Aparaty
Leica M11 Black Paint - nowa wersja, która pięknie się zestarzeje
Przygoda z Olympusem
Muszę przyznać, że z prawdziwą niecierpliwością oczekiwałem na przesyłkę z zachwalanym przez producenta bezlusterkowym Olympusem OM-D. Zaproponowane testowanie sprzętu miało pozwolić porównać Olympusa z Canonem EOS 40D, na którym do tej pory pracowałem, a przy okazji odkryć wady i zalety aparatu. No i oczywiście ocenić obiektywnie, czy OM-D nadaje się do pracy fotografa przyrody.
Muszę przyznać, że długo wahałem się, czy podjąć to wyzwanie, gdyż końcówka czerwca to już niemalże pełnia lata, a każdy fotograf przyrody wie, że okres ten niezbyt sprzyja tej dziedzinie fotografii, szczególnie jeśli chodzi o ptaki. Już dawno za nami spektakularne, wiosenne ptasie gody, kiedy cele naszych wypraw fotograficznych były w zasięgu ręki, wzroku i obiektywu. Jednak coś zawsze w terenie się dzieje, więc zobaczymy na co Olek pozwoli.
W zestawie z korpusem otrzymałem kilka obiektywów: Olympus 75 mm f/1.8, Olympus 12-50 mm f/3.5-6.3, Olympus 60 mm f/2.8 Macro, no i ten, który miał najbardziej pomóc w ptasich łowach Olympus 75-300 mm/4.8-6.7. Wszystko pięknie zapakowane w niewielkiej, aluminiowej walizeczce. No właśnie - NIEWIELKIEJ!!! Tyle zabawek, a wszystko mieści się w pudełku o wymiarach 32x22x10 cm. Pełne zaskoczenie, bo spodziewałem się wielkiego pudła, skoro miało być kilka obiektywów. I tu pierwszy plus dla fotoamatorów, którzy nie lubią nosić ciężkich i dużych plecaków. Pracując na Canonie 40D, w zestawie z obiektywem 100-400 mm, Sigmą 150 mm f/2.8 Macro i szerokim 17-40 mm f/4 już jest w średniej wielkości plecaku ciasno. Całodzienna, górska na przykład wędrówka potrafi zmęczyć. Mając zestaw Olympusa ze wspomnianej walizki można się spokojnie wybrać na dłuższy spacer i nie odczuć ciężaru. Jednak należy ciągle pamiętać o tym, że rozmiar i ciężar samego aparatu wynika między innymi z tego, że jest korpusem bezusterkowym. Sam wygląd korpusu również był dużym zaskoczeniem, bo robiąc wrażenie stylizowanego na Practikach i Zenitach, może u fotografów z mojego pokolenia wzbudzić nutkę sentymentalnych wspomnień i zafundować przeniesienie się pamięcią do okresu stawiania pierwszych fotograficznych kroczków. Na pierwszy rzut oka przeraża liczba guzików, ale po zapoznaniu się z aparatem można to opanować - kwestia przyzwyczajenia. Poza pokrętłem z programami, które znajduje się po lewej stronie, większość funkcji można obsłużyć kciukiem i palcem wskazującym prawej ręki. Kwestia nauczenia się przycisków i pokręteł. Poza tym większość funkcji wyświetla się w wizjerze, więc znając guziki na pamięć można bawić się ustawieniami bez odrywania oka. To tyle o gabarytach, guzikach, pokrętłach i sentymentach. Pora z aparatem ruszyć w teren.
W związku z tym, że w okolicy nie było zbyt wiele ptaków, postanowiłem przetestować aparat z obiektywem makro i pobiegać za owadami. I tu kolejne pozytywne zaskoczenie, które zadowoli z pewnością miłośników fotografowania motyli, ważek, chrząszczy i innych robali. Szczególnie tych, które poruszają się bezpośrednio po ziemi i nieraz trzeba wsadzić nochal w błoto, piasek, czy inne paskudztwo, aby uzyskać ciekawą, niską perspektywę. Otóż z OM-D nie jest potrzebne aż takie poświęcenie dla dobrego ujęcia. Nie jest potrzebne, bo mamy duży 3-calowy, dotykowy i do tego odchylany w górę, lub w dół wyświetlacz, dzięki któremu nie musimy się kłaść na podłożu, żeby zrobić dobre zdjęcie z niskiej perspektywy. A co najważniejsze działa AF, czego w Canonie 40D nie miałem, fotografując przy pomocy "Live view" na nieruchomym wyświetlaczu. Tutaj mamy "Live view" z działającym autofokusem i do tego odchylanym ekranem, a więc duży PLUS. Ale to, co mnie najbardziej pozytywnie zaskoczyło, to możliwość użycia ekranu dotykowego do samego zrobienia zdjęcia. Czyli - mamy w kadrze owada, chcemy ustawić ostrość na jego głowę, więc dotykamy palcem ekran w miejscu gdzie wyświetla się głowa i w ułamku sekundy mamy ustawioną ostrość, a zaraz po tym słyszymy "pstryk" migawki i mamy zrobione zdjęcie - bez naciskania spustu - kolejny plus.
Tak właśnie powstały portrety turkucia podjadka, który został sfotografowany z obiektywem Olympus 60 mm f/2.8 Macro.
Kolejne pozytywne zaskoczenie pojawiło się w momencie, kiedy przystawiłem wizjer do oka. Niczego nie trzeba przestawiać, nie trzeba wciskać żadnego guzika - obraz z ekranu-wyświetlacza, automatycznie przełącza się na obraz w wizjerze. Niezłe rozwiązanie, które pozwala na zaoszczędzenie tak cennego i ważnego w fotografii przyrodniczej czasu. Cennego, bo fotografujemy żywe obiekty, które potrafią szybko zniknąć nie tylko z kadru, ale i z pola widzenia. Poza tym wyświetlanie obrazu w wizjerze tylko w momencie kiedy w niego patrzymy, z pewnością pozwoli na zaoszczędzenie energii w akumulatorze.
Lekkość, niewielki rozmiar korpusu, a przy tym wrażenie solidności wykonania też można zaliczyć na poczet zalet. Aparat, który wygodnie leży w ręce, a przy tym nie ma uczucia "trzeszczenia zgniatanego tworzywa" podczas mocniejszego ściśnięcia w dłoni, to już rzadkość w erze różnych plastikowych wynalazków. Oczywiście nie ryzykowałem sprawdzania wodoodporności korpusu, ale producenci o nim zapewniają. OM-D jest na pewno aparatem, który z zapiętym obiektywem macro, można włożyć do kieszeni i wybrać się na łąkę, czy nad wodę w poszukiwaniu ważek i motyli. Stabilizacja pozwala na nieużywanie statywu podczas takich fotołowów. Załączone portretowe zdjęcie ważki, zostało wykonane bez statywu, z ręki i przy niezbyt krótkim czasie naświetlania (1/125s), co już przy takim zbliżeniu makro i tak niewielkiej odległości ma znaczenie. Podsumowując - aparat zgrabny i wygodny, dla osób, które kochają fotografować owady. Oczywiście poleciłbym do zestawu optyki Sigmę 150 mm f/2.8 macro, która idealnie nadaje się do ważek i motyli - dłuższa ogniskowa daje większe szanse na niespłoszenie modela i sfotografowanie go z dalszej odległości. 60 mm, mimo kropa 2x to jednak czasem za mało. Ale zamykamy już temat owadów i wyruszamy na grubszego zwierza.
Jak już wspomniałem lato to nie najlepszy moment na poszukiwanie ptaków, więc nawet spotkany w środku dnia, w ostrym słońcu pospolity bocian, może stać się obiektem zdjęciowym. Ale to dobra okazja, żeby sprawdzić, jak aparat zachowa się w tak niekorzystnych warunkach: ostre światło, a do tego kontrastujące białe i czarne pióra ptaka. No i obiektywnie trzeba przyznać, że mimo niezastosowania kompensacji naświetlania w żadnym kierunku, trudno doszukiwać się na zdjęciu miejsc, w których totalnie nie widać szczegółów, zarówno na białych, jak i na czarnych piórach.
Podobnie pozytywnym doświadczeniem było fotografowanie zająca w kontrowym świetle. I tu Olympus wyszedł obronną ręką, co jest dobrą wiadomością dla osób lubiących fotografować pod światło. Obwódka na sierści wokół sylwetki zwierzaka zachowała szczegóły. A często w takiej sytuacji ta właśnie "obwódka" nastręcza najwięcej problemów z przepaleniami.
Kilka słów o autofokusie - rzeczywiście jest szybki, a łatwy wybór jednego z 35 pól autofokusa pozwala na równie szybkie ustawienie ostrości na głowę, czy oko ptaka.
Z pewnością nieukrywany zachwyt amatora ptasiej, dynamicznej fotografii wzbudzi szybkość aparatu - Olympus oferuje nam 9 klatek na sekundę. I rzeczywiście przy seryjnych dynamicznych akcjach jest to ogromna zaleta, ale dotyczy niestety tylko 12 pierwszych klatek, po wykonaniu których aparat funduje nam dłuższą przerwę na odpoczynek. Zapis jest niestety bardzo długi i pozwala wykonywać pojedyncze klatki co około 1,5 sekundy. Oby w tym czasie, kiedy aparat zrzuca zdjęcia na kartę, nie wydarzyła się w polu widzenia kolejna ciekawa akcja, bo będziemy mogli tylko popatrzeć i robić pojedyncze zdjęcia co 1,5 sekundy. Mocno irytuje również brak możliwości podglądu wykonanych zdjęć, w czasie, kiedy aparat zapisuje zdjęcia na karcie. Do momentu zapisania ostatniej fotki możemy zapomnieć o podglądzie świeżo wykonanych kadrów.
A na koniec kilka słów o wysokich czułościach. Przetestowałem aparat w kiepskich warunkach oświetleniowych, o zmierzchu, stosując czułości 1250 ISO (sarna) i 1600 ISO (bóbr). Zdjęcia wyszły całkiem przyzwoicie, nie widać nawet śladu szumów, a więc kolejne pozytywne zaskoczenie dla fotografa przyrody, który w swojej lustrzance rzadko przekracza 640 ISO.
Podsumowując moją dwutygodniowa przygodę z Olympusem OM-D muszę przyznać, że jest to całkiem przyzwoity sprzęt dla średnio zaawansowanego amatora, który nie lubi nosić ciężkiego sprzętu. Jest szczególnie godny polecenia dla wielbicieli makrofotografii i ogólnie miłośników uganiania się za owadami. Jeśli chodzi o fotografowanie ptaków nie obudził we mnie aż tyle entuzjazmu, żebym w jednej chwili pozbył się lustrzanki i bez chwili wahania przesiadł się na OM-D, (być może to wynika z ponad 20-letniego przyzwyczajenia do lustrzanki) ale jest to na pewno wystarczający, a przy tym lekki i zgrabny sprzęt dla każdego początkującego fotoprzyrodnika, który rozpoczyna swoją wielką przygodę.
Autor opinii, Łukasz Łukasik, od 20 lat zajmuje się fotografowaniem zwierząt. Współpracuje z takimi magazynami jak: "Łowiec Polski", "Przyroda Polska", "Poznajmy Las", "Brać Łowiecka", "Echa Leśne", jest stałym korespondentem terenowym dwutygodnika "Las Polski". Od 1995 r. należy do Związku Polskich Fotografów Przyrody. Przez ostatnie kilka lat pełnił funkcję wiceprezesa Okręgu Śląskiego ZPFP, obecnie jest sekretarzem Zarządu Głównego ZPFP. www.lukaszlukasik.pl.