsca na dysku, a to niewystarczającą ilością pamięci na kartach itp. Powód tak naprawdę był prozaiczny, po prostu nie wiedziałem, jak się zabrać za odróbkę plików RAW. Zmieniło się to od czasu, kiedy Radek Przybył metodą "kawa na ławę" wyłożył mi zalety pisania w RAWach - wstyd mi za to, że tak długo byłem oporny. Cyfrowa ciemnia, jaką staje się Photoshop daje bardzo praktyczne narzędzia do wywołania obrazu zapisanego jako skan z matrycy. To autor ma wtedy decydujący wpływ na finalny wygląd zdjęcia, ale pod warunkiem, że zechce sięgnąć do źródła, jakim jest plik RAW.
O tym, że paprochy mogą być zmorą w lustrzance cyfrowej dowiedziałem się dopiero wtedy, kiedy spotkałem ludzi z aparatami, które nie miały systemu czyszczenia matrycy. Używając lustrzanek z Olympusowego systemu cztery trzecie nigdy nie musiałem się martwić tym problemem, który z głowy zdjął mi sprytny filtr ultradźwiękowy do czyszczenia matrycy. Dzięki temu pozwala mi to w trakcie sesji żonglować obiektywami na tyle często, na ile jest mi to potrzebne. Jednak są takie sesje, kiedy nie chce wypinać ulubionego obiektywu, jakim jest stałka 50mm. Bardzo podoba mi się jego rysunek w planach z udziałem pełnej postaci, ale też lubię używać go do makrofotografii.
Podczas sesji w stanie gotowości kolejne obiektywy czekają na okazje żeby wpiąć się w bagnet. Kiedy znajdzie się w nim 8mm, wtedy mogę mieć pewność, że zaczynają się problemy, bo to właśnie te obiektywy mają łatkę tych, którymi fotografując trzeba uważać żeby nie sfotografować sobie uszu. W mojej małej pracowni muszę się gimnastykować żeby w beczkowatym przerysowaniu zamknąć w kadrze motyw, a przy okazji nie ogarnąć rybim okiem połowy studia. Jednak w nagrodę otrzymuję przerysowania charakterystyczne tylko dla tego rodzaju obiektywu.
7-14mm jest konstrukcją z wykorygowanym efektem beczki, co w akcie może nie jest aż tak niezbędne, natomiast w plenerze sprawdza się doskonale. Miałem kiedyś flirt z panoramowaniem architektury. Od czasu zabierania w plener tego obiektywu przestałem bawić się w sklejanie kilku zdjęć, oraz majstrowanie w specjalnych programach do korygowania dystorsji. Na dodatek pożegnałem się z koniecznością zakupu dosyć kosztownych klamotów do robienia panoram. Bardzo szeroki kąt widzenia tego obiektywu, przy jednoczesnym korygowaniu linii prostych pozwalają uzyskać obrazy wolne od krwi i potu, bo pochodzące z "jednego strzału".
Innym obiektywem z szerokim kątem widzenia jest 11-22mm. Lubię go wpinać wtedy, kiedy zależy mi na bardziej "wiarygodnych przekłamaniach". Podobnie lubią go modelki, zwłaszcza wtedy, kiedy atuty modelki zostają odpowiednio zaokrąglone dzięki szerokokątnej optyce.
W studio, w którym fotografuje tancerki mam dwa ulubione obiektywy, które są wystarczające do większości zastosowań. 12-60mm nadaje się do zdjęć dynamicznych, z bardzo przydatnym zakresem ogniskowych. Natomiast 14-54mm był pierwszym obiektywem, jakiego używałem z systemu cztery trzecie. Sprawdza się bardzo dobrze w statycznych ujęciach studyjnych, kiedy odkładam stałoogniskową optykę, bo ważne są szybkie zmiany kadru i wysokiej jakości odwzorowanie detali np. w body painting.
Dwa obiektywy 35-100mm i 50-200mm, wykorzystuje głównie do podlizywania się modelkom, czyli robienia im portretów. Ten rodzaj plastyki, hierarchizacja planów, zwłaszcza na małych odcinkach, i specyficzny tylko dla nich rodzaj rysowania rezerwuje im najwyższą półkę portretową. Co wcale nie znaczy, że nie mogą się przydać w akcie.
Opisałem tylko część optyki z Olympusowego systemu cztery trzecie. Istnieją także inne systemy optyki przydatne w pracy fotograficznej, oraz mnóstwo aparatów z którymi mogą współpracować. Opisałem sprzęt, który wykorzystuję w swojej codziennej pracy.
Osobiście nie najlepiej czuje się w roli piszącego, bardziej odpowiada mi rola "manualnego pstrykacza", dlatego na zakończenie powołam się na Mika Johnsona, który w swoim felietonie na łamach Fotopolis pisze: "Za lidera wśród firm robiących obiektywy uważam dziś Olympusa - w świecie zoomów do lustrzanek cyfrowych jest teraz tym, czym Leica dla poprzedniego pokolenia i Zeiss dla jeszcze starszych miłośników fotografii."
Tekst: Wacław Wantuch